Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2013, 12:42   #137
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
- Diego... jest też w szpitalu. Tamci coś mu wsadzili i zdążyli to uruchomić. Lekarze nie dają mu praktycznie szans, nawet z najnowszą technologią... podobno spaliło mu układ nerwowy...
- I co dobre wiadomości? – blanty chyba lekko stępiły Pico rozpoznawanie emocji bo popatrzył na nią wybitnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Zaraz tam przyjadę – głosem automatu Jack zakończyła rozmowę i rozłączyła holofon. Pytanie towarzysza zignorowała, w gruncie rzeczy nie było pewne czy w ogóle dotarło ono do jej świadomości. Chwyciła swoją broń, przeładowała i zwróciła w kierunku biednego gryzonia, który nijak nie spodziewał się, że skończy jako krwawa mokra plama na ścianie hotelu. A skończył.
- Kurwa ocipiałaś?! – lekko ogłoszony hukiem wystrzału Pico po niewczasie zakrył uszy – Cholerna, wariatka, chodź zmywamy się stąd zanim właściciel wezwie gliny. Świruska.

Evans spojrzała jeszcze na rozwaloną mysz lustrując nadajnik, a raczej jego resztki: nikt już z tego nic nie złoży. Potem ruszyła za kumplem Roya z pewnym zdziwieniem, że robi to już sama, niezgrabnie, ale jednak samodzielnie. Jeszcze trochę i za dwa dni będzie mogła fikać koziołki. Alleluja!
- … no głupia baba, broń czyściła. Nikomu nic się nie stało, nie nic nie zostało popsute, no słowo! To my zwolnimy pokój wcześniej. Masz pan tu dwadzieścia eurosów. Nara.
Pico pociągnął ją za sobą coś tam po drodze nawijając recepcjoniście. Jego krzyki chyba jeszcze długo rozbrzmiewały na ulicy, gdy się już zapakowali do zdezelowanego wozu i odjechali.
- Dobra koniec tej zabawy. – chłopak spojrzał w wsteczne lusterko upewniając się, że nikt ich nie ściga – Gdzie cię podwieźć? Mam swoje zajęcia i muszę się zwijać.
- Do szpitala.
- A może coś więcej?

Podała mu adres i to był koniec dyskusji. W gruncie rzeczy nawet nie pomyślała by podziękować mu za pomoc, gdy już dojechali na miejsce.
- Wielkie dzięki Pico, miło cię było poznać Pico, następnym razem ci obciągnę Pico. – ironizował sam do siebie ponownie odpalając silnik. Dosyć miał tej roboty i tej porąbanej blondyny. Równie pogięta co Roy.

Kuśtykając powoli poszła do skrzydła, na którym leżeli ci z ostrego dyżuru. Znalazła go niemal od razu. Pod plątaniną rurek i maszyn leżał mężczyzna, którego kochała. Jeden rzut oka na kartę wystarczył by jej powiedzieć, że nic z tego już nie będzie. Diego był totalnym warzywem. Chciało jej się wyć.
- Doktor Evans, kto panią wezwał na konsultację? – niski, brzuchaty doktor Agos pojawił się tuż obok patrząc na nią ciekawie. Fakt, najlepiej nie wyglądała – Ktokolwiek to zrobił musiał się pomylić, bo tu już nie ma czego zbierać. System nerwowy to wspomnienie i nie istnieje na świecie technologia, która mogłaby to zmienić.
- Nikt mnie nie wzywał. Znam go.
- Oj, bardzo mi przykro. To może ma pani jakiś kontakt do rodziny? Przydałaby się zgoda na odłączenie od aparatury.

- Ma siostrę w Denver – podała mu dane nie odwracając wzroku od leżących niemal zwłok – Przekonajcie ją by go odłączyła, nie chciałby leżeć w takim stanie. Gdzie są pozostali, którzy byli z nim?
- Jeden leży pod trójką. Ten co ich przywiózł czeka przed salą. Ja szedłem właśnie zawiadomić policję. Strzelaniny, paskudna sprawa.
- ZAPAŚĆ W ÓSEMCE! PODAJCIE WÓZEK DO REANIMACJI!

Jack patrzyła jak Agos pośpiesznie biegnie do pokoju, z którego dobiegło wezwanie. Dobrze, ciut więcej czasu przed wezwaniem policji. Odwróciła się i ruszyła pod trójkę. Wiedziała, że do tego pomieszczenia nie wróci tak długo jak, jak długo będzie leżał tam Ortega.
- Jack, kurwa wszystko się spierdoliło. – Torres zerwał się z miejsca, gdy tylko ją zobaczył.
- Zaraz będzie tu policja musisz się zmyć. Masz, tu obiecane trzy tysiące, a tu…
- A na chuj mi teraz kasa?
- Cicho. Tu trzy tysiące, tu dwa jeszcze dla rodziny zabitego. Postaram się by tego co leży z postrzałem wyciągnęli. Sama go nie mogę operować w tym stanie, ale upewnię się, że lekarze dołożą wszystkich starań. Idź już.

Poszedł patrząc na nią nieufnie. Z jego perspektywy, ze swoją zimną reakcją musiała być automatem, a i podobnie się w tej chwili czuła.

Pokuśtykała na dół do piwnicy, do rzadko uczęszczanych magazynów, gdzie leżały jakieś rupiecie.
Spojrzała na holofon by upewnić się czy grupa przesłała jej swoje numery. Zamierzała przekazać im prostą wiadomość, o ile oczywiście to zrobili. Jeśli nie, to wiadomość dojdzie tylko do Ferrick.
„ Diego nie żyje. Nadajnik został zniszczony. Dajcie znać jak u was. Jestem w szpitalu”

Położyła go na jakiejś starej ławce i tempo popatrzyła w zakurzone lustro przeniesione z jakiejś łazienki i swoje beznamiętne odbicie. A potem uniosła prawą pieść i uderzyła. A potem drugi raz i trzeci. I znowu.
Kawałki szkła się rozsypały po podłodze, a po dłoni zaczęła spływać krew. A razem z nią emocję. Wyjąc Jack upadła na podłogę i skuliła się na niej jak dziecko. Z krwią zaczęły się mieszać łzy.
 
Nadiana jest offline