Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2013, 20:42   #221
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Zaraz, kuźwa, nie rozdwoję się przecie. Jakaś kolejka jest czy coś. - Nie miał bladego pojęcia co się właśnie stało. Jego umiejętność niezastanawiania się co i dlaczego właściwie robi po raz pierwszy okazała się zaletą. - Adolf, chodź tu za bufet i poczekaj chwilę. Dwa tysiaki, młody. Nówka, prosto z Niemiec przywieziona. Nie na razie tylko oryginała mam. No i co że bez pudełka? Jak mówię oryginał to wiem co mówię. Drogo? Młody, dwa tysie to byś w raichu za samo to cholerne pudełko zabulił. Bierzesz czy nie? Bo tylko ten jeden został.

- Dawaj, dawaj - chłopak wyjął kasę. Przeliczył. - Mam tylko tysiąc osiemset. Może być?

- Tu nie bar mleczny, na zeszyt nie sprzedajemy. No dobra. Niech stracę, dawaj te tysiąc osiemset. - Gawron zainkasował banknoty i zezwalająco skinął głową w stronę części ekspozycji, na którą dzieciak wskazywał, pytając o grę. Urojenie czy nie, Patryk nie miał najmniejszego zamiaru dotykać się tych obrzydliwych nadgniłych ludzkich paluchów, w które zmieniły się wszystkie kasety z grami. Gdy dzieciak odszedł, Gawron usiadł wygodnie na rybackim krzesełku i wielkopańskim gestem wręczył kasę Hitlerkowi. Gdyby nie te namolne halucynacje najchętniej w ogóle zapomniałby, że ułąmek sekundy wcześniej był zupełnie gdzie indziej i robił co innego. O zasranych czarodziejskich ruinach pod miastem, o morderstwach, o duchach, o oskarżeniu o morderstwo... o całym tym szajsie. A może... czy jest szansa, że to się nie wydarzyło? Wszystko to tylko długi koszmarny sen? Spojrzał na Hitlerka z nadzieją w oczach - Kojarzysz który dzisiaj jest?

- Co? - zapytany zamrugał powiekami. - No. Tak. Eeeee. Chyba siedemnasty?

- Jakiego miesiąca?

- Grudnia przecież, zobacz jaki ruch. Przed pierdzieloną gwiazdką.

- Gwiazdką? - teraz z kolei Gawron zamrugał powiekami. - Jak to, kurwa, gwiazdką? Którego roku?

- Naćpałeś się butaprenu? - Adolf uśmiechnął się szeroko i głupowato. - Tysiąćdziwięćśetdziwięćdziesiątdwa - wypowiedział na jednym wdechu.

- Bolka w dupę pierdolone tramki. - Gawron wybałuszył gały najpierw na Adolfa, potem na halę, potem znowu na Adolfa. W ułamku sekundy zrobił się blady jak ściana. Rok. Wzięli i przewinęli jego życie rok do przodu jak taśmę w pieprzonym magnetowidzie. Wszyscy pewnie już od dawna nie żyją i... zaraz, chyba że... czy to możliwe? - Ty, Hitlerek...ty w ogóle coś kojarzysz, żeby ktoś ostatnio zginął... wiesz... drut kolczasty, wieszanie, paranoja w mieście, te klimaty?

- Naćpałeś się - autorytarnie stwierdził Hitlerek. - Jak dziki mustang. Może wbij się w trampy i zwijaj na kwadrat, co? - dodał z troską w głosie.

- No i co, że się naćpałem? Jak znam życie pewnie z tobą. Chociaż.. w sumie to jest jakaś teoria. - Gawron podrapał się po głowie. - Ale na powaga teraz, jarzysz coś z tym drutem kolczastym czy nie?

- Nie. Zupełnie nie. Nic. Zero. Niecziewo. Nicht. Nikurwa.

Patryk zmarszczył brwi. Dwa zakurzone trybiki w jego czaszce powoli przyswajały wnioski płynące z tej odpowiedzi.
- No bo niby czemu miałbyś jarzyć moje haluny... - powiedział powoli, nieśmiało, jakby bał się, że jeśli będzie okazywał radość zbyt ostentacyjnie, wszystko wokół się rozmyje. - Kurwa, ale mam zaciemnienie. Dość handlu na dziś.
Wstał, niepewnie opuścił kontener, jednocześnie wypychając zeń Adolfa. Zatrzasnął, zamknął na kłódkę, po czym - rzuciwszy Hitlerkowi krótkie “nara” - ruszył w stronę najbliższej budki telefonicznej.

Budka była przy wejściu na halę. Zawsze oblegana przez smarkaterię, “biznesmanów” pokroju Patryka, cwaniaczków i dealerów dóbr wszelakich. Ale każdy dbał o aparat. Nie niszczył. Bo generalnie można było za to w pierdol od bywalców giełdy dostać.
O dziwo przy aparacie stała tylko jakaś dziewczyna szczebiocząc jak naćpana do kogoś po drugiej stronie. Nie trwało to długo. Błogosławieństwo aparatów na żetony. Patryk podszedł do słuchawki, wyszperał z kieszeni metalowy krążek i zaczął wykręcać numer Grześka.

Cisza. Nikt nie odebrał.

- Grunt się nie zniechęcać. - mruknął ni to do siebie, ni do makabrycznej gęby, której ponumerowane zęby robiły w tej popieprzonej wersji hali za cyferblat. Wybrał numer Baśki. Potem Lwowiaka. Na końcu, z dużo mniejszym entuzjazmem, Czubka.

Wszędzie to samo. Odpowiadała mu cisza. Długi, przeciągły sygnał wolnej linii.

- Te, koleś - wydarł się jakiś długowłosy metal o twarzy pokrzywionej jak u ofiary wypadku, którą składał pijany chirurg - Kurwa. Dzwonisz czy bujasz się na kablu? Ludzie czekają.

Za nim w kolejkę ustawił się grubas sprzed stoliczka z pornolami. Nadal zabawiał się swoją fujarą.

- Halo - odezwał się niespodziewanie ktoś po drugiej stronie. To był chyba Czubek.

- Andrzej? To ty chłopie? - wykrztusił Gawron, niezbyt wiedząc co mądrzejszego powiedzieć.

- Nie wychodź. Nie słuchaj. Nie rozmawiaj. Nie daj się zabić.

Słowa brzmiały jak szept. Odległy i ponury. Coraz cichszy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cFHabOik6RY[/MEDIA]

Puścił słuchawkę, jakby była jadowitym skorpionem (gwoli ścisłości nie była nim - przypominała zwykłą słuchawkę nie licząc faktu, że była obita ludzka skórą i miała tętno). Zrezygnowany zwolnił aparat telefoniczny. Wbił ręce w kieszenie i ruszył w stronę stalowych schodów. Prowadziły na ciągnącą się wzdłuż hali antresolę. Toalety, jeszcze parę stanowisk handlowych, pomieszczenia sprzątaczy. Jemu zasadniczo wystarczyła barierka i widok na pomieszczenie hali z góry. Pomylił się. Cholernie się pomylił. Prawdziwy świat został na Zalesiu, to tutaj to jakiś sen szaleńca... albo jakiś test... albo oba na raz. “Kotwica” gdy tu trafił jakiś głos mówił o zrywaniu kotwicy. Gawron ogarnął wzrokiem miejsce które znał od lat, które odwiedzał codziennie od wielu lat. Nawet teraz - gdy bardziej niż centrum handlu, wyglądało jak jakiś zaginiony obraz Hieronima Boscha - czuł, że tu pasuje. Znał to miejsce, znał tu każdy zakamarek... czy było tu cokolwiek, co można by nazwać kotwicą? Urządzenie? Zakamarek? O co chodzi. Patryk bezmyślnie wpatrywał się w groteskową panoramę szukając jakiegoś punktu zaczepienia.
Pod nim ludzie targowali się, snuli sennie pomiędzy stoiskami, kłócili. Chciwość mieszała się z pragnieniami posiadania. Widział to! Widział to wyraźnie. Chęć posiadania. Materialne dobra były jak narkotyki, jak używki, których odstawienie groziło zmianami samopoczucia, a nawet rozstrojem nerwowym. Ludzie poruszali się skuci łańcuchami - jak niewolnicy na targowisku. Jak banda więźniów. Jak szaleńcy prowadzeni do wariatkowa.
Kręcili się pośród stoisk z paskudztwami. Wchodzili i wychodzili z giełdy. Każdy na swój odrażający sposób odmieniony - napiętnowany, okaleczony lub zdeformowany.
Kotwica? Może nie chodziło o halę, o przedmiot, o nic. Może o niego, o jego ...

- Patyk - koło niego znów, jak spod ziemi wyrósł Hitlerek. - Mam dobry bimber od Tadzia.
Chodziło mu o byczego gościa handlującego pokątnie alkoholem.
- Napijesz się?

Gawron powoli przeniósł wzrok z panoramy na kumpla. No tak, mógł się domyślić, że te dwa kafle długo nie zabawią w jego kieszeni. Miał ochotę po prostu go spławić, ale połączenie zwrotów “bimber od Tadzia” i “napijesz się” zabrzmiało jak miłe, magiczne zaklęcie, otwierające drogę do najgłębszych pokładów poczciwej duszy Patryka. Speak friend and enter - Patryk uśmiechnął się pod nosem. Hitlerek był dobrym kumplem. Ciekawe jaką rolę odgrywał w tym psychodelicznym przedstawieniu. No przecież nie chodziłoby o głupią flaszkę... prawda? Przez dłuższą chwilę przypatrywał się Adolfowi próbując ustalić czy coś się w nim zmieniło. Wydawało się, że nic. Może jedynie cienie pod oczami stały się większe, może oddech bardziej przepity i nieprzyjemny, może oczy bardziej przekrwione. Ale nic poza tym.

- Nie, dzięki. - odparł po dłuższej chwili. Czuł jakby każda komórka jego ciała wytrzeszczała na niego gały ze zdziwienia, całe ciało momentalnie zareagowało uderzeniem zimna. 'Nie gadaj takich rzeczy stary, on może się nie poznać na.żartach i nas nie poczęstować'. - Nie tym razem. - dodał starając się przekonać sam siebie. Napiłby się. Naprawdę tego potrzebował. I po tym wszystkim Bóg mu świadkiem, że zasłużył... Ale jeśli to znów jakiś pieprzony test, jak.wtedy przy porodzie, to chyba była najrozsądniejsza opcja.

- No co ty, kurwa, Patyk - Adolf żachnął się z gniewem. - Ze mną się, kurwa mać, stary nie napijesz?!

- No życie... - mruknął Gawron filozoficznym tonem, wracając do kontemplacji targowiska. - Nie myślałem, że dożyję takiego dnia.

- A wiesz co - zapluł się Hitlerek - Jebał cię pies! Będzie więcej dla mnie, pedale.
Patryk zamrugał z niedowierzaniem. Jasne, ich zwyczajowej komunikacji daleko było do wersalu, ale to była lekka przesada. Odwrócił się w stronę poczerwieniałego ze złości Hitlerka.

- Jak mnie nazwałeś, fagasie?

- Eeeee - widać było, że Hitlerek próbuje sobie przypomnieć ostatnie słowa. - Cwelem? Ciotom? Kurde, nie pamiętam....

- Ty Adolf, to dzisiaj okresu dostałeś, czy po prostu dawno w mordę nikt ci nie dał?

- Kurde, nie pamiętam .... - wzrok Hilterka zdawał się coraz bardziej szklisty, coraz mniej przytomny, mniej ludzki. Oddalony. Jak dwa szkiełka, albo oczy namalowane na kawałku plastyku.

- Kurwa... Stary. - Patryk pomału przestawał rozumieć cokolwiek. Wyjął paczkę ' Mocnych', wyciągnął jednego zębami, wysunął paczkę w stronę Adolfa. - Nic ci nie jest?

Spojrzenie oczu stawało się jeszcze bardziej odległe i obce. Patryk poczuł zimny powiew powietrza. Zamrugał powiekami, czując dym drapiący w gardle.

***

Gawron otworzył oczy. Zapiekły go powieki i zorientował się, że znajduje się ... w pustostanie na Zalesiu.

Teresy nigdzie nie widział, ale przeciąg mówił mu, że chyba drzwi na korytarz są otworzone. Nie widział też Hirka. Ale słyszał, jak ktoś rzyga gdzieś obok, w jakimś innym pomieszczeniu.

Mimo braku Hirka i Teresy nie był sam. Otaczały go “chochoły”. Stały wokół niego w pokrwawionych workach na głowach, pomiędzy manekinami. Ich ślepia świeciły się dziwnym blaskiem. Chorobliwą, zielonkawą łuną. Ta łuna otulała również Gawrona. Czuł się slaby, senny i z trudem utrzymywał ledwie co rozwarte powieki.

Zerwał się na równe nogi. Był przerażony i zdezorientowany. Złapał jedną z walających się kończyn manekinów i zatoczył nią młynka przed nosem dziwnych istot.
- Czego?! Spierdalać bo łby pourywam - wycharczał biorąc szeroki zamach na chochoła stojącego od strony, z której słyszał rzyganie.

- Nie bron się - szeptały chochoły. - Nie broń. Nie warto. Poddaj. Ukłoń.

Koszmarny lęk, ból w płucach i gardle, poczucie osaczenia... wszystko to nagle zlało się w Patryku w jeden rozpaczliwy atak furii.
- Powiedziałem... SPIERDALAĆ! - ryknął z całej siły uderzając protezą w głowę stracha na wróble.

Gwałtowny atak jakby trochę wyrwał Patryka z tego dziwnego osłabienia, w którym się znajdował. Sztuczna ręka nie była może najlepszą bronią, ale zrodzona ze strachu wściekłość już tak. Jeden manekin wywrócił się pociągając za sobą inny. Jakiś chochoł zachwiał się. Gawron wparował pomiędzy nie, niczym szalona furia. A potem ugrzązł. Otoczyły go ze wszystkich stron, chwytając, łapiąc, ściskając, czepiając się niczym robactwo. Były niewiarygodnie silne, ale powolne.

Jak cholerne Żywe Trupy. Gawron szarpnął całym ciałem. Opierając cały ciężar na stworach, które trzymały go z tyłu całą siłą, z obu nóg, przykopał tym, które podłaziły z przodu. Następnie szarpnął się, próbując uwolnić z kurtki i w ten sposób wyrwać się pozostałym.

Torował sobie drogę z trudem, ale jego warunki fizyczne dawały mu przewagę nad kreaturami. Brnął, niczym ślepa furia. I wtedy zobaczył Hieronima. Jego kolega wyszedł z kibla, bełkocząc coś niezrozumiale, z twarzą zabrudzoną wymiotami. Z jego uszu ciekła gęsta maź. Krew.

- Hirek? - Gawron resztkami nadpalonego krzesła trzymał dystans od morza natarczywych rąk. Ruszył szybkiej w stronę przyjaciela.- Hiro, kuźwa, co się dzieje? Gdzie Teresa?
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline