Wysoki mężczyzna, w ciut podniszczonej zbroi, z zaciekawieniem, ale i z niepokojem, spoglądał na człowieka, który stał w wejściu do jego rodzinnego domu i zapewniał go, że jego całą rodzina nagle opuściła rodzinne gniazdo i w pospiechu wyjechała z Wrót.
Nie mieściło mu się to w głowie. W końcu nie tak znowu dawno był w domu. Nic nie słyszał o projekcie przeprowadzki. I z jakich niby powodów matka i ojczym mieliby porzucić cały interes i ruszyć w świat?
Bailey zamrugał, wpatrując się w zamknięte tuż przed jego nosem drzwi. W jego uszach dźwięczały słowa, wypowiedziane przez jakiegoś pijaczka, który wspomniał o konieczności zabicia paru, siedzących w piwnicy osób.
Z trudem opanował chęć wparowanie do środka i poderżnięcia kilku gardeł. Tamtych w środku, w JEGO domu, było trochę za dużo. Gdyby miał obok siebie swoich kompanów, rozwaliłby drzwi i zrobiliby porządek ze wszystkimi.
A gdyby się okazało, że pijaczek bredził w pijanym widzie? Cóż...
Bailey rozejrzał się dokoła, jakby szukał mądrej rady. Ta jednak nie nadchodziła. Na ulicy było tylko trzech strażników, szarpiących jakąś małą dziewczynkę. Żadnego z nich nie znał, a na dodatek nie wyglądali ani na mądrych, ani na zbyt odważnych. No i nie znał żadnego z nich. Równie dobrze, zamiast pomóc, mogliby wsadzić go do lochu.
- Pani Cowley, dzień dobry! - po paru stuknięciach drzwi domu sąsiadów otworzyły się.
- Bailey! Dawno cię nie było!
- Właśnie wróciłem - odparł Bailey. - Nie wie pani, co z moimi rodzicami?
- A nie. - Sąsiadka pokręciła głową. - Prawdę mówiąc nie widziałam ich od jakichś trzech, czterech dni.
Po wymienieniu paru grzeczności Bailey pożegnał się.
Swój własny dom znał równie dobrze, jak własną kieszeń i dostać się do środka mógłby nie tylko wykorzystując frontowe drzwi. Jeśli jednak pijaczek mówił prawdę, to należało wejść do piwnicy. A jeszcze lepiej - najpierw sprawdzić, czy ktoś w piwnicy faktycznie jest przetrzymywany.
Na pozór obojętnym krokiem przeszedł na tyły domu. Tu rosło drzewo, po którego gałęziach nieraz wydostawał się ze swojego pokoju. I wracał. Nawet na dach mógłby się dostać.
Nie to go jednak interesowało. Przynajmniej w tej chwili.
Przykucnął przy małym okienku, znajdującym się niemal na poziomie ziemi i zbił niewielką szybkę. Odsunął rygiel i otworzył okienko.
- Jest tam kto? - spytał. |