Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2013, 21:56   #33
daamian87
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Oblężenie karczmy zaczęło się na dobre. Strzelcy, co jakiś czas "zabijający" któregoś z truposzy, zaczęli narzekać na brak amunicji. Czego jak czego, ale kamieni w karczmie nie było. Strzały można było od biedy zrobić z porozbijanych stołów czy mebli, gorzej jednak było z grotami do tych. Kowal w prawdzie przeżył atak i udało mu się dostać do karczmy, jednak nie miał ani narzędzi ani pieca do wyrobu jakiegokolwiek oręża.

Zgliszcza domostw dopalały się, na ziemi widać było tylko żar. Ubita ziemia zmieniła się w bagno za sprawą krwi, która wsiąkała w podłoże. Ciała walały się wszędzie w około karczmy, zupełnie tak, jakby ktoś je tam specjalnie układał. Co więcej, Kyllan miał niejasne wrażenie, że ciał jest o wiele więcej niż w wiosce było mieszkańców.

Morale obrońców spadało z każdą godziną. Smród z ciał był coraz gorszy, a ratunku znikąd nie można było się spodziewać. Trupy stały niewzruszone na swoich stanowiskach, wpatrując się uparcie w ściany karczmy. Zupełnie tak, jakby dzięki temu mogły pokonać kamień i wedrzeć się do środka, szukając krwi i niosąc śmierć. Krasnolud jako jedyny widział pozytywy zaistniałej sytuacji. Skoro byli zamknięci w karczmie i nie mogli nic zrobić, można było przynajmniej pić. Karczmarz nie próbował nawet pobierać opłaty za alkohol. Tak więc brodacz dobrał się do pokaźnych rozmiarów beczki, za kompana mając kufel i swoją broń.

Czas mijał, a oblężenie wciąż trwało. Na korzyść obrońców przemawiał fakt braku ataków ze strony truposzy. Z drugiej jednak strony, brak ich aktywności był czymś spowodowany. A to nie napawało optymizmem. Ludzie potrzebowali jednak snu, nieprzespana noc i ciągłe napięcie dawało się im we znaki. Tak samo Kyllan. Oczy zamykały się mu same, a organizm domagał się odpoczynku. Po rozstawieniu wart i wydaniu konkretnych i bardzo precyzyjnych rozkazów udał się na spoczynek, powtarzając przed tym kilkakrotnie, że ma zostać obudzony gdyby cokolwiek się działo.

Powieki nie domknęły się jeszcze do końca, a umysł Kyllana zabrał go w inną czasoprzestrzeń. Wszędzie było ciemno. Tak ciemno, że widział co najwyżej wyciągniętą przed siebie dłoń. Nie była to jednak czerń. Kapłan miał wrażenie, jakby znajdował się w zadymionym bądź zamglonym pomieszczeniu. Gdziekolwiek by się nie ruszył, nic się nie zmieniało. Dym, mgła czy czymkolwiek było to, co go otaczało, rozchodziło się przed nim, by w tym samym momencie zamknąć mu drogę za jego plecami.

Uszy Kyllana atakowała natrętna cisza. Kompletna. Mężczyzna nie słyszał nawet swojego oddechu. Ani głosu. Wiedział, czuł że mówi czy krzyczy, jednak nie słyszał nawet jednej sylaby z tego, co wydobywało się z jego gardła. Usłyszał jednak kroki. Nie był jednak w stanie zlokalizować ich źródła. Wydawało mu się, że dochodzą zarówno zza jego pleców, jak i z boków. Po chwili doszły kolejne odgłosy. I następne. Miał wrażenie, że tuż za linią tajemniczej mgły znajduje się targ, jednak po za krokami nie słyszał nic.

W końcu z linii mgły wyłoniła się jakaś postać. Niewysoka, szczupła sylwetka podpłynęła do Kyllana, nie dotykając podłoża. Kleryk słyszał jednak kroki tego, kto kierował się w jego stronę. Mężczyzna poznał, kim była owa postać. Był to chłopak, który wyruszył po pomoc do sąsiedniego miasta, kiedy sprawa nie wyglądała jeszcze na tak poważną. Zatrzymał się tuż przed twarzą Kyllana, a jego oczy wwiercały się w oczy kleryka. Głowa niedoszłego gońca odpadła nagle, a krew obryzgała twarz kapłana. Z mgły zaczęły wyłaniać się kolejne sylwetki. Kobiety, dzieci, starcy, mężczyźni w sile wieku. Każdy z nich stawał centymetry przed Kyllanem i ginął w męczarniach. Na ich twarzach widniał grymas bólu i gniewu. Strach wymieszany był z cierpieniem. I choć żadne usta nie poruszyły się choćby o minimetr, głowa Kyllana pulsowała od monotonnego, jednostajnego krzyku wszystkich, którzy umarli: winny.

Kleryk obudził się zlany zimnym potem. Za oknem wstawał świt. Krwawy świt.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline