Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2013, 23:06   #71
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
O ile genasi widział już wiele planarnych metropolii, a Xan miał okazje poznać olbrzymie miasta Faerunu, o tyle Faerith nie była aż tak doświadczona.
Dlatego im bliżej była Serca Wiary, tym trudniej było oprzeć się pięknu tej metropolii.



Wysokie białe mury, zdobiona złotem brama. Budynki harmonijne i piękne.



Wieże wspinające się aż do nieba. Budynki zdobione płaskorzeźbami oraz drzewa... W tym mieście wzdłuż dróg zasadzono drzewa. Te rośliny były wyraźnie pielęgnowane, a ich korony przystrzyżono w fantazyjne kształty.

Faerith, która dotarła pierwsza do bram miasta przekonała się że jest oczekiwana. Ludzie, elfy i półelfy oraz inne stworzenia... zgromadzone przy bramie natychmiast ją zauważyły i zasypały pytaniami o sytuację. Odpowiedzi półelfki najwyraźniej ich zasmuciły, niemniej w ich spojrzeniu było widać determinację.

Samą Faerith została skierowano do obecnego władcy miasta, który pod nieobecność Lesena sprawował władzę. Przemierzając drogę półelfka przekonała się, że miasto jest przynajmniej częściowo wyludnione. Że wszelkiego rodzaju sklepy są zamknięte a na ulicach nie ma dużego ruchu i w ogóle nie widać dzieci. W Sercu Wiary panowało napięcie, widoczne na każdym kroku.
Prowadził ją młody półelf, młodszy nawet od niej, zakuty w srebrzystą zbroję i wyglądający... bardzo uroczo. Jak ideał rycerza solamnijskiego. I ów półelf imieniem Joraos gadał jak najęty.
O mieście, o jego pięknych budynkach, o świątyni Mitry o lamassu strzegących jego bezpieczeństwa... zazwyczaj. O córce złotnika z którą był zaręczony, a którą ojciec ewakuował do Sigil. I... Faerith zrozumiała dlaczego tak wiele osób zostało w Sercu Wiary mimo zbliżającego się marszu modronów. Oni po prostu kochali to miasto i nie mogliby patrzeć na to jak ulega zniszczeniu. Nie mogli się poddać bez walki, nie mogli patrzeć z boku na tą sytuację i na obracane w perzynę domy i mury. To byłby dla nich zbyt bolesny widok.
Faerith słuchała tego półelfa i wiedziała, że bez względu na to co przekaże dowódcy miasta, wielu mieszkańców i wielu strażników nie ucieknie stąd. Ci którzy zostali w Sercu Wiary, będzie walczyć nawet przeciw sile z którą nie mają szans.

Spotkanie z Cauldronbornem, tylko ją w tym utwierdziło.


Cauldronborn okazał się postawnym mężczyzną o szlachetnych rysach twarzy okutym w srebrzystą zbroję. I mógłby uchodzić za człowieka, gdyby nie świecące ciepłym światłem oczy.
Tymczasowy przywódca miasta wysłuchał jej odpowiedzi, z coraz bardziej smutnym wyrazem twarzy. I chodź przybity jej ponurymi wieściami, podziękował półelfce za pomoc i za poinformowanie po czym rzekł. -Niecałe dwie godziny temu, na plac przed siedzibą władz teleportowano diablę z listem przypiętym do kajdan. Jak się okazało, ten więzień miał czekać na przybycie kogoś z was i... jest już gotów do zabrania się z wami. Szczerze powiedziawszy cieszę się, że zjawiłaś się tutaj, bo w obecnej chwili nie moglibyśmy pilnować jego bezpieczeństwa. Proszę za mną.

Cela w której siedział Vitoldo była przestronna i dość wygodna. Łóżko... prawdziwe łóżko było wstawione do celi. Więzień miał swoją własną wygódkę, oraz stolik i krzesło. A nawet biblioteczkę z kilkoma księgami.
Vitoldo był młodym mężczyzną o nieco elfich rysach, koziej bródce, jednym rogu wyrastającym z lewej strony twarzy i jednym ogonie. Na prawą stronę twarzy Vitoldo opadały włosy które jednak nie mogły zasłonić jamy po wyłupionym oku i starych paskudnych blizn szpecących twarz. Strój diablęcia kojarzył się półelfce z łotrzykami i bardami.
Ale Vitoldo uśmiechał się do niej dość delikatnie i łobuzersko. Widać że nie bardzo cierpiał w tej niewoli.

Tymczasem do całej trójki przybiegł jeden ze strażników miejskich i rzekł do Cauldronborna, że przybyło dwóch kolejnych przybyszy, którzy rozmawiali z modronami.
Jak się okazało Thaeir i Xan... Trochę spóźnieni w stosunku do półelfki, mieli jednak nieco świeższe wieści, choć znów niewiele lepsze od tych z którymi przybyła Faerith.

Modrony się zbliżały, lawina kamieni nie mogła ich powstrzymać na zawsze.
Tak samo jak tutejsi nie mogli porzucić tego miasta bez walki. Było ich domem, ojczyzną, czymś najdroższym na świecie. Pozostawienie tego tak... byłoby zdradą.
Trójka bohaterów mogłaby stąd odejść na zewnętrze. W mieście była brama prowadząca na Zewnętrze, cel modronów. Cała trójka mogła uciec przez nią z Vitoldem.
W końcu nic ich to miasto nie obchodziło, prawda?

Mogli to zrobić?

Kreator Efemery i Pik-ik-cha mogli, ale oni podążyli w innym kierunku. Kierowali się oni logiką konstrukta i podążali w miejsce z którym rozmawiali z niebianką. Prowadził ich jeden z lampionów, może nawet ten sam, może inny. Ciężko było ich rozróżnić. Tak czy siak archon był wyraźnie zasmucony sytuacją i podczas wędrówki wielokrotnie zapytywał ich co chwila “czy jednak nie dało czegoś zrobić”. Mimo że odpowiedź padła zawsze taka sama. Nie.

Nie dało się nic zrobić. Obaj próbowali i nie tylko oni. Ale argumentacja logiczna spływała po rzekomo bardzo logicznych stworach niczym woda po kaczce. Natrafili na mur nie do przebicia po prostu.

Stworek wydawał się rozumieć takie podejście... do pewnego stopnia. Niemniej nie potrafił przeboleć takiego zakończenia sprawy. Idea porażki w tak szlachetnej sprawie (przynajmniej z punktu widzenia lampiona), jakoś nie potrafiła się w nim zakorzenić na dłużej niż kilkanaście minut.
Dobro musiało zatriumfować.. dla lampiona nie było innej możliwości.

Alziel okazała się pod tym względem bardziej rozwinięta. Przyjęła raport Kreatora ze smutnym uśmiechem i zrozumiała porażkę. Wylewnie podziękowała obu bohaterom za ich poświęcenie w tej sprawie i pomoc. I na koniec powiedziała, że Vitoldo czeka na nich do odebrania w Sercu Wiary. Po czym rozłożywszy skrzydła uniosła się w powietrze i zaczęła się oddalać życząc bohaterom szczęścia na ich szlakach.

A Ingvar został sam. Z jednej strony część drużyny nie czekając na niego udała się do Serca Wiary, z drugiej strony pozostała grupa ruszyła na poszukiwanie Alziel.
A on pozostał sam z modronami i zaczepiającymi je łachmaniarzami. Pytanie skierował do chudego niczym wygłodzony ghula stwora z dzidą, pełniącego rolę przywódcy. Bowiem od czasu do czasu wypowiadał on głośno zbitkę słów, które przy dużej dozie tolerancji można było uznać za zdania.
Nic dziwnego, że nie radzili sobie w rozmowie z modronami. Nie dość że brakło im argumentów, nie dość że nie radzili sobie z przekonaniem kogokolwiek, to jeszcze sam akt mówienia sprawiał im trudność.

Zapytany przyjaźnie ghulowaty chudzielec, przerwał przemowy i wyrzucił ze swych ust słowa.- Chcesz czego ty ? Kimś jesteś? Tych pudełek widzisz czy nie że w czerepach mącimy, zbuntowanych tworzymy że? Jesteś za co sferowiec?
Najwyraźniej nie podobało mu się że był odrywany od pracy. A może podobało mu się ?
Może szukał okazji, by oderwać się od tej nieudanej i frustrującej roboty i jakiekolwiek powodu by komuś przyłożyć?
Ingvar co prawda mógł pewnie powalczyć z nim jeden na jednego i wygrać. Problem jednak polegał na tym, że gałganiarz nie wyglądał na takiego co walczy uczciwie. A i miał przewagę liczebną w postaci kilku kumpli. A Ingvar... był sam.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline