Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-02-2013, 23:06   #71
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
O ile genasi widział już wiele planarnych metropolii, a Xan miał okazje poznać olbrzymie miasta Faerunu, o tyle Faerith nie była aż tak doświadczona.
Dlatego im bliżej była Serca Wiary, tym trudniej było oprzeć się pięknu tej metropolii.



Wysokie białe mury, zdobiona złotem brama. Budynki harmonijne i piękne.



Wieże wspinające się aż do nieba. Budynki zdobione płaskorzeźbami oraz drzewa... W tym mieście wzdłuż dróg zasadzono drzewa. Te rośliny były wyraźnie pielęgnowane, a ich korony przystrzyżono w fantazyjne kształty.

Faerith, która dotarła pierwsza do bram miasta przekonała się że jest oczekiwana. Ludzie, elfy i półelfy oraz inne stworzenia... zgromadzone przy bramie natychmiast ją zauważyły i zasypały pytaniami o sytuację. Odpowiedzi półelfki najwyraźniej ich zasmuciły, niemniej w ich spojrzeniu było widać determinację.

Samą Faerith została skierowano do obecnego władcy miasta, który pod nieobecność Lesena sprawował władzę. Przemierzając drogę półelfka przekonała się, że miasto jest przynajmniej częściowo wyludnione. Że wszelkiego rodzaju sklepy są zamknięte a na ulicach nie ma dużego ruchu i w ogóle nie widać dzieci. W Sercu Wiary panowało napięcie, widoczne na każdym kroku.
Prowadził ją młody półelf, młodszy nawet od niej, zakuty w srebrzystą zbroję i wyglądający... bardzo uroczo. Jak ideał rycerza solamnijskiego. I ów półelf imieniem Joraos gadał jak najęty.
O mieście, o jego pięknych budynkach, o świątyni Mitry o lamassu strzegących jego bezpieczeństwa... zazwyczaj. O córce złotnika z którą był zaręczony, a którą ojciec ewakuował do Sigil. I... Faerith zrozumiała dlaczego tak wiele osób zostało w Sercu Wiary mimo zbliżającego się marszu modronów. Oni po prostu kochali to miasto i nie mogliby patrzeć na to jak ulega zniszczeniu. Nie mogli się poddać bez walki, nie mogli patrzeć z boku na tą sytuację i na obracane w perzynę domy i mury. To byłby dla nich zbyt bolesny widok.
Faerith słuchała tego półelfa i wiedziała, że bez względu na to co przekaże dowódcy miasta, wielu mieszkańców i wielu strażników nie ucieknie stąd. Ci którzy zostali w Sercu Wiary, będzie walczyć nawet przeciw sile z którą nie mają szans.

Spotkanie z Cauldronbornem, tylko ją w tym utwierdziło.


Cauldronborn okazał się postawnym mężczyzną o szlachetnych rysach twarzy okutym w srebrzystą zbroję. I mógłby uchodzić za człowieka, gdyby nie świecące ciepłym światłem oczy.
Tymczasowy przywódca miasta wysłuchał jej odpowiedzi, z coraz bardziej smutnym wyrazem twarzy. I chodź przybity jej ponurymi wieściami, podziękował półelfce za pomoc i za poinformowanie po czym rzekł. -Niecałe dwie godziny temu, na plac przed siedzibą władz teleportowano diablę z listem przypiętym do kajdan. Jak się okazało, ten więzień miał czekać na przybycie kogoś z was i... jest już gotów do zabrania się z wami. Szczerze powiedziawszy cieszę się, że zjawiłaś się tutaj, bo w obecnej chwili nie moglibyśmy pilnować jego bezpieczeństwa. Proszę za mną.

Cela w której siedział Vitoldo była przestronna i dość wygodna. Łóżko... prawdziwe łóżko było wstawione do celi. Więzień miał swoją własną wygódkę, oraz stolik i krzesło. A nawet biblioteczkę z kilkoma księgami.
Vitoldo był młodym mężczyzną o nieco elfich rysach, koziej bródce, jednym rogu wyrastającym z lewej strony twarzy i jednym ogonie. Na prawą stronę twarzy Vitoldo opadały włosy które jednak nie mogły zasłonić jamy po wyłupionym oku i starych paskudnych blizn szpecących twarz. Strój diablęcia kojarzył się półelfce z łotrzykami i bardami.
Ale Vitoldo uśmiechał się do niej dość delikatnie i łobuzersko. Widać że nie bardzo cierpiał w tej niewoli.

Tymczasem do całej trójki przybiegł jeden ze strażników miejskich i rzekł do Cauldronborna, że przybyło dwóch kolejnych przybyszy, którzy rozmawiali z modronami.
Jak się okazało Thaeir i Xan... Trochę spóźnieni w stosunku do półelfki, mieli jednak nieco świeższe wieści, choć znów niewiele lepsze od tych z którymi przybyła Faerith.

Modrony się zbliżały, lawina kamieni nie mogła ich powstrzymać na zawsze.
Tak samo jak tutejsi nie mogli porzucić tego miasta bez walki. Było ich domem, ojczyzną, czymś najdroższym na świecie. Pozostawienie tego tak... byłoby zdradą.
Trójka bohaterów mogłaby stąd odejść na zewnętrze. W mieście była brama prowadząca na Zewnętrze, cel modronów. Cała trójka mogła uciec przez nią z Vitoldem.
W końcu nic ich to miasto nie obchodziło, prawda?

Mogli to zrobić?

Kreator Efemery i Pik-ik-cha mogli, ale oni podążyli w innym kierunku. Kierowali się oni logiką konstrukta i podążali w miejsce z którym rozmawiali z niebianką. Prowadził ich jeden z lampionów, może nawet ten sam, może inny. Ciężko było ich rozróżnić. Tak czy siak archon był wyraźnie zasmucony sytuacją i podczas wędrówki wielokrotnie zapytywał ich co chwila “czy jednak nie dało czegoś zrobić”. Mimo że odpowiedź padła zawsze taka sama. Nie.

Nie dało się nic zrobić. Obaj próbowali i nie tylko oni. Ale argumentacja logiczna spływała po rzekomo bardzo logicznych stworach niczym woda po kaczce. Natrafili na mur nie do przebicia po prostu.

Stworek wydawał się rozumieć takie podejście... do pewnego stopnia. Niemniej nie potrafił przeboleć takiego zakończenia sprawy. Idea porażki w tak szlachetnej sprawie (przynajmniej z punktu widzenia lampiona), jakoś nie potrafiła się w nim zakorzenić na dłużej niż kilkanaście minut.
Dobro musiało zatriumfować.. dla lampiona nie było innej możliwości.

Alziel okazała się pod tym względem bardziej rozwinięta. Przyjęła raport Kreatora ze smutnym uśmiechem i zrozumiała porażkę. Wylewnie podziękowała obu bohaterom za ich poświęcenie w tej sprawie i pomoc. I na koniec powiedziała, że Vitoldo czeka na nich do odebrania w Sercu Wiary. Po czym rozłożywszy skrzydła uniosła się w powietrze i zaczęła się oddalać życząc bohaterom szczęścia na ich szlakach.

A Ingvar został sam. Z jednej strony część drużyny nie czekając na niego udała się do Serca Wiary, z drugiej strony pozostała grupa ruszyła na poszukiwanie Alziel.
A on pozostał sam z modronami i zaczepiającymi je łachmaniarzami. Pytanie skierował do chudego niczym wygłodzony ghula stwora z dzidą, pełniącego rolę przywódcy. Bowiem od czasu do czasu wypowiadał on głośno zbitkę słów, które przy dużej dozie tolerancji można było uznać za zdania.
Nic dziwnego, że nie radzili sobie w rozmowie z modronami. Nie dość że brakło im argumentów, nie dość że nie radzili sobie z przekonaniem kogokolwiek, to jeszcze sam akt mówienia sprawiał im trudność.

Zapytany przyjaźnie ghulowaty chudzielec, przerwał przemowy i wyrzucił ze swych ust słowa.- Chcesz czego ty ? Kimś jesteś? Tych pudełek widzisz czy nie że w czerepach mącimy, zbuntowanych tworzymy że? Jesteś za co sferowiec?
Najwyraźniej nie podobało mu się że był odrywany od pracy. A może podobało mu się ?
Może szukał okazji, by oderwać się od tej nieudanej i frustrującej roboty i jakiekolwiek powodu by komuś przyłożyć?
Ingvar co prawda mógł pewnie powalczyć z nim jeden na jednego i wygrać. Problem jednak polegał na tym, że gałganiarz nie wyglądał na takiego co walczy uczciwie. A i miał przewagę liczebną w postaci kilku kumpli. A Ingvar... był sam.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-02-2013, 21:58   #72
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
Słońce kontynuowało wędrówkę po nieboskłonie tworząc zapierające dech w piersiach efekty wizualne, rozjaśniając korony niebiańskich drzew. Delikatny powiew wiatru wprawiał gałęzie w ruch tak iż zdawać by się mogło, że drzewa śpiewają swoją odwieczną pieśń życia. jednak dla Kreatora Efemery były to tylko dane które bezustannie analizował. ”Oświetlenie powyżej normy Eberronu, życie roślinne niezprzeciętnie rozwinięte. Niezwykłe rozmiary szczytu świadczą o ciekawej przeszłości geologicznej obszaru.” Niezmordowana analiza i katalogowanie informacji w pamięci to wszystko co konstrukt widział w miejscu które mogłoby stać się natchnieniem dla niejednego barda.
Wędrowali z Pik-ik-cha najkrótszą drogą w stronę Serca Wiary, skrzydlata manipulatorka uniemożliwiła im jakikolwiek inny wybór, o ile chcieli wykonać zadanie powierzone im przez Tivaldiego.
Pik-ik-cha po raz kolejny został oszukany. Jego rodzimy Atahs był światem niezwykle surowy i brutalnym, ale jak się okazało o wiele częściej można było tam polegać na danym słowie. A tutaj wszystko okazywało się płynne i niedookreślone.
Modliszkowaty nie odzywał się w czasie rozmowy ze skrzydlatą. Wpatrywał się tylko w nią z wielką nienawiścią. Ze złości zapomniał nawet o innej obietnicy skrzydlatej, dotyczącej pomocy w dotarciu do domu.
Gdy niebianka odleciała, wraz z Konstruktem ruszyli w kierunku miasta. Thri-kreen był sfrutrowany, zły i pełen negatywnych emocji. W tej chwili wszystko wokół go drażniło. Tak naprawdę mógłby teraz razem z modronami splądrować miasto i przez chwilę całkiem poważnie o tym myślał. W takim zamieszaniu przecież będzie się można całkiem nieźle obłowić. Porzucił jednak tę myśl dość szybko i ze spuszczonymi czułkami podążał za Konstruktem, który niczym dziecko rozglądał się wokół i podziwiał widoki. Thri-kreen był za bardzo zły, by o czymś takim myśleć. W tej chwili chciał tylko zamknąć sprawę z diabłem i wrócić do Sigil. Serce Wiary, ogłupiałe modrony i inne zmiany w ich wielkim marszu przestały go całkowicie interesować.
 
__________________
Jemu co góry kruszy jemu nie | Jemu co słońce jego zatrzyma jemu nie
Jemu co młot jego rozbija jemu nie | Jemu co ogień jego przerazi jemu nie
Jemu co głowę jego podnosi nad jego serce | Jemu diament
On diament
Pan Błysk jest offline  
Stary 13-02-2013, 22:02   #73
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Part I (żeby się z nazwami nie powtarzać ;) )

Vitoldo czekający już na nich w mieście zaskoczył Faerith, choć przy okazji również upewnił co do prawdomówności Alziel. Diablę spokojnie i bez przesadnego entuzjazmu wysłuchało krótkiej opowieści o wydarzeniach, które doprowadziły do jego uwolnienia a że nie próbował uciekać ani robić innych głupstw, półelfka zabrała go ze sobą z powrotem do tymczasowego władcy miasta. Tyle, że to była tylko część umowy. Cauldronborn był niezwykle uprzejmy, ale wydawał się zdecydowanie zbyt zagubiony, by móc jej udzielić jakichś dokładniejszych informacji na temat czegokolwiek. Jak taki ktoś mógł zostać zastępcą władcy miasta? Wybitnie nie nadawał się do tej roli... no, może w spokojnym czasie tak, ale wtedy wszystko kręci się samo. Teraz, w obliczu zagrożenia brakowało mu stanowczości. No i oczywiście kazał czekać na skrzydlatą, która - jakżeby inaczej - będzie osiągalna dopiero jak modrony znikną wszystkim z oczu. I tak jej plan, by odebrać zapłatę i dopiero potem martwić się o resztę, spełzł na niczym. Chcąc nie chcąc, musiała przeczekać w tym mieście do zakończenia marszu, a że już tu jest, równie dobrze może coś zrobić.

Faerith zapytała o plany miasta i trasę poprzedniego marszu, na co Cauldronborn kiwnął głową i wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia, by po dłuższej chwili pojawić się ze sporą tubą pod pachą. Dziewczyna wykorzystała ten moment, by złapać jedną z bezładnie kręcących się lampek i posłać do towarzyszy z informacją, że więzień jest już z nimi w mieście i że na nich czekają. Miała tylko nadzieję, że w okolicy nie ma więcej modliszek wielkości człowieka...

Po pewnym czasie do półelfki dopadli Xan i Thaeir przyprowadzeni przez jednego ze strażników. Zaraz później powiedzieli wszystko czego jeszcze dowiedzieli się od modronów.

- Heee.. hyy no więc tak się mają sprawy.. Czy miasto jest przygotowane? Czy.. czy jest coś w czym moglibyśmy pomóc? - powiedział Thaeir na końcu
- Nie wiem, zapewne w wielu sprawach. Nie wszyscy zdołali się ewakuować z miasta. Nie wszyscy chcieli się ewakuować. - odparł Cauldroborn pocierając podbródek. - Mam za mało ludzi i w dodatku miasto nie było przygotowywane na inwazję. Ja nigdy nie byłem... Każdy pomysł, każda sugestia, każda pomoc się przyda.
Faerith tylko pokręciła głową.
- Nie traktujcie tego jak inwazji. To błędne założenie. - z rozpędu zaczęła mówić jak do modronów, jak najbardziej logicznie - Modrony zdają się zupełnie nie rozumieć, co robią. Coś na tyle namieszało im w... - ugryzła się w język, zanim powiedziała “zakutych łbach” - ...głowach, że nie zdają sobie sprawy z tego, jak ich marsz wygląda w rzeczywistości. Traktujcie ich raczej jak bezrozumne istoty, bo tak się zachowują. Musimy przygotować miasto na przejście dużego stada... istot. Takich, które będą po prostu szły przed siebie, nie zastanawiając się po czym idą. Bo coś je do tego zmusza.
- Co byś więc zaproponowała? - spytał Cauldroborn rozkładając mapę i przesuwając palcem po niej w poprzek.-Ostatnim razem szły tędy, tyle że... wtedy miasto wyglądają nieco inaczej. Zabudowa była inna.
- Czy ta mapa jest aktualna? - teraz to było najważniejsze. Jak najdokładniejsze plany, które pozwolą podjąć jak najtrafniejsze decyzje.
- Tak. Mapa jest dokładna. - stwierdził w odpowiedzi Cauldroborn.
- Musimy przeprowadzić modrony tą samą trasą, którą wędrowały ostatnim razem. - Faerith w skupieniu przyglądała się mapie - Czy macie coś, czym można by zablokować ulice odbiegające od osi?
- Możemy zbudować barykady z drewna i... hmmm... pewnie dałoby się znaleźc jakieś skrzynie załadowane ciężkimi sztabami, albo... worki z piaskiem. Barykady zdołamy ustawić. - stwierdził po zastanowieniu przywódca obrońcow miasta.
- Modrony są zdeterminowane, żeby dostać się do portalu tak, jak wydaje im się, że zostało to zaplanowane. Nie chcą niszczyć. A przynajmniej nie świadomie... - półelfka miała nadzieję, że ma rację - więc powinny bez większych problemów dać się poprowadzić główną ulicą. Jeśli tylko nie będą miały żadnych możliwości zboczenia z prostej drogi, mogą potraktować tę ulicę jak przedłużenie wąwozu. Ale musicie się spieszyć, zostały może 2, może 3 godziny...
- No to... może pomóc. - stwierdził Cauldroborn po chwili namysłu. - Choć nie wiem czy zdołamy na czas.
- Więc zacznijcie od razu - dziewczyna tym razem nie kryła sarkazmu. W głowie jej się nie mieściło, jak mieszkańcy z tym zastępcą na czele mogli stać i nic nie robić tyle czasu...

Thaeir cieszył się, że elfka przyjęła rozmawianie z władcą miasta, czy też jego zastępcą, na siebie. Nigdy nie był zbyt dobry w słowach, a Faerith nie dość, że mówiła płynniej to jeszcze dobitniej niż on tłumaczyła oficjelowi jak bardzo nie jest przygotowany. Niemniej wydawało mu się, że pewna sprawa została nieporuszona.
-[i] Nie wiem czy barykada zdoła powstrzymać modrony. W końcu rozkładają zaporę z kamieni, a nie ją obchodzą. Może... lepiej byłoby po prostu ewakuować wszystkich z trasy marszu... to znaczy, kiedy zobaczymy którędy będzie szedł. [i]
- Tak, masz rację - półelfka zgodziła się z towarzyszem - ale jednej rzeczy nie wziąłeś pod uwagę. Zapora z kamieni została rzucona w poprzek drogi, odcinając im jakąkolwiek drogę. W mieście za o chcemy im zostawić wyłącznie przejście środkiem, od bram miasta do portalu, przez te mniejsze bramy... - to mówiąc pokazywała kolejne punkty palcem na mapie - ...minimalizując straty. Pewnie część budynków i tak ucierpi, ale modrony nie będą miały żadnego logicznego powodu, żeby obchodzić tak przygotowaną trasę. Ewakuacja też jest konieczna, ze wszystkich kwadratów przylegających do głównej ulicy... - zawahała się na moment, zanim dodała - choć istoty latające mogą zostać, w razie czego nie będą miały problemu z ucieczką.
- Z ewakuacją mogą być kłopoty, gdyż... niektórzy właściciele budynków są do nich bardzo przywiązani i... - westchnął smętnie Cauldroborn. - Postanowili ich bronić za wszelką cenę, uparcie odmawiając ucieczki.
- Macie przecież dość jasno określone zasady. Nie możesz im rozkazać przenieść się w bezpieczniejsze miejsce? - z rozmowy z Alziel wyniosła najwyraźniej mylne pojęcie o panujących tu prawach.
- Serce Wiary zamieszkują osoby takie jak ty i ja. Żywe i śmiertelne. Są to różni podróżnicy lub osadnicy... - rzekł przywódca straży. - Serce Wiary ma prawa, ale dość łagodne. Unikamy tu tyranii za wszelką cenę i liczymy, że mieszkańcy będą ich przestrzegać z własnej woli i z poczucia sprawiedliwości. I przestrzegają, tyle że... - westchnął smętnie dodając. - Obrona domostwa i dobytku nie może być uznana, za łamanie prawa.
- Wiesz Faerith... w Zewnętrznych Sferach nie wszyscy... ymmm... cenią życie ponad wszystko - Thaeir miał nadzieję rozjaśnić sprawę pierwszaczce.
- Oni i tak nic nie zdziałają przeciwko takiej nieopanowanej sile. Po co ginąć skoro i tak nie osiągnie się celu? - dziewczyna nadal nie potrafiła zrozumieć takiej lekkomyślności.
-Ty nie masz niczego co cenisz bardziej od swego życia. Nikogo dla którego byś je zaryzykowała? - spytał Cauldroborn, po czym wytłumaczył. - Oni po prostu nie potrafią oddać, swego dawnego życia bez walki. Nie potrafią się poddać bez choćby próby ocalenia swych domów. Nie potrafią zrezygnować bez walki. Ja ich rozumiem.

- Głupcy..szaleni głupcy. I my skoro tu jesteśmy. To się raczej nie uda. Nie przy takiej hordzie. - dotąd milczący Xan zawyrokował w końcu po długim wpatrywaniu się w mapę.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 13-02-2013, 22:07   #74
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Część II

Zaraz po zjawieniu się przy murach miasta, do drużyny dołączyli dwaj pozostali jej członkowie, sprowadzeni do reszty ekipy przez usłużnego strażnika.
- O! Iesst nassz tiabeł. Ietak nie kłamhmała. - mruknął pod nosem thri-kreen.
-Życie jest bez sensu. Co z tego że znaleźliśmy diabła... skoro to tylko kolejny krok ku iluzji wolności. Zapewne ostatecznie na nic nam się nie przyda jego uwolnienie.-stwierdził Xan ponuro, a diabeł raczył się wypowiedzieć.-Nie jestem diabłem, wypraszam sobie to pomówienie. Jestem artystą... z odrobiną czarciej krwi.
- Artyssta, phhi. Tobre sobie. - burknął modliszkowaty - A sa iakie tzieło, pan artyssta zosstał oofięsiony, ieśli mhmożna wietzieć.
-Za wzywanie do wolności tych uciemiężonych pętami praw i nakazów!-rzekł butnie artysta i wyciągnął zza pazuchy instrument. Kilkanaście różnie przyciętych trzcinek związanych razem tak by tworzyły instrument zwany na niektórych światach “fletnią Pana”.

- Te uciemiężone pętami praw i nakazów istoty właśnie ryzykują życiem, łamiąc wspomniane prawa i nakazy - wtrąciła z przekąsem półelfka, po czym odwróciła się do Pik-ik-cha - dobrze, że już jesteście. Udało Wam się coś osiągnąć?
- Nis. - burknął modliszkowaty - A sskrzytlata oszoosstka oomyła ot fsszystkiego ręce.
- Widzieliście się z nią? Próbowałam ją złapać w mieście, ale okazała się nieosiągalna. A przecież obiecała informacje... Cauldronborn mówi, że dopiero jak modrony przejdą, będę mogła z nią porozmawiać.
- Obiesała, obiesała. Goofno. Tyle z obietnic. Otleciała, o tak! - thri-kreen wykonał dynamiczny gest wszystkim czterema kończynami, unosząc je szybko w górę.
-Nie miała się pojawić po.. przejściu marszu? W końcu nie mogła się do niego zbliżać - Thaeir wyraził swoją wątpliwość.
-Trzeba było patrzeć na małe literki w umowie. Zawsze należy zwacać uwagę na małe literki.-wtrącił ironicznie więzień diablik i wyraźnie szykował się by coś zagrać.
Cauldroborn zaś dodał.-Jestem pewien, że Alziel dotrzyma słowa. W końcu dwie, trzy godziny to chyba nie jest dla was wielka różnica?
Modliszkowaty spojrzał na mężczyznę surowym owadzim wzrokiem.
- A thy kimhm iessteś? Iakimhmś iei snaimhmkiehm? - w głosie thri-kreena można było wyczuć wyraźna agresję i niechęć.
-Ja jestem … tymczasowym przywódcą tego miasta.-rzekł nieco zdziwiony agresją thri-kreena Cauldroborn.
- Aha. Tho itć pogatai z mhmotronamhmi. Mhmoże thobie ssię oota. -zakpił owad.
-A pójdę.. i porozmawiam.- stwierdził dumnie mężczyzna.
-Wszyscy zginiemy.-podsumował kwestię elf.-Skoro podejmujemy decyzje w gniewie.
- Tobrze, czyli bierzemhmy tiabła i fracamhmy do Sigil, tak? - zmienił temat modliszkowaty.
- Ja nie chcę jeszcze wracać - półelfka doskonale zdawała sobie sprawę, że dla modliszki nie jest to żadnym argumentem, ale zastanowiła się jeszcze nad jedną rzeczą - czy macie tu jakiś otwarty portal do Sigil? - zwróciła się do tymczasowego przywódcy, który zbierał się do wyjścia.
- A cho cię too trzymhma? - oburzył się Pik-ik-cha - Chyba nie obietnise thei... - modliszkowaty zawiesił głos, choć cisnęły mu się na głaszczki wargowe najgorsze przekleństwa.
- Alziel, tak. - dlaczego thri-kreen czuł się oszukany? - Dotrzymała słowa z Vitoldo, więc liczę na to, że informacje też przekaże. Ty nie masz dylematu, jednak dla mnie Tivaldi nie miał nic poza chęciami...
-Ja też zostaję. -wtrącił więzień i wyjaśnił z wyraźnym entuzjazmem.-Zapowiadają się wydarzenia godne pieśni. Chce ję zobaczyć. Lubię dobre inspiracje. Precz z modrońską tyranią!
-Bardzi... Nie ma nic bardziej szalonego od barda w drużynie.-westchnął smętnie Xan.-Teraz to na pewno zginiemy.
- Zawsze ze wszystkim walczysz? - Faerith wydawała się rozbawiona tymi wolnościowymi hasłami.
-Walczę o wolność jedynie. Porządek to kajdany duszy. Tak samo jak majętność i przywiązanie. Modrony z ich porządkiem to...sami pewnie widzieliście tych biedaków.-wzdrygnęło się diablę.-My Liga Rewol... to znaczy. Liga Rewolucyjna walczy o takie ideały. A ja się do niej nie dostałem.- Vitoldo zakończył swą żarliwą wypowiedź tą smętną konkluzją.
- Dlaczego? - może to był powód, dla którego diablę było takie krnąbrne? - A musisz do nich należeć? Nie pchaj się tam, gdzie Cię nie chcą, będziesz szczęśliwszy. - poradziła.
-Oh- nazwa, a może te okrzyki przypomniały coś Thaeirowi -Czy nie masz może.. znajomych.. na tym planie? Githyanki i genasi ognia... widzieliśmy ich.. przy modronach
-Ten tego... - Cauldronborn nie chciał się wtrącać w tą rozmowę, ponieważ z natury był uprzejmy. Więc tym krótkim słowem zaznaczył swą obecność, podczas gdy diablę potarło róg.-Nie... A była z nimi taka ruda półelfka z czerwonym lisim ogonem i duży.. pier...wyda... no wiecie.- pokazał stosownym gestem rąk.
-Nie, nie, nieważne-odpowiedział nieco zmieszany mag szybko zmieniając temat -chciałeś coś powiedzieć Cauldronbornie?
-Nie ma portali zbyt wiele, ale jakiś pewnie by się znalazł. Oczywiście, taki mały portalik.-wtrącił przywódca straży.-Jednokierunkowy do Sigil.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 14-02-2013, 07:17   #75
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Ta informacja zaciekawiła thri-kreena, ale nadal spoglądał na Konstrukta aż ten raczy zabrać głos. Przez chwilę modliszkowaty pomyślał, że i jego dopadł modroński obłęd i kontakt z nim jest już stracony na zawsze.
Od czasu kiedy Vitoldo oświadczył, że zostaje, konstrukt bardzo dokładnie rozważał wszelkie implikacje tego faktu i w końcu po wielu odrzuconych wariantach postanowi skonsultować się z modliszką. Insekt jako jedyny wydawał się nie ulegać samobójczym zapędom którymi kierowali się wszyscy pozostali w mieście.
- Sądzę, że nasze zadanie zostało już wykonane, Vitoldo jest wolny i z własnej woli naraża życie. Nauczony doświadczeniem przypuszczam, że nasze słowo nie będzie dla Tivaldiego wystarczającym dowodem na wykonanie zadania. W związku z czym sugeruję abyśmy zażądali od Vitoldo pisemnego potwierdzenia iż został uwolniony. Gdyby jednak odmówił, pozbawienie go wolności i przetransportowanie do Sigil będzie akceptowalną formą wywiązania się z umowy.
Modliszkowaty wysłuchał Konstrukta, po czym w odpowiedzi kiwnął tylko głową i uniósł prawą górną kończynę, co miało oznaczać jego zgodę na przedstawiony plan.
Faerith w pierwszym momencie nie uwierzyła własnym uszom. O ile pomysł z listem był jeszcze w porządku - zakładając, że Tivaldi uwierzy w prawdziwość świstka papieru - o tyle ponowne uwięzienie nie wchodziło w grę bo było po prostu zaprzeczeniem ich zlecenia.
- Naszym celem było uwolnienie Vitolda, a Ty chcesz ponownie pozbawiać go wolności? Jak to sobie wyobrażasz, będziecie się z nim bić? W umowie na dobrą sprawę nie było doprecyzowane, dokąd mamy dostarczyć uwolnionego więźnia. Równie dobrze możemy pozostawić go tutaj albo możecie go zabrać na chwilę do Sigil, by spotkał się z kuzynem i odprowadzić z powrotem, jeśli taka jest jego wola - oczywiście, jeśli się zgodzi. - półelfka nie kryła wzburzenia, które zastąpiło zaskoczenie - A jeśli już o tym mowa, to proponuję podzielić kryształy, których nie wykorzystaliśmy na okup, po równo dla wszystkich tu obecnych.
Pik-ik-cha czekał teraz z kolei na odpowiedź diabła. Jeżeli zgodzi się on na przedstawione warunki, to powinno obyć się bez żadnych kłopotów. Wszyscy będą zadowoleni i będą mogli iść w swoją stronę.
Może i elfka miała rację, co do umowy, ale thri-kreen wolał mieć stuprocentową pewność, że Tivaldi go nie oszuka. Także, co do podziału dóbr wszelkich równo pomiędzy wszystkich modliszkowaty nie miał nic przeciwko. Wszyscy przecież uczestniczyli w zadaniu i każdemu należała się zapłata.
- I iak tiable? Pooitziesz ss namhmi na mhmały sspacer?
-Nie. Nie pójdę, ale zgodzę się napisać list, o ile... większą część okupu za mnie dostanie ta... trójka.- Vitoldo wskazał palcem na półelfkę, genasiego i Xana.-Ponieważ oni przyczynili się do mojego uwolnienia. A wy tylko tu się zjawiliście po sprawie.
Tymczasem Cauldronborn poszedł... zapewne porozmawiać z przywódcą modronów (co było pewnie stratą czasu), lub zająć się dopilnowaniem blokowania dróg.
- Mylisz się - półelfka postanowiła interweniować, zanim mordercze instynkty wezmą górę - To, że nasz trójka zjawiła się tu jako pierwsza, to tylko przypadek. Nie wiedzieliśmy, że tu będziesz. Mieliśmy równe udziały w uwolnieniu Ciebie
-Ale wy zostajecie, oni dają dyla. Więc...-odparło diablę, jego ogon poruszył się gwałtownie i trzasnął niczym z bicza.-A poza tym... nie jestem workiem kartofli, mam też prawo podejmować decyzję. Skoro chcą się ulotnić stąd, to niech się ulatniają. Tyle że w takim razie, tym co zostają należy się więcej. Oto więc mój warunek.
- Jak chcesz. - dziewczyna wzruszyła ramionami i zwróciła się do modliszkowatego - Negocjuj, jeśli chcesz. Tylko bez przemocy, proszę. Chociaż myślę, że te kilka godzin do zakończenia marszu możecie poczekać i wrócicie do Sigil razem.
Konstrukt zgodził się z rozumowaniem diablęcia bez żadnych dodatkowych warunków.
- Oczywiście. Podział będzie sprawiedliwy arytmetycznie.
W thri-kreen się zagotowało. Jego czułki zaczęły się gwałtownie poruszać i ocierać o siebie.
- Thy śmhmiessz sstafiać faroonki? - zakpił z diabła - Iakimhm prafemhm. Ani tho tfoie pieniątze, ani tfoja sprfa. A thy też ssię fitzę z nimhm zgatzasz? - spojrzał na półelfkę i Konstrukta.
-Jeśli mam napisać list, to widać to moja sprawa.-stwierdziło diablę.-Jeśli mam napisać to na moich warunkach.
- Chyba kpisssz - odciął się thri-kreen i spojrzał wymownie na Konstrukta.
- Zawsze pozostaje druga opcja. - Konstrukt dokończył myśl modliszki.
Po tej wypowiedzi, thri-kreen spojrzał na diabła i rzekł krótko:
- Fybierai satemhm.
Półelfka zrozumiała od razu co się święci i stanęła pomiędzy diablęciem a thri-kreenem.
- Chyba nie zamierzasz złamać umowy przez pozbawienie Vitoldo wolności? Po takim załatwieniu sprawy Tivaldi może dojść do wniosku, że skoro jego kuzynowi stała się krzywda to nie musi wywiązywać się z obietnic.
-Po co się kłócicie. I tak wszyscy zginiemy, jak nie tu to tam. -wtracił Xan.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 14-02-2013, 10:54   #76
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
Część IV

Thri-kreen nie zamierzał dyskutować z argumentami kobiety i na dodatek elfki. Machnął tylko lekceważąco w jej stronę obiema prawymi kończynami i ze spojrzeniem wbitym w diabła czekał na jego odpowiedź.
-Nie możemy załatwić tego na spokojnie?- niepewnie wtrącił się genasi czując, że czas zapobiec temu co może się wydarzyć. -Napisz p
o prostu ten list Vitoldo, a my.. podzielimy się jak uważamy. W końcu..yy powinieneś uszanować naszą wolność..
- Miał nadzieję, że każdy słaby argument nabiera siły przez odwołanie się do przekonań rozmówcy.
-Jesteście po prostu wykorzystywani, przez... nich -westchnął bard i burknął.-Dawajcie ten pergamin i pióro.
Po tych słowach thri-kreen poczuł ukucie dumy. W końcu odniósł małe, bo małe, ale jednak zwycięstwo.
- Masz niezłą obsesję na tym punkcie. - zauważyła dziewczyna i odwróciła się do towarzyszy - Macie jakieś pióro i pergamin?
-Tak-! Thaeir poczuł się nieoczekiwanie zwycięsko. W końcu jego niezbyt rozsądnie przygotowany ekwipunek na coś się przyda. Bez zastanowienia zdjął płócienny plecak i zaczął w nim grzebać. Po chwili tryumfalnie wydobył z niego wymiętoszony pęczek różnych piór, plik kartek i zakorkowany kałamarz.
Vitoldo pochwycił pergmanin i pomrukując coś pod nosem zaczął zapełniać go kolejnymi linijkami tekstu. By po chwili oddać go z powrotem.-Gotowe.
Konstrukt odebrał list i z uwagą go przestudiował. Modliszkowaty zaglądał mu przez ramię.
W tym czasie genasi wyciągnął jeszcze wosk na wypadek gdyby diabelstwo chciało zapieczętować pismo. -Nie chcesz go zamknąć?-w głosie było słychać słabnący entuzjazm.
- Thy cfaniakoo. Skąt mhmamhm fietzieć, coś too napissał? - mruknął niezadowolony thri-kreen.
-To prywatna korespondencja, więc oczywiście że nie masz wiedzieć co ja tam napisałem.- odparło diablę kończąc list.-Niemniej jest tam, że trzymam się zdrowo i że jestem bezpieczny z prawdziwymi bohaterami. Zadowolony? No i dołożyłem tekst mojej nowej pieśni rewolucyjnej.
- Uzywasz kłamstwa w korespondencji, ergo, jesteś podejrzany o kłamstwo względem nas. - Konstrukt w dość bezpośredni sposób wyraził swoją opinię na temat wyjaśnień diablęcia,
-Udowodnij wpierw, gdzie tu kłamstwo, a potem rzucaj oskarżeniami.- odparł butnie jednorogi bard.
- Jeśli coś będzie nie tak, możecie tu wrócić. Klucz do portalu macie a my się stąd nigdzie nie wybieramy przez najbliższe kilka godzin. - półelfkę zaczynało irytować zachowanie konstrukta i thri-kreena i wyraźnie dała to po sobie poznać.
- Przebywasz na drodze marszu modronów które nie posiadają własnej woli, to nie jest miejsce które można zdefiniować jako bezpieczne. - Konstrukt udowodnił kłamstwo bez wahania.
- Czy ia fymhmagamhm, aż thak doożo? - thri-kreen rzucił w powietrze. - Napissz w mhmofie tla fsszystkich srozoomhmiałei, że iesseś folny i strofy. Tho ietno ztanie i potpis. W czymhm problemhm? Ten lisst też mhmożemhmy tostarczyć.
-Wy nie ufacie mi, dlaczego ja mam zaufać, że dostarczycie list? Dopiszę zdanie we wspólnym na jego środku i... wszyscy będziemy zadowoleni.- burknął Vitoldo dopisując kolejne zdanie pomiędzy zapisanymi wierszami.
- Thy bytlakoo, gtyby nie mhmy gniłbyś too talei. - warknął groźnie thri-kreen.
-Może czas już skończyć ?-Thaeira męczył już ten bezowocny spór, a myśl o tym, że zaraz przez miasto przejdzie kataklizm wcale nie zachęcała go do roztrząsania problemu listu. -Straciliśmy już tyle czasu, a modrony się zbliżają. Mieszkańcy.. pewno mogliby.. skorzystać z naszej pomocy.
- Najprostszym rozwiązaniem było by zabrać Vitoldo do Sigil. Po rozmowie z Tivaldim mógłby wrócić do Serca Wiary jak słusznie zauważyła Faerith - Dla konstrukta to naprawdę była prosta sprawa, niepotrzebnie organiczni tak j komplikowali.
- Przecież napisał o co prosiliście. I to we wspólnym. Dajcie mu już spokój - dziewczyna uważała sprawę za załatwioną, a jednak reszcie ciągle coś nie pasowało.
- Nie wiemy co napisał. Nie potrafię odcyfrować tego języka. - Kreator był niewiarygdnie wręcz cierpliwy.
-Ja z wami nie pójdę, a jeśli mnie zmusicie to... tak nagadam Tivaldiemu, że nic nie uzyskacie.-zagroził bard.
Faerith odwróciła się do genasiego i wymownie przewróciła oczami dając do zrozumienia, że to może potrwać - Proponuję iść się rozejrzeć. A oni niech się dogadują sami...
- Thy natal mhmyślisz, że mhmożesz too sstafiać faroonki. - warknął modliszkowaty. Agresja i złość wręcz w nim kipiały. Ciągle jednak powstrzymywał się przed ostatecznością.
Konstrukt postanowił się podzielić filozoficznymi przemyśleniami które snuł po rozmowie ze skrzydlatą. - Jak się niedawno dowiedziałem, ostatecznym wyzwoleniem dla istot żywych jest śmierć, wówczas dusza uwalnia się od ciała i może podążyć tam gdzie jej miejsce.
- Nie możemy z tym poczekać aż przejdą modrony?-Thaeir nie krył zniecierpliwienia -Przecież on nigdzie się stąd.. chyba.. nie ruszy
-No to powiedz to mojemu wujowi...- rozwścieczył się bard chwytając za pergamin i przedzierając na pół.-Teraz to z wami nigdzie nie pójdę i w niczym nie pomogę.
Thri-kreen milczał, ale rzucił okiem na Konstrukta. Od jego reakcji zależało, czy diabeł nadal będzie żyl za kilka chwil. Modliszkowaty był tak rozwścieczony, że przestał myśleć o zadaniu, powrocie na Athas, modronach i innych rzeczach. Liczyło się teraz tylko starcie z diabłem. Musiał wyjść z niego zwycięsko, to była kwestia jego honoru, jego reputacji. Nie było już drogi odwrotu, wóz, albo przewóz.
- Odmawiasz jakiejkolwiek współpracy? - zwrócił się do diablęcia Kreator.
- Och, posłuchajcie się! - Faerith niemal wrzasnęła, wyprowadzona z równowagi - Zachowujecie się jak dzieci w piaskownicy! Pik-ik-cha, Kreatorze, zdecydujcie się w końcu czego chcecie. Jakiej współpracy wam odmówił? Chcieliście list, Vitoldo napisał list. Że użył języka, którego nie znacie? Ważne, że Tivaldi potrafi go odczytać, nie wspominaliście, w jakim języku list ma być napisany. Chcieliście dopisku we wspólnym? Dostaliście dopisek, więc czego jeszcze chcecie? - przerwała na nabranie oddechu - Ja się już w to nie mieszam. Dajcie mi moją część zapłaty i zejdźcie z oczu. - warknęła na koniec, nasłuchując narastającego za drzwiami zamieszania.
Tymczasem do pokoju wtargnął Cauldronborn z kilkunastoma zbrojnymi, krzycząc.-Modrony nadchodzą!
Zaczęło się...
 
Pan Błysk jest offline  
Stary 16-02-2013, 20:19   #77
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Unoszący się nad prądach powietrznych przecinających niebo nad miastem Avargonis przyglądał się modronom idącym na miasto. Choć jego bystre oko wychwytywało każdą pojedynczą jednostkę modronów to jednak... Patrząc z góry modrony wydawały się jednym organizmem, metaliczno-organiczną amebą pożerającą miasto.

Bowiem jak się okazało … modrony nie szły według drogi zaplanowanej lata temu. Rozpełzły się po mieście z symetryczną dokładnością pożerając Serce Wiary.
Czemu to robiły?
Czyż nie przybyły tu by jak najszybciej dotrzeć do portalu i przejść przez niego?
Tak wierzyły. I z taką wiarą przemierzały miasto niezdolne do czynu, który każdy śmiertelnik był zdolny uczynić. Niezdolne, by podważyć decyzję zwierzchników.

Posiadanie wolnej woli to jednak przywilej.


“-Tho itć pogatai z mhmotronamhmi. Mhmoże thobie ssię oota.”-kpina modliszkowatego. Słowa wypowiedziane z drwiną. Rękawica rzucona pochopnie, bywa czasami błędem.

Brama do Serca Wiary została zamknięta i zatrzaśnięta. Cauldronborn nie łudził się, że modrony nie zdołają jej sforsować, ale uważał że dzięki temu powstrzyma ich na tyle by rzeczywiście porozmawiać z modronami. Nikt mu tego nie wyperswadował. Nikt mu nie powiedział, że to bezowocne. Nikt...

Trzeba przyznać śmiałemu aasimarowi, że jego plan się powiódł. Wstrzymał marsz na tyle, by móc porozmawiać z przywódcą Marszu. Jednakże porywczemu i niezbyt bystremu Cauldronbornowi, zabrakło elokwencji i argumentów. A przywódcy modronów cierpliwości.
Po krótkiej i zapalczywej wymianie zdań, lider modronów rzekł.-Zatrzymujesz postęp marszu. A więc jesteś przeszkodą. Odejdź albo zostaniesz usunięty.
-To wy jesteście przeszkodą. Łamiecie prawa które sami ustanowiliście. I porozumienia które zawarliście!-Cauldronborn krzyknął wściekle i... z dłoni przywódcy modronów wystrzeliła błyskawica prosto w pierś przywódcy miasta. Porażony piorunem mężczyzna osunął się na ziemię. Być może martwy...
Ale lidera modronów to nie obchodziło. Marsz ruszył dalej. A miasto straciło przywódcę.
Brama padła kilka chwil później. Modrony wkroczyły do miasta.


A potem rozlały się na boki, taranując bariery wzniesione przez straż i niszcząc budynki wzniesione lata temu. Tak jak w Automacie, modrony nie wydawały się przejmować zniszczeniem jakie czyniły w swym dążeniu właściwą drogą.

Przed jedną z tawern zebrało się kilku starców o siwych brodach i podpierających się drewnianymi laskami. Niektórzy z nich byli chudzi i garbaci, inni lekko otyli. Wszyscy zaś mniej lub bardziej łysi. U jednych cała głowa była gładką kopułą. U innych wianuszek biały włosów otaczał łysy szczyt. A u niektórych włosy walczyły z upływem czasu dając się jedynie wedrzeć łysinie zakolami.

Przywódcą obrońców tawerny, był osiemdziesiącioletni chudy starzec, stojący prosto mimo przygniatającego go ciężaru lat.


Włosy nadal kurczowo trzymały się boków jego czaszki, choć część już wyemigrowała na twarz w postaci dorodnej śnieżnobiałej brody. Mimo że nie posiadał żadnej broni, zamierzał walczyć z modrony. Co więcej... zamierzał wygrać.

Na widok zbliżającej się stanął hardo przed nimi i krzyknął. -Bądźcie posłuszni! Mamy traktat zawarty z waszą rasą, który nakazuje zostawić wam tą strukturę nietkniętą!
Tu wskazał palcem na stojącą tuż obok tawernę. I o dziwo, maszerujące modrony wstrzymały się na moment.
Minęło kilka chwil nim pudełkowaty modron ze skrzydełkami wysunął się na czele marszu i podjął dialog ze starcem.- Nie jesteśmy świadomi istnienia takiego traktatu. Będziemy kontynuować zaplanowaną marszrutę.
-Mam tu gdzieś kopię owego dokumentu. Nie ważcie się kontynuować marszu dopóki jej wam nie pokażę! Nie ważcie się złamać prawa, dopóki wam nie udowodnię iż taki dokument istnieje.- rzekł głośno starzec.
Marsz stanął, pudełkowaty modron oddalił się, a modrony czekały. Zaś starzec udawał, iż przeszukuje szaty w poszukiwaniu nieistniejącego dokumentu.
Niemniej po kilku minutach pudełkowaty modron wrócił i zawyrokował.- Taki traktat nie istnieje. Karą za szerzenie chaosu poprzez udzielanie informacji niezgodnych z prawdą jest śmierć.
-Chwileczkę, chwileczkę... już prawie znalazłem.- starzec zorientował się, że jego blef został przejrzany i próbował grać na zwłokę. Ale tym razem modrony nie dały się nabrać. Kwadratowy modron wskazał palcem na starca i rzekł.- Brać go.
Kilka modronów ruszyło na starca, by go pojmać. A on sam rzucił się do ucieczki. Tyle, że miał już trochę lat na karku i mimo dość dobrej kondycji, było niemal pewne, że nie zdoła uciec niewielkiej grupie pościgowej. A przynajmniej, nie bez pomocy...

Nie wszędzie jednak stawiano na język. W innych miejscach odwoływano się do starej dobrej przemocy. Przy niewielkiej świątyni zebrało się około dwudziestu uzbrojonych strażników.
Trzymając włócznie w dłoniach i osłaniając się tarczami czekali na wroga. Za nimi stała niewielka marmurowa świątynia, o ścianach pokrytych ferskami i mozaikami. Były też złote litery na drewnianych drzwiach wejściowych świątyni. Wedle tych zapisków, w środku znajdowały się święte relikwie Kraliny oddanej kapłanki Mitry, wielkiej prorokini i natchnionej filozofki której to nauki nawróciły wielu na drogę Dobra.
A ci tutaj strażnicy zamierzali oddać życie w obronie owej świątyni. I to zapewne ich czekało, bo zbliżające się modrony po prostu wdepczą ich w ziemię...

Tak jak wszystko co stało na ich drodze. Budynki w dzielnicy zwanej Odpoczynkiem Obywateli ulegały zburzeniu jeden po drugim. Tam marsz bowiem trzymając się wyznaczonej symetrii, tworzył swoją własną drogę. Nieliczni obywatele uciekali z budynków, zanim modrony zdołały je zburzyć. Panika sięgała szczytu mimo pomocy strażników miejskich.
Niemniej czasami ta panika była uzasadniona. Bowiem przy kolejnym budynku, krzyki o pomoc odezwały się z najwyższego piętra trzypiętrowej budowli. Trójka staruszków i dwójka dzieci utknęła najwyższym piętra nie dostrzegłszy zagrożenia na czas i teraz... czekała ich niechybna zguba, chyba że ktoś im pomoże...

A pomoc była potrzebna wszędzie. Choćby przy bibliotece która stała na środku marszu modronów. I była broniona przez... staruszkę. Kobieta w białej todze trzymała w dłoni stary zwój i dumnie spoglądała na zbliżający się marsz. Za nią zaś znajdowała się jedna z najważniejszych budowli Serca Wiary. Miejska biblioteka była masywnym białym budynkiem z szerokimi drzwiami. Była majestatyczną budowlą wybudowaną z wielkim kunsztem i miłością. Była skarbnicą wiedzy... która miała zostać zniszczona.

Modrony się zbliżały, drobna krucha staruszka przyciśnięta do ziemi swym wiekiem czekała na nich.
-Stójcie ! Nie wolno wam dalej iść! Nie wolno wam zniszczyć zgromadzonej za mną wiedzy ! Nie wolno pozbawić innych informacji i zapisanych praw!- krzyknęła i o dziwo... Modrony znów stanęły. A z pomiędzy z nich powoli wyszło owo pięcionogie dziwo przypominające gwiazdę by porozmawiać z kobietą. Ale czy staruszce wystarczy argumentów ? Czy poradzi sobie sama?

Czy Sierociniec wytrzyma? Tego budynku nie ewakuowano, z wielu względów.
Po pierwsze nie bardzo wiedziano, gdzie bezpiecznie przenieść tyle dzieci.
Po drugie uznano, że modrony nie będą się zapuszczać tak daleko od portalu.
Po trzecie sądzono, że magia zabezpieczająca budynek wystarczy, by ochronić dzieci. I... póki co wystarczała. Olbrzymia kopuła magicznej energii otoczyła sierociniec, gdy modrony zaczęły próbować iść poprzez niego. Olbrzymia kopuła wstrzymywała marsz opierając się ich sile.
Ale też i zaczynała drżeć, a to drżenie przechodziło na sam budynek coraz bardziej grożąc jego zawaleniem. Wyglądało na to że potęga magii może przegrać z uporem modronów.
A ofiarą tej przegranej będą dzieci...

W końcu modrony dotarły do celu. Strumienie przybyszy z Mechanusa znów połączyły się w jeden silny nurt i ruszyły ku portalowi, świetlistemu owalowi unoszącemu się jakieś sześć metrów nad powierzchnią morza i jakieś trzydzieści metrów od portowego brzegu. Na ten widok marsz zamarł tylko na chwilę. Potem zaś modrony niczym szarańcza rzuciły się na stojące w porcie statki rozbierające je na kawałki zaczynając budować most. Budowanie szło im równie szybko jak burzenie. I nie można było nie podziwiać tego pozornego chaosu biegających tam i z powrotem modronów na ich patyczkowatych nogach. Nie można było nie podziwiać powstającej na ich oczach chybotliwej wpierw konstrukcji, zmieniającej się w stabilny most pontonowy oparty na kadłubach zarekwirowanych okrętów i rybackich łódek.
Nie można było nie podziwiać jak rośnie w kierunku portalu, by w końcu go dosięgnąć... i pozwolić marszowi modronów ruszyć w dalszą drogę przez plany.

Zostawili za sobą ruiny i zdeptane nadzieje, a czasem zdeptane życia.
I być może... mimowolnie stworzonych przez nich, prawdziwych bohaterów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-02-2013, 18:28   #78
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Thri-kreen stał wpatrując się w nadchodzące modrony. Te istoty ponoć nie były złe, ale w swym uporze i bezmyślności, prąc naprzód niszczyły wszystko, co stanęło na ich drodze. Modliszkowaty nagle posmutniał. Jego czułki opadły, a oczy straciły blask. To, co się działo obok, jakby straciło znaczenie. Uwolniony, pyskujący i oszukujący wszystkich na każdym kroku diabeł, jego towarzysze, czy skrzydlata, to wszystko przestało mieć znaczenie.
Modliszkowaty bez słowa, jednym błyskawicznym susem opuścił drużynę i ruszył w miasto.

Szybki rekonesans pozwolił thri-kreenowi ogarnąć zarówno skalę zagrożenie, jak i ogrom zniszczeń. Prąca naprzód armia blaszanych stworów nie zważała na nic. Z tego, co mówiono wokół do tej pory nigdy nic podobnego nie miało miejsca. Wynikało, więc że coś stało się z tymi blaszakami i w ich prostych umysłach nastąpiła jakaś awaria.
Thri-kreen był przerażony tym, co widział. Myśl, że to samo może spotkać jego ukochany Athas oraz tysiące innych światów sprawiła, że Pik-ik-cha ruszył do działania.

Po rekonesansie thri-kreen znalazł się przy zajeździe, którego bronił jakiś siwy starzec. Modliszkowaty dostrzegł, że w pobliżu kręci się też Konstrukt.
- The blasszaki osszalały. - rzucił krótko - - Oni somhm gorssi niż sszarańcza. Niszczą fsszysthko, fsszysthko. Trzeba ich, iakoś pofsstrzymhmać. Tho przecież topieor początek mhmarszoo. Oni być mhmoże przeitą i przes Athas. Tho mhmoże być koniec thego mhmieissca. Mhmassz iakiś pomhmysł. Falczyć z nimhmi, tho ssię chyba nie ta
- Istotnie w chwili obecnej nie mamy możliwości walki. Inną ważą sprawą jest, że to nie z modronami mamy walczyć. Coś nimi kieruje i to jest nasz wróg, modrony to tylko narzędzie. - Konstrukt zagrodził drogę dronom goniącym starego mędrca. - Najważniejsze teraz to ewakuować cywili. Pik-ik-cha spróbuj wyprowadzić filozofów w bezpieczne miejsce ja opóźnię modrony. - Podkreślił swoje słowa wystrzeliwując mroźny promień w monodrona próbującego go ominąć.
Na co też monodron nie zwrócił uwagi. Jego pancerz pokrył się lekkim śnieżnym nalotem. A Vitoldo zaczął grać.. pięknie grać na fletni napełniając serca lub inne organy słyszących go żołnierzy i Kreatora oraz Pik-ik-cha energią i odwagą.
Żołnierze zaczęli formować linię blokując dostęp do staruszka ścigającym go modronom.
Thri-kreen nie czekał ani chwili. W jednej sekundzie doskoczył do uciekającego filozofa. Gdy był już przy nim pochwycił go wszystkimi czterema kończynami i wykonał kolejny skok.
Po tym, jak znalazł się w bezpiecznej odległości od goniących ich modronów, rzekł do filozofa:
- Mhmassz przy ssobie iakiś papier? Mhmassz? Tafai sszybko. Oboiętnie, cho tho. Sszybko, nie mhma czassoo.
Przerażony staruszek wyjął zza pazuchy, jakiś rulon i wręczył go modliszce. Thri-kreen odskoczył na bok kilka metrów i uniósł papier wysoko w górę.
- Ia mhmamhm fassz rosskass! - krzyknął do modronów -Chcecie go? Tho chotźcie go ssobie fziąć! - modliszkowaty uderzył kilka razy szczękoczułkami o siebie, co miało być odpowiednikiem szyderczego śmiechu.
Zarówno duodrony jak i monodrony zatrzepotały swymi wachlarzykowatymi skrzydełkami i pofrunęły w kierunku modliszkowatego. Aczkolwiek... nie były zbyt zwrotne.
Kreator uniósł dłonie celując we wzbijające się do lotu modrony, szacował odległość. Wystrzelił chmarę drobnych kryształowych odłamków prosto w błony lotne modronów.
Trzy trafione w błony spadły na ziemię, pozostałe dwa zostały na tyle uszkodzone że ich lot stał się wolniejszy. Reszta jednak podążyła dalej za modliszkowatym.
Kreator tymczasem zwrócił się do jednego ze strażników. - Osłaniajcie odwrót. - Po czym skierował się w stronę staruszków. - Obywatele Serca Wiary, podążajcie za mną, poprowadzę was w bezpieczne miejsce. Tu przewaga wroga jest przytłaczająca.
Co też strażnicy uczynili, wsparci pieśnią barda i podniesieni na duchu. Staruszek zaś dawał dyla w jedną stronę, a modliszkowaty w drugą ścigany przez “niedobitków” modronów.

Po jakże bohaterskiej obronie filozofów, modliszkowaty znalazł się w pobliżu miejskiego sierocińca. Gdy tylko zauważył Konstrukta ruszył, by go wspomóc w kolejnym chwalebnym dziele.

Pomagając innym modliszkowaty czuł, że żyje. To były pierwsze niekwestionowane sukcesy od kiedy opuściła Athas. I choć walka, jaką prowadził była zupełnie inna od tej do jakiej przywykł, to i tak Pik-ik-cha czuł się w końcu spełniony. Smak zwycięstwa był upajający. Humoru nie zepsuły mu nawet zniszczenia, jakich dokonały modrony. Thri-kreen walczył i pomagał innym i to sprawiało mu wielką frajdę i przyjemność. O tym, co zrobić z oszalałymi modronami pomyśli później. A może zostawi to bardziej bystrym i doświadczonym od siebie.
W tej chwili liczyło się tylko bieżące działanie.

Gdy modrony w końcu dotarły do portalu, thri-kreen zamierzał po pierwsze odnaleźć skrzydlatą i odebrać swoją zapłatę w postaci informacji, a po drugie wraz Konstruktem i być może resztą roju odtransportować Vitoldo do Sigil.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 25-02-2013, 23:28   #79
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Faerith bezsilnie przyglądała się marszowi czując, jak wszystkie nadzieje związane z obroną miasta powoli ulatują gdzieś w niebyt. Myliła się. Myliła się tak bardzo... Od początku pownni traktować to mrowie istot jak najeźdźców. Może nie dobrowolnych, bo jednak coś nimi kierowało, ale jednak najeźdźców. Ich celem było zniszczenie tego pięknego miejsca, nawet ona musiała to w końcu przyznać. Nie wiedziała tylko co mogłaby zrobić z tą wiedzą, skoro już ją posiada. Wiedziała za to, że na miejscu nie usiedzi. Zaangażowała się, po części wbrew sobie, w próbę ocalenia tego miasta więc zrobi wszystko, co będzie mogła, by to się choć częściowo udało. Nie próbowała gonić Pik-ik-cha, który jednym skokiem znalazł się poza jej zasięgiem. Miała własny plan działania...

***

Półelfka bez wahania skierowała swoje kroki do bramy. Zdążyła akurat w momencie, w którym Cauldronborn upadł, porażony błyskawicą. Wywołało to panikę wśród jego ludzi, wszak... ich przywódca padł. Kto miał teraz dowodzić, kto opanuje sytuację. Paru z nich rzuciło się na pomoc Cauldronbornowi, reszta w panice rozpierzchła się we wszystkich kierunkach.
Faerith również rzuciła się do leżącego władcy miasta. Musiała sprawdzić, czy żyje, od tego zależały jej następne kroki. Dość mocno odepchnęła blokujących jej dostęp mieszkańców miasta i przyklęknęła przy rannym.
Oddychał, choć jego obrażenia były dość poważne, a pancerz w miejscu uderzenia błyskawicy stopił się odsłaniając zwęgloną tkankę.
Nie wyglądało to dobrze. Dziewczyna odetchnęła głęboko i pochyliła się nad Cauldronbornem, ściskając w jednej dłoni medalion, drugą przykładając mu do piersi. Przez chwilę przez zaciśnięte palce przebiło się zielone światło, by po chwili skoncentrować się na ranie i zniknąć...
Rana się nieco zasklepiła i wyglądało na to, że Cauldronborn wyżyje.Obrażenia jednak były zbyt poważne nawet jak na moc ostatniej zdobyczy półelfki. I dzielny choć nieco naiwny dowódca straży nadal nie odzyskiwał przytomności.

I dlatego pewnie wokół Faerith skupili się żołnierze licząc na jej przywództwo.
Po raz kolejny westchnęła i spojrzała w niebo, gdzie na tle błękitu zobaczyła znajomy kształt. Jakby czytając jej w myślach, orzeł zniżył nieco lot i krzyknął przeciągle, po czym wrócił na poprzednią wysokość, pilnując przebiegu całego marszu. Półelfka nie traciła czasu. Wybrała kilku strażników i poleciła im zająć się przywódcą - trzeba było zanieść go w bezpieczne miejsce i dobrze opatrzyć... krótka rozmowa z otaczającymi ją niebianami pozwoliła też znaleźć i szybko sprowadzić kapłana Mitry który pod eskortą straży udał się pomóc biednemu Cauldronbornowi.
Faerith rozejrzała się po zgromadzonych wokół niej żołnierzach i wskazała jednego z nich - jedynego, który patrzył jej prosto w oczy i nie wyglądał równie spanikowanego, co reszta.

- Jak się nazywasz?
- Derlin, pani.
- Derlin, dopilnuj, by jak najszybciej przeprowadziono mieszkańców w bezpieczne miejsca, przeszukaj ruiny, może są tu jeszcze jacyś ranni i upewnij się, że zostanie im udzielona pomoc. Później trzeba będzie zacząć oczyszczać gruzowisko... wszystkich niepotrzebnych tutaj wyślij w miasto, niech pomogą innym.
-Tak jest. -
odparł szybko Derlin.

***

Spod bramy półelfka skierowała się prosto do świątyni. Według słów kapłana, pozostało w niej kilku mnichów, którzy nie zamierzali się nigdzie z niej ruszać. Nie pozwolili w żaden sposób chronić świątyni, nie postawili barykad, nie pozwolili stanąć straży... pokładają ufność w Mitrze...
Faerith postanowiła chociaż porozmawiać z nimi, może skłoni ich do opuszczenia budynku... modrony co prawda nie szły wprost na świątynię, ale okazały się zbyt nieprzewidywalne, by to o czymkolwiek przesądzało.
Kiedy weszła na teren świątyni Mitry, zrozumiała, dlaczego kapłani postanowili zostać. Było coś takiego w spokoju, który nasycał to miejsce, że sama miałaby ochotę usiąść w ławie i przeczekać całe zamieszanie... lub na zawsze pozostać pod gruzami. Uczucie było krótkie i ulotne, ale jednak niezwykle silne...

Na spotkanie wyszło jej kilku mnichów, kilku kolejnych modliło się w skupieniu. W oczach wszystkich starców zobaczyła spokój. Byli pewni słuszności podjętej decyzji i gotowi na spotkanie ze swoim bogiem. Najstarszy z nich położył jej dłoń na głowie - jak dziecku, przekazując błogosławieństwo. Stali tak w ciszy kilka chwil, po czym dziewczyna po prostu skinęła głową. Nie było tu nic do dodania...

Jednak Faerith nie opuściła przybytku od razu. Był tak piękny, że chciała go dobrze zapamiętać i przechować we wspomnieniach. Przysiadła na chwilę w drewnianej ławie i rozejrzała się wokół.


Świątynia była wielka, białe marmurowe budynki, kryte lazurowymi płytkami lub zdobione złoceniami. Kompleks świątynny składał się z wielu budynków, ale nie przytłaczał swym rozmiarem. Do tego była płytka sadzawka przeznaczona do obmycia nóg, ale... jak wspomniał jeden z kapłanów, częściej służyła jako brodzik dla dzieci. “No bo i czemuż mieli by zabronić urwisom tej zabawy...” - jak wspomniał jeden ze starych kapłanów uśmiechając się życzliwie. Były też tu dwa tarasy widokowy, z którego można było spoglądać zarówno na dziedziniec świątynny, jak i na miasto. Piękny widok, jak się przekonała półelfka.

Nie wiedziała, ile czasu minęło, ale nagle ciszę i spokój świątyni zakłóciło pojawienie się grupy żołnierzy i Thaeira z czymś lecącym na srebrnym dysku. Chyba to coś było ważne, bo dotąd spokojni mnisi zareagowali dość żywiołowo.
Półelfka postanowiła jednak nie zadawać pytań i wybiegła tuż za opuszczającym przybytek towarzyszem, ze zdziwieniem rozglądając się po otaczającym ją morzu ruin.

Mitra ocalił swoją świątynię...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 27-02-2013, 17:10   #80
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Niespodziewane działania marszu wstrząsnęły młodym genasi. To nie była już klęska żywiołu jak w Automacie, tylko systematyczne, bezmyślne niszczenie całego miasta. W pierwszej chwili myślał tylko jak przekonać konstrukta, który wydawał się najbardziej uparty w kwestii powrotu do Sidil. Nagła zmiana zdania Kreatora była dla niego miłym zaskoczeniem. Niemniej Thaeir postanowił działać. Serce Wiary było równane z ziemią. Trzeba było ratować co tylko się da.


Genasi ruszył w miasto. Dobrze, że się rozdzielili może tak będą mieli szansę zorganizować niezbyt przygotowaną straż. W tym samym kierunku co Thaeir udał się także małomówny Xan. “Dwóch magów może coś zdziałać”- pocieszał się w myślach. Mijając opuszczone budynki i uciekających mieszkańców zauważyli świątynię, przy której zgromadzili się strażnicy.
Nigdy nie słyszał o Mitrze, jego wiedza o religiach i bóstwach była dość ograniczona. Na planie powietrza było tylko kilka Mocy i wszystkie zajmowały się żywiołem sfery. Niemniej genasi wywnioskował, że skoro ta kaplica znajduje się w Celestii to pewno z wyznaniem, któremu jest poświęcona zgodziłby się w więcej niż jednym punkcie.

Po chwili otrząsnął się z rozmyślań, modrony nadchodziły. Musiał się zebrać i posłużyć się umiejętnościami których zawsze mu brakło. Odchrząknął i powiedział do strażników: - Jesteśmy tu żeby pomóc. Kto.. kto wami dowodzi?
Przez chwilę się naradzali, w końcu wyszedł sposród nich jasnowłosy człowiek, o twarzy obsypanej pierwszym zarostem.- Jaerden jestem.
-yh.. ktoś został w świątyni? Kapłani mogą pomóc.. z modronami?
-W tej kapliczce nie ma kapłanów, służy jedynie do modłów gorliwych wyznawców przed świętymi relikwiami.- rzekł w odpowiedzi Jaerden.
-ahh..-zaproponowanie przeniesienia relikwi byłoby chyba jakimś naruszeniem świętości. Genasi nie był pewien, chyba chcą ich bronić za wszelką cenę. Alchemikowi wpadł do głowy pewien pomysł. Wonie łatwo przenikają do tłuszczów. Obrzędy wymagają wonności. Przynajmniej w domu tak było. - W kaplicy.. mm.. jest jakiś.. olej? Mam ze sobą trochę ognia alchemicznego.. To mogłoby zatrzymać na trochę modrony.
-Olej?.. Nie. Nie ma oleju? Po co olej w świątyni?- zdziwił się Jaerden, ale ktoś mu z tyłu podpowiedział.- Do lamp oliwnych, chociażby.
-Ale ile ich tam jest. Z dwie jeno, reszta to świece. W składziku pewnie nie ma nic.-odparł Jaerden.
-Eh..yy..cóż.. nieważne-mag był nieco zbity z tropu, ale nie było czasu na tłumaczenie się-Macie to ogień alchemiczny. Wybucha gdy się rozbije. Rzucajcie w środek.. marszu.
-Nie powstrzymała ich lawina, ni budynki w Automacie, skąd pomysł że małe ognisko je powstrzyma ?- wtrącił się Xan, po czym zwrócił do strażników.-Dobrzy ludzie i nieludzie. Stojac tutaj stoicie na drodze postępu... postępu setek modronów. Zdepczą was jeśli... nie zrobicie czegoś mądrego. Na przykład... nie zabierzecie się stąd.
-Nie damy zniszczyć kaplicy, prędzej zginiemy!-wrzasnął Jaerden butnie, a reszta młodych strażników krzykneła głośno popierając swego wodza. Na co elf zareagował zakryciem dłonią twarzy w geście bezsilności i słowami.-No przecież mówię, że zginiecie...eeech... może ty spróbuj.- po tych słowach klepnął Thaeira w ramię.
Genasi wolał już gdy elf się nie odzywał. Niemniej warto byłoby zaznaczyć pewną opcję.- Yrgh. Będziemy.. wspierać was póki będziemy mogli. Modrony rozproszyły się w mieście. Część może dać się powstrzymać.. ale gdyby nie.. Nie można.. przenieść relikwi ?
-To świętość. A co z budynkiem?- oburzył się Jaerden, choć niezby mocno.
-Tak na wszelki wypadek tylko.. - cicho odpowiedział genasi. Na końcu ulicy już było widać metalowe kształty.

Szły równym rzędem, niczym ściana stali, krok za krokiem... niepowstrzymane i nieugięte. W obliczu tej ilości modronów, łatwo było zwątpić w sens obrony. To była fala setek stworzeń.
Niemniej młodzieńcy byli uparci. A Jaerden mruknął.-Nie powinniśmy chyba... ruszać.
-Wszyscy zginiemy, wdeptani w bruk.-Xan nie miał wątpliwości co do rozwoju sytuacji.
Thaeir miał wrażenie, że mianowanie dowódców w Sercu Wiary nieco szwankowało. Stanął przy ścianie świątyni, ciągnąc Xana za sobą. -Ustawcie się w okół nas. Czekajcie. Kiedy podejdą bliżej rzucajcie ogień w ich środek. Póki co strzelajcie.. jeśli macie z czego. - krzyknął donośnym głosem po czym naciągnął kuszę i wystrzelił w najbliższego modrona.
I trafił, podobnie jak trafiły butelki z ogniem alchemicznym. Ale co z tego? Ogień nie uczynił większej krzywdy modronom. O wiele lepiej spisała się kusza Taehira która celnym trafieniem ubiła monodrona. Ten rozpadł się w rdzawy pył błyskawicznie rdzewiejąc. Niemniej kolejny go zastąpił zajmując w miejsce w szeregu. Genasi zrozumiał, że modrony nie przejmują się stratami uparcia dążąc do wykonania zadania. Nieważne ilu ich zginie po drodze.
-Nie zabijemy ich wszystkich.-rzekł Xan podczas gdy strażnicy cisnęli dzidami w modrony. Słońca to może nie zasłoniło, ale nie dało się nie trafić w stwory. Kolejne modrony zginęły, ale w ostatecznym rozrachunku nic się nie zmieniło.

[i]-Pomóżcie! Szybko, jeszcze nie wszystko stracone- [i]Zakrzyknął mag otwierając ciężkie wrota. Strażnicy przerażeni widokiem zbliżającej się armii ruszyli do wsparci ruszyli na pomoc Thaeirowi, choć nie bardzo wiedzieli w czym mają pomóc genasiemu. Jednakże zdali sobie sprawę już, że opór przeciw “powodzi” modronów jest bezskuteczny.
Kapliczka była mała. Jedno pomieszczenie z kilkoma ławami mogące pomieścić co najwyżej dwadzieścia osób. Ściany pokryte złoconymi i posrebrzanymi freskami przedstawiały jakąś kobietę nauczającą i udrawiającą różne istoty, a oświetlaną przez słońce. Olbrzymie witraże wpuszczały do środka słoneczny blask, przez co cała ta świątynia wydawała się błyszczeć w jego promieniach.
Ławy były cedrowe, a postument na którym stał relikwiarz, był z marmuru.
Sam relikwiarz był ze złota i dość ciężki. Ale dla tutejszych ważniejsze było bardziej to co zawierał.

Mag ruszył w kierunku ołtarza. Jeśli ma być świętokradcą to przynajmniej w dobrej wierze. -Widzicie, że nie da się ich powstrzymać! Jeśli tak wam zależy trzeba przenieść.. yy to-krzyczał przez ramię do strażników wyciągając jednocześnie fiolkę rtęci z sakiewki przy pasie. Upuścił z niej kroplę i szepcząc słowa zaklęcia rozpłaszczył ją w srebrny, unoszący się nad ziemią dysk.
-Co robisz ?!- spytał zaskoczony Jaerden, choć działanie genasiego było oczywiste.
-To jedyna szansa na uratowanie waszej świętości! Trzeba z nią uciekać - to mówiąc ostrożnie zdjął relikwiarz i postawił go na lewitującym talerzu. -Miejmy nadzieję, że modrony nie będą.. tak szybkie jak my. -wymamrotał cicho po czym wrzasnął -Za mną! Mimo, że nie wiedział czy jakiejkolwiek miejsce może być bezpieczne.
Najeźdźcy zaczęli już burzyć mury kapliczki. Thaeir machnął na strażników, żeby uciekali i zaraz ruszył za nimi z sunącym nieopodal dyskiem. Jaerden poprowadził ich względnie bezpiecznymi ulicami w kierunku wielkiej świątyni Mitry, oszczędzonej wśród morza gruzów.
Dalej! Do środka! -zawołał strażnik w którym na nowo rozbudziły się dowódcze zdolności.
Starzy kapłani przecierali oczy ze zdumienia i szybko przejęli święty artefakt. Jaerden zaczął coś tłumaczyć jednemu ze starców. Thaeir postanowił nie tracić więcej czasu i rozpraszając zaklęcie opuścił świątynię w towarzystwie spotkanej tam półelfki.


Najprostszym sposobem znalezienia potrzebujących było parcie pod prąd uciekającego tłumu. Dobiegnięcie do dzielnicy mieszkalnej, gdzie modrony burzyły dom za domem zajęło genasiemu nie wiele czasu. Z daleka zobaczył falę konstruktów i kilku nieszczęśników w budynku stojącym na drodze marszu. Pośpiesznie wyciągnął linę ze swojego tobołka i trzymając ją w ręce pobiegł pod okno z którego wychylał się starzec. Wtedy podskoczył, ale zamiast spaść z powrotem na ziemię wznosił się coraz wyżej i wyżej.
Vitoldo udał się w jego ślady wspinając po budynku niczym wiewiórka. A strażnicy na dole rozłożyli płaszcze trzymając za ich brzegi, by utworzyć z nich płachty na które mieszkańcy mogli bezpiecznie spaść, o ile zlecą z mniejszej wysokości niż obecna.
-Przewiążcie się nią!-zawołał rzucając linę starcom po czym złapał dwójkę dzieci i opuścił się z nimi na dół trzymając je mocno. Tylko postawił je na ziemi i znów leciał do góry mając nadzieję uratować wszystkich. Wśród krzyków i płaczów przywiązał do siebie linę (jego mięśnie nie uniosłyby dwóch osób) i nie bez trudności sprowadził staruszków na dół. Modrony już rozbierały budynek. Pozostało mieć nadzieję, że Vitoldo zdąży.

Bard sobie nieźle radził, we wspinaczce i z pomocą swego ogona zdołał sprowadzić mieszkańców na tyle nisko, by ci lądowali bezpiecznie na ziemi.
A budynek, drżał w posadach, podcinany przez nieustanny marsz modronów.
Jeszcze tylko chwila, jeszcze trochę... Kamienie zaczęły się sypać.
Ostatni biedak został ewakuowany, tuż przed samym runięciem budynku. Wszyscy zaczęli uciekać w panice słysząc za sobą huk upadającego budynku i otuliła ich chmura pyłu.
Walący się budynek zabił kilkanaście modronów, ale te nie przejęły się tym faktem idąc dalej do przodu i burząc wszystko co napotkali na swej drodze.
Ale... najważniejsze że uratowane zagrożone osoby, prawda?
Zniszczone modrony rozsypywały się w rdzawy pył, nie zostawiając po sobie śladu istnienia.
A genasi otrzymał przyjacielskie uderzenie w plecy od diablęcia. Rewolucjny bard z uśmiechem wykrzywiającym wesoło jego oblicze pochwalił Thaeira.- Dobra robota.
 
Quelnatham jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172