- O kurwa... - skomentował swoją sytuację Davis. Krytyczny moment, w którym nie ma czasu na planowanie. Sytuacja miała być esencją czystego instynktu i zespołowego zgrania, wymieszanych w najlepszych możliwych proporcjach. Szansa jak 6:1 że coś się nie dogra, ale jednak byli ze sobą już długo. Czy wystarczająco, by reagować jak sprawny mechanizm? W to nie uwierzyłby nawet największy frajer. Jeśli zgrają się perfekcyjnie, to będzie zwycięstwo szczęścia nad rozumiem i umiejętnościami. Czyli coś co często decydowało o ich życiu w tym mieście. Wystarczająco.
Pierwsze sekundy - dopalacz adrenaliny zaczyna funkcjonować na pełnych obrotach, chociaż pewnie i bez niego w jego żyłach płynęła by gęstymi strumieniami. Poczuł tego kopa i dzięki temu nabrał pewności. Nim się zorientował, już mierzył do uzbrojonego dziwaka grzebiącego przy ich celu. Nacisnął spust, celując w lewą stronę klatki piersiowej. Gdyby cwaniak miał tam osłonę, poprawi dwoma strzałami w głowę.
- Bierz Digimana - rzucił tylko krótko to Spocka.
Kolejnym jego ruchem powinno być wyrwanie za fraki domyślnie przed chwilą podziurawionego trupa i potraktowanie go jako (nie)żywej tarczy. Zamierzał też ostrzelać latynosów, co pozwoliłoby osłaniać Spock'a. Miał tylko nadzieję, że jego kumpel zorientuje się w tym podziale ról i zabierze stąd Digimana. Sam Davis będzie starał się szybko znaleźć też jakąś osłonę, gdy Spock już zabierze młodego.
__________________ Something is coming... |