Johann właściwie był przekonany, że jest w zasadzie po sprawie - gonić takiego to ani sensownie, ani bezpiecznie... Wiadomo to, czy jakich kolegów to nie ma, co z ciemnym zaułku w łeb dadzą? Może i znajomości niziołka coś dadzą... Eee tam, przepadło, kij z tym.
Dlatego właśnie gdy już ruszył, miał dobry kawałek straty względem Williama - wogóle by odpuścił, gdyby nie tamten. Życia nie znał, taka jego mać, śpiewak chędożony... Ale głupio by było jakby mu się krzywda stała, a odwagi miał sporo, to mu trzeba było przyznać. No nic, rzucił się za nim, chwytając za tarczę. Nierozsądnie było latać z mieczem po mieście o tej porze - a nuż się trafi straż...? O strzelaniu nie było co wspominać, zaraz by mieli na karku cały garnizon.
__________________ Cogito ergo argh...! |