Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2013, 23:04   #152
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zmrużyła oczy i warknęła może zbyt ostro, bo cofnął się jakby został spoliczkowany. Jednak pożałowała tej ostrości. Westchnęła i złagodziła spojrzenie.
- Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to właśnie teraz jest odpowiedni moment. Teraz i nigdy później, więc decyduj szybko.

Miała nadzieję, że nie powie nic i odejdzie.
Miała nadzieję, że zostanie i powie jej to wszystko, czego nie usłyszała od Dietricha i świat nagle stanie się innym miejscem.
Miała nadzieję, że w końcu dowie się, czego chce. Bo wcale nie była tego taka pewna...
Oczywiście, priorytetem było teraz dobro dziecka. Syna, którego nosiła pod sercem. Małej istotki, którą kochała nad życie. Dla której szczęścia była gotowa poświęcić wszystko - nawet cały świat...

Jeszcze przed chwilą wszystko było takie proste. Odszuka bryłę spaczenia i zawiezie ją do siedziby kultu, za co jej bóg ją wynagrodzi. Mając pozycję i możliwości będzie w stanie zapewnić dziecku to wszystko, czego i jej w dzieciństwie nie brakowało. Ale też zapewni mu możliwość życia w prawdziwej wolności, bez straszenia na każdym kroku piekłem, bez tej fałszywej pobożności, której na dobrą sprawę nikt nie traktował poważnie, bez bogów, którzy tak niewiele mogli...
Ta bajka mogła mieć naprawdę szczęśliwe zakończenie...
Ale czy na pewno...?

Kilka słów wypowiedzianych ochrypłym szeptem zdmuchnęło jej marzenia jak domek z kart. On, najemnik, któremu płaciła za własne bezpieczeństwo, nie miał do tego prawa. Nie miał prawa pytać, nie miał prawa kwestionować jej decyzji. A jednak coś sprawiło, że to zdanie zawisło w powietrzu, poddając pod wątpliwość wszystko, czego do tej pory była pewna. W imię... czego?
Czyżby oczekiwał od niej, że będąc już tak blisko, odwróci się na pięcie i odejdzie? Dokąd? Co się wtedy stanie z jej synem?
Sam pomysł wydawał się tak absurdalny, że nie znalazła słów na potwierdzenie tak oczywistej kwestii.
Dlaczego więc zaczęła wątpić?

Poczuła wzbierającą złość. Spokój tego miejsca ulotnił się bezpowrotnie i to wszystko przez tego... tego...

Przez tego człowieka, który uratował Ci życie - jakiś cichutki irytujący głosik postanowił się wtrącić i wytrącić jej z ręki połowę argumentów - [/i]mógł odejść, a jednak został. Dzięki niemu żyjecie. Oboje.[/i] - jakby na potwierdzenie słuszności tych słów, poczuła lekkie poruszenie w brzuchu, a po chwili delikatne kopnięcie. Zafascynowana położyła obie dłonie na podołku, niecierpliwie oczekując kolejnych ruchów. Zupełnie zapomniała o gniewie, skupiając się w pełni na miłości do tego małego cudu. Nie zaprotestowała też, gdy równie przejęty Mika przykląkł obok niej i położył swoją dłoń obok jej własnych. Roześmiała się, kiedy poderwał się z cichym okrzykiem, gdy wiercące się dziecko jakąś częścią ciała wypchnęło jej brzuch akurat pod jego ręką. On jednak gwałtownie wstał i odstąpił o krok do tyłu. Nie patrzył jednak na jej twarz, a właśnie na... łono. Jego usta wykrzywiał niepokój, ale chyba i złość. Może też strach? Pokryte szczeciniastym zarostem mięśnie policzków drgały pulsująco. Przed chwilą... przez krótki moment był... mógł być ojcem. Teraz wyglądał zupełnie inaczej. Nieobliczalnie. Dziko. Jak tawerniany łajdak gotów obić ją za cokolwiek. W głowie Mary zaświtała niesprowokowana przecież niczym myśl. On ma miecz. A ona nic.

- Niczego o mnie nie wiesz - powiedział w końcu. Sucho. Nadal nie patrząc jej w oczy. - Ochraniam cię, bo płacisz. Rżnięcie było poza umową. Tak samo jak rada. Potraktuj oba jak niebyłe.

I to rzekłszy odwrócił się i odszedł.
Mara spoglądała za Tonnem przez chwilę.
Mogła próbować go zatrzymać, wytłumaczyć, odkręcić coś, czego odkręcić się już nie mogło dać.
Mogła zacząć krzyczeć i zamienić go w kupkę popiołu dogasającą na wietrze.
Mogła wiele rzeczy... i one wszystkie przemknęły jej przez myśl w tym ułamku sekundy, kiedy spoglądała na jego szerokie plecy oddalające się w kierunku drzew. Tak charakterystycznie przygarbione, jakby chciał schować w nich głowę.
Wiedział, co mogła zrobić.
Widział... a jednak odwrócił się i nie oglądał więcej za siebie.

Ale ona nie zrobiła nic.

Zapomniała o najemniku dokładnie w tym samym momencie, w którym zniknął jej z oczu.
- Nie pozwolę Cię skrzywdzić, mój maleńki Tasso - powiedziała cichutko, uspokajająco gładząc brzuch - i nigdy Cię nie zostawię. Dopilnuję, byś był szczęśliwy...

Kawałek cienia oderwał się od głazu i wskoczył jej lekko na kolana, mrucząc intensywnie. Podrapała kocura za uszami i po grzbiecie, myślami wracając do niedalekiej przyszłości, do tunelu pod jeziorem. Szczuraki jeszcze ich nie wyczuły, trzeba będzie wykorzystać moment zaskoczenia. Westchnęła i niechętnie założyła buty. Dobrze było tak siedzieć, ale obowiązki same się nie wypełnią.
Pilnując, by nie iść z wiatrem, rozejrzała się po okolicy. Wejścia do tunelu pilnowało dwóch. Co najmniej dwóch, a jeśli wierzyć intuicji Tonna – czterech kolejnych, kopało pod jeziorem. Można by było pozwolić im dokończyć roboty, ale ryzyko było zbyt duże. Jedno, że przy najlżejszej zmianie wiatru zostaną z pewnością zauważeni, bo skaveni mają bardzo dobry węch. Drugie, znacznie lepiej widzą w ciemności, a i bić się umieją... Przewaga zaskoczenia była zbyt cenna, by ją zmarnować.

Skinieniem ręki przywołała do siebie najemników. Kilka gestów, kiwnięć i mruknięć wystarczyło, by wszyscy rozeszli się na miejsca.
Morrslieb zbliżał się znów do pełni. W jego zielonkawym blasku czarodziejka poczuła się znacznie pewniej. Znów wiedziała, co robi i dlaczego. Kilka słów wystarczyło, by spod jej dłoni wystrzelił niewielki szary kształt o miękkim futerku i długim, łysym ogonie. Zastrzygł uszami i podbiegł do pilnujących tunelu szczurzych strażników. Stanął słupka i zapiszczał, zwracając na siebie uwagę skavenów. Po chwili ruszył z powrotem tam, skąd przyszedł, przystanął, odwrócił się i zapiszczał znowu. Wyraźnie zaintrygowani strażnicy ruszyli za nim, jednak po chwili zawahali się. Po krótkiej wymianie zdań jeden ze skavenów odwrócił się, by stanąć z powrotem na warcie a drugi wyraźnie miał zamiar podążyć za małym kuzynem. Spodziewała się tego, choć miała nadzieję, że podejdą nieco bliżej. Nie było jednak wyjścia. Mara skineła dłonią - “ognia”...

I wtedy zmienił się wiatr.

Reakcja obu szczuraków była błyskawiczna. Ten, który zamierzał iść w ich stronę dobył miecza, ale drugi już opadł na cztery łapy i ruszył, by ostrzec pozostałych.
W tym samym momencie nocną ciszę zakłócił brzęk jednocześnie zwalnianych cięciw, powietrze przeszyły trzy bliźniacze bełty, po chwili dołączył do nich czwarty. Ten, którego widziała Mara, dostał pojedynczym pociskiem w oko. W drugiego wbiły się trzy pozostałe... jak się później okazało, dwa chybiły, trzeci tkwił w oczodole... Strażnicy bez jednego dźwięku padli na ziemię i znieruchomieli. Pozostało tylko odciągnąć truchła, by nie rzucały się w oczy i zajrzeć do tunelu... Na prośbę Mary Tonn został trochę z tyłu i przeszukał szybko zabitych.

W tunelu było ciemno, ale nie zapalali pochodni. Czarodziejka przywołała na dłoni niewielki płomyczek, który mogła w każdej chwili zgasić. Serce waliło jej jak oszalałe. Była tak blisko... czuła to!
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline