Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-02-2013, 10:33   #151
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
W profesji wozaka, o ile oczywiście uprawiało się ją dostatecznie długo i nabrało doświadczenia, poznawało się różne metody okiełznywania koni. Właściwie sposobów było tyle co wozaków. Jednak z grubsza były one do siebie podobne.
Erich zastosował kilka, bo na tyle miał czasu. Jednak Martuś nadal szalał. Z resztą co się dziwić biednemu konikowi. Nawet Gomrund widząc watahę wilków z lekka spanikował.

Oldenbach musiał podjąć decyzję, a z każdą chwilą wilcze łapy zbliżały do nich paszczęki pełne zębisk. Erich w pewnym momencie uznał, że nie da rady uspokoić Martusia, a tylko wtedy byłby w stanie wprowadzić go do stajni. Po za tym nie miał żadnej pewności, że w środku koń znów nie spanikuje, a perspektywa walki z wilkami z przodu, gdy za plecami ma się wierzgające końskie kopyta była średnio atrakcyjna.

Podjął decyzję wyszarpując kuftsosowy miecz z pochwy. Na wyprzęganie nie miał czasu i możliwości, gdy koń się rzucał. Po prostu ciął popręgi. Nie kierował się przy tym wyrachowaniem, by uwolniony Martuś odciągnął bestie. Miał nadzieję, że koń szczęśliwie ucieknie.

Potem zamierzał wycofać się do stajni i tam bronić. W piątkę powinni poradzić sobie z watahą, o ile nie nadciągną goblinie posiłki. Niestety pozbawieni byli transportu. Schronienie się w wieży wyglądało na jedyną opcję, jaka im pozostała. Jednak potrzebowali czasu na ostateczne sforsowanie zamka. Uzyskać go mogli jedynie odpierając atak wilków i to szybko, bo Erich nie miał złudzeń, że gobliny z kopalni wkrótce nadciągną.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 12-02-2013, 23:04   #152
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zmrużyła oczy i warknęła może zbyt ostro, bo cofnął się jakby został spoliczkowany. Jednak pożałowała tej ostrości. Westchnęła i złagodziła spojrzenie.
- Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to właśnie teraz jest odpowiedni moment. Teraz i nigdy później, więc decyduj szybko.

Miała nadzieję, że nie powie nic i odejdzie.
Miała nadzieję, że zostanie i powie jej to wszystko, czego nie usłyszała od Dietricha i świat nagle stanie się innym miejscem.
Miała nadzieję, że w końcu dowie się, czego chce. Bo wcale nie była tego taka pewna...
Oczywiście, priorytetem było teraz dobro dziecka. Syna, którego nosiła pod sercem. Małej istotki, którą kochała nad życie. Dla której szczęścia była gotowa poświęcić wszystko - nawet cały świat...

Jeszcze przed chwilą wszystko było takie proste. Odszuka bryłę spaczenia i zawiezie ją do siedziby kultu, za co jej bóg ją wynagrodzi. Mając pozycję i możliwości będzie w stanie zapewnić dziecku to wszystko, czego i jej w dzieciństwie nie brakowało. Ale też zapewni mu możliwość życia w prawdziwej wolności, bez straszenia na każdym kroku piekłem, bez tej fałszywej pobożności, której na dobrą sprawę nikt nie traktował poważnie, bez bogów, którzy tak niewiele mogli...
Ta bajka mogła mieć naprawdę szczęśliwe zakończenie...
Ale czy na pewno...?

Kilka słów wypowiedzianych ochrypłym szeptem zdmuchnęło jej marzenia jak domek z kart. On, najemnik, któremu płaciła za własne bezpieczeństwo, nie miał do tego prawa. Nie miał prawa pytać, nie miał prawa kwestionować jej decyzji. A jednak coś sprawiło, że to zdanie zawisło w powietrzu, poddając pod wątpliwość wszystko, czego do tej pory była pewna. W imię... czego?
Czyżby oczekiwał od niej, że będąc już tak blisko, odwróci się na pięcie i odejdzie? Dokąd? Co się wtedy stanie z jej synem?
Sam pomysł wydawał się tak absurdalny, że nie znalazła słów na potwierdzenie tak oczywistej kwestii.
Dlaczego więc zaczęła wątpić?

Poczuła wzbierającą złość. Spokój tego miejsca ulotnił się bezpowrotnie i to wszystko przez tego... tego...

Przez tego człowieka, który uratował Ci życie - jakiś cichutki irytujący głosik postanowił się wtrącić i wytrącić jej z ręki połowę argumentów - [/i]mógł odejść, a jednak został. Dzięki niemu żyjecie. Oboje.[/i] - jakby na potwierdzenie słuszności tych słów, poczuła lekkie poruszenie w brzuchu, a po chwili delikatne kopnięcie. Zafascynowana położyła obie dłonie na podołku, niecierpliwie oczekując kolejnych ruchów. Zupełnie zapomniała o gniewie, skupiając się w pełni na miłości do tego małego cudu. Nie zaprotestowała też, gdy równie przejęty Mika przykląkł obok niej i położył swoją dłoń obok jej własnych. Roześmiała się, kiedy poderwał się z cichym okrzykiem, gdy wiercące się dziecko jakąś częścią ciała wypchnęło jej brzuch akurat pod jego ręką. On jednak gwałtownie wstał i odstąpił o krok do tyłu. Nie patrzył jednak na jej twarz, a właśnie na... łono. Jego usta wykrzywiał niepokój, ale chyba i złość. Może też strach? Pokryte szczeciniastym zarostem mięśnie policzków drgały pulsująco. Przed chwilą... przez krótki moment był... mógł być ojcem. Teraz wyglądał zupełnie inaczej. Nieobliczalnie. Dziko. Jak tawerniany łajdak gotów obić ją za cokolwiek. W głowie Mary zaświtała niesprowokowana przecież niczym myśl. On ma miecz. A ona nic.

- Niczego o mnie nie wiesz - powiedział w końcu. Sucho. Nadal nie patrząc jej w oczy. - Ochraniam cię, bo płacisz. Rżnięcie było poza umową. Tak samo jak rada. Potraktuj oba jak niebyłe.

I to rzekłszy odwrócił się i odszedł.
Mara spoglądała za Tonnem przez chwilę.
Mogła próbować go zatrzymać, wytłumaczyć, odkręcić coś, czego odkręcić się już nie mogło dać.
Mogła zacząć krzyczeć i zamienić go w kupkę popiołu dogasającą na wietrze.
Mogła wiele rzeczy... i one wszystkie przemknęły jej przez myśl w tym ułamku sekundy, kiedy spoglądała na jego szerokie plecy oddalające się w kierunku drzew. Tak charakterystycznie przygarbione, jakby chciał schować w nich głowę.
Wiedział, co mogła zrobić.
Widział... a jednak odwrócił się i nie oglądał więcej za siebie.

Ale ona nie zrobiła nic.

Zapomniała o najemniku dokładnie w tym samym momencie, w którym zniknął jej z oczu.
- Nie pozwolę Cię skrzywdzić, mój maleńki Tasso - powiedziała cichutko, uspokajająco gładząc brzuch - i nigdy Cię nie zostawię. Dopilnuję, byś był szczęśliwy...

Kawałek cienia oderwał się od głazu i wskoczył jej lekko na kolana, mrucząc intensywnie. Podrapała kocura za uszami i po grzbiecie, myślami wracając do niedalekiej przyszłości, do tunelu pod jeziorem. Szczuraki jeszcze ich nie wyczuły, trzeba będzie wykorzystać moment zaskoczenia. Westchnęła i niechętnie założyła buty. Dobrze było tak siedzieć, ale obowiązki same się nie wypełnią.
Pilnując, by nie iść z wiatrem, rozejrzała się po okolicy. Wejścia do tunelu pilnowało dwóch. Co najmniej dwóch, a jeśli wierzyć intuicji Tonna – czterech kolejnych, kopało pod jeziorem. Można by było pozwolić im dokończyć roboty, ale ryzyko było zbyt duże. Jedno, że przy najlżejszej zmianie wiatru zostaną z pewnością zauważeni, bo skaveni mają bardzo dobry węch. Drugie, znacznie lepiej widzą w ciemności, a i bić się umieją... Przewaga zaskoczenia była zbyt cenna, by ją zmarnować.

Skinieniem ręki przywołała do siebie najemników. Kilka gestów, kiwnięć i mruknięć wystarczyło, by wszyscy rozeszli się na miejsca.
Morrslieb zbliżał się znów do pełni. W jego zielonkawym blasku czarodziejka poczuła się znacznie pewniej. Znów wiedziała, co robi i dlaczego. Kilka słów wystarczyło, by spod jej dłoni wystrzelił niewielki szary kształt o miękkim futerku i długim, łysym ogonie. Zastrzygł uszami i podbiegł do pilnujących tunelu szczurzych strażników. Stanął słupka i zapiszczał, zwracając na siebie uwagę skavenów. Po chwili ruszył z powrotem tam, skąd przyszedł, przystanął, odwrócił się i zapiszczał znowu. Wyraźnie zaintrygowani strażnicy ruszyli za nim, jednak po chwili zawahali się. Po krótkiej wymianie zdań jeden ze skavenów odwrócił się, by stanąć z powrotem na warcie a drugi wyraźnie miał zamiar podążyć za małym kuzynem. Spodziewała się tego, choć miała nadzieję, że podejdą nieco bliżej. Nie było jednak wyjścia. Mara skineła dłonią - “ognia”...

I wtedy zmienił się wiatr.

Reakcja obu szczuraków była błyskawiczna. Ten, który zamierzał iść w ich stronę dobył miecza, ale drugi już opadł na cztery łapy i ruszył, by ostrzec pozostałych.
W tym samym momencie nocną ciszę zakłócił brzęk jednocześnie zwalnianych cięciw, powietrze przeszyły trzy bliźniacze bełty, po chwili dołączył do nich czwarty. Ten, którego widziała Mara, dostał pojedynczym pociskiem w oko. W drugiego wbiły się trzy pozostałe... jak się później okazało, dwa chybiły, trzeci tkwił w oczodole... Strażnicy bez jednego dźwięku padli na ziemię i znieruchomieli. Pozostało tylko odciągnąć truchła, by nie rzucały się w oczy i zajrzeć do tunelu... Na prośbę Mary Tonn został trochę z tyłu i przeszukał szybko zabitych.

W tunelu było ciemno, ale nie zapalali pochodni. Czarodziejka przywołała na dłoni niewielki płomyczek, który mogła w każdej chwili zgasić. Serce waliło jej jak oszalałe. Była tak blisko... czuła to!
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 18-02-2013, 13:03   #153
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Gobliny. To słowo kołatało się po głowie wszystkich obecnych pod wieżą. Sprawiało, że krew krążyła szybciej, myśli biegły pośpieszniej. Zielonoskórzy byli przeciwnikami bezwzględnymi i okrutnymi. Braki w tężyźnie i inteligencji nadrabiały sprytem i liczebnością. Niejedna wieś, czy ludzkie miasteczko padły ofiarą napaści goblińskich hord. Po ruinach nie jednej krasnoludzkiej twierdze szwendały się bandy zielonoskórych. Żaden, a już tym bardziej doświadczony wojownik nie pozwalał sobie na zlekceważenie goblinów.
Wilcze granie tylko pogłębiło wrażenie, że święci się coś więcej niż tylko obrona przed głodnymi zwierzętami. Pierwsza myśl jak w tym momencie zaświtała Erichowi w głowie była prosta i jak najbardziej słuszna. Zwierzę było zbyt oszalałe, by je w parę sekund opanować tradycyjnymi metodami. Pozostało ciąć uprząż. Jak to jednak zwykle bywa, to co wydaje się proste nie zawsze takim jest w praktyce. Bo po pierwsze wściekły bułanek z wybałuszonymi oczami i położonymi po sobie uszami, wierzgał i machał łbem na wszystkie strony nie rozumiejąc, że dla swojego własnego dobra powinien się nie ruszać i najlepiej zamknąć oczy. Po drugie popręg mocujący chomąto był porządnym, grubym wyrobem jakiegoś rymarskiego rzemieślnika. Na koniec zaś miecz Adolphusa Kuftsosa choć wcale ostry, precyzyjnym narzędziem tnącym bynajmniej nie był...

- Erich!!! - głos Gomrunda rozbrzmiał mocnym basem ponad wilczym zawodzeniem i szumem deszczu.
Wszyscy już byli, albo w stajni, albo stali w wejściu do niej. Został się tylko on...

Sylwia popędziła w kierunku wozaka. Za nią wystrzeliła dłoń Dietricha, która miała zapewne zatrzymać ją w miejscu, a zaraz za nimi siarczyste przekleństwo krasnoluda. Trudno było powiedzieć, czy dziewczyna ruszyła pomóc Oldenbachowi póki się nie dostrzegło, że wpatrzona była w tarczę opartą o jednego z trupów na wozie... Gdyby się do niej dobrała... i z mieczem... no przecież to tylko wilki. Dałaby sobie radę...

Erich nie widząc innej możliwości wziął zamach i ciął jak się dało... Na oślep. Miecz ze świstem przeciął powietrze, gruby rzemień trzasnął, a Martuś kwiknął przerażony gdy na jego boku wykwitła na karminowo podłużna rana.
Wozak wiedział, że tak być musiało. Nie zdążyłby opanować zwierzęcia. Ani go wyprzęgnąć... Na pewno...

Konrad ostrożnie położył na ziemi półprzytomnego krasnoluda. Dopiero po chwili dostrzegł czarny oślizgły ślad jaki został na ramieniu jego płaszcza. Brodacz wyglądał marnie. Oddychał sycząco. Chrapliwie niemal. Przy każdym oddechu wypluwał gęstą czarno-czerwoną wydzielinę. Gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z konradowym wzrokiem zdawało się że chce coś powiedzieć. Minę miał przy tym tak tak okrutnie napiętą, że przewoźnik czuł, że to coś ważnego. Nadstawił ucha. Ciężki gwiżdżący oddech odbijał się przez chwilę od jego skroni. A potem przestał. Gdy spojrzał ponownie na krasnoluda zobaczył już tylko puste, martwe oczy.

Martuś mimo otrzymanej rany, puścił się nader żwawym pędem dróżką prosto do gościńca, którym tu przybyli. Minął niski płotek w tym samym niemal momencie, w którym na podwórze wieży wpadły pierwsze wilki. Wielkie, czarne basiory. Wytarte grzbiety, zapadnięte, pozbawione sierści boki. I rozwarte we wściekłym grymasie pyski. Tak zwykłe wilki nie wyglądały. Inaczej też się zachowywały. Ktoś musiał nimi kierować. Wydać krótki rozkaz “goń”. Nikt też nie miał wątpliwości co do jego rasowej przynależności.

W cieniu rzadkich drzew Gomrund i Konrad, który właśnie dopadł wrót, dostrzegli sylwetkę jeszcze jednego wilka. Może nawet wilczycy, o ile młody Sparren umiał takie rzeczy trafnie oceniać. Trzymała się z tyłu. Na jej grzbiecie jednak o ile ich oczy nie myliły, coś siedziało. Niskie, pokurczone, z narzuconym na głowę kapturem. W krasnoludzie zawrzało...

Jeden z wilków popędził za cwałującym w kierunku gościńca Martusiem. Dwa pozostałe ruszyły prosto na Sylwię i Ericha. Za nimi następne wbiegały na podwórze.
- Nie zdążą... - mruknął Dietrich ruszając pędem za złodziejką.
Miał rację. Tym bardziej zresztą, że dozbrojona Sylwia, minąwszy Ericha, nie wyglądała na jakoś bardzo skorą do uciekania przed wściekłymi napastnikami. Do momentu gdy wilki nie znalazły się z obu jej stron, a ona przyparta plecami do wozu nie miała się gdzie wycofać.

Szczęknęła cięciwa ciężkiej gomrundowej kuszy. Bełt chybił jednak celu i poszybował gdzieś w kierunku drzew. Norsmen zmienił broń i ruszył na przód. Niechby i niebiosa się waliły. Nie mógł tej kozy zostawić samej...

Wtedy serce Sylwi upomniało się o inny rodzaj pomyślunku. Taki bardziej zbliżony do tego, którym kierował się choćby Erich, który właśnie wpadał do stajni. Niestety stało się to odrobinę za późno. Dobiegający do niej ochroniarz niebaczny na to, że nie ma osłony ucapił złodziejkę za ramię i potężnym ruchem rzucił nią niemal w stronę wrót stajni. Z trudem ustała na nogach. W sam raz by zobaczyć jak jeden z wilków, które miały ją w kleszczach skoczył na Dietricha. Spieler nie zdążył się odwinąć. Nie dał też rady ustać na nogach. Ucapiony wilczymi szczękami trochę poniżej łokcia, z impetem, który nadał im skok wilka, runął na ziemię przygrzmociwszy przy tym głową w koło wozu. Spielera zamroczyło na kilka chwil. Gomrund i Sylwia doskoczyli do powalonego. Konrad załadowywał kuszę. Cięcie, warknięcie, wilczy skowyt. I znów wycie. Ten który powalił Dietricha skamląc boleśnie i brocząc krwią usuwał się właśnie na bok. Dzierżony przez Sylwię grissenwaldzki miecz rozciął mu tylną łapę. Ostrze gomrundowego brzeszczota natomiast, choć przeciwnik trzymał się od niego z daleka, skutecznie uniemożliwiło skok temu drugiemu. Tym razem złodziejka posłuszna krasnoludowi zaczęła wspólnie z dwoma wojownikami wycofywać się do tyłu gdzie Konrad i Erich czekali by zamknąć wrota.

Oddany przez Konrada strzał tak jak i gomrundowy chybił celu. Wilki poruszały się chyba zbyt szybko. A i akcja wymagała co chwila zmiany strategii. Strategii, której zamroczony i zraniony Dietrich nijak pojąć chyba nie mógł. Ugryziony dość poważnie w przedramię i ciągnięty przez złodziejkę i krasnoluda, mógł się czuć co najwyżej jak worek ze zbożem. Niezdolny do podniesienia się, czy nawet skutecznego zadziałania mieczem dotarł jednak w końcu do stajni. Kosztem kliku rozdartych pierścieni gomrundowej zbroi i nieznacznie ranionego boku Sylwii.

Z niejakim trudem, ale jednak, Erichowi i Konradowi udało się szybko zamknąć i zapieczętować za nimi wrota do stajni. Byli bezpieczni. Przynajmniej przez jakiś czas.

***

Echo skapującej z sufitu jaskini wody odbijało się eche od ścian oddalając się od grupy czarodziejki niczym przewodnik nawołując “tędy! tędy!”. Niknęło gdzieś daleko w ciemnościach prowadząc w głąb ziemi. Do miejsca gdzie jak się spodziewała ugrzązł najczystszy z najczystszych kamieni. Tkanka świata, która łączyła moc magii i siłę natury. Największy znany Staremu Światu spaczeń. Mimo, że nie dął tu żaden wiatr, wyczuwała na policzkach drganie powietrza. Jakby cala jaskinia żyła. Oddychała owiewając ją swoim oddechem. Uniosła dłoń z płomieniem, który z sykiem zderzał się z kapiącymi kroplami i rozświetliła ściany i strop jaskini. Nie były gładkie jak granit, ani chropowate jak skały krzemienne. Były porowate. Trochę jakby miękkie w dotyku. Nieznacznie elastyczne. A po przyłożeniu dłoni dało się wyczuć ich wewnętrzne ciepło. Zdobiące zaś strop stalaktyty bardziej przypominały z kształtu polipy. Moc spaczenia była niezaprzeczalnie wielka. Wyczuła niepewność idących za nią mężczyzn. Młodsi Schurkowie szeptali coś do siebie. Gottlieb uciszył ich gestem jaki się wykonywało chcąc przywalić komuś w łeb. Dostali pieniądze. I wiedzieli, że jest ich więcej. Miała nadzieje, że starczy ich lojalności wobec złota przynajmniej do momentu pozbycia się Skavenów.

Odgłos kilofów. Trzech chyba. Gdzieś w ciemności przed nimi. Był wyraźny, ale dla każdego kto liznął choć odrobinę fizyki nie było tajemnicą jak rozchodzi się dźwięk w zamkniętych pomieszczeniach. Jeśli skaveny kopały gdzieś w tych korytarzach, to było to jeszcze dobre sto metrów stąd. Dała znać swoim najemnikom by zgasili swoje pochodni i by byli gotowi, po czym ruszyła dalej.

Jaskinia wyprowadziła ich do dużej komory. Wysokiej na przeszło pięć metrów i o średnicy co najmniej piętnastu. Tu właśnie znajdowała się czwórka pozostałych skavenów. Trzech klanbraci uderzało kilofami w skalne zawalisko znajdujące się po przeciwnej stronie komory. Czwarty stał obok nich. Z mieniącą się zielonkawym odcieniem pochodnią i z groźnie wyglądającą dwuręczną zębatą szablą przełożoną przez plecy szczuraka. Obok niego na kamieniu wśród broni pozostałych skavenów leżało też coś co od razu przykuło uwagę Mary. Okrągły metalowy przedmiot z lontem. Większość ludzi Imperium traktowała zagrożenie ze strony skavenów jak bajki. Sporo nawet nie wierzyło w ich istnienie. Mara nie wierzyła w rzeczy, w które nie dałoby się uwierzyć. Miała dość bogatą choć nadal tylko ogólną o szczurakach. Wiedziała też, że jest to jedyna rasa, która zdołała połączyć spaczeń z prochem strzelniczym osiągając piorunujący efekt. Trzech kopiących szczuraków rzeczywiście zamiast brać się za całe zawalisko, zdawało się przygotowywać miejsce pod okrągły przedmiot...
- Mmmamo... - szepnął jeden z Schurków. Idiota nie baczny na to, że skaveni świetnie słyszą. Wiedziała jednak co tak przeraziło tego pospolitego łotra. Choć ją to tylko trochę obeszło.
Poza szczurakami w komorze jaskini coś jeszcze rzucało się w oczy. Ciała. Zdeformowane, zasuszone i zrośnięte ze skalnymi ścianami i skalną posadzką ludzkie ciała. Może przypadkowych podróżnych, którzy schronili się tu nieświadomi mocy spaczenia na noc. Co ciekawsze, jedno z tych ciał nadal się poruszało. A raczej podrygiwało. Zszarzałe od skały, z którą było zrośnięte plecami. Pozbawione włosów. Wydające z siebie ciche, urywane, bulgotliwie dźwięki. Dzika energia. Nieokiełznana zmiana...
Rzuciła groźne spojrzenie młodemu Schurkowi. Ten jednak już się wycofywał kręcąc głową. Gottlieb wyglądał na niezdecydowanego... Staub rozwierał gębę w wyrazie głupkowatej fascynacji. Tonn... Tonn natomiast w żadnym razie nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Niczym. Jego wzrok też bardziej od anomalii chaosu przykuwał wielki Skaven z dwuręczną szablą.

***

Wycie i ujadanie nie ustępowało ani na trochę. A trwało już dobrych kilka chwil. Przerwy między ułożonymi horyzontalnie balami, stanowiącymi ściany, ani trochę nie przypominały krenelaży zamkowych i celować to może i by z nich można, ale do wielkiego powolnego ogra, a nie do tych pchlarzy, co hycały między drzewami zawodząc do zamkniętej na cztery spusty stajni. Zwłaszcza, że wilki niezbyt chętnie zbliżały się do samej stajni gdzie Konrad i Gomrund czekali z naładowanymi kuszami. Trzymały się raczej bliżej linii drzew. Coś jednak w końcu zaczęło się dziać w rzadkim lesie. Deszcz co prawda przestał padać, jednak w międzyczasie zapaść zdążył zmrok i niełatwo było dojrzeć coś poza poruszającymi się cieniami. Dopóki jeden z nich nie wyjechał na podwórze. Wilk i jeździec, który go dosiadał. Gomrund niebaczny na nic wycelował i wystrzelił z kuszy do goblina. Oczywiście spudłował. Jeździec obejrzał się tylko na stajnię i skierował wilka w stronę wieży. Za nim z lasu wyszły następne. Przynajmniej kilkunastu. Biegające luzem wilki nadal kręciły się między drzewami.
Pierwszy z goblinów dojechawszy do drzwi zsiadł z wilka i ostrożnie pociągnął za klamkę. Nie ustąpiła. Goblin przez chwilę się z nią jeszcze szarpał, ale ostatecznie odstąpił. Powiedział coś do pozostałych w efekcie czego wywiązało się między nimi coś na kształt kłótni. Najwięcej mówił ten który drzwi próbował otworzyć. Dużo przy tym pokrzykiwał wskazując to na stajnię to na wieżę. Co mówił można było się jedynie domyślić, bo używał gardłowej mowy zielonoskórych. W końcu wyglądało na to, że wydał jakiś rozkaz pozostałym. Gobliny spięły swoje wilki i puściły się w las. Zaraz potem wilczyca tego, który dowodził zawyła przeciągle i także pobiegła za resztą. Za nią zaś wszystkie wilki luzaki. Nie minęło nawet kilka oddechów gdy na podwórzu zaległa cisza, a w lesie nie dało się dostrzec żadnego ruchu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 19-02-2013, 13:07   #154
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Już się nie musimy spieszyć do Grissenwaldu. - Konrad zamknął oczy krasnoluda, a potem niepochlebnym spojrzeniem obrzucił Dietricha i Sylwię.
Być może ranny jakoś by przeżył drogę do Grissenwaldu, ale targania na plecach już nie przetrzymał. Bo oczywiście nie znalazł się nikt, kto zechciałby pomóc w ostrożnym przeniesieniu.

Sprawiedliwości, można by rzec, w pewnej mierze stało się zadość.
Spieler, któremu zebrało się na ciekawość, oberwał całkiem zasłużenie. Dostało się też i Sylwii. Pewnie zapłata za to, że jej to działania poinformowały gobliny o próbie dostania się do wieży. Trzeba było Spielerowi dać w łeb i na wóz wpakować... Rozumu do łba nakłaść, kretynowi. Ale stało się. Może zmądrzeje, jak mu rączka zacznie gnić.

- W moich stronach zawsze takie ugryzienia wypalano - dodał. - I zazwyczaj tylko raz na parę ugryzień było to nieskuteczne, więc się pewnie z tego wywiniesz.

Niekoniecznie od razu wścieklizna, ale rany po takich ugryzieniach zwykle się długo paprały. A czasami w końcu i odciąć było trzeba to i owo, gdy kto sprawę zaniedbał i nie zadbał o siebie odpowiednio wcześnie.

- Ale może i w wieży coś znajdziecie - dodał - gdy już Sylwia drzwi tam otworzy. Za którymś razem będzie szybsza, niż gobliny i ich pieski.

Jakby nie było, gobliny były zainteresowane wieżą równie mocno, Dietrich. Tyle tylko, że nie mieli nikogo, kto by potrafił otworzyć zamki. Pewnie Sylwia byłaby dla nich na wagę złota.

Rozejrzał się po stajni.
Ściany były solidne, za to wrota, w idiotyczny sposób wielkie, zajmowały niemal całą szerokość frontowej ściany. Gdyby chcieli powalczyć z goblinami, to musieliby zapewne wybić w nich otwory strzelnicze. Aby wykorzystać znajdujące się pod samym sufitem niewielkie okienka trzeba by mieć skrzydła. Albo skorzystać z leżącej pod ścianą drabiny.

- Co zatem robimy? - spytał. - Próbujemy dostać się do wieży, czy czekamy cierpliwie do rana?

Bez względu na dalsze plany warto było zrobić mały wypad do drewutni. Dobry ogień nie jest zły (szczególnie jeśli kogoś trzeba by przypalić), a murowana podłoga nie musiała obawiać się ognia.
Ciekawe też, skąd ta wiedźma brała wodę. Bo chyba nie liczyła na deszczówkę.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-02-2013, 10:51   #155
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
A dzień zapowiadał się tak pięknie. Mieli zrobić mały rekonesans na łonie natury.
Co się popieprzyło?
Pogoda. Tak. Zaczęło się od deszczu. W ten mokry sposób Tal dawał im do zrozumienia żeby siedzieli na tyłkach w ciepłej gospodzie, ale nie posłuchali boskich ostrzeżeń.
No to teraz mieli to, co mieli. Można jeszcze było się wywinąć z opresji, gdy spotkali rannego krasnoluda. To było kolejne ostrzeżenie. Tym razem od Grungiego, albo Morra zależy jak na to patrzeć. W każdym razie od bogów. Tym razem większość by posłuchała, ale jeden nieutulony żonkoś wziął sprawy w swoje ręce i pognał do wieży żoneczki z kochanką za plecami. Istne jasełki. Może to i nawet byłoby zabawne, gdyby nie przypałętały się wilki.

Takie myśli nasunęły się Erichowi, gdy w pośpiechu z Konradem zamykali wrota stajni przed wygłodniałymi sierściuchami.
- Boli? – spytał zwodniczo uprzejmie Erich rannego Dietricha. – I bardzo dobrze. Przez Ciebie durniu tu siedzimy. Po jaką cholerę ześ biegł do tej wieży? Teraz wszyscy siedzimy w gównie dzięki Tobie.
Oldenbach wymachiwał rękoma zdenerwowany nie potrafiąc opanować emocji. Nie tylko on.
Kilka zdawkowych uwag Konrada tak rozsierdziło Sylwię, że ta zupełnie dla wszystkich niespodziewanie przyłożyła temuż z piąchy w twarz. Pomimo tego Sparren ustał. Jednak nie wydawał się zdolny do dalszej walki.
- Uspokój się. Co Ty wyprawiasz?! – zakrzyknął do dziewczyny Erich chichocząc przy tym nerwowo.
Sylwia jednak widząc skutek swego ataku odpuściła.

Atak Sylwii podziała na nerwy Ericha, jak zimna woda na ogień. Co innego nawtykać kumplowi za głupotę, a co innego zasunąć mu kastetem w zęby. Ten sposób dyskusji był nie do przyjęcia.
Znacznie już spokojniej powiedział.
- Sam nie przepadam za Konradem, ale trochę przesadziłaś. Patrz jak się biedak słania. – zwrócił się do Sylwii dyskretnie sprawdzając, czy metalowa płytka jest na swoim miejscu w gatkach.

Tymczasem świat miał w dużym poważaniu ich wewnętrzne spory, a wilki nie mogąc się dobrać do nich postanowiły oddalić się na z góry upatrzone pozycje.
Erich przysiadł na słomie zmęczony.
- Dobra. Pomyślmy jak się wykaraskać z tej sytuacji. Krasnolud niestety zmarła. – stwierdził wskazując kciukiem na leżące ciało.
- Konia nie mamy, wozem nie pojedziemy. Tu się raczej nie obronimy, jak wpadną na pomysł podpalenia wrót po prostu się podusimy. Po mojemu nie mamy wyjścia. Teraz musimy się dostać do wieży. Tylko jak? – spytał spoglądając na Sylwię.
- Może postawić wszystko na jedną kartę? Wypadamy wszyscy razem. Sylwia bierze się za zamek. Dietrich jej przyświeca, reszta z naładowanymi kuszami czeka na atak wilków. Salwa i wyciągamy ostre. Bronimy się i wycofujemy w stronę wieży.
Powiódł wzrokiem po towarzyszach.
- Damy radę. Damy radę?
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 22-02-2013 o 11:15. Powód: Nie było jajecznicy.
Tom Atos jest offline  
Stary 22-02-2013, 13:14   #156
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Ranny krasnolud był teraz martwym krasnoludem. Z dziesięciu wilków zrobiła się prawdziwa wataha, do tego przybyły gobliny, przez wąskie szpary między belkami nie dało się trafić w żaden cel, wilcze zęby rozerwały jej kurtkę, choć gdyby nie plama krwi na bluzce w tym momencie nie zauważyłaby, że jest ranna.
Nie zabili ani jednego przeciwnika. Wprawdzie chwilowo bezpieczni, przegrali tę rundę z kretesem. W tej chwili wszyscy wyglądali żałośnie, tylko Sparren inaczej. On, jak zawsze, bez trudu, znalazł winnych.

Przynajmniej trafiła jednego skurczybyka. Gorączkowo trzymała się tej myśli. Sukcesu. Wiedziała, że przy wozie, gdy dopadły do niej wilki, spanikowała. To nie powinno się przydarzyć. Nie dziewczynie, co dwa razy widziała Bramę Morra. Wystraszyła się tych kłów, śliny kapiącej z wielkich pysków, nienawiści w błękitnych ślepiach. Może gdyby nie te sekundy paniki, wilki nie raniłyby Dietricha. Mogło być gorzej, myślała, zapewne mogło być gorzej. Ten cholerny koń uciekł, prawda? Udało się. Martusiowi. Bo czy ten wysoki dźwięk uporczywie drżący w środku jej głowy, to może być kwiczenie konia? Czy słychać je naprawdę?

Chwilę gapiła się na zewnątrz przez szparę w ścianie. Gomrund klął siarczyście chybiwszy strzał do goblińskiego wodza. Sylwia nieświadomie, szeptem, powtarzała za krasnoludem przekleństwa. Przed oczami miała pejzaże odwiedzanych dzisiaj zgliszczy.

Dietriech powoli ściągał kurtkę. Podeszła, żeby mu pomóc. Wtedy znowu natrafiła na wzrok Konrada. Ten uśmiech satysfakcji i ewidentny żal, że nie wyrwały im z ciał więcej mięsa. Zabawne, ale kurtka Dietricha była w lepszym stanie niż ta jej. Ręka za to wyglądała paskudnie.
-Ktoś ma bandaże? –zapytała.
Sparren pochylony nad ciałem martwego krasnoluda nadal się uśmiechał. Tak miło było stać nad trupem i czuć moralną wyższość. Aż opromieniała chłopięcą twarz Konrada. Gomrund podał Dietrichowi miksturę.
- Ale może i w wieży coś znajdziecie – nagle Konrad się odezwał. - Gdy już Sylwia drzwi tam otworzy. Za którymś razem będzie szybsza, niż gobliny i ich pieski.
Poczekała aż odwróci się do niej bokiem. I wtedy uderzyła. Klasyczny prawy sierpowy, choć Rudolf zawsze jej powtarzał żeby markowała ciosy i korzystała z przewagi jaką daje jej szybka lewa ręka. Ale to w prawej kieszeni miała kastet, a w tym momencie miała zamiar wybić kapitanowi Świtu zęby. W ostatniej chwili zmniejszyła impet ciosu. Uderzenie szarpnęło głową Konrada. Zachwiał się. Erich krzyknął, żeby się uspokoiła.
Miała poprawić kopem w jaja. Zdążyłaby bez trudu. Opanowała się chyba przez ten chichot Ericha.

***

- Sam nie przepadam za Konradem, ale trochę przesadziłaś. Patrz jak się biedak zwija.
Chwilę patrzyła na Ericha w milczeniu. Machnęła ręką jakby chciała odpędzić jego słowa. Gdy odpowiadała złość jeszcze drżała w jej głosie.
-Przesadziłam –zgodziła się – Następnym razem też pewnie przesadzę.

***

- Jeśli zostaniemy, spalą nas tu –powiedziała – Potrafią palić.
Cały dzień z nieba lały się strumienie wody. Gomrund przecząco pokręcił głową.
- Zesrają się a nie spalą. Nie dziś. Nie takie drewno. Ale pewnie zaatakują w nocy.

Uwierzyła. Pięcioro na tę hordę. I tak było się czym martwić.

-Sprawdzisz, co on ma w kieszeniach? –zapytała Dietricha – Może coś istotnego.
Pęta, które nie pozwalały jej przeszukiwać ciał zmarłych w ciągu ostatnich miesięcy znacznie się rozluźniły. Ale i tak sama myśl o tym przyprawiała ją o mdłości.
Sama wspięła się po podtrzymujących strop krokwiach. Zabolała ją rana i zaklęła, że zapomniała o jej opatrzeniu. Z dołu wypatrzyła luźniejsze deski. Sprawdziła. Poluźnione mocowania gontów pozwoliły wyjąć trzy z nich. Akurat żeby zmieściła się w powstałą dziurę. Nie rozejrzała się jednak. Zeszła na dół zawołana przez Gomrunda.
Był wściekły. Był na nią wściekły za Sparrena. Był wściekły, że nie zabił jeszcze żadnego goblina. Chciała powiedzieć coś trafnego:
-Nie wściekaj się.
To nie były idealne słowa. Zmieszała się.
-Masz spirytus? –zapytała. –Trochę mnie boli.
- I dobrze. Niektórzy tak lepiej się uczą... ale ty masz chyba podobne zdanie...udzielając dzisiejszej lekcji. Masz. Podał jej flaszkę.
Podniosła bluzkę i obejrzała ranny bok. Małe ugryzienie, głębokie i z dwóch stron. Niewiele brakowało żeby wilk naprawdę spróbował jak smakuje Sylwia Sauerland. Siniak pewnie osiągnie rozmiary dłoni. Żebra były całe. Przetarła ranę spirytusem podanym przez Gomrunda. Syknęła z bólu i pociągnęła łyk z flaszki. Ból przeszedł w przyjemne ciepło. Oddała flaszkę krasnoludowi z widoczną niechęcią. Dopiero teraz czuła jak odrobinę ustępuje jej własna wściekłość.
-Zakradnę się do wieży i otworzę te drzwi. Puściły już dwa zabezpieczenia. Już trochę rozumiem ten zamek. Dam mu radę.
- Oooo żesz usiądź na chwilę na tyłku! Wyjdę i zobaczę co i jak... czy są i się czają czy może wróciły po łuki i trutkę. A jak ich nie ma to te parę chwil cię nie zbawi... a nam zaoszczędzi potu i krwi.
Nie zaprotestowała, choć miała wielką ochotę. Mina krasnoluda nie dopuszczała dyskusji. Stojący obok Dietrich też się żachnął.
Odsunęła się od obydwóch. Niech to chwilę przetrawią. Tylko ona umie się skradać i tylko ona umie otwierać zamki. Powinna tam pójść.

Erich też widział sprawę trochę inaczej. Zdaje się, że to samo rozwiązanie chodziło po głowie i Gomrundwoi i Dietrichowi. Spróbowała przekonać Oldenbacha. Pokazała na swoje buty.
-Widzisz? Kosztowały fortunę. A i bez nich jestem cicha. Wieża stoi na skalnym fundamencie dochodzącym aż pod drzwi, nie będę się tam bardzo odbijać od burego tła. A drzwi są ustawione bokiem do głównej linii drzew. Światło przy otwieraniu trochę pomaga, ale znam i ślepego mistrza od zamków, choć nie pracuje już w terenie. Decyduje dotyk i słuch, w większości dziurek od kluczy niewiele widać. Gdybyście obserwowali las i mnie stąd, sprzed stajni albo z dachu, to w razie czego zdążycie mnie osłonić. A jeśli udałoby się to zrobić w ciszy to podniosę ręce do góry, że gotowe. Gomrund zauważy. A jak nie to zawołam. Zdążycie przebiec przed wilkami, a drzwi będą czekały otwarte.

***

Gomrund ze zwiadu przytachał z wozu uzbrojenie martwych grissenwaldczyków. Sylwia nałożyła na głowę hełm, choć nie cierpiała nosić takiego żelastwa. Sprawdziła tylko czy jest wystarczająco upaprany błotem, żeby nie świecił w świetle gwiazd. Była gotowa do wyjścia.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 23-02-2013, 00:07   #157
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Mara nie czekała, aż młody zdradzi ich obecność w jaskini. Krótkim skinieniem głowy odpowiedziała na nieme pytanie Tonna, który niemal w tym samym momencie doskoczył do wycofującego się najmłodszego z braci Schurke. Ona sama podeszła do Gottlieba i pokrótce przestawiła plan, złotem podkreślając odpowiednie elementy. Nie zaprotestowała, kiedy wyciągnął rękę po dodatkową monetę, choć zagryzła wargi z wściekłości. Wiedział, że to jest krytyczny moment i postanowił to wykorzystać... niech tylko dostatecznie szybko zejdzie mi z oczu jak już przestanie być potrzebny.

***

Chwile upływające wśród odgłosów kapiącej wody i uderzania kilofów o skałę ciągnęły się w nieskończoność. U wylotu tunelu pozostała tylko czarodziejka, opatulona w bury płaszcz i mająca nadzieję, że pochłonięci robotą skaveni nie zaczną się zbyt mocno rozglądać. W sporej odległości za nią Gottlieb tłumaczył coś braciom gorączkowo, lecz na jego szczęście szepty rozmyły się zupełnie w szelestachi dzwonieniu metalu o kamień... i jękach wtopionego w skałę człowieka. Nie powinni byli tu przebywać, ale to nie jej problem. Czekała... Kiedy całą wieczność później kilofy zostały odłożone na bok, Mara machnęła ręką - teraz cicho...

Szczurzy inżynier z odpowiednią dozą ostrożności zabrał się za ułożenie bomby w przygotowanym miejscu. Powiedział coś do reszty i machnął łapą w kierunku wylotu tunelu. “Ochroniarz” razem z jednym z kopiących ruszyli od razu, pozostali dwaj zajęli się rozwijaniem lontu... lecz nie dane im było dokończyć dzieła.

***

Wybuch, jaki wstrząsnął podziemną jaskinią, dla dwójki inżynierów zakończył się tragicznie, dla pozostałych zaledwie podpaleniem, z którym dość szybko się uporały. Musiał też skrócić męki kamieniejącego żywcem nieszczęśnika, bo po ostatnim wrzasku zapadła cisza. Mara po rzuceniu zaklęcia pozwoliła się odciągnąć i zasłonić, dzięki czemu falę uderzeniową poczuła tylko połowicznie, gdy eneria spaczenia poruszyła jej wyczulone zmysły.

Cisza, która zapadła po wybuchu, dzwoniła w uszach. Jako pierwsze dały się słyszeć lekkie brzęknięcia zwalnianych cięciw i głuchy odgłos upadającego ciała. Czarodziejka podczołgała się z powrotem do wylotu tunelu. Ostatni z górników leżał na dnie jaskini w kałuży własnej krwi, ale nie był jeszcze martwy. Za to wyrośnięty skaven nadal stanowił nie lada zagrożenie. Skórzany pancerz, jaki miał na sobie, w znacznym stopniu uchronił go przed skutkami wybuchu jak i przed bełtem z kuszy. W obu łapach ściskał teraz potężną szablę, usiłując zlokalizować napastników. Musiał mieć jakiś problem z oczami, bo przez chwilę kręcił się niezdecydowanie wokół własnej osi, ale czuły węch szybko rozpoznał nieznane zapachy. Mara zebrała moc, czując się jak pijana od uwolnionej przed chwilą energii. Odprysk Morrslieba, który prowadził ją do siebie jak po sznurku - jakaż głupia była, że zabierała ze sobą te wszystkie nieistotne błyskotki! - teraz przyzywał ją do siebie z nową siłą.
Zapomniawszy o rzuceniu zaklęcia, zsunęła się na dno jaskini, ignorując wściekłe wołanie Tonna. Nie zauważyła nawet, że zeskoczył zaraz za nią i próbując ją zatrzymać, zdarł jej z ramion płaszcz. Kiedy ogromny szczurak zanadto się zbliżył, machnięciem palców od niechcenia zwolniła przygotowany czar. Skaven z piskiem rzucił się na grzbiet, po raz kolejny usiłując ugasić trawiące go płomienie.

Ten właśnie moment wybrał sobie rosnący w łonie Mary syn, by się poruszyć. To sprawiło, że czarodziejka stanęła jak wryta, rozglądając się niezbyt przytomnie wokół. Dopiero teraz dotarło do niej, jak silną moc przemian ma kamień, ku któremu szła. Odkryta, bez żadnych zabezpieczeń... narażając swoje własne dziecko na niekontrolowaną przemianę...
Tonn dopadł w końcu do niej i szorstko “odprowadził” do tunelu, starając się pohamować wściekłość, ale Mara i tak wiedziała, że na ramieniu pozostanie jej spory siniak. Razem z młodszymi z braci Schurke miała pójść do wozu, gdzie były ubrania ochronne i... skrzynia. A czas uciekał...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 23-02-2013, 02:24   #158
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Za stary na to jestem... – wysapał gniewnie, jednak z posadzki wstał jak na staruszka całkiem żwawo, sprawnie wyplątał się z opończy i cisnął zmiętą w kąt stajni.
Tyle że to była ta łatwiejsza część. Żeby obejrzeć dziabnięte przez wilka przedramię, musiał ściągnąć kurtkę, a do tego z kolei – pozbyć się narzuconego na wierzch kubraka z drutu. Chętnie by sobie tych wszystkich przyjemności oszczędził, gdyby nie lejąca się z rękawa jucha.
Na Konrada, a potem Ericha popatrzył spode łba, choć niemalże z wdzięcznością, bo po tym, co od nich usłyszał, wyzbył się magicznie całego właściwie poczucie winy.
– Taki miałem... kurwa mać... kaprys. Bo rozumiem, że dobrze wiesz jeden z drugim, gdzie powinienem szukać mojej heretyckiej żony. No już, chłopaki. Zabawiliśmy się trochę, teraz możecie powiedzieć. – Stęknął boleśnie, w złości gwałtownie zrzucając kolczugę z ramion. – Szlag by to...


Pomoc Sylwii przyjął bez fałszywego heroizmu, chociaż wcześniej wolałby się upewnić, że nie stało się jej nic poważnego.
– Jesteś cała? – Spytał troskliwie, próbując zajrzeć pod jej poszarpaną kurtkę.

Na podsuniętą przez Gomrunda flaszeczkę popatrzył raczej nieufnie, zwłaszcza że nawet uczone marszczenie i unoszenie brwi na wiele zdać się nie mogło przy odcyfrowaniu w półmroku znaczków z etykietki. Mimo to przełknął zawartość bez specjalnego wahania, skinąwszy tylko chłopakom w parodii toastu. Potem odchrząknął tęgo i zgiął się wpół, przyciskając przedramię do brzucha, aż nabrał wystarczającej pewności, że kiedy otworzy gębę, to nie po to, żeby zawyć z bólu.

– Wiesz, Sylwia... – wystękał przez zęby. – Myślałem, że mógłbym cię w wolnej chwili... Nauczyć kilku sztuczek... Ale teraz – ni to się zaśmiał, ni syknął boleśnie – nie jestem już taki pewien.

Posłusznie pochylił się nad szczątkami pechowego brodacza. Miała rację – cokolwiek przy nim zostało, już nie mogło przydać się bardziej jemu niż im. Choćby i złoty samorodek. Spieler podniósł do oczu błyszczący orzeszek w łupinie czarnej skały, po czym rzucił krasnoludowi, najwyraźniej równie zachwyconemu najnowszą inicjatywą dziewczyny. Jemu zostawił także dobór argumentów, bo nieznośne rwanie w lewej ręce wciąż utrudniało zebranie myśli.
Spielerowi plan Sylwii na pierwszy rzut oka też zdawał się zbyt ryzykowny, ale pomysł Ericha był w sumie jeszcze bardziej rozpaczliwy. W końcu wykazać się w otwartej walce mieli już okazję...

– Niech spróbuje. – Skrzywił się, sprawdzając, czy może już polegać na własnych palcach. – Pohałasować zawsze zdążymy. Może tym razem uda się po cichu.

Niewątpliwie zabrzmiało to jak zgoda. W razie czego trudno było by się wyprzeć, zresztą Spieler zawsze uważał się za jednego z tych szczęśliwych ludzi, którzy do podjętych decyzji podchodzili jak do gnoju - im mniej roztrząsania, tym lepiej.
A jednak stanął Sylwii na drodze, kiedy już miała wychodzić, przekrzywił lekko hełm, popatrzył w oczy i spytał półgłosem:
- Na pewno? Bo jeśli nie, to nie musisz.
 
Betterman jest offline  
Stary 24-02-2013, 13:08   #159
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Cholerne zielonoskórce… ich smród roznosił się po całej okolicy. Gomrund nie umiał go znieść. Nie trawił go. Nie tolerował. Znał tylko jeden sposób żeby sprawić, że gobliny przestawały tak dotkliwie zatruwać powietrze wokół siebie. Trzeba było je otworzyć… pozwolić by cały smród jaki mają w sobie uleciał w jednej chwili porwany przez wiatr. Odciąć łeb, przerąbać na pół, zmiażdżyć klatkę piersiową… wymordować je wszystkie. Co do jednego! Te podstępne, mnożące się szybciej niż zające, małe ścierwojady… zawsze one… nic tylko kawałek po kawałku odbierają im ziemię. Twierdze. Kopalnie. Faktorie. Nic tylko się szczenią, żrą, idą walczyć, giną… a na miejsce jednego zabitego przychodzą dwa kolejne… zgniłe puloki… a jak zabiją już jakiegoś brodatego brata to jego miejsce nie wypełni się przez dziesiątki lat…

Wrzało w nim. Krew gotowała mu się w żyłach. Żądza krwi przesłaniała widok. Kiedy kupą wpadli na podwórze pośpiesznie policzył. Kilkunastu. Tylko kilkunastu. Parę wilków. Ich jest przecież pięcioro. Chowają się w stajni przed kilkunastoma zielonymi słabeuszami… już się zabierał za odryglowywanie drzwi. Już chciał czynić rzeź. Już chciał przywrócić porządek i oczyścić okolice Grissenwaldu i krasnoludzkiej kopalni… już chciał. BOGOWIE ALEŻ ON TEGO CHCIAŁ! Ale palce tylko zacisnęły się na skoblu. Kłykcie aż zbielały tak zacisnął na nim pięść. Przecież był z ludźmi. Nie z podobnymi sobie brodaczami.

Z kobietą… z młodzikiem co to znał lepiej rzekę niż swój miecz… z woźnicą, którego odwaga i wola walki była ulepiona z mchu i paproci… i tylko jednym wojownikiem. W dodatku rannym. Obrócił się do nich. Grymas bólu i rozczarowania odmalował się mu na twarzy… cholerni bogowie i ich cholerna łaska wyboru. Natłuc zielonego tałatajstwa i zginąć czy znosić tą obrazę paradującą pod wieżą. Ryknął niczym ranny niedźwiedź i walnął kułakiem w ścianę aż zadudniło.

Nie atakują. Czekają. Mają spryciarza.

Po co mają próbować dostać się do stajni gdzie nie mają przewagi. Mogą poczekać i dorwać ich w lesie.

Albo poczekać aż tamci otworzą wieżę. Przecież oni też mają chęć tam się znaleźć. Oni chcą tam wleźć.


Długonodzy dość szybko udowodnili mu, że konfrontacja jest równoznaczna samobójstwu. Konrad wylał żale. Sylwia zrekompensowała sobie niepowodzenia z wilkami. Erich też zaczynał skomleć jak szczeniak. Dietrich warknął jak na rannego basiora przystało ganiąc młodszych.

- Psia wasza ludzka mać. Skończcie się tarmosić w słomie, srać po gaciach i jęczeć jak baby w połogu. Odpowiedział z typową dla siebie empatią i zrozumieniem ludzkiej natury. Okazanie strachu w obliczu zagrożenia zielonoskórą falą byłoby porażką jego życia. Dlatego doczekanie poranka nie było dla niego celem samym w sobie. – Krasnoluda nie wskrzesimy. Widocznie miała go zabrać śmierć. Droga do Grissenwaldu była co najmniej siedmiokrotnie dłuższa niż tutaj. Być może gdyby wyciągnął mu strzałę z płuca i potrafił zatrzymać krwawienie wewnętrzne. Być może… ale kurwa nie potrafił więc nie miał co teraz tego rozpamiętywać. – Weźcie w końcu odpowiedzialność za wasze życia. Nikt nikogo nie zaciągał tutaj siłą i siłą nie trzyma.

Pomógł wstać z ziemi Konradowi. Popatrzył na jego policzek. – Przeżyjesz… jak cię zieloni nie ubiją. Ale lepiej żeby ubili niż wydupczyli. Teraz nie masz już wyboru, musisz walczyć czy tego chcesz czy nie. Tak samo ty Wozaku… i tobie powinno zależeć na odnalezieniu żony Dietricha. Chyba najbardziej z nas wszystkich. No chyba, chcesz zapytać przedstawiciela oficjum jak można pozbyć się twoich zmartwień? Rzucił mu cierpko. - Weź naładuj moją kuszę i kukaj na podwórze.

Potem podszedł do oglądających swoje rany Sylwii i żonkosia… Nie miał ochoty kolejny raz mówić dziewczynie, że czasem jej brawura jest bolesna dla innych. Nie miał ochoty jej tłumaczyć, że warg to nie kundel z koziej wólki tylko wilk, który utłuczony jest na ludzkim mięsie… i to często wyciągniętym z metalowej puszki. Nie miał też ochoty tłumaczyć jej jak beznadziejny moment wybrała sobie na okazywanie Konradowi swojego niezadowolenia. – Eh tak to z wami chudziny jest. Pokażcie co to wam za zadrapania porobili.

Rana Sylwii była płytka. Opatrunek z zasobnika i spirytus powinny załatwić sprawę. Powinno obyć się bez szycia. Dietrich nie miał już tyle szczęścia. Ramię wyglądało tak jakby je włożono w imadło uzbrojone w stalowe kły i następnie wyrwano. Poszarpane. Sięgnął do kolejnego zasobnika. Wyciągnął małą fiolkę z górskiego kryształu… może ze sto pięćdziesiąt mililitrów oleistego, karminowej barwy płynu. – To pomoże. Powinno przywrócić sprawność. Może nie zabliźni się od razu całkowicie ale z całą pewnością będzie lepiej niż gorzej. Będzie boleć ale nie powinna się rana ślimaczyć ani nie powinno być problemów ze zgorzelem czy czarną krwią. Na wszelki wypadek masz jeszcze to. Podał mu manierkę ze spirytusem. – Doustnie i na ranę. Potem założymy opatrunek. Najpierw muszę dostać się do wozu bo tam mam więcej płótna na opatrunki. Właściwie to miał tam nie tylko to. Gomrund był od najmłodszych lat uczony, że w nawet najbliższą przechadzkę musi wybierać się z prowiantem i klamotami pozwalającymi mu przeżyć kilka dni w razie gdyby coś poszło nie tak jak planował. Norska mało tego, że często wymuszała zmiany planów to jeszcze oferowała bardzo mało przyjazne warunki do egzystencji.

- Mam jeszcze takie dwie. Jedną masz ty. Rzucił Sylwii flaszkę z eliksirem. – Dysponuj ją rozsądnie i nie pchaj się na przód! Pomaga to tylko na niezbyt ciężkie rany. Przy takiej jak miał krasnolud by nic nie pomogło. Ostatnią zostawię w zasobniku.

***

- Spróbuję ich wypłoszyć z tego lasu. Zobaczymy co się stanie. Skrócił paski i rzemienie zbroi. Umieścił tarczę lewym ramieniu. Docisnął hełm do głowy i czujnie obserwując las opuścił budynek. Jednak nic się nie stało. Las był cichy jakby nie skrywał w sobie zielonej zarazy. Żadnego ruchu, żadnej strzały, żadnego warknięcia… ani wtedy kiedy zdejmował swój dobytek z wozu ani kiedy wszedł do drewutni.

Gospodarczy budynek sprawdził pobieżnie. Mógłby kląć na tych paproków z lepianek pod Grisswaldem bo widać było, że roboty nie skończyli a przynajmniej część klamotów nie pobrali. Ale może to i lepiej. Znalazł gwoździe którymi krasnoludzcy budowniczowie mają w zwyczaju łączyć kluczowe bale w budynku. Ludzcy cieśle często ograniczają się do nacięć jaskółkowych i montowaniu tego bez pomocy żelaza… opierając się na samym ciężarze. Z brodaczami było inaczej… umieszczali tam pajączki. „Gwóźdź” wiązał belki bardzo solidnie… a jednocześnie był tak wytopiony że stał na czterech nóżkach… i cztery wznosił w górę. W mieszku jaki znalazł było ich jeszcze może z dwie dziesiątki albo i więcej. Nikt nie chciał na coś takiego nadepnąć. Obdarował nimi Ericha, wozak nie miał tarczy w przeciwieństwie do Konrada więc mógł cisnąć nimi w razie konieczności... pod nogi lub łapy.

Dla siebie zostawił drewnianą belkę. Półtora metra dębiny. Może cześć więźby dachowej a może jakiego innego budulca. Trudo było to teraz jednoznacznie określić. Bądź co bądź to jak takimi kilkudziesięcioma kilogramami drewna rzuciłby ze schodów to paru zatrzyma jednocześnie… a w razie czego zawsze można podeprzeć drzwi.

Znalezione w stajni widły też mogły być znacznie przydatniejsze niż miecz jeżeli by się broniło schodów. Jednak nie dla niego. Belka była i tak wystarczająco absorbująca.

Był gotów przychylić się do propozycji Sylwii. Rozwiązanie zbrojnego podejścia pod wieżę i opieranie ewentualnych ataków miało tyle plusów i minusów co podejście ciche. To jednak to pierwsze można było zrobić po drugim. Nie odwrotnie. Oczywiście mogło być tak, że jakiś goblin przyczaił się pod wieżą i wtedy to włamywaczka będzie w wielkich tarapatach bo nim zdążą jej pomóc minie sporo czasu.

- Bądź ostrożna.

Ustawił się w drzwiach. Osłonięty tarczą z jednej a odrzwiami z drugiej. Obserwował i las… i wieżę. Wieżę dyskretniej. Kuszę oddał Dietrichowi. On bądź co bądź lepiej z niej strzelał. Oddał też mu kołczan z bełtami. W końcu któż mógł wiedzieć jak się to wszystko potoczy.

***

Czekał.
W sercu słyszał zaproszenie swoich przodków na krwawy bój.
Czekał na zieloną zarazę.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 24-02-2013 o 13:19.
baltazar jest offline  
Stary 28-02-2013, 11:38   #160
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wstęp autorstwa Hellian:)

- Na pewno. Co mogłabym robić ciekawszego?
Gotowa do wyjścia Sylwia odpowiedziała na pytanie Dietricha bez chwili namysłu. Jednakże już po chwili, pod jego uważnym spojrzeniem, odwróciła wzrok. Przez moment zajmowała się ekwipunkiem, schowała pod rękaw błyszczącą na nadgarstku bransoletę, przesunęła do przodu miecz, sprawdziła zapięcia plecaka. Czy naprawdę chciała wyjść na zewnątrz, gdzie były dosiadające wilków gobliny żeby otwierać zamek, który już próbował ją zabić? Czy to nie strach sprawiał, że znowu czuła jak miecz Walerego van Eymmericha przebija jej brzuch? Czy w ogóle chciała pomagać Dietrichowi w poszukiwaniach żony? Nie mogła o tym myśleć. Teraz musiała kurczowo trzymać się złości, nie tej oślepiającej, bliskiej furii, która kazała jej zająć się szczęką tchórzliwego Konrada, ale zimnej, bezwzględnej, pragnącej zemsty za spalone farmy, bezimiennego krasnoluda, wbitą w błoto dziecięcą zabawkę. Za drzwiami wieży znajdą odpowiedzi. Zdziwiłaby się gdyby znaleźli i Marę Herzen, ale i to było możliwe. Najważniejsze, żeby był tam sposób na zniszczenie zielonoskórych.
- Na pewno – powtórzyła, tym razem uśmiechając się do ochroniarza. Jej uśmiech był pogodny, wręcz wesoły. Ale wzrok podobnie jak słowa pozostał zimny – Szykuj bukiecik stokrotek. Na dobry nowy początek.

Dietrich, Erich i Gomrund przez chwilę jeszcze patrzyli za znikającą za deskami gontu Sylwią gdy złodziejka stęknąwszy podciągnęła się na rękach i wspięła na dach. Potem już tylko słyszeli jak drewno cicho trzeszczy pod naciskiem jej stóp.
Gomrund zdjął belkę ryglującą wrota do stajni gdy dziewczyna zeskoczyła po chwili na ziemi. Potem po cichu uchylił je nieznacznie. Erich przygotował kuszę. Tę najcięższą od norsmena wziął Dietrich. Po chwili ze swoją dołączył również Konrad. Siniak na jego szczęce przybierał właśnie pierwszych odcieni fioletu. Stłoczeni przy wyjściu ze stajni czekali. Na dany przez złodziejkę znak. Lub na jej powrót. Lub na pierwsze oznaki bytności goblinów w lesie. Na cokolwiek. A czas dłużył się przy tym niemiłosiernie. Erich byłby w stanie wręcz przysiąc, że jeden z martwych grissenwaldczyków, ten którego pozbawiona hełmu głowa zwisała bezwładnie poza wóz, gapi się na niego niedomkniętymi martwymi oczami. Gapi i szepcze. “Tu jest zupełnie bezpiecznie. Chodź walnij się obok”. Wozak z trudem zdusił parsknięcie śmiechem w rękawie przydzielonego sobie płaszcza.

Stąpała po cichu. Umiała się tak poruszać, by być niezauważoną. Kiedyś obiecała sobie, że nauczy się też znikać. Ponoć prawdziwi mistrzowie jej fachu właśnie tą zdolnością osiągali swoje pozycje. Nie kunsztem w posługiwaniu się wytrychem, czy tym bardziej zwinnością rąk. Ale na to chyba jednak trzeba było poczekać. A przynajmniej znaleźć odpowiedniego nauczyciela. Takim nauczycielem mogło być zagrożenie. Strach. Szczególnie taki przed śmiercią. Mimo że bogowie chyba ją lubili, zawsze pozostawało pytanie. Zawsze wątpliwość. Przez którą miała ochotę zostawić to wszystko i zwiewać tak szybko jak tylko nogi poniosą.
Grissenwaldzki stróż prawa spozierał na nią spode łba jak jaki karczemny oprych na dziewkę służebną. “No chodź maleńka. Tak, tak, ty słodka dupeczko. Chodź, nie bój się.” Mówił głosem Axela Sparrena.
I szła jak durna. Otworzyć tę głupią wieżę. Ostatni zamek. I ostatnia pułapka. Pierwsza miała za zadanie uśmiercić intruza. Zatruta strzałka i po krzyku. Druga była wezwaniem o pomoc. Sygnałem. Intruz nie odpuszcza. Co przewidział stwórca owego zamka na wypadek gdyby i wezwana pomoc nie okazała się wystarczająco przekonująca by intruz się zniechęcił?
Minęła wóz z martwymi strażnikami i pochylona ruszyła ku schodkom wiodącym do wejścia. kilka szybkich zręcznych kroków. Susów wręcz. Była na miejscu. W niewielkiej wnęce. Nie dość jednak osłoniętej przed lasem jak to opisała chłopakom. Zagryzła wargi i rozwinęła wytrych. Erich na dowidzenia zażartował by każdy pomodlił się do swojego boga. Może to nie był taki durny pomysł?

- Cicho - stwierdził pierwszą z oczywistości wozak. Druga była taka, że ciemności już były wystarczająco gęste by zlanej ze ścianą wieży Sylwii w ogóle nie było już widać. Mogłoby się jej coś stać i nawet by nie wiedzieli. A może by jednak wiedzieli? Gomrund wszak musiał widzieć. To krasnolud. Nie spuszczał z oczu wejścia do wieży.
Nikt z pozostałych nie śpieszył się z odpowiedzią.

Zamek w gruncie rzeczy wcale nie był taki trudny jak już się uruchomiło wcześniej dwie pułapki. Zasada działania mechanizmu nie zostawiała więc złudzeń. A i zapadek ostatniego bębenka nie było znowu tak dużo, bo tylko dwie.
Wytrych sprawdzał się bezbłędnie. Pułapki poprzednie uruchomiła, bo odblokowywała zapadki pojedynczo. Najwyraźniej trzeba było na raz w jednym momencie, tak jak to się dzieje gdy używa się klucza...
Wyciągnęła wytrych. Bauman ty lisie... Poruszywszy kilkoma zdobieniami bransolety nadała jej pożądany kształt. Wsunęła go z powrotem do dziurki od klucza. Przytulona policzkiem w tym głupim hełmie do zimnych wilgotnych drzwi wstrzymała oddech wyczuwając w dotyku ostatni bębenek... Zaklęła i wyciągnęła wytrych. Nie ten kształt.
Dopiero za szóstym bodaj razem zdało się jej, że wytrych ustawił się pod obiema zapadkami. Przez chwilę zamarła. Lepiej nie będzie. Wsunęła wytrych głębiej. Zamek odpowiedział jej cichym kliknięciem. Przełknęła ślinę i zaczęła obracać dłoń. Bardzo powoli...
Zasuwy zamka przesunęły się z satysfakcjonującym zgrzytem. Odetchnęła.

- Otworzyła - powiedział cicho Gomrund chowając miecz i podnosząc zabraną z drewutni więźbę - Na mój znak biegniecie do wieży. Dietrich pierwszy, potem wy dwaj i ja na końcu. Gotowi?
Bardziej gotowi być nie mogli. Gomrund pchnął wrota. Ruszyli.
Mijający wóz Konrad przez moment był pewien, że słyszy jakieś zamieszanie gdzieś od strony lasu. I niemal w tym samym momencie spadł na podwórze grad strzał.

Sylwia skulila się gdy pierwsza ze strzał uderzyła głucho w mur wieży. A potem poczuła, tępe uderzenie w głowę. Na wysokości nosa. I coś mokrego na szyi. I to była ostatnia rzecz, którą poczuła. Ostatnią swoją myśl poświęciła Ranaldowi. Przecież nie chciała umierać...

Pociski ze świstem przeszywały powietrze gdy biegnący do wieży mężczyźni kulili się by być mniej łatwym celem. Bynajmniej ich to jednak nie uchroniło. Konrad wpierw oberwał niegroźnie dzięki kolczudze pod obojczyk, ale za to Ericha strzała ugodziła w nogę na tyle poważnie, że wozak krzyknąwszy runął na ziemię. Biegnący za nim Sparren chcąc nie chcąc, musiał, albo go bezpardonowo ominąć, albo pomóc wstać. Wybrał to drugie. Byli już w połowie drogi gdy zobaczyli jak Sylwia upada na schody, a jej bezwładne ciało zsuwa się z nich na ziemię. Gomrund wręcz dokładnie zobaczył gdzie dostała. W głowę. Widział wystające z hełmu drzewce o czarnym pióropuszu.
Z lasu wyskoczyli w tym momencie goblińscy jeźdźcy. Nie było czasu by dokładnie policzyć, ale nie mało. Przynajmniej kilkunastu.
Dietrich popędził do Sylwii. Erich odwrócił się i rozsypał przed schodami znalezione przez Gomrunda gwoździe. Potem nie patrząc na efekt pokuśtykał sam siebie zaskakując za Dietrichem. Konrad ruszył otworzyć im drzwi. I wbrew złości na złodziejkę modlił się w duchu by jej umiejętności iście okazały się wielkie. Inaczej właśnie wykopali sobie grób.
A Gomrund... Gomrund zaś się zatrzymał. Przez chwilę patrzył na ciało Sylwii. Na drzewce strzały wystające spod hełmu. Potem spojrzał na rannych towarzyszy, którzy próbowali ją unieść. Na koniec na gobliny. Mięśnie krasnoluda stężały jak najtwardsza stal. Krew falą gorąca zalała mu skronie, a pod czerepem pulsowała mu tylko jedna ostra jak brzytwa myśl. Śmierć. Łypiąc nienawistnym, oszalałym wręcz wzrokiem ucapił więźbę oburącz niczym cep... I ryknąwszy głośno rzucił się na spotkanie zieleńców...

Nie było czasu sprawdzić czy dziewczyna żyje, czy niosą trupa. Wyglądało jednak na to drugie. Strzała wbiła się jej w głowę. A oni nawet nie mieli medyka. Złapali ją we dwóch pod ramiona i rzucili się ku schodom. Konrad już czekał w wejściu z kuszą, która właśnie brzęknęła wypuszczając bełt. Gdzieś za ich plecami coś zaskowytało. Mijając go obaj zostawili mu swoje kusze. Przewoźnik przymierzał więc i znów strzelał. Tylko do najbliższych wilków i zieleńców, bo tylko ich w miarę wyraźnie jeszcze widział. A Erich i Dietrich ułożyli Sylwię na podłodze pogrążonego w całkowitej ciemności korytarza. Ochroniarz chwycił miecz i ruszył do Konrada, który wystrzeliwszy już ze wszystkich kusz, ładował ponownie swoją. Chciał pomóc Gomrundowi, który jak mniemał gdzieś tam w mroku podwórza wśród goblińskich krzyków, krasnoludzkich ryknięć, wilczego warkotu i zgiełku walki osłaniał ich. Brodacz jednak był już w innym świecie...

Więźba zafurkotała przelatując łukiem i kładąc pokotem trzech pierwszych jeźdźców. Pierwszych dwóch nim się pozbierało, wróciło do zgniłych rzyci Morka i Gorka. Ten sam los spotkał wilki, których spaczony goblińską tresurą żywot został ukrócony zimną stalą norsmeńskiego brzeszczota. Trzeci zdążył tylko się podnieść. Obryzgany goblińską posoką krasnolud ledwo wyszarpnął miecz z wilczej gardzieli, instynktownie ciął na prawo skąd nadbiegał kolejny wilk. Skowyt przeszył powietrze, a umierające zwierzę już siłą impetu wpadło na krasnoluda. Gorejące złym wzrokiem oczy Gomrunda uchwyciły jeźdźca, który zdążył zeskoczyć ze swojego usieczonego wierzchowca. Żabi psyk niedługo wykrzywiał parszywy uśmiech. Miecz Gomrunda tylko raz skrzyżował się z krótką szablą goblina, który przypłacił to starcie wpierw ręką, a potem życiem. Khazad ryknął złowrogo na nadbiegających z lasu i otaczających go przeciwników. Dużo śmierci dziś pomści. Wiele tym przyjemności Grungiemu sprawiając. I dziś jeszcze będzie wieczerzać przy jego stole wznosząc nieskończone toasty i śpiewając dawno zapomniane pieśni. Niech tylko podejdzie, który.

Widząc, że brodacz jest otoczony i nie odpowiada na zawołania, Dietrich zamarł. Tym bardziej, że coraz więcej wrogów zdawało się interesować wieżą, a nie brodaczem. Podwórze jakby ożyło. Co i rusz jakiś cień na wilczym grzbiecie przecinał ciemności i ginął gdzieś dalej zawodząc wojowniczo. Konrad co prawda ustrzelił kilku najbliższych podchodzących pod schody, a wilki, wdepnąwszy parę razy na gwoździe, skamląc odbiegały, ale zdawało się, że z lasu wciąż przybywało i goblińskich jeźdźców i samych wilków. I cała ta szaro-zielona wściekła masa kierowała się właśnie na nich...
Wahał się. Miecz w jego dłoni niespokojnie wyczekiwał polecenia właściciela. O decyzji zaważyły ostatecznie strzały, które poszybowały w ich kierunku. Kilka z głuchym stuknięciem trafiło w mur. Jedna wbiła się w ramię młodego Sparrena, który jęknąwszy boleśnie upuścił tym samym załadowywaną właśnie kuszę.
- Zamykamy - powiedział do kapitana Świtu.
I nie czekając na odpowiedź trzymającego się za ramię chłopaka wciągnął go do środka i zatrzasnął drzwi frontowe. Wymacując w ciemnościach jakieś meble typowe dla przedsionka zastawił nimi wejście. I usiadł na ziemi. Potem podpełzł do ciała Sylwii. Z zewnątrz nadal dochodziły odgłosy walki. Dopiero po chwili zapadła względna cisza przerywana tylko jakimiś goblińskimi krzykami.
- Światło - rzucił do Konrada i Ericha - No już! Znajdźcie coś!

Zapewne trochę dużo wymagał od rannych towarzyszy, ale współczuć im teraz nie miał ani siły ani ochoty. Wstał sam i zaczął przeszukiwać kredens, którym zastawił drzwi frontowe. Tam też po chwili znalazł lampę. Chwilę zajęło mu zapalenie jej, ale sobie poradził. Przedsionek nie wyróżniał się w zasadzie od typowych przedsionków altdorfskich kamienic z dzielnicy kupieckiej, czy domów arystokracji. A i nie on też teraz interesował intruzów w wieży.
Dietrich ściągnął hełm z głowy Sylwii... i odetchnął po chwili. Złodziejka jęknęła...

Mimo iż goblin, który do niej celował, przymierzył dobrze i niezwykle jak na te istoty celnie, trafił pechowo w nosal hełmu. Uderzenie było wystarczające by ogłuszyć Sylwię, ale nie by uczynić jakąś większą krzywdę. Strzała ześliznęła się jednak na bok i przecięła policzek złodzejki. Trudno powiedzieć jak głęboko. Ochroniarz uniósł jej głowę. Otworzyła oczy.
- Wypij to - powiedział przystawiajac jej do ust fiolkę z płynem, którą dostała od Gomrunda.
Jęczała i wyła z bólu przez dobrych kilka minut.

***

Klęła się w myślach równo. Okrutnie i bezlitośnie. Nadeptując sobie na najgorsze rany, które trawiły jej serce. Durna kelnereczka. Gdzie miałaś głowę? Zostawiła w jaskini walczących Tonna, Stauba i Gottlieba i wyprowadziła na zewnątrz młodszych braci Schurke. Po co? Po skrzynię i przyobleczone zaklęciem stabilności i cieniutką warestewką ołowiu szaty ochronne. Dlaczego? Ze strachu o to co jej niedawno zostało dane? Wzrok Dietricha, który został na wozie odebrała jako karcący. Kot co prawda nigdy nie patrzył na nią przymilnie. Ale tym razem na jego pyszczku malowało się coś na krztałt rozczarowania. Teraz mogła już tylko kląć i żałować. Ale była Marą Herzen. Więc tylko klęła. Cicho i celowo. Budując w duszy tak bardzo potrzebną jej teraz determinację.

Sytuacja Mary bowiem iście wyglądała marnie. Gdy wróciła do jaskiń ich przodek wypełniały gęste opary szarobrunatnego gryzącego w oczy dymu. A ona wiedziała tylko tyle, że nie wzięły się z wybuchu. Co gorsza po chwili z szarego całunu wybiegł dławiąc się i kaszląc Gottlieb. Mężczyzna wyglądał jakby jego płuca wypełniały opiłki żelaza. Czerwony na gębie od krwi, którą wypluwał przy każdym kaszlnięciu i z wybałuszonymi oczami. Jego ramię zdobił ślad po otrzymanym cięciu.
Nie dobiegł do Mary. Padł niemal u jej stóp z wyciągniętą do jej karminowej sukni podróżnej dłonią. I tak właśnie umarł. Młodsi Schurkowie na ten widok z wrzaskiem rzucili się do wyjścia. Zbyt spanikowani, by próbować ich przy sobie zatrzymać, czy by podejrzewać, że mogą zagrozić jej wozowi. Głupcy dołączą do długiej listy ofiar jakie pochłonęly Jałowe Wzgórza.
Ale nie zmieniało to faktu, że została tu sama. Wśród echa swojego szybkiego oddechu i kapiącej ze stropu jaskini wody. Dym leniwie przesuwał się w stronę wylotu jaskini. Gęsty i śmierdzący spaloną zgnilizną. Z dłońmi gotowymi do rzucenia zaklęć czekała aż i ją pogrąży. Nie po to tu dotarła by pierzchać niczym dwóch głupców co by mieli więcej rozumu w żołądku jakby się baraniny obżarli. Była Marą Herzen. Była gotowa na konsekwencje swoich czynów i wyborów.

Światełko jej dłoni niezbyt skutecznie rozświetlało wnętrze śmierdzącej chmury. W dodatku oczy jej łzawiły, a płucami targała potrzeba kaszlnięcia. Wiedziała jednak, że to nie chmura zabiła Gottlieba. Ktoś go ranił. Albo w inny sposób zatruł. Wielki szczurak żył. I gdzieś czekał w tej chmurze na swoją szansę.

Nie przebierała w środkach. Są chwile gdy należy użyć podstępu. Są jednak takie gdy się nie ma przewagi pierwszego kroku. Była w skaveńskiej domenie. Jeden ognisty pocisk nie załatwił sprawy. Będzie więc smarzyć skurwiela do skutku...

Wzdrygnęła się gdy poczuła ruch powietrza jakby coś ją minęło. A minęło napewno. Złe syknięcie, które dało się słyszeć po chwili dochodziło z bardzo bliska. Potem rozległo się ponownie w zupełnie innym miejscu. Otaczał ją. Serce jej waliło. W głowie szybko tłumaczyła sobie posunięcia szczuraka. Logiczny przeciwnik to nieprzerażający przeciwnik...

Krzyknęła ze strachu gdy wyskoczył na nią z dymu. Ale instynkt nie zawiódł jej. Płomienie trysnęły z jej dłoni rozbijając się o... ciało Gottlieba? W mig uchwyciła szczęk stali obok siebie. Wymierzona w jej szyję szabla szczuraka ze zgrzytem ześliznęła się po brzeszczocie Tonna. Zaskoczony skaven nie zdążył odskoczyć. Kolejny płomienie wystrzeliły z dłoni czarodziejki bezbłędnie trafiając szczurzy korpus. Tonn też się nie zawahał i wykorzystał otrzymaną inicjatywę. Krew trysnęła z klatki piersiowej klanbrata. Dopiero wówczas szczurak skryć się w chmurze, z której dało się słyszeć ciche popiskiwanie bardziej przywodzące na myśl małą mysz niż pomiot chaosu.
- Jakem Crot Scrabak! Jakem eshin fedajjkin! Zginiecie na ołtarzu Rogatego! - syknęły ciemności po czym coś popędziło do wyjścia z jaskiń.

***

- Użyłeś mnie jako przynęty - stwierdziła
Tonn wzruszył ramionami.
- Nie miałem wyboru. To był asasyn. I tak się dziwię, że przeżyliśmy.
Staub zaśmiał się tylko.
- Kuuuuurwa. Przeżyliśmy? Uwierzę jak stąd wyjdziemy.
Cwany najemnik zrobił podczas starcia jedyną słuszną rzecz. Skrył się i poczekał. Tonn miał trochę racji i Mara wiedziała to. Skaveni to nacja, która opanowała do perfekcji zabijanie. Ci mniejsi byli równie tchórzliwi co gobliny. Ale więksi.... wybrańcy Rogatego. Z nimi się nie stawało do walki nie mając czegoś w zanadrzu.
- Wyjdziemy - odpowiedziała Mara - Jak tylko opadnie dym i zabierzemy to po co przyszliśmy.

Dym opadał jakieś pół godziny. Sala pochłoniętych przez kamień ciał znów była widoczna w każdym szczególe. Nawet w tym, że zawodząca zrośnięta ze ścianą istota znów się ruszała. Skórę miała nadpaloną, ale kamienna natura musiała uchronić przeklętego biedaka przed śmiercią. Jak się szybko przekonali, nie była to jedyna tego radzaju anomalia chaosu. Inne ciała wyglądały podobnie. Wchłonęły za dużo spaczonej energii, która wypełniła lukę w śmiertelnej powłoce po darze życia.
- Zostańcie tutaj - powiedziała spoglądając na pogrążone w ciemności przejście dalej. Zawalisko zostało usunięte przez eksplozję. Jeszcze tylko kilka kroków. Odziana w szaty ochronne wkroczyła do środka...

***

- Ej wy tam białogębi! - głos dochodził z zewnątrz. Był gardłowy, zachrypnięty i znać było, że nie rodzimy dla mówcy - Nocka już. Tu zimno i mokro. Wy tam siedzita i wam dobre, a my tu sami z chopakami. W zadki zimno, a w brzuchach burczy. Tośmy se wymyśilł. Skoro wy nas do zamka nie chceta wpuścić, to my tu pod zamkiem se poczkamy. I podjemy. Oj podjemy se! A dziś brodaczyna! Jak chceta to se popatrzta jak go szamać będziem, co chopaki? Wszamamy brodaczyny???
Z goblińskich gardzieli dało się słyszeć coś co można porównać do żabiego trelu. Bardzo radosnego trelu.
- Ale wieta co? My dobrą brodaczynę ostawim w jednym kęsie jak wy nas do zamka wpuścita. Co wy? Mata chwilów trocha, bo od surowych brzuszki niedobre, a i ogień mus nam rozbuchać.

***

- Kurwa! Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa... - chodziła w kółko i szeptała pod nosem kopiąc w złości wystającą ze skalnej posadzki dłoń, która poruszała się przy tym tanecznym ruchem.
- To dlatego odpuścił dalszą walkę z nami... - mruknął Tonn
- No nie ma to nie ma - żachnął się Staub - To pora wracać, co?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 28-02-2013 o 13:00.
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172