Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2013, 21:35   #225
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:

Zamykam oczy
I spoglądam w głąb siebie
Wszystko to, co widzę
To niekończące się kłamstwa

Wy

Sprawiliście, że poczułem się dorosły
A później strąciliście moją koronę
I tak młodość minęła

Czuję szpony strachu
Głęboko w moim mózgu
Wszystko, co czuję
Jest niekończącym się bólem

Moja duma jest cichym krzykiem
A moje życie – ofiarą
Nie wybaczę moich łez!

Pytam o wolność
Modląc się do niebios
Bym mógł to wytrzymać
Moja wiara jest tym
co powinniście mi oddać

Czuję szpony strachu
Wbijające się głęboko w mój umysł
Wszystko, co czuję, jest niekończącym się bólem

Moja duma – cichym krzykiem
A moje życie – ofiarą
Nie wybaczę moich łez!

Pytam o wolność
Modląc się do niebios
By stać się takim, jak stal
Moja wiara jest tym
co powinniście mi oddać

By moje oczy mogły patrzeć i WIDZIEĆ

Nienawiść
To życie, które stworzyliśmy
Ten ból za bramą
Czuję potrzebę nienawiści

Duma!
To moja panna młoda
Sprawia, ze wszystko jest moja winą
Nienawidzę mojej dumy

Pytam o wolność
Modląc się do niebios
By stać się takim, jak stal
Moja wiara jest tym
co powinniście mi oddać

By moje oczy mogły patrzeć i WIDZIEĆ


Hunter, „Freedom”




Hieronim Bułka



Hirek szedł w stronę ulicy, na której spędził dzieciństwo. Ulicy, na której wychował się i on i Teresa. Zawsze razem. Rodzeństwo, przyjaciele. Zawsze stał u jej boku. Lojalny, oddany i kochający.

Nie sprzedałby ją za nic. Za żadną obietnicę bez pokrycia. Ani demonom, ani ludziom, ani niczemu innemu. Jak szalony by się nie stał, jakich kłamstw by mu nie naopowiadano, wiedział że zawsze będzie stał u jej boku. A ona u jego boku.

Szedł, jak w transie. Nie zwracał uwagi na okropieństwo architektury wokół niego. Na to dziwne, groteskowe, połączenie stylów architektonicznych, na symbiozę budynków z cegły, betonu i kamieni z czymś, co wyglądało jak żywa tkanka, jak rakowata narośl czy też ścięgna i kości ukształtowane w przedziwny sposób w kamienice i wieżowce.

Miasto. Jakże inne, od tego, które znał. Ale w jakiś sposób wydawało mu się bardziej prawdziwe.

Myślami znów był przy Teresce. Starszy brat. Opoka. Podpora. Wzór do naśladowania. Przyjaciel.

Czuł, że przetrwają ten chaos, przeżyją to piekło, które zgotował im niepojęty los. Przetrwają każdą, nawet najkoszmarniejszą próbę. Dlatego, że mają siebie. Zawsze. W każdej chwili. Mają swoją siostrzano – braterską miłość. A taka prawdziwa miłość, czysta i wzniosła, jest w stanie pokonać wszystko.

W to wierzył Hirek.

Tej wiary się trzymał.



Teresa Bułka


Szła, jak lunatyczka.

Kiedy jej palce zacisnęły się na rękojeści sierpa, wiedziała, że nie ma już odwrotu. Podjęła decyzję i nic nie mogło jej powstrzymać.
Dla Antosia. Musiała to zrobić dla synka. Nawet za cenę swojego człowieczeństwa.

Szła, jak w transie.

Zniszczonymi, spękanymi ulicami. W oparach gryzącego, siarkowego dymu. Jak zagubiona w piekielnych czeluściach dusza.

Mgła gryzła ją w płuca, szczypała w oczy wyciskając z nich łzy. A może płakała, dlatego, że musiała przekroczyć ostateczną granicę. Odebrać życie komuś, kogo kochała tak mocno, że żadne słowa nie wypowiedzą ogromu tej miłości. Lecz musiała to zrobić w imię jeszcze większej miłości.
Tylko ten, kto ma własne dziecko potrafi zrozumieć miłość matki do potomstwa. Tą wszechpotężną, ponad kulturową, niemal magiczną więź, której żaden poeta nie opisze nawet najcudowniejszym wierszem.

Wokół Teresy Bulki – Cichej Miasto rodziło się na nowo wśród ognia, pyłu i huku walących się budowli. Jak ona sama.

Ujrzała go w końcu. Hirek szedł przez morze ruin prosto w jej stronę. Nie widział jej, lub takie sprawiał wrażenie.

Przyśpieszyła kroku. Decyzja została podjęta. Rządne krwi ostrze w jej dłoniach żyło już własnym życiem.


Patryk Gawron



MUZYKA


Patryk odrzucał manekiny na boki, szarpał się z chochołami, ale miał wrażenie, że im bardziej się szarpał, tym z większą determinacją przeciwnicy trzymali go w ryzach.

Walił, kopał, uderzał z pięści i z głowy, ale napierająca fala była niepowstrzymana i niewzruszona. Czuł, że spychają go w głąb pokoju, w którym się skryli, w stronę okien.

Nie przestając walczyć wołał Hirka, ale jego przyjaciel człapał przed siebie, powoli, drobiąc stopami. Był równie szybki, co otaczające Gawrona chochoły.
W pewnym momencie Hieronim odwrócił się w stronę Gawrona i w serce Patryka wlała się nowa porcja nadziei. Ze zdwojoną siłą zaczął odpędzać się od przerażających manekinów i stworów z workami pokutnymi na głowie. Udało mu się nawet zedrzeć worek z twarzy jednego z nich, ale pod usmarowanym płótnem ujrzał jedynie głowę, której ktoś zdarł skórę z twarzy – ociekającą krwią ranę, czerwień z połyskującymi, zbrązowiałymi zębami.

Hirek zatrzymał się. Patrzył na wysiłki przyjaciela. Gawron pojął, że Bułka nie widzi go i zapewne też nie słyszy. Na jego twarzy pojawił się senny, radosny uśmiech. Z oczu płynęły łzy. Szczęścia czy smutku, trudno było orzec.
Hirek uśmiechnął się. Radośnie. Jak dziecko.

A potem jego gardło eksplodowało gejzerem krwi. Z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą była krtań, wyłoniło się poczerniałe, ociekające czerwienią tętniczej krwi ostrze.

Hieronim Bułka osunął się na kolana, pacnął twarzą na brudny beton. Martwy.
A za jego plecami Gawron ujrzał ... Teresę, trzymającą w dłoniach spływający potokami krwi sierp.

Teresa zamrugała powiekami, jak ktoś, kto budzi się z koszmarnego snu.
Jej do tej pory nieruchoma, jak maska twarz, znów powracała do życia.
A potem, nagle jakaś siła szarpnęła dziewczyną w tył, i Patryk zobaczył, jak jej ciało rozciąga się opasane łańcuchami na ścianie korytarza w progu, którego zabiła brata.

Nagle wszystkie manekiny znieruchomiały, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stały chochoły, na ziemię poleciały zwykłe, sparszywiałe szmaty i worki po ziemniakach.

Opuszczone mieszkanie znów wypełniły krzyki. Tym razem krzyczała Teresa Bułka, rozciągnięta na ścianie, niczym żywa, krwawiąca, makabryczna „ozdoba”.



Wanda Jaworska



Po drugiej stronie drzwi panowała cisza. Kimkolwiek był wołający ją mężczyzna, zachował spokój.

Podłoga pod Wandą drżała coraz wyraźniej. Odgłosy zza okna jeżyły włosy na karku. Cokolwiek działo się po drugiej stronie pomalowanej na czarno szyby, Wanda była pewna, że nie chce tego oglądać.

I nagle drzwi otworzyły się z hukiem!

Wanda krzyknęła z niepowstrzymanej grozy! Niczym spłoszone zwierzę szukała wzrokiem drogi ucieczki. Ale pokój, który mógł być doskonałą kryjówką, okazał się równie dobrą pułapką.

Pomyliła się. Mężczyzn było dwóch. Obaj jej nie znani. Pierwszy – jasnowłosy i raczej szczupłej budowy. Drugi – wyższy, masywniejszy i ciemnowłosy.
Blondyn przekroczył próg pokoju pierwszy. Kiedy to robił wokół jego ciała zamigotały dziwne, niebieskie płomienie. W ich rozbłyskach Wanda wyraźnie ujrzała wielkie, krwistoczerwone skrzydła na plecach mężczyzny.

Ten ciemnowłosy wszedł zaraz za kompanem. I jego otoczyły dziwaczne wyładowania. Również miał skrzydła. Wielkie. Ciemne i postrzępione.

- Oddaj włócznię.

Dopiero teraz ujrzała ... głowę Tharmiela przywiązaną za włosy do pasa tego ciemnowłosego. Blondyn podążył za jej spojrzeniem.

- Zdradził nas. Chciał odnieść sztandar legionowi Voivorodiny. Zaoferować pokój.

Za oknami coś runęło z przeraźliwym hukiem.

- Ale pokoju nie będzie – powiedział jasnowłosy. – Nie da się go utrzymać.
Oblizał wargi.

- Jam jest Ustasziel, syn i sługa wielkiej Matki Binach. – Przedstawił się jasnowłosy. – Twoi przyjaciele ... zawiedli. Mastema ... zaraz będzie wolny. A ja mam zamiar go powstrzymać.

Ustasziel spojrzał na nią szarymi oczami. Ciemnowłosy stanął w drzwiach. Jak wierny sługa. Ustasziel zbliżył się w stronę Wandy.

- Pochyl przede mną głowę, wyrodna córko, łamiąca przykazania Stwórcy. I oddaj mi to, co nasz zdradziecki Tharmiel chciał przekazać tam, gdzie nie powinien.

- Czuję ich, mój panie – odezwał się ciemnowłosy głosem nieprzyjemnym, jak piła tnąca metal. – Kazdeja poszedł śladem ich krwi. Udręczeni również. To nasza szansa.

- Jak chcesz umrzeć, dziecię Hioba? – Ustasziel spojrzał na Wandę swoimi zimnymi i bezdusznymi oczami. – Stojąc wyprostowaną wśród tych, co na kolanach, wiedząc, że twoja śmierć i twoja odwaga ocali życie wielu ludziom. Czy chcesz umrzeć stara, pomarszczona i zapomniana, w swoim łóżku. Wątła łupina człowieczeństwa, nie zdająca sobie nawet sprawy z tego, co straciła?


Patrzył z wyczekiwaniem. Chyba żądał odpowiedzi. Dłoń – jasną, długą i smukłą – wyciągnął w stronę Wandy. Jakby oczekiwał czegoś od dziewczyny przerażonej tym wszystkim, co działo się wokół niej.
 
Armiel jest offline