Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2013, 23:22   #7
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
1-5 Eleais 1372; dzień 1-5


Coś wisiało w powietrzu, coś nieuchronnego... Coś wrogiego. To się wyczuwało.
Być może powodem tego była plotka o przeszukiwaniu miasta w poszukiwaniu heretyków przez inkwizycję Lolth. A może napięcia wywołane napisami bazgranymi na ścianach czerwoną farbą.
A dotyczącymi enklawy...
“Precz z czerwonymi”, “Podmrok dla Drowów i ich niewolników”, “Nie chcemy tu obcych”.
Nie wywoływały one specjalnego poruszenia w drowim społeczeństwie, choć zwracały uwagę. I paru przyłapanych na mazaniu ich drowów, strażnicy domu Tormtor, Despana i Aleval, ścięli na miejscu.
W pozostałych dzielnicach straże były bardziej “wyrozumiałe” wobec problemu, który ujawniło pojawienie się napisów. Istnienie frakcji antythayskiej w mieście. Zapewne słabej, przynajmniej dziś.
Ale nie wywołało to otwartych animozji między domami... Jeszcze nie.
Enklawa Thay zaś zignorowała napisy całkiem. Jedynie opuszczający ją magowie, wzmocnili swą ochronę. I pojawiło się więcej patroli na murach.
Być może, powodem było ożywienie kontaktów między Aleval i Tormtor, co oznaczało że Uśpiona Smoczyca coś knuje. A to nie wróżyło dobrze konkurencyjnemu domowi Eilservs.
Właściwie wróżyło to bardzo źle, bo ów dom wierny Lolth nie byłby zapewne w stanie podnieść z gruzów po wspólnym ataków tych dwóch Domów Szlacheckich.

Han'kah Tormtor

Gniazdo...



Han’kah znała te okolice...


Gniazdo było labiryntem jaskiń i korytarzy splątanych ze sobą i do pewnego stopnia zmiennych. Być może za sprawą tajemniczej magii ilithidów, być może dzięki potężnym pazurom umbrowych kolosów przebijającym się przez skałę.
Gniazdo było ziemią niczyją, znajdującą się pomiędzy tajemniczą siedzibą łupieżców umysłów, a Erelhei-Cinlu. Magowie z miasta spekulowali, że ilithidzi mogliby z łatwością przejąć nad nim kontrolę, tyle że za cenę ujawnienia dokładnego położenia swej siedziby, więc... Gniazda nikt nie kontrolował, a mityczna siedziba łupieżców była ukryta przed oczami drowów.

Han’kah znała zagrożenia gniazda i nie chciała tu zginąć. Dlatego też wynajęła kilku najemników pod pozorem szukania zaginionego patrolu.
Gdy ci wyruszyli, wyruszyła i ona ze swym okrojonym o połowę oddziałem i Tarmyr rar'em Malagorvirem.
Na przedzie oddziału zaś był zwiad, który miał pilnować najemników nieświadomie robiących za przynętę na kłopoty.
Plan doskonały... ale nawet takie mogą zawieść. Z początku cały oddział poruszał się w ciszy i spięty, poprzez kolejne jaskinie kierując się ku Gniazdu. To jednak nie trwało długo, spokój i monotonia marszu sprawiła, że orczy żołnierze się rozluźnili. Niektórzy nawet zaczęli gadać między sobą.
Tarmyr rar' szybko zaprowadził porządek waląc nahajem po pysku najbardziej rozgadanego orka.
Kapitan umiał trzymać swój oddział w ryzach, choć w ocenie Han’kah powinien uważać, by nie przeciągnąć struny.
Dalsza wędrówka do Gniazda, odbywała się spokojnie, aż... do skorpiona na którym jechała drowka przybiegł jeden z orków ze zwiadu meldując, że jej najemnicy coś odkryli. I że trzeba się pospieszyć.

Rzeczywiście odkryli coś... ciekawego. Całą jaskinię pokrytą ponad pięćdziesięcioma trupami grimloków.
Te szaroskóre ślepe stworzenia zginęły w zaciętym boju. Jedne od ran zadanych pazurami, inne od kłów lub broni siecznej. Reszta w wyniku poparzeń dużej powierzchni swego ciała. Jednakże największą zagadką były te stwory których żyły po prostu eksplodowały od wewnątrz.
Han’kah walczyła już z psionicznymi kreaturami ilithidów i z nimi samymi. Była obeznana z siłą umysłu, acz... pierwszy raz zetkneła się z tymi ranami.
I widok ten poruszył nie tylko ją, ale i jej kapitana oraz najemników. Co tu się stało, co ich zabiło i jak?
Co ukrywała przed nią Nereshka?
Jęki.. ciche jęki umierających grimloków, wyrwały drowkę z zamyślenia. Wygląda na to, że paru z nich przeżyło tą bitwę. Choć z tymi ranami jakie im zadano, kwestią minut było dołączenie ich do swych martwych kompanów, w życiu po życiu.


Akormyr Shi'quos


Dom Shi’quos był uznawany za największą potęgę magiczną. Za jedyną od czasu, gdy upadła akademia magiczna wraz z domem Kilsek. Co prawda inne domy też posiadały potężne rody magiczne. Powszechnie uważano, że Despana jest potęgą jeśli chodzi o przyzywania, a niektórzy spekulowali że Aleval ma najpotężniejszych magów wieszczenia. Ale jeśli chodzi ogólnie o magię, to jednak Shi'quos triumfowali. I tylko w tym domu był podział magii na poszczególne dziedziny. W innych takich podziałów nie było.
Magów bowiem było mniej w owych domach.

Obecnie kolegium najpotężniejszych magów domu zebrało się w wielkiej sali, która od wieków służyła do prezentowania osiągnięć poszczególnych katedr magii.Tutaj też dyskutowano otwarcie nad różnymi magicznymi teoriami, tutaj było wolne forum wymiany myśli... kłamstwo.
Sala ta służyła przede wszystkim jednemu, prężeniu muskułów przez różne katedry magii i zyskiwaniu przewagi nad pozostałymi katedrami. A to co wędrowało po ścianach świadczyło, jakaż to katedra ostatnio zyskiwała przewagę. Małe stworzenia, przypominające dridery w miniaturce. I jednocześnie nie będące nimi.



Spiderlingi, złapane kilka lat temu plemię niziołków zostało poddane specjalnej procedurze ulepszającej ciało. Stworzone z nich sługi były bardziej posłuszne i pojętne od chityniaków. Przypominały bardziej driderów i wedle Lesdar’heera były nieszkodliwymi pomocnikami. Akurat...
Quevaun uważał je za oczy swego rywala i w skrzydle którym władał spiderlingi były niemiłymi gośćmi.
Niemniej lubiła je Ythesha'na, której usługiwały. Poza tym... stwory te były ciche i dyskretne.
I dlatego przewaga mistrza transmutacji się zwiększała, i dlatego nowy golem był tak potrzebny by odrobić choć nieco tej przewagi... Quevaun potrzebował sukcesu.
Tymczasem jednak znowu został spoliczkowany. Lesdar’heer zwołał przywódców i przywódczynie katedr by pokazać swoje osiągnięcie.

W wielkiej sali zebrały się więc przywódcy wszystkich katedr i sama Matka Opiekunka. Ythesha'na była dość powabną i przede wszystkim gibką drowką.


Nosiła się na czarno i zawsze miała przy sobie jakiś oręż. Co jednak nie zmieniało faktu, że jej wzrok był zamglony. I że do tronu doprowadziły ją spiderlingi.
Akormyr przyglądał się jej z ciekawością. Nietoperzyca rzadko opuszczała swoje leże i kontaktowała się głównie poprzez sługi i zarządcę domu. Co jednak nie zmieniało faktu, że trzymała rękę na pulsie w kwestiach tego co się w jej dziedzinie działo.
Matka Opiekunka jako jedyna obecna tu kapłanka odbierała hołd witających się z nią magów z wyraźnym znudzeniem. Widać nie była osobą, która przywiązywała uwagę do etykiety.
Opiekunki świątyni nie było tutaj... Zmarginalizowany kler Lolth ostentacyjnie unikał takich imprez.

Uczeń Quevauna, rozejrzał się po sali. Byli tu już wszyscy ważni mistrzowie, w tym i ekscentryczny Eleanthair mistrz przyzywania, któremu towarzyszyły pupile. Dwugłowy wąż wijący się koło swego pana i kruk na jego ramieniu. Były też i mistrzyni iluzji oraz mistrzyni oczarowań, dwie drowki które rywalizowały ze sobą pod względem urody, a i także potęgi ich szkół. Byli mistrzowie innych szkół magii, była też półdrowka-półsmoczyca Sur’sayida, zaklinaczka pod której skrzydłami zebrali się inni zaklinacze czarnoksiężnicy... i wszyscy których magii nie można było nazwać “klasyczną”. Był już też i Urlum ponury drow i niezbyt potężny psion. Będący jednak mistrzem potęgi umysłu w Domu Shi’quos. I przywódcą najmniej licznej i najsłabszej katedry w Domu.
Zbierali się też i najbliżsi uczniowie i uczennice magów.

Wkrótce miało się zacząć przedstawienie, którego mistrzem był dość stary i szpetny drow z niechlujną fryzurą.



Lesdar’heer był mistrzem transmutacji, był potężnym magiem. Zapewne bez problemu mógł poprawić rzucające się w oczy niedostatki urody. Z jakiegoś jednak powodu nie czynił tego. Był też niechlujny i chaotyczny. I zapewne byłby łatwym celem do obalenia.
Był jednak geniuszem i wielkim talentem magicznym. I to wyraźnie wystarczało by utrzymać się w elicie magów i wpływać na politykę domu.
Wystarczało mu to też osiągać spektakularne interesy. Takie jak stworzony przez niego.


Pajęczynowy golem. Wysoki konstrukt poruszał się całkiem zwinnie jak na golema, prezentując swoje kły i pazury zgromadzonym gościom. A Lesdar’heer opowiadał co taka broń potrafi.
Akormyr słuchał jedynie jednym uchem. Stworzenie golema świadczyło o tym, że Lesdar’heer ma wtyczki wśród uczniów i pomocników Quevauna, bo jak inaczej wytłumaczyć że stworzył golema właśnie?
Przecież to była ukryta oblega i niemalże rzucona rękawica. Lesdar’heer pokazał że potrafi stworzyć nowy typ konstrukta szybciej niż Quevaun.

Niemniej sam Akormyr... tym się akurat nie przejmował. To z innych powodów jego oblicze było pochmurne. Ostatnio bowiem uczniowi mistrza nekromancji nie wiodło się najlepiej.
Największą porażką okazała się pułapka na zabójców. Udana co prawda... W końcu dzięki swym znajomościom, mógł sobie pozwolić na wsparcie specjalisty.
I rzeczywiście, został napadnięty... przez bandę awanturników. Byli dobrzy jak na swój fach, zdołali nawet zranić Akormyra, choć jego życie nie zostało zagrożone.
Dobrze zaplanowali atak i ucieczkę... Prawie im się udało, jednak zabrakło tej ostatniej kropki nad i.
Za to nie dali się wziąć żywcem, zapewne wiedząc jaki ich los czeka. Co prawda to nie był problem dla ucznia mistrza nekromancji, wyrwać informacje zmarłym ale... Ale niestety doszedł do ślepego zaułka. Niedoszli zamachowcy nie byli heretykami kultu Kiaransalee. Byli najemnikami wynajętymi przez kogoś, kto skrzętnie ukrył swą tożsamość.
Tak więc Akormyr nadal nie wiedział, kto dokładnie chce jego śmierci. A wielu by przecież chciało, prawda?
Pokaz się już kończył, pozostało więc działać, tym bardziej że wydawało mu się iż Glyss’aia mistrzyni iluzji przygląda mu się z jakiegoś powodu.

Lesen Vae


Lesen powinien się cieszyć, wszystko poszło zgodnie z planem. Nikt nie szykował napaści na Sereskę. Nie było ni momentu, w którym bezpieczeństwo Matki Opiekunki byłoby zagrożone.
Nie było też ni chwili w której jego wkroczenie mogło by uratować sytuację. Nic nie stracił, nic nie zyskał.
Wypełnił swój obowiązek i nic więcej.
Zauważył jednakże wiele kręcących się w pobliżu siedziby Domu Tormtor podejrzanych osobników. Rozglądali się bacznie udając najemników, byli dobrze uzbrojeni i czujni. I tylko przelotnie zainteresowani Sereską, byli tacy jak Lesen. Byli strażnikami innych Matek Opiekunek lub wpływowych drowek, które zostały zaproszone na to “przyjęcie”.
Zbyt wiele przygotowań jak na zwykłe przyjęcie. Zbyt wiele dyskrecji jak na ważne spotkanie na szczycie, chyba że... nie każda Matka Opiekunka się na nim pojawiła.

W samym domu Vae nieco później też panowało niezłe poruszenie. Dom bowiem odwiedziła bowiem dobrze znana w drowka imieniem Xull'rae pełniąca w Erelhei-Cinlu rolę arbiter elegantiae, a w Domu Despana rolę Ust samej Matrony. Było to ironią losu zapewne, że ta niezbyt obdarzona łaską drowia kapłanka o zbyt ostrych rysach twarzy być idealnie piękną wyznaczała nowe trendy w modzie drowów. Gdy na arenie odbywały się igrzyska każda szanująca się drowka musiała przynajmniej raz spojrzeć w kierunku jej loży, by przekonać się co się nosi w tym sezonie. Lub na jaki kolor farbuje się włosy.
Matka opiekunka przyjęła ją na zamkniętej audiencji, w towarzystwie naczelnego maga domu, mistrzyni łowców niewolników oraz opiekunki świątyni. Co się na nim działo, było tematem spekulacji, ale jedno było pewne... Oba Domy planują coś wielkiego.

Póki co jednak... Lesen miał własne plany. A te obejmowały spotkanie z Gelzą. Drow miał już swoje lata, ale jego doświadczenie było nieocenione, choć brak ambicji sprawiał, że nie miał żadnego znaczącego potomstwa. Bowiem żadna licząca się drowka nie chciała go na partnera.


Gelza jednak nigdy się takimi sprawami nie przejmował. I wydawał się być zadowolonym z tego, że nikt się go nie czepia. Do teraz...
Od wejścia było widać, że Gelza nie jest entuzjastycznie nastawiony do tego spotkania. Starał się co prawda tego nie okazywać, ale był czujny i spięty. Pewnie nie wiedział czemu został wezwany i nosem czuł kłopoty. Nieco rozchmurzył się gdy Lesen zaczął go pytać, odpowiadał chętnie i... nie starał się być wścibski. Widać nie wchodzenie innym w drogę weszło mu w nawyk.
- Jak daleko zapuszczamy nasze Patrole? Jak daleko robi to dom Tormtor?
Gdy padło to pytanie potarł kark zastanawiając się. -Tormtor oficjalnie patroluje jedynie okolice dookoła miasta rzadko zapuszczając się gdzieś dalej. Ale głową za to nie ręczę. Możliwe, że niektóre oddziały czasem wyruszają z inną niż oficjalna misja. My... trzymamy się starych szlaków łowieckich jako podstawy i stamtąd zapuszczamy się mniej zbadane obszary. Nie złapiesz zwierzyny na przetrzebionym terenie.
- Jak dokładne są nasze mapy? Czy istnieją obszary niezbadane, lub takie które znajdą się pod kontrolą innych ras i nie mamy do nich wstępu?

To pytanie wywołało ironiczny uśmiech.- Pewnie że tak, jest sporo obszarów niezbadanych i niebezpiecznych. Mamy dokładne mapy szlaków łowieckich, ale poza nimi są tylko szkice niedokładne. I tam kryje się zwierzyna. Co do obszarów zakazanych najbliższej okolicy okolicy...jedynie kopalnie duergarów są dla nas zamknięte. Obszar ich jest pod pieczą Icehammer i my nie drażnimy szarych krasnali. Zapuszczanie się daleko w głąb Gniazda jest samobójstwem. Tak samo jak uderzenie zwykłym patrolem łowieckim na terenach driderów... ostatnio coraz trudniejsze. No i...unikać trzeba obszarów w dole rzeki, kuo-toa twierdzą że tam żyją skumy z co najmniej jednym abolethem. Albo nawet parą.
- Czy istnieje jakaś formalna lub nieformalna współpraca z innymi rasami? Duergarami? Svirfneblinami?-Na to pytanie padła oczywista odpowiedź.- Szare krasnoludy to nasi najlepsi klienci, solidni i płacą sztabkami najlepszych kruszców, albo mistrzowskimi pancerzami i orężami. Teraz to pewnie i Thay jeszcze trzeba doliczyć. Ale poza tym duergarzy i Vae zawsze... ale to pewnie wiesz. Tyle, że...
Tu ściszył głos.- Z duergarami ostatnio są jakieś... problemy. Przestali być zainteresowani ścisłą współpracą, przynajmniej niektóre z klanów. Coś się u nich dzieje. Natomiast gnomy, jeśli współpracują to czasem z Thay... dobrze się kryją, pokurcze. Nigdy nie udało się nawet w przybliżeniu namierzyć ich siedziby.
-Jak wyglądają relacje z bardziej bestialskimi rasami? Kua-To? Driderami? Czy po prostu nie wchodzą sobie w drogę, czy często muszą z nimi walczyć? Jak pomocna byłaby ich kooperacja gdyby udało się ją zorganizować?-

To pytanie wywołało śmiech Gelzy.- Współpracować z abominacjami? Dobry żart. Przecież to niezły towar do złapania i sprzedania czerwonym czarownikom. Z driderami nie da się współpracować, są zbyt samolubne egocentryczne i … byłem świadkiem istnienia stadka tych stworów. Ale tylko jednego, większość trzyma się pojedynczo. Z driderami nie warto współpracować, lepiej na nich się zarabia. Z kuo-toa... hmm.. nie łowimy zbyt wielu niewolników w pobliżu rzek. Z kuo-toa nie warto.
I mimo delikatnych przyjaznych sugestii Lesena, Gelza nie podzielił się żadnymi planami mogącymi usprawnić bezpieczeństwo wypraw Domu Vae. Może żadnych nie miał, może... nie chciał narażać skóry w razie, gdyby jego pomysł obrócił się przeciwko wyprawom Vae. Kto wie...

Lesen miał wkrótce własne problemy na głowie, gdy półdrowka Nolen przybyła do niego z ważnym pismem. Oficjalnym listem Opiekunki Świątyni, która zdecydowała się na usunięcie podległych mu strażników i załatwienie świątyni własnej ochrony. Był to poważny cios zadany Lesenowi przez Lanni, Opiekunka świątyni nie tylko podważała jego kompetencje w ten sposób, ale także sprawiała iż tracił wszystkie ucha wśród kapłanek Lolth.

Shi'natar Aleval


Zapach odczynników, płomienie pochodni, stare receptury, nowe doświadczenia.


Gdyby Shi’natar był pająkiem, to tu właśnie byłoby leże. Naczelny archiwista domu w pełni korzystał z faktu, że nikt nie uważał go za zbyt ważnego. Miał swoje miejsce do pracy, miał miejsce na swe hobby. A i nikt nie planował go zgładzić, by przejąć jego pozycję. W opinii wielu, archiwum przyciągało nieudaczników, którzy cenili własną skórę bardziej od ambicji.
Pracując nad nowym projektem drow posuwał się powoli naprzód. Wyeliminował ze swych planów wszelkie śluzowate narośle z rodzaju Acrasis. Wyciągi z nich nie dawały odpowiednich dla jego potrzeb efektów. W dodatku przy destylacji wydzielały straszny smród.
Wietrzenie komnaty zajęło parę godzin.
Badania trwały tak długo, że Shi’natar nawet nie zauważył jak wiele czasu minęło. Dopiero jeden ze sług poinformował go, iż czas zanieść dokumenty zarządcy, by ten... zaniósł je Ukrytemu.

Gabinet zarządcy domu, był urządzony wystawnie i bogato. Jeden z zysków wynikających z tej roboty polegał właśnie na dostępie do luksusów, do których drow o takiej pozycji zwykle nie miał dostępu.
Gealdron miał dość śmieszny gust. Dużo miękkich poduszek, różowe i pastelowe obicia ścian i... chłopców. Tak przynajmniej twierdzili szydercy. Faktem było, że Gealdrona od lat nie przyłapano nigdy z żadnym mężczyzną i kobietą. Dlatego też przezwisko “Eunuch” do niego pasowało.
Obecnie Gealdron wydawał się być roztrzęsiony, siedząc wśród poduszek i nerwowo nalewając sobie wina. Na widok wchodzącego archiwisty szepnął z wyraźnym przerażeniem.- Słyszałeś? Septaril, Uzress oraz Jaerhlai znikli.
Znikli... Jeśli członek domu Aleval znikał, to świadczyło o tym, że Matka Opiekunka lub Ukryty uznali, że należy się ich pozbyć. Wtedy Mistrz Zabójców wysyłał odpowiednich ludzi i... owe drowy ginęły, ich ciała znikały. A pokoje zostawały w mig opróżniane. Znikały i nikt nie pytał dlaczego. Było to niebezpieczne, pytać.
Shi’natar zachował kamienne oblicze, mimo że imię Jaerhlai brzmiało znajomo. A Gealdron wydawał się tymi zniknięciami poruszony z jakiegoś powodu.

Morn Venenosa


Drow siedział w swoim pokoju na górze. Miał przed sobą pergamin z listą nazwisk. I powoli je skreślał jedno po drugim. To były zbędne już pionki. Albo zginęli, albo zostali namierzeni i zapewne w końcu zginą.
Musiał się z tym liczyć, gdy zaczynał swój plan. Na szczęście nie były to osoby warte jego uwagi. Pionki które mógł poświęcić. Kilku zginie, ale ...ostatecznie wykonają swoje zadanie.
Gorzej było z Xyskosem, który okazał się... bezużytecznym najemnikiem niezwiązanym trwale z żadną bandą. Bard miał rację, Xyskos był bezużytecznym drowem, bez jakichkolwiek znajomości wartych uwagi. Ot, tyle że wynajmował się thayskim kupcom. Tym którzy handlowali zbożem i przyprawami z powierzchni.
Nie liczył się w ogóle.
Ciekawostką dla Morna był zabity oddział najemników. Była to zagadka, która aż prosiła się o rozwiązanie.
Czemu zginęli, gdzie byli, i z czyich rąk zginęli?
Zagadka którą niełatwo było rozwiązać. Nikt nie prowadził zapisów misji najemników, na terenie miasta nie powstała nigdy gildia... a sami najemnicy nie byli wszak gryzipiórkami. Jedyne poszlaki można było znaleźć w rejestrach domów i to nie wiadomo których. Armia, wywiad, magowie, kapłanki... każda z tych grup prowadziła własne zapiski. Niektórzy nie prowadzili ich wcale. Wszelka nadzieja była w plotkarskich ciągotkach najemników i ich przechwałkach, tyle że...
Na takie efekty należało poczekać. Zbieranie informacji i składanie ich w całość to żmudna i niewdzięczna robota.
I niebezpieczna. Ktoś mógł to zauważyć zainteresowanie zabitymi najemnikami. Nie... raczej na pewno zauważy. Ktoś może uznać, że należy coś zrobić z interesującą się osobą. I poleje się wtedy krew.
Może więc lepiej wynająć kogoś... Na przykład kogoś z “Pajęczej Sieci”.
A może, a może, a może...
Morn z wściekłością walnął pięścią w stół. Od tego rozmyślania rozbolała go głowa.
Tymczasem do pokoju wkroczył Rhilld’eran, ochroniarz Morna. I rzekł.- Jest chryja, jakieś szare krasnoludy weszły do sklepu i się awanturują. Chcą rozmawiać z właścicielem i mówią, że Gramdor ich przysłał.
Ktoś mógł zauważyć wzrost zainteresowania zabitymi najemnikami... No właśnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-02-2013 o 12:27.
abishai jest offline