Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2013, 23:22   #8
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Jeźdźcy wyruszyli w drogę. Szare płaszcze chroniły ich przed niewygodami podróży dodając otuchy i dając świadomość nietykalności oraz bezpieczeństwa. Immunitet posła zapewniał ochronę przed wieloma przeszkodami ułatwiając ich podróż możliwie w jak największym stopniu. Jednak nic nie było w stanie ich obronić przed samymi adresatami.

Jeden z posłów nie miał przed sobą dalekiej podróży. Ba! Nawet konia nie musiał siodłać gdyż Rafunk mieszkał w Poddomu, toteż krasnolud bez problemu na piechotę tam miał zamiar się udać. Jednak mimo najkrótszej drogi, biedak trząsł się cały ze strachu, a jego kompani nim wyruszyli pocieszali go przyjacielskim poklepywaniem po ramieniu. Dwie butelczyny spirytusu również przyjemnie dodawały odwagi.
Nim sługa zdążył wreszcie dowlec się pod drzwi jednego z nielicznych kowali Poddomu, niebo już całkiem ściemniało, zaś świecący leniwie księżyc nieśmiało zerkał zza czarnych chmur, chowając się przed jedną, zbłąkaną błyskawicą która niesfornie przecięła niebo. Wiatr przeraźliwym jękiem zawył, zagubiony krążąc w nielichym labiryncie krasnoludzkiego miasteczka, przyprawiając posłańca o dreszcze. Brodacz spojrzał na potężne i solidne, dębowe drzwi strzegące wejścia do niepozornego domku małego jegomościa. Obracające się koło zębate wmontowane w miejscu judasza, wystukiwało z cicha rytm uderzając swymi zębami o niewielką zapadkę. Tuż za nim, na tym samym wale naciągnięty był kawałek paska skórzanego, przenoszący moment obrotowy w głąb drewnianych wrót. Do czego to służyło sami bogowie zapewne nie wiedzieli jednak nie wróżyło to niczego dobrego. Tuż przy klamce, zwisał niewielki łańcuszek zakończony, wyrzeźbioną w walcu stali, gałką kuszącą by pociągnąć za ów łańcuszek. Co więcej tabliczka z wypisanymi maciupkimi literkami głosząca "pociągnij by zadzwonić" dopełniała owe uczucie. Karzeł wziął głęboki oddech, przeżegnał się zamaszyście po czym z zamkniętymi oczyma wypełnił polecenie napisane na tabliczce informacyjnej.

Wpierw nic się nie stało. Następnie koło przestało się obracać, co też spowodowało ustąpienie tykania zapadki. Wcześniej niewidoczny bolec wysunął się na długość dwóch cali po czym widocznie przekręcił się w lewą stronę zwiastując uruchomienie kolejnego mechanizmu. Wtem z całych odrzwi zaczęły dobiegać przeróżne dźwięki poczynając od tykania, poprzez skrzypienie, jęczenie metalu na stukaniu kończąc. Ostatecznie jedna z poziomo zorientowanych desek odpadła od swego pierwotnego położenia wisząc na zawiasach doń przymocowanych i ukazując rząd tabliczek pod nią ukrytych. Owe kawałki wyszlifowanej kości pokryte były przeróżnymi znakami koloru czerwonego, zaś opadając w dół na swych niewielkich zawiasikach ukazywały kolejne tabliczki ukryte pod nimi. Szybko, niczym skrzydła wiatraka podczas huraganu, poczęły zmieniać się układając ostatecznie w dwie cyfry. Jeden i zero, a raczej w liczbę dziesięć. Po sekundzie znów się przestawiły ukazując cyfrę dziewięć. Nie trwało to długo, gdyż tylko kolejną sekundę, gdy nagle dziewiątkę zastąpiła ósemka. I znów zmiana, i znów, i znów. Tabliczki odliczały czas powoli dążąc do zera. Krasnolud widząc to wybałuszył oczy i zakrył twarz obiema dłońmi. Licznik doszedł do swego przeznaczenia zatrzymując się na dwóch okrągłych cyferkach. Przenikliwe, acz cichutkie, piszczenie rozległo się w powietrzu, a sekundę po nim głośne i nie spodziewane "DING DONG"
- Już lecę. Znaczy idę. No bo się mówi, że się leci jak się spieszy, co nie? A zresztą mało to ważne bo jak już powiedziałem, że lecę to polecę - usłyszał zza bariery dziwnego mechanizmu. - Choć w sumie to też nie. Bo to lewitacja. A to zupełnie co innego. Poczekaj proszę chwilkę bo to nie wygodne. O tak. Musze odbijać się od ścian by się poruszać. Taaaak. W sumie łatwiej było by pójść piechotą, ale niech na tą chwilę podłoga będzie lawą. Ale tylko tak umownie, bo za gorąco by mi było jakby cały hol pokryty byłby magmą. Oj chyba bym nie mógł po nim chodzić. Mógł bym? No nie wiem. Choć w sumie czemu by nie sprawdzić? Gdzieś tu miałem... A nie, tak, drzwi. Już otwieram! - piskliwy głosik musiał należeć do niziutkiego jegomościa otwierającego własnie wrota to tejże niewielkiej magicznej krainy znajdującej się w tym tyciutkim domku.

Był to gnomowaty jegomość mierzący ciutkę ponad metr i ważący ćwierć jednej dziesiątej tony. Różowe włosy niesfornie sterczały mu naokoło głowy tworząc niejako włochatą koronę. Krzaczaste brwi oraz nieuczesana broda wraz z wąsami również świeciła przedziwną różowością w oczy. Prawie zielone oczy wiecznie rozbiegane nie mogące skupić się na jednym punkcie cały czas chłonęły otaczający go świat, w tym lekko zdezorientowanego posłańca. Wielgaśny nochal zdobił facjatę gnoma, niczym wisienka na torcie.
Czubek głowy owego dziwaka przystroił wysoki, czarny cylinder przyozdobiony pasem blachy i umiejscowionymi reflektorami świetlnymi, zaś na samym czubku siedziała znudzona ropucha. Na czole widniały czarne okulary wyglądające niczym ochronne szkła spawacza zaś przy brodzie pałętała się niewielka maska z dwoma dziwnymi dyskami symetrycznie rozłożonymi po boku. Elegancki płaszcz niestety odrobinę za długi, okrywał jego małe ciało, zaś z kieszeni wykwintnej kamizelki wystawał złocony łańcuszek od cebuli. Rękawice chronione warstwą gotowanej skóry i nielichymi płytami stali podziurawione były przeróżnymi rurkami i drutami, zaś kilka kamieni szlachetnych na lewej ewidentnie błyszczało magią. Płócienne spodnie ciemnego koloru włożone miał do potężnych butów w których obecność magi i mechaniki była widoczna gołym okiem.
- W czym mogę służyć? - Zapytał się gospodarz.
- Eeerrgh... List przyniosłem. - Rzekł pospiesznie posłaniec wyciągając zwój pergaminu i podając go gnomowi.- No to ja już pójdę w swoją stronę... - dodał niepewnie.
- A może wejdziesz do środka? Mogę herbaty zaparzyć. Albo i nie. Nie ma herbaty. A zresztą nie widziałem jeszcze brodatego krasnoluda pijącego herbatę. Głupoty gadam. Ale wodę pijecie? A wino? A co powiesz na kufelek piwa? Lubisz piwo? Ja lubię, ale nie piję dużo. Choć nie. Nie możesz wejść. - Zakończył ze smutkiem, zaś widząc zdumioną minę karła dodał pospiesznie. - Podłoga jest lawą. Nie możesz tak na nią wejść.
- No dobra. Masz tu list, ja muszę iść. Bywaj - zakończył wręcz niecierpliwie poseł, robiąc w tył zwrot i dając dyla, aż się zakurzyło.
- Khy, khy. Co my tu mamy? Królewska pieczęć? Ciekawe... Bardzo ciekawe. To co Panie Romanie? Czytamy?
- Kero!

Malutki poszukiwacz przygód bez problemów dodarł na wyznaczone miejsce spotkania. Większym wyzwaniem było orientacja w terenie w karczmie w której miał spotkać swego starego towarzysza. Gdyby nie Ropuch siedzący na wysokim kapeluszu i podpowiadający gdzie mają się udać zapewne, Rafunk kręcił by się w koło wśród wysokich krasnoludów. Co prawda dwa razy zahaczyli o bar i raz o wychodek, ale w końcu szczęśliwie dotarli do celu. Tam też spotkali wzywającego ich poszukiwacza zaginionych kamieni oraz kilku innych znajomych i nieznajomych również wezwanych na spotkanie by omówić niewyobrażalnie interesującą wyprawę.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline