Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2013, 22:32   #11
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wszystko wydawało się iść zgodnie z planem. Jak do tej pory niczym nie zakłócane pakowanie obozu przechodziło dość sprawnie i bez problemów. Co prawda, namioty wojskowe, jak to w swej naturze miały, nie chciały się zmieścić w pokrowcach i kilka śledzi zostało w ziemi zbyt mocno wbitych by z łatwością je wyciągnąć, jednak nikt nie narzekał. Do czasu.

Wyraźny krzyk Oli rozniósł się w powietrzu stawiając w stan gotowości krzątającego się Majora. Co dziwne, mógłby przysiąc, że mała jeszcze przed chwilą była tuż przy nim.
- Oleńka?! - zakrzyknął John rozglądając się dookoła. Wtem dosłyszał zewsząd dobiegający dźwięk alarmu. Niepokojące zjawisko nie wróżyło nic dobrego. Zmasowany atak zarażonych mógł zakończyć ich kruche życie. Instruktor nie namyślając się wiele chwycił jeden z żeliwnych masztów namiotu i udał się spiesznym krokiem w stronę, jak sądził, Oli.
Magda w tym czasie jak najszybciej próbowała załadować resztę sprzętu obozowego na swoją półciężarówkę. Generał zatrzasnął maskę samochodu przy którym majstrował i wsiadł za kierownicę próbując go odpalić, jednak silnik tylko zakaszlał i zgasł ponownie. Zza namiotu dobiegł kolejny krzyk, tym razem Artura. Major już oczyma wyobraźni widział rozszarpywanego rycerza przez setki zakażonych. Widok ten wielce bolący jego serce, dodał mu sił, by przyspieszyć swe tempo. Niestety los nigdy łaskawy nie jest. Błagalny krzyk Piotra dobiegł zza pleców Kowalskyiego.
- Adamie, Majorze, pomóżcie mi! Musimy przetransportować Sarę!
Rozterka jaka rozegrała się w duchu postawnego mężczyzny mogła by iście ubiegać się o własną sztukę na deskach teatru antycznego. Nie ważne gdzie by się udał użyczyć siły swych mięśni, ktoś kogo winien chronić pozostawał w niebezpieczeństwie. Przez chwilę stał jak wryty nie wiedząc co począć, jednak otrząsnął się szybko i odłożył długi metalowy drąg opierając go o ciężarówkę Magdy.
- Pędzę już! - zawołał do Piotra biegnąc w tamtym kierunku. Ufał, że młody student poradzi sobie ze swym wyzwaniem.
Wyniesienie noszy było dość trudnym zadaniem i bez pomocy Johna pozostała dwójka miałaby problem. Trzeba było zachować ostrożność, Sara miała uszkodzony kręgosłup a te nosze nie były przystosowane by zabezpieczać osoby z takimi urazami, jednak dzięki sile quasi żołnierza stało się to możliwe. Również wiara pokładana w zdolności studenta okazała się słuszna, gdyż przyprowadził ze sobą małą i ruszył w stronę samochodu Magdy. Ocaleli wnieśli nosze z ranną, po czym Adam od razu przeszedł na przód by zasiąść za kółkiem, zaś siłacz wraz Piotrem zostali z tyłu pilnując Sary. Silnik karetki zapalił bez zarzutu i taranując kilku umarłych wyjechali z obozu kierując się do placówki GN o której słyszeli od generała

Niestety, szybko okazało się że opuszczenie prowizorycznego obozowiska było w rzeczywistości łatwiejszą częścią zadania. Dopiero po chwili, gdy karetka wyjechała na główną drogę siedzący w szoferce Adam mógł jako jedyny ocenić skalę grożącego niebezpieczeństwa. Major i Piotr nie widzieli co prawda zmierzających ze wszystkich stron grup zarażonych jednak gwałtowne skręty i głuchy odgłos uderzeń nie pozostawiały wiele miejsca dla wyobraźni. Dokonując prawdziwych cudów opanowania sanitariusz przebijał się przez hordę, jednak umarłych było zwyczajnie zbyt wiele by mogło się to udać. Cały świat nagle odwrócił się do góry nogami gdy Adam w trakcie manewru wypadł z drogi. John boleśnie uderzył się w głowę w trakcie dachowania, jednak nie stracił przytomności ani zimnej krwi. Prędkość na szczęście nie była zbyt duża, nikt poważnie nie ucierpiał, jednakże istotniejszym problemem był fakt że karetka leżała teraz na boku a w okolicy kręciło się mnóstwo zarażonych, więc każda chwila mogła teraz decydować o życiu i śmierci całej czwórki
- Żyjecie wszyscy? Co z jej stanem - Major prawie krzyknął do Piotra powoli zbierającego się ze ściany ambulansu.
- Żyję, nic mi nie jest - dobiegła trochę niewyraźna odpowiedź z kabiny
- Mnie też nic nie jest - odpowiedział Piotr - Sarze mam nadzieję że też nic się nie stało, nosze były zabezpieczone a sam uszkodzony odcinek chroniony jest przez kołnierz
- Szybko, karetka nie wytrzyma naporu tej hordy, zaś ruszyć nie ruszymy nim jej nie podniesiemy. - rzekł wstając i mężnie znosząc ból głowy. Ruszył w stronę wyjścia i kładąc rękę na klamce zerknął szybko przez wizjer. - Musimy ją odwrócić.
- Nie wiem czy damy radę - odpowiedział Adam podciągając się do drzwi od strony kierowcy by wydostać się na zewnątrz - To cholerstwo waży ponad 3,5 tony
- Najpierw musimy ostrożnie wynieść Sarę - dodał Piotr - Obawiam się jednak że zakażeni nie będą czekać
- Już raz przeżyła karuzelę. Nic jej nie będzie, a jeśli szybko nie odwrócimy pojazdu, nie pomożemy jej już w żaden sposób. - krzyknął John wychodząc z wozu. - Wpierw zabezpiecz własne życie, potem myśl o ratowaniu innych. - przypomniał ratownikowi.
Piotr nie odpowiedział, jednak zacięty wyraz twarzy pozwolił ci domyślić się że nie zrezygnuje tak łatwo.Kowalski westchnął tylko ciężko i pomógł wynieść mu nosze z ranną kobietą podczas gdy Adam ściskając w zbielałej dłoni pistolet rozglądał się czujnie na boki. Umarli byli dosłownie wszędzie, pojedynczo lub grupkami zbliżając się do karetki. Większość była w dość dużej odległości, jednak była to tylko kwestia czasu gdy pętla zaciśnie się na ich szyi.
- Szybko, postawmy ją tam. Panowie, na trzy! - rzekł podbiegając do karetki wraz z dwójką sanitariuszy. Cała trójka ze wszystkich sił spróbowała podnieść pojazd, jednak okazało się to zbyt trudne.

- Nie damy jednak rady. Piotr, chwyć z tyłu za nosze - rzekł Major łapiąc przednią część przenośnego łoża. - Adam, włącz szybko alarm lub sygnał karetki. To je zatrzyma na chwile przy niej. Dołącz potem do Piotra. Ruszamy - dodał nie głośno kierując się w stronę lasu. Miał wielką nadzieję, że tam znajdą schronienie, choćby i na kilka chwil.
Adam ze strachu już nie blady ale wręcz zielonkawy na twarzy skinął głową po czym zaczął ponownie wdrapywać się do szoferki. W tym samym czasie, instruktor strzelectwa razem z Piotrem podnieśli nosze Sary i ruszyli w stronę zbawczej - jak im się zdawało - ściany lasu. Myśliwy znał nieco tą okolicę, a zarażeni byli wystarczająco powolni by nawet niosąc nosze udało im się ich ominąć. Większość i tak zmierzała w stronę karetki, od strony której dobiegł was przeszywający dźwięk sygnału.

Gdy dotarli na skraj lasu w hałasie tworzonym przez pracujący silnik i sygnał karetki wdarł się nowy dźwięk - pistoletowych strzałów. Ocaleli zobaczyli Adama przypartego plecami do karetki otoczonego przez zarażonych do których w wyraźnej panice wystrzelił ostatnie naboje. Teraz stał na szeroko rozstawionych nogach raz za razem w panice naciskając spust.
Major przeraził się nie na żarty. Nie mógł pozwolić sobie na zostawienie swego kompana w tyle. Nie on. Położył pospiesznie nosze na ziemi, wskazując stronę gdzie leżała głowa Sary.
- Zaciągnij ją jak najbliżej lasu. Uciekajcie... - rzekł cicho wręcz ledwo wypowiadając słowa. Pochwycił kawał drewna, który jak sądził nada się jako choćby i najlichsza broń przeciw hordzie. Dwa niewielkie kamienie również wpadły w jego potężną dłoń. Rzucił się biegiem w stronę Adama.
- Hej! Wy! Bydlaki okropne! - krzyknął w stronę zarażonych rzucając w jednego kamieniem. - Zobaczcie jaki smaczny jestem! - Rzucił następny wciąż zbliżając się do ratownika.
Kamień poszybował w stronę jednego z zombiee trafiając go w głowę, jednak zarażony zdawał się tego nie zauważać. Nieco lepszy rezultat przyniósł krzyk, dwóch najbliższych zarażonych zatrzymało się i odwróciło w jego stronę jakby niezdecydowane w którą iść, pozostałe trupy zmierzały jednak dalej w kierunku karetki i Adama. Sanitariusz widząc że nie porzuciliście go odzyskał nieco wiarę w siebie i rzucił się na zarażonych. Nie miał żadnej broni poza pistoletem, jednak wystarczyło mu to by celnym ciosem w głowę obalić jednego z nich tworząc lukę wystarczającą by zyskać szanse na ucieczkę
Major wciąż szarżował na bandę smętnie domagających się jeść nieboszczyków. Przypominało to trochę grę w rugby tylko z zastosowaniem kija baseballowego. No i stawką była śmierć... lub transfer do drużyny przeciwnika. Jak kto woli na to patrzeć. Wyminął zakażonych którzy to nie interesowali się Adamem i mkną ku ratownikowi.
- Pokażę wam siłę prawdziwej, męskiej przyjaźni - wywarczał przez zaciśnięte zęby atakując od tyłu napierający krąg nieumarłych swym drewnianym orężem.
Szarża okazała się skuteczna, być może nawet nieco bardziej niż by sobie tego życzył. Podczas gdy Adam jakimś cudem wyrwał się dwóm zarażonym i ruszył biegiem ku wolności, Major zdzielił kijem kolejnego by oczyścić sanitariuszowi drogę. Jednak drugi z umarłych którego uwagę zwrócił wcześniej zrezygnował z marszu w stronę karetki i zaatakował mięśniaka, kompletnie go zaskakując. W ostatniej chwili zdążył zastawić się kijem powstrzymując zęby zarażonego przed wbiciem się w jego ciało, Jedak napór szczęk był zbyt duży przegryzając badyl na pół.
Człowiek spojrzał z ulgą jak sanitariusz umknął śmierci. Przynajmniej teraz. Major nie mógł by żyć ze świadomością, iż z jego powodu zginął człowiek, woląc samemu zostać zagryzionym, niźli splamić tak honor. Tak więc uśmiech zagościł na jego twarzy, a dziwny spokój spłynął na duszę.
- Czas zakończyć to polowanie - wymruczał do siebie, starając się wyminąć martwego napastnika. Nie miał zamiaru walczyć z głodnym tłumem tych paskud zgrywając bohatera. Niech kto inny tym się zajmuje. John postanowił uciec, nie wdając się w walkę, w dłoni wciąż trzymając kawałek drewna, na wszelki wypadek, gdyby jednak do bliższego kontaktu doszło.
Zarówno Major jak i Adam umknęli śmierci, chociaż szanse na to jeszcze przed chwilą zdawały się naprawdę nikłe. Wraz z Piotrem podnieśli nosze i ruszyli w stronę leśniczówki, po drodze napotykając tylko pojedynczych zarażonych których bez większych problemów byli w stanie ominąć. Dotarcie do celu zajęło im dwa razy więcej czasu niż początkowo myśliwy zakładał jednak to tylko upewniło go w przekonaniu że do bezpiecznego obozu nie mieli szans dotrzeć przed zmrokiem, a leśniczówka dawała poczucie bezpieczeństwa. Jedyny problem stanowił fakt, że nie miał klucza
Kowalsky widząc okno na piętrze wzmocnione siatką przeklął w duchu. Nie dość, ze nie miał kluczy, to jeszcze zapomniał o zabezpieczeniach.
Jednak nie miał zamiaru się poddać. Podszedł do ściany leśniczówki i począł się wspinać by spróbować wyrwać kratkę i wybić okno. Musiał jakoś dostać się do środka.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline