Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-02-2013, 22:32   #11
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wszystko wydawało się iść zgodnie z planem. Jak do tej pory niczym nie zakłócane pakowanie obozu przechodziło dość sprawnie i bez problemów. Co prawda, namioty wojskowe, jak to w swej naturze miały, nie chciały się zmieścić w pokrowcach i kilka śledzi zostało w ziemi zbyt mocno wbitych by z łatwością je wyciągnąć, jednak nikt nie narzekał. Do czasu.

Wyraźny krzyk Oli rozniósł się w powietrzu stawiając w stan gotowości krzątającego się Majora. Co dziwne, mógłby przysiąc, że mała jeszcze przed chwilą była tuż przy nim.
- Oleńka?! - zakrzyknął John rozglądając się dookoła. Wtem dosłyszał zewsząd dobiegający dźwięk alarmu. Niepokojące zjawisko nie wróżyło nic dobrego. Zmasowany atak zarażonych mógł zakończyć ich kruche życie. Instruktor nie namyślając się wiele chwycił jeden z żeliwnych masztów namiotu i udał się spiesznym krokiem w stronę, jak sądził, Oli.
Magda w tym czasie jak najszybciej próbowała załadować resztę sprzętu obozowego na swoją półciężarówkę. Generał zatrzasnął maskę samochodu przy którym majstrował i wsiadł za kierownicę próbując go odpalić, jednak silnik tylko zakaszlał i zgasł ponownie. Zza namiotu dobiegł kolejny krzyk, tym razem Artura. Major już oczyma wyobraźni widział rozszarpywanego rycerza przez setki zakażonych. Widok ten wielce bolący jego serce, dodał mu sił, by przyspieszyć swe tempo. Niestety los nigdy łaskawy nie jest. Błagalny krzyk Piotra dobiegł zza pleców Kowalskyiego.
- Adamie, Majorze, pomóżcie mi! Musimy przetransportować Sarę!
Rozterka jaka rozegrała się w duchu postawnego mężczyzny mogła by iście ubiegać się o własną sztukę na deskach teatru antycznego. Nie ważne gdzie by się udał użyczyć siły swych mięśni, ktoś kogo winien chronić pozostawał w niebezpieczeństwie. Przez chwilę stał jak wryty nie wiedząc co począć, jednak otrząsnął się szybko i odłożył długi metalowy drąg opierając go o ciężarówkę Magdy.
- Pędzę już! - zawołał do Piotra biegnąc w tamtym kierunku. Ufał, że młody student poradzi sobie ze swym wyzwaniem.
Wyniesienie noszy było dość trudnym zadaniem i bez pomocy Johna pozostała dwójka miałaby problem. Trzeba było zachować ostrożność, Sara miała uszkodzony kręgosłup a te nosze nie były przystosowane by zabezpieczać osoby z takimi urazami, jednak dzięki sile quasi żołnierza stało się to możliwe. Również wiara pokładana w zdolności studenta okazała się słuszna, gdyż przyprowadził ze sobą małą i ruszył w stronę samochodu Magdy. Ocaleli wnieśli nosze z ranną, po czym Adam od razu przeszedł na przód by zasiąść za kółkiem, zaś siłacz wraz Piotrem zostali z tyłu pilnując Sary. Silnik karetki zapalił bez zarzutu i taranując kilku umarłych wyjechali z obozu kierując się do placówki GN o której słyszeli od generała

Niestety, szybko okazało się że opuszczenie prowizorycznego obozowiska było w rzeczywistości łatwiejszą częścią zadania. Dopiero po chwili, gdy karetka wyjechała na główną drogę siedzący w szoferce Adam mógł jako jedyny ocenić skalę grożącego niebezpieczeństwa. Major i Piotr nie widzieli co prawda zmierzających ze wszystkich stron grup zarażonych jednak gwałtowne skręty i głuchy odgłos uderzeń nie pozostawiały wiele miejsca dla wyobraźni. Dokonując prawdziwych cudów opanowania sanitariusz przebijał się przez hordę, jednak umarłych było zwyczajnie zbyt wiele by mogło się to udać. Cały świat nagle odwrócił się do góry nogami gdy Adam w trakcie manewru wypadł z drogi. John boleśnie uderzył się w głowę w trakcie dachowania, jednak nie stracił przytomności ani zimnej krwi. Prędkość na szczęście nie była zbyt duża, nikt poważnie nie ucierpiał, jednakże istotniejszym problemem był fakt że karetka leżała teraz na boku a w okolicy kręciło się mnóstwo zarażonych, więc każda chwila mogła teraz decydować o życiu i śmierci całej czwórki
- Żyjecie wszyscy? Co z jej stanem - Major prawie krzyknął do Piotra powoli zbierającego się ze ściany ambulansu.
- Żyję, nic mi nie jest - dobiegła trochę niewyraźna odpowiedź z kabiny
- Mnie też nic nie jest - odpowiedział Piotr - Sarze mam nadzieję że też nic się nie stało, nosze były zabezpieczone a sam uszkodzony odcinek chroniony jest przez kołnierz
- Szybko, karetka nie wytrzyma naporu tej hordy, zaś ruszyć nie ruszymy nim jej nie podniesiemy. - rzekł wstając i mężnie znosząc ból głowy. Ruszył w stronę wyjścia i kładąc rękę na klamce zerknął szybko przez wizjer. - Musimy ją odwrócić.
- Nie wiem czy damy radę - odpowiedział Adam podciągając się do drzwi od strony kierowcy by wydostać się na zewnątrz - To cholerstwo waży ponad 3,5 tony
- Najpierw musimy ostrożnie wynieść Sarę - dodał Piotr - Obawiam się jednak że zakażeni nie będą czekać
- Już raz przeżyła karuzelę. Nic jej nie będzie, a jeśli szybko nie odwrócimy pojazdu, nie pomożemy jej już w żaden sposób. - krzyknął John wychodząc z wozu. - Wpierw zabezpiecz własne życie, potem myśl o ratowaniu innych. - przypomniał ratownikowi.
Piotr nie odpowiedział, jednak zacięty wyraz twarzy pozwolił ci domyślić się że nie zrezygnuje tak łatwo.Kowalski westchnął tylko ciężko i pomógł wynieść mu nosze z ranną kobietą podczas gdy Adam ściskając w zbielałej dłoni pistolet rozglądał się czujnie na boki. Umarli byli dosłownie wszędzie, pojedynczo lub grupkami zbliżając się do karetki. Większość była w dość dużej odległości, jednak była to tylko kwestia czasu gdy pętla zaciśnie się na ich szyi.
- Szybko, postawmy ją tam. Panowie, na trzy! - rzekł podbiegając do karetki wraz z dwójką sanitariuszy. Cała trójka ze wszystkich sił spróbowała podnieść pojazd, jednak okazało się to zbyt trudne.

- Nie damy jednak rady. Piotr, chwyć z tyłu za nosze - rzekł Major łapiąc przednią część przenośnego łoża. - Adam, włącz szybko alarm lub sygnał karetki. To je zatrzyma na chwile przy niej. Dołącz potem do Piotra. Ruszamy - dodał nie głośno kierując się w stronę lasu. Miał wielką nadzieję, że tam znajdą schronienie, choćby i na kilka chwil.
Adam ze strachu już nie blady ale wręcz zielonkawy na twarzy skinął głową po czym zaczął ponownie wdrapywać się do szoferki. W tym samym czasie, instruktor strzelectwa razem z Piotrem podnieśli nosze Sary i ruszyli w stronę zbawczej - jak im się zdawało - ściany lasu. Myśliwy znał nieco tą okolicę, a zarażeni byli wystarczająco powolni by nawet niosąc nosze udało im się ich ominąć. Większość i tak zmierzała w stronę karetki, od strony której dobiegł was przeszywający dźwięk sygnału.

Gdy dotarli na skraj lasu w hałasie tworzonym przez pracujący silnik i sygnał karetki wdarł się nowy dźwięk - pistoletowych strzałów. Ocaleli zobaczyli Adama przypartego plecami do karetki otoczonego przez zarażonych do których w wyraźnej panice wystrzelił ostatnie naboje. Teraz stał na szeroko rozstawionych nogach raz za razem w panice naciskając spust.
Major przeraził się nie na żarty. Nie mógł pozwolić sobie na zostawienie swego kompana w tyle. Nie on. Położył pospiesznie nosze na ziemi, wskazując stronę gdzie leżała głowa Sary.
- Zaciągnij ją jak najbliżej lasu. Uciekajcie... - rzekł cicho wręcz ledwo wypowiadając słowa. Pochwycił kawał drewna, który jak sądził nada się jako choćby i najlichsza broń przeciw hordzie. Dwa niewielkie kamienie również wpadły w jego potężną dłoń. Rzucił się biegiem w stronę Adama.
- Hej! Wy! Bydlaki okropne! - krzyknął w stronę zarażonych rzucając w jednego kamieniem. - Zobaczcie jaki smaczny jestem! - Rzucił następny wciąż zbliżając się do ratownika.
Kamień poszybował w stronę jednego z zombiee trafiając go w głowę, jednak zarażony zdawał się tego nie zauważać. Nieco lepszy rezultat przyniósł krzyk, dwóch najbliższych zarażonych zatrzymało się i odwróciło w jego stronę jakby niezdecydowane w którą iść, pozostałe trupy zmierzały jednak dalej w kierunku karetki i Adama. Sanitariusz widząc że nie porzuciliście go odzyskał nieco wiarę w siebie i rzucił się na zarażonych. Nie miał żadnej broni poza pistoletem, jednak wystarczyło mu to by celnym ciosem w głowę obalić jednego z nich tworząc lukę wystarczającą by zyskać szanse na ucieczkę
Major wciąż szarżował na bandę smętnie domagających się jeść nieboszczyków. Przypominało to trochę grę w rugby tylko z zastosowaniem kija baseballowego. No i stawką była śmierć... lub transfer do drużyny przeciwnika. Jak kto woli na to patrzeć. Wyminął zakażonych którzy to nie interesowali się Adamem i mkną ku ratownikowi.
- Pokażę wam siłę prawdziwej, męskiej przyjaźni - wywarczał przez zaciśnięte zęby atakując od tyłu napierający krąg nieumarłych swym drewnianym orężem.
Szarża okazała się skuteczna, być może nawet nieco bardziej niż by sobie tego życzył. Podczas gdy Adam jakimś cudem wyrwał się dwóm zarażonym i ruszył biegiem ku wolności, Major zdzielił kijem kolejnego by oczyścić sanitariuszowi drogę. Jednak drugi z umarłych którego uwagę zwrócił wcześniej zrezygnował z marszu w stronę karetki i zaatakował mięśniaka, kompletnie go zaskakując. W ostatniej chwili zdążył zastawić się kijem powstrzymując zęby zarażonego przed wbiciem się w jego ciało, Jedak napór szczęk był zbyt duży przegryzając badyl na pół.
Człowiek spojrzał z ulgą jak sanitariusz umknął śmierci. Przynajmniej teraz. Major nie mógł by żyć ze świadomością, iż z jego powodu zginął człowiek, woląc samemu zostać zagryzionym, niźli splamić tak honor. Tak więc uśmiech zagościł na jego twarzy, a dziwny spokój spłynął na duszę.
- Czas zakończyć to polowanie - wymruczał do siebie, starając się wyminąć martwego napastnika. Nie miał zamiaru walczyć z głodnym tłumem tych paskud zgrywając bohatera. Niech kto inny tym się zajmuje. John postanowił uciec, nie wdając się w walkę, w dłoni wciąż trzymając kawałek drewna, na wszelki wypadek, gdyby jednak do bliższego kontaktu doszło.
Zarówno Major jak i Adam umknęli śmierci, chociaż szanse na to jeszcze przed chwilą zdawały się naprawdę nikłe. Wraz z Piotrem podnieśli nosze i ruszyli w stronę leśniczówki, po drodze napotykając tylko pojedynczych zarażonych których bez większych problemów byli w stanie ominąć. Dotarcie do celu zajęło im dwa razy więcej czasu niż początkowo myśliwy zakładał jednak to tylko upewniło go w przekonaniu że do bezpiecznego obozu nie mieli szans dotrzeć przed zmrokiem, a leśniczówka dawała poczucie bezpieczeństwa. Jedyny problem stanowił fakt, że nie miał klucza
Kowalsky widząc okno na piętrze wzmocnione siatką przeklął w duchu. Nie dość, ze nie miał kluczy, to jeszcze zapomniał o zabezpieczeniach.
Jednak nie miał zamiaru się poddać. Podszedł do ściany leśniczówki i począł się wspinać by spróbować wyrwać kratkę i wybić okno. Musiał jakoś dostać się do środka.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 18-02-2013, 01:24   #12
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
W trakcie życia przychodzi nam się spotkać z niekończącym się strumieniem innych osób, z czego niewielki tylko ich odsetek wpływa na nas w odczuwalny sposób. Im mniejsza społeczność w której przyszło nam żyć tym bliższy mamy kontakt z otoczeniem, który w przypadku wielotysięcznych blokowisk po prostu nie istnieje - pozdrowienia wymienione na ulicy czy krótka rozmowa w windzie to jeszcze nie znajomość. Przywykli do tego ludzie zapominają jednak że każda z tych pozornie anonimowych osób może nagle zadecydować o życiu lub śmierci chociażby w tak pozornie skromny sposób jak wzywając karetkę lub policję gdy tego będziemy potrzebować. Często to od nas samych zależy czy w sytuacji zagrożenia będziemy mogli liczyć na innych, czy uznają że to nie ich sprawa i wygodniej będzie im się w nasze problemy po prostu nie mieszać.

Co się jednak stanie gdy wyrwać człowieka ze znanego mu otoczenia, pozbawiając wszystkiego co uważał do tej pory za pewniaka? Gdy znany świat rozpada się na tysiąc kawałków przetrwanie samemu staje się niemalże niemożliwe, ludzie czują nieodpartą potrzebę łączenia się w grupy by zwiększyć szanse przetrwania. Z drugiej strony żywi mogą okazać się większym zagrożeniem niż umarli, po których przynajmniej z góry można wiedzieć czego się spodziewać. Żywi są za to zawsze nieprzewidywalni...


Funkcjonariusz


Czas potrzebny na przeładowanie broni myśliwskiej był wystarczająco długi by pozwolić ci skrócić dystans, a być może i wystraszyć niedoświadczone dzieciaki. Zdałeś się w całości na instynkt i wyćwiczone odruchy co nigdy cię nie zawiodło. Nigdy - a przynajmniej do tej pory. Fortuna bowiem jest kapryśną panią i choć przez całe życie potrafi obdarzać kogoś swoim promiennym uśmiechem to wystarczy że choć na sekundę jej jasne palce musną tego kto stoi po drugiej stronie wycelowanej w ciebie broni byś dotkliwie przekonał się o tym jak kruche jest życie. Wypadłeś zza zbawczej osłony grobu i zdążyłeś oddać jeden strzał nim silna dłoń Husama pociągnęła cię z całej siły za nogę powodując utratę równowagi, policjant bowiem zdołał przewidzieć że może być więcej niż jeden strzelec. Niestety miał rację, a drugiego strzału który padł w chwilę po pierwszym już nie zdołałeś usłyszeć

Nie powitały cię jednak chóry anielskie, chyba że za anioła uważasz imigranta z jednego z krajów arabskich. Gdy otwarłeś oczy przywitał cię bowiem jego widok, rozpartego na widocznie wyciągniętym z samochodu siedzeniu i palącego papierosa. Ty sam siedziałeś na podobnym fotelu z klatką piersiową ciasno owiniętą bandażem, niewiele poniżej serca na bandażu rozlewała się krwistoczerwona plama. Świadomość bólu była obecna w twoim mózgu, jednak coś wyraźnie ją tłumiło - wiedziałeś że powinno cię boleć, ale jakby nie do końca do ciebie to docierało. Twój towarzysz nie zważając na całą sytuację był wyraźnie zrelaksowany, wydmuchując z ust chmurkę dymu zapytał

- Mam nadzieję, że nie masz AIDSa?

Interludium

By zrozumieć jednak wszystkie wydarzenia na cmentarnym wzgórzu trzeba cofnąć się nieco w czasie, spoglądając na nie z innej perspektywy...

Anesis, trzy dni przed wydarzeniami na wzgórzu cmentarnym

Petarda zatoczyła łuk w powietrzu lądując pomiędzy zarażonymi i eksplodowała, nie czyniąc im co prawda żadnej krzywdy ale i tak spełniając swój cel - odciągając ich uwagę wystarczająco długo by Maciek pomógł wstać Emilii. Z grupy liczącej początkowo trzydzieści osób które przetrwały sam początek plagi do tej pory większość umarła, oddzieliła się od pozostałych lub została zarażona. Została ich siódemka, za całe uzbrojenie mająca dwa sztucery pozostałe im po dziadku Kuby i kilka petard-samoróbek które Krzysiek używał do odwracania uwagi zarażonych. Jedynie Kuba miał pojęcie o broni palnej, razem ze swoim dziadkiem należeli do koła łowieckiego prowadzonego przez Johna ‘Majora’ Kowalskiego, Jakub pokazał co prawda i wyjaśnił jak strzelać również Tomkowi jednak nie oczekiwał zbyt wiele po osobie która broń trzymała ledwie parę razy w życiu.

- Obawiam się, że jest ich zbyt wielu - zagadnął Krzysiek jak zwykle swoim nienaturalnie spokojnym głosem zdradzającym że jest na skraju wytrzymałości psychicznej i odpalił kolejną petardę - Mówiłem, że powinniśmy olać szukanie pozostałych i spieprzać z miasta
- Zamknij się! Nie zostawię mojej rodziny ani przyjaciół - krzyknął Piotr - Jak ci się nie podoba to spierdalaj!
- Martwi nie pomożemy im zbytnio... A niedługo zajdzie słońce. Wiesz co to znaczy?
- Bądźcie cicho, obaj - przerwał im Kuba widząc że wybuchy petard faktycznie odciągnęły część zarażonych - Też mi się to nie podoba, ale musimy znaleźć schronienie na noc

Pozostali skinęli głowami na potwierdzenie, w ten sposób przynajmniej na chwilę przerywając spór. Wszyscy zdawali sobie sprawę że w porównaniu z tym co zacznie się dziać po zmroku aktualna sytuacja wydawała się całkiem znośna. Na szczęście w okolicy mieli przygotowane w miarę bezpieczne schronienie, do którego właśnie powracali z zapasami a kilka petard oraz dźwięk wystrzałów z broni maszynowej który rozlegał się parę przecznic dalej odciągnęły zarażonych wystarczająco daleko by bezpiecznie zdołali tam dotrzeć. Dach pobliskiego, parterowego sklepu nie zapewniał zbyt wielkiej ochrony przed chłodem czy deszczem jednak po wciągnięciu drabiny którą się tam dostawali tworzył dość dobre schronienie przed umarłymi. Dostanie się na górę, zwłaszcza z zapasami było jednak czasochłonne i ryzykowne co stanowiło duży minus takiego rozwiązania. Zmęczona wydarzeniami dnia grupa rozłożyła śpiwory, ustaliła kolejność wart po czym większość zapadła w nerwową drzemkę która od pierwszych dni zarazy towarzyszyła im zamiast snu

Trudno spać gdy wokół umiera świat. Nocna cisza raz za razem przerywana była odgłosami tłuczonego szkła gdy zarażeni wpadali na wytryny sklepowe, strzałami z broni palnej bądź krzykami ludzi którzy nie mieli tyle szczęścia. Nie wywoływało to już tak nerwowej reakcji jak w pierwszą noc gdy Maciek chciał spuścić na dół drabinę widząc uciekającą przed zarażonymi grupę ludzi przed czym z pewnym trudem zdołali go powstrzymać Kuba i Tomek. Wszyscy chcieliby pomóc innym jednak rozsądek musiał w tym wypadku zwyciężyć, nawet jeśli było to tak trudne. W tą noc jedynie Emilia cicho łkała przypominając sobie śmierć swojej matki i brata w pierwszych dniach zarazy; pozostali poza stojącym na warcie Tomkiem spali. Stwierdzenie że noc minęła spokojnie byłoby kłamstwem, jednak śpiącej na dachu grupce nic się nie stało - a to już był sukces. Niedługo przed świtem Kubę obudziło delikatne potrząsanie, świadczące że przyszła kolej by objął ostatnią już wartę. Krzysiek, który trzymał wartę przed nim najwyraźniej sam nie wybierał się spać, zamiast tego bez słowa wrócił na swoje miejsce i zaczął pakować swoje rzeczy do plecaka. Jakub obserował go przez chwilę w milczeniu, domyślając się do czego to zmierza.

- Odchodzę - powiedział prostując się i narzucając plecak na ramię - Dzięki za wszystko
- Mogę tylko wiedzieć czemu? - odpowiedział spokojnie Kuba
- Tylko was spowalniam, co nie jest bezpiecznie ani dla was, ani dla mnie. Do tej pory zawsze czekaliście na mnie, kiedyś jednak może się zdarzyć że nie będziecie w stanie
- Przecież wiesz, że nie zostawiamy nikogo w tyle. Tak długo jak trzymamy się razem nasze szanse są znacznie większe
- Rozumiem to dobrze... Ale też prowadzi to do konieczności dbania o każdego w grupie. Zbyt często pakujecie się przez to w kłopoty. Mówiąc prościej nie chcę nadstawiać karku za pozostałych
- Nawet jeśli ci których określiłeś jako ,,pozostałych” nadstawią za to karku dla ciebie?
- Nawet wtedy. Nie mam ochoty by ktokolwiek narażał się dla mnie, tak samo jak nie chcę się za nich narażać. Tak po prostu będzie lepiej. Naprawdę doceniam że przyjęliście mnie do grupy mimo że nie znaliśmy się przed tym całym syfem
- Jeśli naprawdę tego chcesz... Słuchaj, nie będę cię zatrzymywał, nic na siłę. Jeśli zdecydujesz się iść po rozum do głowy i wrócić to szukaj nas na cmentarzu komunalnym
- Zaraz... że niby gdzie?

Kuba wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu

- Dobrze słyszałeś, na cmentarzu. Skoro tylko ugryzieni wstają po śmierci to nie musimy się obawiać zmarłych przed epidemią, a jednocześnie wątpię by wielu żywych kręciło się po cmentarzu od chwili gdy to wszystko się zaczęło. Dlatego sądzę że to najbezpieczniejsze miejsce jakie możemy znaleźć w okolicy
- Może i coś w tym jest... W pierwszej kolejności planuję jednak wrócić do domu. Nie byłem tam odkąd zaraza się zaczęła, nie sądzę też że znajdę tam rodzinę... jednak muszę to sprawdzić
- Rozumiem. Co mam powiedzieć pozostałym?
- Możesz powiedzieć że jestem dupkiem i dałem nogę gdy spaliście
- I tak będę musiał obudzić jeszcze kogoś by potem wciągnąć drabinę, więc to nie przejdzie. Powiem po prostu że poszedłeś szukać rodziny
- W takim razie czas się zbierać. Zostawiam wam część swoich zapasów, grupie środki opatrunkowe przydadzą się bardziej

Kuba i Krzysztof zlustrowali okolicę i widząc tylko pojedynczych zarażonych snujących się w pewnym oddaleniu od sklepu opuścili drabinę

- Jeszcze raz dzięki za wszystko... i przeproś pozostałych w moim imieniu
- Trzymaj się jakoś... i nie daj się zabić
- Do zobaczenia, gdy to wszystko się skończy - zakończył Krzysiek schodząc po drabinie

Mimo optymistycznego pożegnania obaj mieli wrażenie, że już nigdy się nie spotkają. Jednego z nich miała zgubić nadmierna pewność siebie, drugiego ufna natura i zbyt duża wiara w ludzi.


Cmentarz komunalny w Anesis, aktualnie

Jakub nie mógł być pewien, czy Tomek zdecydował się zignorować jego polecenie czy po prostu puściły mu nerwy. Wystrzelił jako pierwszy, bez umówionego sygnału, a na dodatek strzelając tak by zabić. Jeden z mężczyzn którzy wdarli się na cmentarz padł pomiędzy nagrobki, drugi natomiast rzucił się biegiem w stronę pozycji grupy ze wzgórza. Nie było czasu do namysłu, ci ludzie byli niebezpieczni a po tym nieszczęsnym strzale Tomka o próbie przekonania ich do poddania się nie mogło być mowy. Ich życia za życia przyjaciół nie były aż tak wygórowaną ceną, z pozoru powolnym i jednostajnym ruchem Kuba przycisnął spust. Huknął strzał a trafiony mężczyzna padł jak podcięty, przez chwilę na cmentarnym wzgórzu zapanowała cisza. Tomek drżącymi rekami próbował zarepetować broń jednak mimo wcześniejszych treningów nie był teraz tego w stanie zrobić, Jakub zdawało się że dosłownie zmienił się w kamień dołączając do szeregu nagrobków. Świadomość że właśnie zabił człowieka, żywego człowieka a nie jednego z zarażonych sparaliżowała go kompletnie, z odrętwienie wyrwał go dopiero głos dobiegający z miejsca w którym upadła jego ofiara

- Hej, słuchajcie poddaję się! Zostawimy wam broń i zapasy, pomóżcie mi tylko! - jeden z dwójki napastników wyłonił się zza nagrobka podnosząc ręce na znak poddania - Jeśli czegoś nie zrobimy to Marek się wykrwawi!

Kuba jak zahipnotyzowany skinął głową, mimo że Husam nie mógł tego dostrzec i wyszedł z dotychczasowej kryjówki kierując się w stronę policjanta. Widząc jego zachowanie również Tomek przestał się męczyć z karabinem, z wyraźną ulgą wieszając go na ramieniu, jedynie Marta nie zdecydowała się wyjść z ukrycia. Pozostali członkowie grupy ze wzgórza przebywali w kaplicy, gdzie Misia która przed wybuchem epidemii była w trakcie szkolenia na ratownika medycznego opatrywała przestrzeloną nogę Maćka. Gdy obydwaj byli wystarczająco blisko by móc w miarę celnie oddać strzał a jednocześnie wystarczająco daleko by nie widzieć dokładnie co robi Husam opuścił ręce przyklękając przy nieruchomym Sawickim

- Dostał w pierś, sądzę że da się jeszcze go uratować. Trzeba będzie tylko zatamować krwotok i to szybko...

Nie przerywając nawet wypowiedzi i niemalże nie celując policjant oddał dwa strzały z pistoletu który wypadł wcześniej z rąk funkcjonariusza. Nie tracąc czasu na dobicie żadnego z nich szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi kaplicy, w marszu oddając strzał w stronę próbującego zatrzasnąć wrota Piotra. Nie zważając na błagania Emilii najpierw strzałem w głowę dobił Maćka, kolejnym strzałem zabijając dziewczynę. Nie przeszukiwał ciał, zabrał jedynie torbę ze środkami medycznymi należącą wcześniej do dziewczyny po czym niemalże biegiem ruszył z powrotem do wykrwawiającego się Sawickiego. Gdyby udało mu się powstrzymać tego idiotę wcześniej nie zostałby postrzelony, teraz więc policjant zdecydowany był przynajmniej spróbować uratować mu życie...


Rycerz

Ruiny Aiden, aktualnie

W końcu dojechaliście do miejsca gdzie poprzednio dosięgnęła was wywołana eksplozją fala uderzeniowa, minęliście most i dotarliście do miejsca gdzie wcześniej znajdowała się śluza zamykająca drogę ucieczki z miasta. Wciąż została większa jej część, choć wyraźnie powykrzywiana siłą eksplozji, po sprzęcie i namiotach wokół niej nie było nawet śladu. Samo miasto, z tego co widziałeś z tego punktu sprawiało przygnębiające wrażenie. Wypalone szkielety budynków w których jeszcze nie tak dawno temu kwitło życie mieszkańców po których teraz nie pozostał po nich nawet ślad wyglądały niczym fragmenty przedwiecznych monumentów pozostawionych przez dawno wymarłą cywilizację. Trudno było zaprzeczyć że to miejsce miało w sobie pewien majestat - odwieczny majestat nieuniknionego końca



Skoro obrzeża były tak zniszczone to jak musiało wygladać centrum? Wszystkim pasażerom udzielił się nastrój tego miejsca, w samochodzie zapadła ponura cisza gdy w milczeniu jechaliście obrzeżami dawnego miasta. Kierowaliście się na drogę krajową która przecinała miasto ze wschodu na zachód by tamtędy opuścić to smętne miejsce. Według słów generała zachodnie i południowe obszary były znacznie gęściej zaludnione, stąd też pomysł by kierując się na wschód przedrzeć się przez hordę zarażonych i dopiero wtedy skierować się do placówki GN. Pomysł okazał się dobry, faktycznie udało wam się bezpiecznie przedrzeć przez hordę a dzięki obraniu okrężnej trasy po drodze do celu spotykaliście tylko niewielkie grupki zarażonych omijane bez większych problemów przez Magdę. Dotarcie do placówki gwardii było łatwiejsze, niż można się spodziewać




Obóz znajdował się na terenach należących do elektroni, otoczony był więc solidnym kamiennym murem dającym dobrą ochronę przed zarażonymi. Dwójka wartowników w bramie chciała was zatrzymać, jednak widząc generała zasalutowali tylko podnosząc szlaban i wpuszczając was dalej. Ola wyglądała radośnie za okno, rozglądając się za Majorem i sanitariuszami, jednak nawet jeśli znajdowali się tutaj to nie wyszli by was przywitać...


Major

Leśniczówka, okolice Aiden

Przedzieranie się przez las gdy niesie się nosze jest wystarczająco kłopotliwe nawet bez konieczności unikania szwędających się w okolicy umarłych. Tych zaś było dość sporo, nie na tyle by stanowić realne zagrożenie dla grupki która mimo utrudnień poruszała się szybciej od nich ale wystarczająco by zmusić do ciągłej uwagi i utrzymywania szybkiego tempa marszu. Piotr wyraźnie opadł z sił po tak forsownym marszu, nawet po czole Majora który był w świetnej kondycji spływał pot, leśniczówka stanowiąca w miarę bezpiecznie schronienie przed zarażonymi zdawała się więc prawdziwym zbawieniem.



Problem braku klucza John rozwiązał dość prosto, kratka zabezpieczająca okna nie zdołała się oprzeć jego sile. Co prawda Major miał pewien problem by przez niewielkie okno wcisnąć się do środka jednak wreszcie i to mu się udało - otwarcie drzwi wejściowych od wewnątrz nie stanowiło problemu. Gdy cała czwórka znalazła się w środku drzwi z powrotem zostały zaryglowane by chronić przed intruzami; niestety mimo podniesienia bezpiecznika w leśniczówce dalej nie było prądu. Wkrótce zarówno Piotra, Adama jak i Majora zmęczonych wydarzeniami dnia zmorzył sen

Nie dane im było jednak zaznać spokojnej nocy. Zarażeni wbrew logice nie zgubili bowiem ich śladu w lesie, w jakiś sposób zdołali trafić nawet tutaj. Wkrótce po zapadnięciu zmroku sen Majora został przerwany przez miarowe uderzenia początkowo dobiegające z jednego punktu, jednak szybko dołączyły do niego kolejne ogniska. Zarażeni z charakterystycznymi dla siebie uporem i konsekwencją próbowali wedrzeć się do środka
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 18-02-2013 o 01:27.
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172