Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2013, 00:40   #114
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Palenquiańczyk nie odpowiedział druidowi, skinął jedynie głową i nie spieszył się z podążeniem w jego ślady choć nogi się pod nim uginały jak pod pijanym. Po prawdzie ociągał się dopóki nie upewnił się że druid jest na tyle głęboko że nie wychynie znienacka. Dopiero wtedy spojrzał w kierunku masywu. Ból całego ciała, upływ krwi i wyczerpanie sprawiały że drżał niczym osika. Uciekając stamtąd nie spodziewał się że ujdzie z życiem, ale całą euforię stłumił ból i gorzka świadomość że udało im się uratować tylko jedną duszę.

Dopiero po chwili wziął się w garść. Jeśli tylko jedną Lu'ccię uratowali, to i sami wydostali się żywi, a to było więcej niż na co ktokolwiek świadom ich szaleńczego zamiaru mógł liczyć. Obolałe, brudne, upazurzone dłonie przytknął do twarzy i przetarł ją ze znużeniem i rodzącą się radością. Wbił spojrzenie w niebo na wschodzie.
- Nie dla mego zysku, ale dla Twej chwały i dla dobra tych, którzy Cię potrzebują, Ojcze Słońce - wyszeptał z wdzięcznością. Potem spojrzał na masyw i w duszy obiecał coś sobie.

Nie zwlekał już, złapał tę po stokroć przeklętą baryłkę z prochem, wstąpił do kryjówki i starannie zamknął za sobą wejście. Pragnienie go męczyło, gardło miał wysuszone na popiół a otarcia, siniaki i rany ćmiły tępym i ostrym bólem - do wyboru, do koloru. Napomniał się by nie pokazywać zbytnio szponów, szczególnie że dziewczyna po okropnych przeżyciach mogła wpaść na widok takiego "mrocznego daru" po prostu w panikę...

- Hahaha! Żyje!

- No mówiłem że żyje...

- Oj cichaj, dziadu, nie psuj mi uciechy!

Kryjówka okazała się swego rodzaju jamą wydrążoną w ziemi i wsparta kamieniami przy ścianach. Dawniej było to pewnie miejsce kultu druidzkiego, lecz kamienne stoły pękły, podziemne menhiry straciły swą moc a druidzi którzy się opiekowali tym miejscem uciekli lub zginęli wiele lat temu.

Na środku rozpalone zostało ognisko, z którego minimalna ilość dymu uciekała pod sufit. Przy ogniu siedzieli Aust, Rulf i Lu'cia, z czego dziewczyna otulona była kocem i bezwiednie patrzyła w płomienie. Petru nareszcie miał okazję przyjrzeć się jej przez chwilę w znośnym świetle … i dreszcz nim wstrząsnął.


Rulf poderwał się i klepnął Petru po ramieniu, samemu ledwo trzymając się na nogach.
- Cholera, dobrze że żyjesz...

Tropiciel czuł się jakby łamano go kołem i obito młotem. Porozrywane odzienie i zbroja, krew i wymiociny w których był unurzany - dawały dowód że ta noc do granic przetestowała jego odporność i siły. Na szczęście nic z tego nie miało znaczenia, bowiem...
- Żyję dzięki łasce Ojca Słońce i wam - uśmiechnął się do Skuldyjczyka, szeroko, teraz już wyzbyty rezerwy, skinął też druidowi i Austowi. - Nawet nie wiecie jaka to ulga was ujrzeć - drżenie po raz kolejny przebiegło przez jego wysuszone na rzemień ciało gdy słowa przywołały niedawny horror. Klepnął harcownika w bark, miarkując swą siłę na widok ewidentnych obrażeń towarzysza.
- Co się stało? Jakby co to zaraz cię opatrzę - zapewnił.

Pospiesznie, z dala od ognia, odłożył baryłkę z prochem i granaty wyciągnięte zza pazuchy, sięgnął po manierkę by małymi łykami zaspokoić pragnienie. Gdy wreszcie gardło przestało przypominać tarkę zerknął ku Lu'cci, na chwilę i nie okazując zgrozy. Pilnował się by chować przed nią pazury.
- Co jej jest? - zapytał Cetha.

Rulf pokręcił tylko głową na ofertę pomocy i wrócił do ogniska.
- Muszę się tylko wyspać, zjeść coś i się napić... Ty z resztą też...

Petru już jednak nie słuchał, stojąc obok wspartego na kosturze druida. Ceth westchnął, patrząc ponuro na dziewczynę.
- Prawie miesiąc niewoli u kultystów złamałby każdego człowieka... Nie jest źle, biorąc pod uwagę to co ją spotkało. Zamknięcie się w sobie to typowa reakcja obronna... Pomogę jej, ukoję ból i pozwolę nie myśleć o tym co ją spotkało... To da nam czas na ustalenia, i podjęcie jakichś działań...

Wyznawca Pelora podobnie jak druid spoglądał na Lu'ccię. Mógł jedynie żałować że jeśli chodzi o uzdrawianie jego wiedza kończy się na nastawianiu kończyn i bandażowaniu ran - do leczenia znękanego umysłu albo i czegoś gorszego wiele mu brakowało.
- Ceth - odezwał się wreszcie, ciągle spoglądając na dziewczynę - dziękuję. Nie myślałem że ujdę z życiem - wstrząsnął nim dreszcz grozy. Wcześniejszej furii szkarłatnej jak krew już nic w nim nie pozostało i ludzkie uczucia miały do niego przystęp. Teraz skłonił głowę przed druidem.
- Gdybym mógł pomóc daj znać - dodał, czując jak przenikliwe niczym wicher z pustkowi wyczerpanie nawet jego pokonuje. Ale miał dziwne wrażenie że gdyby Nemertes go teraz widziała, byłaby z niego ... zadowolona? dumna? Aż go coś zakłuło w sercu.

- Najpierw zjedz coś. Wyśpij się. Wypij też jedną z ampułek stojących przy ognisku. - Eap Craith palcem wskazał na zielone szkło.- To przyśpieszy leczenie ran w trakcie snu.

Petru skinął głową. Druid miał całkowitą rację. Palenquiańczyk już teraz chwiał się na nogach a krew ciągle ciekła z rany na boku - tam gdzie jeszcze nóż kultysty Ravenmora poszatkował jego twardą jak rzemień skórę - jak i z kilku zadrapań i ukąszeń, śladów niedawnej walki. Ale jeszcze parę spraw nie dawało mu spokoju.
- Ceth, jak was wcześniej tropiłem to oprócz Wichra widziałem tropy jakiegoś innego zwierzęcia które było z wami - ukrywa się gdzieś w pobliżu czy jak? I jak to się stało że wasz oddział wpadł w pułapkę? - o to ostatnie zapytał już naprawdę cicho, by tylko do uszu druida doszło - Tam na masywie był jeden z waszych, co to ... przeszedł na stronę tych bezbożnych psów, oby Pelor przeklął ich dusze.

- My, druidzi, potrafimy przyzywać zwierzęta z planu natury, w ich najczystszej postaci. potrafię przyzywać istotę wilka, która tutaj staje się wilkiem. Więc możliwe że znalazłeś tropy któregoś z przyzwanych przeze mnie zwierząt. Dużo ich było w czasie naszych zasadzek...

Aust zaś podniósł wzrok i spojrzał na Petru z pewnym zainteresowaniem​.
- Jak to... ? Przecież wszystkich wybili albo pojmali...- półelf skrzywił się. - Musiałeś się pomylić. To nie mógł być żaden z naszych towarzyszy broni.

Tropiciel zawahał się i speszył.
- Pewnie tak - mruknął - albo któryś z Grzeszników założył resztki munduru zdartego z jednego z waszych.
Nie spoglądał już na Austa, tak naprawdę to starannie omijał Skuldyjczyków wzrokiem. Doskonale pamiętał co nekrofil powiedział, ale nie miało to już znaczenia - ostrze kukri zakończyło żywot zdrajcy. A przynajmniej tak mu się wydawało że nie miało to już znaczenia.

Jak w pijanym widzie przyjrzał się jeszcze raz Lu'cci, zwłaszcza jej chorobliwie zmienionej twarzy. Ale tracił siły w zastraszającym tempie i teraz osunął się na kolana przy ognisku. Pole widzenia zawęziło mu się i tylko z najwyższym trudem przełknął kilka łyków wody. Zaczął rozwiązywać rzemyki zbroi by choć zraniony bok opatrzyć, ale naraz zorientował się że leży na skale a oczy same mu się zamykają. Ostatnie co zarejestrował to jego własna dłoń zaciskająca się na rękojeści miecza...




[media]http://www.youtube.com/watch?v=GusLypfx7OQ[/media]

Sen nie przyniósł ukojenia. Petru nie był tego świadom ale jęczał, rzucał się i całe jego ciało dygotało, a światło przeciskało się przez szczeliny powiek. Krew sącząca się z boku opalizowała w blasku ognia i migotała wielobarwnie. Za wszystko trzeba przecież zapłacić...

Magia Chaosu nie tylko na materii płaskowyżu odciskała swe piętno, nie tylko na kultystach i ich ofiarach. Upiorne inkantacje powracały echem we śnie do Petru, wciąż i wciąż, drapiąc żelaznymi pazurami po ścianach broniących jego jaźni. I wdzierając się podstępnie do fortecy jego umysłu, ukazując obrazy z piekła rodem, nadwątlając wiarę i zdrowe zmysły. Obrazy męki, demonicznych legionów i ich patronów, spustoszenia i wytworów chorej imaginacji, ciągle i ciągle na nowo...






Szaleństwo rodem z krain Chaosu dręczyło syna Pelora, wwiercało się w jego umysł i czyhało na jego duszę. Zarazem jednak coś innego budziło się dziś w Petru, jedna z części jego dziedzictwa otrząsała się z letargu i spoglądała czerwonymi jak ogień ślepiami na to co groziło jej spadkobiercy. I przesycone szaleństwem sny starły się z innymi snami, pełnymi ognia i krwi, łopotu skrzydeł i ryku wściekłości, błysku ostrych kłów i furii szalejącej magii.





Dygocący, wijący się na podłodze Petru nie był świadom spojrzeń czujnych oczu wbitych w jego twarz, tak samo jak dłoni przytrzymujących go w miejscu ani gotowej do użycia broni. Niczego nie był świadom, jedynie gorejącego w nim ognia...


- To idiotyzm - poznał głos Rulfa. Zagniewanego Rulfa. Syn Pelora zdał sobie sprawę z tego że przynajmniej od kilku minut, powoli wracając do świadomości, słyszał głosy. Rozmowę. Kłótnię?

Mógł dalej udawać śpiącego i nasłuchiwać czego rozmowa dotyczyła. Ale to nie była jego droga, poza tym wszystko go tak bolało, jakby całą noc spędził leżąc na kamieniu posadzki i ani chwili dłużej nie mógłby wytrzymać w tej pozycji. Gdy otworzył oczy przekonał się że to prawda, jedynie kawałek koca miał wciśnięty pod głowę a jego resztą był nakryty. Głowa go bolała. Tors go bolał. Kończyny go bolały. Dokładnie WSZYSTKO go bolało. Podniósł się ostrożnie i powoli do siadu, przerywając tym samym kłótnię. Po tym jak bardzo był wygłodniały zgadywał że spał zdecydowanie dłużej niż od dawna mu się to zdarzyło. A może to zapach strawy aż tak pobudził jego apetyt?
- Dzień dobry - mruknął z bladym uśmiechem skierowanym do Skuldyjczyków, bladym, bowiem tylko na tyle było go stać, przynajmniej w tej chwili. - Widzę że łaska Ojca Słońce jest z nami - rozejrzał się dostrzegając że wszyscy przynajmniej przeżyli noc.

Sięgnął po manierkę, ale zanim jej dosięgnął zerknął raz jeszcze na mężów ze Skuld.
- O czym radziliście? - zapytał - Wiecie, wolałbym wiedzieć, bo ostatnio co słyszę o “idiotyzmie”, to to cholernie boli - zażartował. Co prawda jednak była to prawda, i Petru zacisnął dłonie w pięści, aż mu się pazury wryły w skórę. Przypomniał sobie chociażby walkę z wyznawcami Ravenmora czy zbrojny odwrót z masywu, aż nim zatrzęsło i - zdać się mogło - płynny ogień rozpalił mu się w żyłach. Gorący wiatr go owiał, przygnany nie wiadomo skąd.

- To co żeście zdecydowali? - zagadnął.

Naraz zdał sobie sprawę z tego że nikt go nie słucha, za to wszyscy wpatrują się w niego szeroko rozwartymi oczyma. Spojrzał w dół, na własne ręce i teraz jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, potem - przerażenia. Obie dłonie spowijały płomienie. I to odczute przed chwilą gorąco od nich właśnie buchało.


Wpatrywał się w swe płonące dłonie, ze zgrozą, fascynacją i niedowierzaniem. Zbroja przy nadgarstkach zaczynała dymić, ale same dłonie nie wydawały się cierpieć z powodu płomieni. Palenquiańczyk, sparaliżowany ze zgrozy, nie wiedział co począć. Czy zanurzyć ręce w piach, w wodę, czy odzieniem zdławić jęzory ognia??!!

Ogień zniknął, tak samo jak buchająca z dłoni fala gorąca. Petru przełknął ślinę.
- To … tego … o czym rozprawialiście? - zapytał powtórnie, woląc nie dociekać dlaczego teraz Skuldyjczycy dla odmiany przyglądają się jego oczom.

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline