Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2013, 13:17   #111
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Buttal siedział już przed biurkiem kilkanaście minut, gniotąc tyłek na niewygodnym krześle. Torgga od razu został zaprowadzony na przesłuchanie, co można było tłumaczyć tym że to on dość gwałtownie zareagował na oskarżenia, a nie Reznik. Chociaż z drugiej strony jego złość była uzasadniona, gdy na widok ciał straż nie zapytała o co chodzi, tylko od razu otoczyła dwóch krasnoludów dobywając broń.Na szczęście ci przedstawiciele prawa nie byli typowymi, złośliwymi klawiszami. Dlatego też Buttal siedział na krześle, pilnowany przez jednego z funkcjonariuszy, a nie zakuty w kajdanach leżał na podłodze w celi. Po prawie kwadransie oczekiwania jedne z bocznych drzwi otworzyły się a do środka wszedł ubrany w kolczugę strażnik w średnim wieku. Sumiaste wąsy sięgały mu prawie do brody a wodniste, rybie oczy lustrowały otoczenie z wyraźnym znużeniem:

- To pan jest kumplem tego capiącego, co chce piwa w środku składania zeznań? - zapytał, siadając za biurkiem i sięgając po papier na notatki.

- Jeśli mówi pan o moim zawodowym ochroniarzu, którego zatrzymano wraz ze mną to owszem, brzmi to dość podobnie do niego - wyjaśnił Buttal

- Zawodowy ochroniarz...- mruknął mężczyzna, notując coś na kartce - [i]Nazywam się Nolan Colonesku, sierżant. Spiszę pana zeznania...Wyćwiczonym ruchem zamoczył pióro w kałamarzu, odczekał aż nadmiar atramentu spłynie i spojrzał na siedzącego przed nim krasnoluda:

- Imię, zawód, powód przybycia do miasta, ewentualne "plecy". I tak, pytam o to na wstępie żeby po godzinie przesłuchania nie usłyszeć od kogoś z góry "zatrzymałeś gościa rozpracowującego siatkę przemytniczą z Conlimote, wypuść go i zniszcz akta".

- Buttal z rodu Resnikuf, z Góry Mora. Oficialny osobisty kurier i przedstawiciel Dimzada Belegarda, dyrektora Hejm Mint i doradcy finansowego Króla spod Góry. Przybyłem do waszego miasta dziś jakoś z sześć godzin temu, gdyż na jutro wieczór jestem umówiony na audiencję u waszego jarla, któremu mam przekazać osobisty list od dyrektora naszej kompanii. Jeśli zaś chodzi o plecy no to pan Belegard, nasz faktor w mieście, urzednicy w pałacu, ewentualnie jeśli się panu nie spieszy to nasz ambasador. Aa, i jeszcze kapitan Striełok z waszych pograniczników - wyjaśnił w pełni uprzejdmie kurier.

- To się nazywa znajomości, a nie plecy ale dobrze wiedzieć- sierżant zanotował wszystko, co jednak chwilę mu zajęło. W trakcie pisania kilka razy maczał pióro w kałamarzu:

- No dobrze, panie Buttal. O ile dobrze zinterpretowałem zeznania pana "zawodowego ochroniarza", to nie wy byliście inicjatorami tej masakry, która miła miejsce na placu Kupieckim. Poprosiłbym żeby opisał pan jak to wyglądało z pana perspektywy.

- Z mojej perspektywy? No to tak. Szedłem sobie aż mnie jakiś człowiek z wózkiem czy czymś takim zaczepił i próbowal mi coś wcisnąć. Ale że dym zobaczył to jak wszyscy pobiegł tam, jak zrozumiałem jego uwagi, bo pogożelcy pewnie głodni. Jako że ciuchów mi się nie chcialo z dymu wietrzyć to poszedlem ze dwa kroki dalej ale nim dotarłem gdzieś indziej to do mnie jakiś podskakuje, możecie go rozpoznac po rozcietej na pół głowie, zapytał:Buttal Resnik? Po czym dwa razy ciął mnie w pancerz nożem i się zdzwił. Póżniej jeszcze dwóch takich wyskoczyło. No to ich zabiłem prócz jednego, co to mój ochroniarz, co się nudził, dopadl. Pragnę zaznaczyć ze byłem hugieniczny i humanitarny, używając topora, nie chcąc niechacy zranic postrzałem przypadkowych osób - podkreslił z dumą Buttal. -aa - dodał po chwili- i wtedy zacząłem krzyczeć straż, na pomoc, straż

Colonesku westchnął, patrząc ciężko na swojego rozmówcę:

- A młody mówił że ten twój kumpel gada bez ładu i składu...- pokręcił głową z pewnego rodzaju urzędnicza irytacją - No dobrze, jeszcze raz, ale powoli. Gdzie został pan zaatakowany i ilu było napastników?

- No napadli mnie tam gdzie znaleziono nas i trupy. Najpierw wypadł jeden, ale że jak ostatni frajer próbował przebić nożem krasnoludzką zbroję to zaraz wypadli do niego kumple, jeden z rapierem i jeden z kuszą - wyjaśnił cierpliwie Buttal zadziwiony niekumatością podoficera

- Dobrze... Których zabił pan, których pana kolega?- zapytał znowu, na spokojnie notując słowa kuriera.

- No to tak, temu co ma rozrąbany łeb to ja go rozrąbałem. I tego z rapierem co to nim siekł jakby pierwszy raz w życiu go widział. Tego z kuszą to Torgi załatwił. I muszę zaznaczyć że był to najmniej profesjonalny napad na mnie w moim życiu - kontynuował Buttal

- Rozumiem... I zakładam że nie dało się tego załatwić w sposób bezkrwawy ni tym bardziej pokojowy?- zapytał retorycznie, znów notując - Jakieś przypuszczenia, jaki charakter miał ten napad?

- Hmm, charakter? Strzelanie z kuszy, walenie rapierem jak kijem i próby zadźgania, oraz jak wspominałem fakt że znali moje nazwisko i mnie szukali pozwala mi przypuszczać że to pewnie napad rabunkowy - rzekł sarkastycznie od razu dodając, lecz już normalnie - [i]a zasadniczo rzecz biorąc to jak sądzę sprawy biznesowe. Się spodziewałem ale zakładałem że skoro mi dali czas do wieczora to zamachy zaczną się dopiero wówczas

- [i]Może pan dokładniej mi to wyjaśnić, panie Buttal?[i/]- strażnik odłożył pióro, splatając dłonie - Nie powiem, nie lubię plątać się pod nogami wielkich tego świata kiedy załatwiają interesy, ale lubię wiedzieć co się dzieje na ulicach miasta którego mam obowiązek strzec. Jakieś szczegóły co do "biznesowego" charakteru tej napaści?

- Powiedzmy, na razie czysto hipotetycznie, że w czasie podróżny miały miejsce dwa napady. No może jeden ale podzielony na dwa. Pewna grupa biznesmenów dotarła do miasta, weszła do gospody i po może 10 minutach ktoś prosi ich na spotkanie na dole tejże gospody, po nazwisku - jakże by inaczej, sugeruje że napady miały coś z nim wspólnego oraz że mogą nastąpić następne. Jeśli pewien list się zgubi, a pewien krasnolud spóźni się na pewno spotkanie z pewnym jarlem to nagle znajdzie tysiąc złotych monet. I ma czas się zastanowić do wieczora. Czysto hipotetycznie oczywiście.

Colonesku znów westchnął, masując palcami nasadę nosa:

-Czyli uwalniając pana od tych wszystkich "hipotetycznych", "prawdopodobnych" i "być może mających miejsce zdarzeń", ktoś zaraz po pana przybyciu władował się do miejsca gdzie się pan akurat zatrzymał i proponował panu tysiąc sztuk złota za zgubienie listu... Mówił pan że dla kogo pan pracuje?

- [i]Dla Dimzada Belegarda, zarządcy Hejm Mint, naszej głównej kompanii handlowej i dorady ekonomicznego naszego króla. Tak między nami to większość kompani podobno i tak jest królewska.

Mężczyzna przygładził wąsy i zamyślił się chwilę, by następnie złożyć papiery i przygnieść je do biurka kamiennym przyciskiem do papieru w kształcie zwiniętego we śnie niedźwiedzia: -No dobrze... Powoli zaczynam ogarniać cała sytuację... Porozmawiam ze Striełokiem, dla czystej pewności, i pomyślimy co z tym waszym fantem zrobić. W tym czasie poczekacie w celi, jeśli nie macie nic przeciwko. W sumie to nie macie nic do gadania. Wolę mięć pewność że nikt mi was nie sprzątnie w trakcie "przypadkowej bójki w barze, gdy nieznany biesiadnik śmiertelnie ranił was kilkoma ciosami topora i zniknął"...

- Nie sądzę by komuś się ten numer miał udać ale co mi tam, chociaż się wyspie. Ale sakwojaż zostaje ze mną - odparł Resnik dość zdecydowanym tonem , po czym dodał - ale dziękuje za troskę, większość by sprawę olała dopóki nie wpadła bym im przez okno.

- Tak, tak, tak. Jasne. Bierz pan swoją bezcenną torbę bo na pewno wszyscy w mieście mają na nią zlecenie - przewrócił oczami, wstając ze swojego miejsca. Głową skinął za obecnego w pomieszczeniu strażnika - Młody, odprowadź pana kuriera do celi jego kolegi...Młodzian zasalutował sprężyście i wstał ze swojego krzesła. Nolan uniósł jeszcze dłoń - A co do spraw wpadających przez okno... Dookoła miasta zbóje stają się coraz bardziej bezczelni, płatni rębacze plączą mi się po ulicach i nikt nie widzi niczego dziwnego w podpalaniu magazynów, rzucając w nie oliwą i podpalając, na oczach przechodniów... Ech, nawet przestępczy w dzisiejszych czasach to partacze.

Buttal mógł tylko skinąć głową na tą słuszną sprawę. No bo jak to nazwać. Gdzie stare dobre czasy, gdzie ludzie przykładali się do obowiązków. Wstyd że tak żałośni bandyci się w ogóle fatygują.
 
vanadu jest offline  
Stary 11-02-2013, 21:55   #112
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Konkurs wina. Przykrywka dla wielkiego zjazdu snobów. Stoły uginały się pod butelkami, kelnerzy roznosili napełnione czerwonym płynem kielichy. A na specjalnym podeście kwartet smyczkowy pod batutą jakiegoś magnackiego pieczeniarza “grał do kotleta”.


Bo tak jak łachmaniarze w zaułkach nie obalają butelki sikacza bez zakąski, tak wysoce urodzeni lub po prostu bogaci opoje nie piją publicznie bez muzyki grającej w tle. Co z tego że zagłuszanej przez chór plotkarzy z wyższych sfer.
Muzycy nie byli tu od tego by się popisywać talentem, tylko by nadać zwykłemu targowi win pozór ekskluzywnej imprezy dla wyższych sfer. Kulturalnej imprezy.
Na której wpuszczano tylko wyjątkowo bogatych snobów. Wina... lały się strumieniami.


W dodatku wyjątkowe dobre wina, co Jean potwierdził próbując swego ulubionej odmiany wina, Côtes du Rhône. W dodatku mógł smakować go sam. Sargas bowiem postanowił na własną rękę poszukać rozrywki i znikł w tłumie. Co zresztą Jean Battiste w niczym nie przeszkadzało. Przechadzał się po terenie imprezy szukając czegoś interesującego. Najlepiej madae Roques, ale... Jean nie był wybredny. Wszak równie dobrze mógł nie złowić nic. Pozostało więc liczyć na uśmiech Olidammary.

I taki uśmiech nastąpił.

Mignięcie obcasów, to wystarczyło Jeanowi, by niczym chart myśliwski podążyć na poszukiwanie zdobyczy ciekawszej niż żona Roquesa. Ten rodzaj obuwia kojarzył się gnomowi nader przyjemnie, co przekładało się na chęć zidentyfikowania ich właścicielki.
Ich stukot był wyraźny, ich błysk tuż przy podłodze kolił w oko niczym światło poranka w twarz kogoś po całonocnej libacji. A Jean... Jean naprawę zmienił się w charta, bezbłędnie podążając za właścicielką tej jakże niebezpiecznej parki butów.

Krążąc między gośćmi i kołując niczym pies myśliwski, powoli zbliżał się do swojego celu by w końcu zobaczyć parę opiętych siatkowanymi pończochami łydek, znikającą za parawanem prowadzącym na zaplecze jednego ze stanowisk winiarskich.

Kilkoro elfów wykłócało się o coś przy stole zastawionym wyszukanymi trunkami, nie zwróciwszy nawet uwagi na drobnego intruza który wkradł się do ich miejsca pracy.

Jean zaczął się skradać... wszak nogi na których były owe obcasy mogły należeć do innej kobiety, a nie do jego ulubionej złodziejki. Więc w milczeniu i ostrożnie skradał się do tego stanowiska, by... rozpoznać właścicielkę owych bucików. I by w przypadku pomyłki dyskretnie się wycofać.
-Mówię ci! Najpierw wystawimy Kwiatowy Strumień a dopiero potem Czerwony Specjał! A Lodowe zostawimy na koniec! Niczym finał w operze!

-Braciszku, twoje muzyczne porównania są dobre gdy miażdżysz kogoś w swojej recenzji ale nie gdy przychodzi do wystawiania win! Ojcze, powiedz mu coś!

- Uspokójcie się obaj!


Jean miał dość łatwe zadanie, jeśli jego główną częścią miało być bezszelestne zbliżenie się do celu. Elfia rodzinka winiarska była głośna niczym jakaś Westaliańska familia i do tego się z tym nie kryli.
Dlatego też Jean bez trudu podkradł się do kurtyny i rozchylił ją ostrożnie, by do środka wściubić tylko twarz. Kapelusz z szerokim rondem był swego rodzaju utrudnieniem, lecz dla chcącego nic trudnego.

Zaskoczeniem był natomiast widok pustej przestrzeni działowej, gdzie stały w równych rzędach butle i buteleczki. Gnom zamarł jednak kiedy tuż nad jego uchem rozległ się śpiewny głos, poprzedzony szczękiem odbezpieczanego mechanizmu spustowego.
-Milcz, właź do środka i wstawaj z klęczek...
Jean przez chwilę zamarł, po czym posłusznie wszedł za kurtynę. Nie ma co bowiem dyskutować z orężem niemalże przystawionym do głowy, nieważne jak szybkim się jest.
Dziewczyna westchnęła z irytacją, zasuwając kotarę aż zadzwoniły kółka na której była zawieszona.
-Mówiłam, wstań z.... kolan?- tajemnicza panna jakby zaniemówiła, by następnie obejść Jeana na około by finalnie stanąć przed nim, prezentując zgrabne łydki oraz kolana ukryte częściowo pod mocno wciętą suknią.

Gnom z trudem skupił się na swojej nieciekawej sytuacji, mając takie perspektywy przed oczami lecz jakimś cudem zachował zimną krew.
Zachował ją również wtedy gdy mała, ręczna kusza ładowana na długie szpilki podhaczyła rondo jego kapelusza i uniosła go do góry.
-Jean?- dziewczyna znana gnomowi jako Seravine Savoy opuściła broń, opierając dłoń na biodrze i przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą.- Naprawdę, czemu zawsze cię spotykam kiedy mam robotę na głowie?

Dziś również była ubrana w czarno-czerwony zestaw, poprzetykany srebrem i złotem. Jednoczęściowa suknia balowa podkreślała jej kobieca sylwetką a jedwabna pelerynka miała najpewniej za cel chociaż częściowo osłonić jej nagie plecy. Długie, czarne włosy zaś splecione miała w warkocz opadający na ramię, zakończony kryształową szpilką mogącą od biedy służyć za broń... Ale kto myśli o broni, przy takiej kobiecie jak niesławna Seravine Savoy w swym zgrabniejszym i bardziej niecnym wydaniu?

Złodziejka uśmiechnęła się lekko.
-Jak mnie tu znalazłeś?
-Mam nosa do pięknych kobiet, więc nic dziwnego, że ciągle na ciebie wpadam Seravine.-
uśmiechnął się bezczelnie Jean, poprawił kapelusz dodając żartobliwie.- Chyba że dziś nazywasz się inaczej?
-Zawsze lubiłam imię Seravine więc możesz mnie tak nazywać.-
dziewczyna zaśmiała się cicho, składając kuszę i doczepiając ją do wielowarstwowego, wieloczęściowego naszyjnika opadającego na jej piersi. Złożona kusza wyglądała jak jego część, nie zwracając szczególnie niczyjej uwagi.- Mam nadzieję że nie jesteś tutaj żeby powstrzymać mnie od wykonywania mojego niecnego zawodu...

Uśmiechnęła się zalotnie do gnoma, bawiąc się ozdobnym wachlarzem.

-Właściwie to powinienem cię powstrzymać z jakiegoś...- gnom wzruszył ramionami uśmiechając się ironicznie i mówiąc żartobliwie.-... Na pewno jest jakiś sensowny powód, ale w tej chwili jedyne co mi przychodzi do głowy to spora ilość niecnych myśli... i fantazji.
Podrapał się za uchem.- Poza tym poluję na kontakt z żoną Roqersa, ale to mało istotny w tej chwili detal. Co takiego zamierzasz ukraść?
-Zamierzam? W sumie to już ukradłam.-
mówiąc to, podwinęła lekko sukienkę ukazując dość zmyślną konstrukcję z pasków i linek, pozwalającą na umieszczenie w luźnej części jej kreacji jednej, konkretnej butelki zdaniem Seravine, wartej ukradzenia.

Sam gnom raczej nie zwrócił jednak uwagi na wartościowy trunek, gdyż z podwinięciem sukienki wiązały się widoki które oderwałyby każdego mężczyznę od niemal dowolnej czynności.
-No, bo się przeziębię.- rzuciła po kilku sekundach zadzierania kiecki, które dla Jeana mogłyby trwać wieczność.- A teraz wybacz Jean, ale ja też mam swego rodzaju... Obowiązki...
Podeszła do gnoma i pochyliła się do jego ucha, otaczając go zapachem różanych perfum.
-Biała kamienica przy placu Vindicara, drugie piętro, wieczór.- szepnęła głosem, od którego Jean dostał ciarek na plecach.- A teraz wybacz...
Zaklinacz poczuł jeszcze muśnięcie jej warg na policzku po czym zapach róż zaczął powoli rozwiewać się, wraz z wyjściem dziewczyny zza parawanu.

Ludzi było dużo. Chociaż określenie "ludzie" było dość pobłażliwe w stosunku do barwnej menażerii maniaków dobrych trunków wszelkich ras, płci oraz wieku. Jean minął na spokojnie krasnoludzkie stoisko gdzie brodacze zachwalali swój dwójniak, przy niziołkach chwalących się winem agrestowym był myślami przy podwiązce na udzie Seravine a kiedy zderzył się z czymś twardym na swojej drodze, w głowie miał obraz fragmentu jej koronkowej bielizny.
Gnom zatoczył się, poprawił kapelusz na głowie i uniósł przepraszająco dłoń.

-Pardon...

-Ty na mnie wpaść...

-Tak, przepraszam...

-Ja cię zjeść.


Gnom zamarł zaskoczony, ciałem będąc na bankiecie lecz myślami w znacznie przyjemniejszym miejscu. Z zamyślenia wyrwał go znajomo brzmiący, rubaszny rechot.
-Jestem niestrawny i wywołuje bóle przy próbie skonsumowania.- odparł Jean poprawiając kapelusz.- No, chyba że jesteś nadobną dziewicą, to wtedy konsumpcja... Nieważne zresztą.
Zorientowawszy się po chwili z kim ma do czynienia, gnom rzekł z uśmiechem.-Jaś... Ty też w pracy, czy dla rozrywki się tu kręcisz?
Półork wyszczerzył się, ubrany w dobrej roboty biała koszulę, czarne spodnie i... o zgrozo! Łydki miał opięte czerwonymi pończochami, na stopach zaś skórzane trzewiki z wielkimi klamrami. Słowem... Jasiek ubrany został wedle najświeższej, męskiej mody z A'loues.
-Szczerze? Nie jestem pewien...

-Ale ja jestem.-
zza masywnego ochroniarza wyłonił się jego pracodawca, czyli nikt inny jak Jacoppo. Niziołek uśmiechnął się lekko, ubrany w błękitny surdut i spiczasty kapelusz z pawim piórem.- Miło cię widzieć, Jean. Dowiedziałeś się czegoś na temat tej naszej paczuszki?
-W zasadzie, ktoś tu się bawi w alchemię najwyższej próby. W paczuszce był oricharcon.-
rzekł w odpowiedzi gnom. -Nie wiadomo skąd zdobyli taką jego ilość.
-Gdybym jeszcze wiedział co to takiego...-
niziołek uśmiechnął się krzywo, trącił kelnera w kolano i zmusił żeby pochylił się, by złodziej mógł zgarnąć z tacy kieliszek. Kiedy chłopak zaczął się prostować, Jasiek zgarnął kolejne trzy, by zostawić młodziaka z jednym, żałośnie wyglądającym kieliszkiem na tacce.- Nie wiedziałem że jesteś amatorem win...

Uśmiechnął się, uśmiechem mówiącym: "A teraz śpiewaj co tu robisz bo się cholernie nudzę".
-Bardziej amatorem żon. Słyszałeś może o Roquesach?- spytał nonszalanckim tonem Jean, wiedząc że Jacoppo musiał słyszeć. Gnom wręcz spodziewał się zszokowania z jego strony.
Niziołek nie wydawał z siebie dźwięków świadczących o zaskoczeniu. Zamiast tego zaśmiał się cicho i upił łyk wina.
-No, przyjacielu, wysoko celujesz. Chociaż nie powiem, ładna to bestyjka i warta zachodu... Zwłaszcza że jej mąż ma dość luźne podejście do instytucji małżeństwa i od żonki nie wymaga jakiegoś szczególnego konserwatyzmu.

Po chwili przestał żartować i dopił wino.

-Ale zakładam że nie chodzi ci o uwiedzenie jej? A może chodzi... ?
-Cóż... Nie jestem elfem, żeby ślicznotki padały przede mną pokotem na sam mój widok , więc trudno wymagać, by legnięcie w jej alkowie było moim celem.-
zaśmiała Kot podkręcając zawadiacko wąsa.- Ale taka znajomość może mi się przydać w przyszłości. Ostatnio zalegam w rodzinie, jeśli chodzi o obowiązki towarzyskie. Uznałem że w jej przypadku połączę obowiązki wobec rodu z przyjemnością względem siebie. Lepsze to niż kadzić starym matronom, lub lizać buty upudrowanym pyszałkom. A ty tu też w celach towarzyskich?
Jacoppo słuchał całego wywodu z miną: "Tia, wierze bo muszę...". Finalnie zaśmiał się cicho.
-Nie nie... Mamy tu coś w rodzaju... Testu.- rozejrzał się po sali.- Jest tu kilkunastu moich znajomych, pilnujących całego procesu. Sprawdzamy kilka młodych talentów przed wydaniem im... "koncesji".
Znów zmusił jakiegoś kelnerzynę do gięcia się, by mógł zgarnąć kolejny kieliszek.-A tak przy okazji... Skoro tylko o towarzystwo pani Roques tu chodzi, to czemu kilku naszych chłopaków pilnuje jej domu?

No tak, Jacoppo i jego chłopaki...
-Czy powinienem mówić ? - spytał gnom, biorąc jeden z kieliszków z winem i upijając z niego trochę.- Wiesz kim są Roquesowie? To chyba wystarczy, by nie pytać z czystej ciekawości, prawda?
Zerknął z ukosa.- Chyba, że... twoje interesy są powiązane jakąś z tą rodziną? Wszak powiadają, że Robert musi mieć jakieś brudne interesy na boku.
Niziołek uśmiechnął się, wodząc palcem po brzegu kieliszka i wywołując ten charakterystyczny dźwięk. Podobno niektórzy potrafili tworzyć symfonie, grając na kieliszkach w różnym stopniu napełnionych wodą.

Tak czy inaczej złodziej upił w końcu łyk i westchnął.
-Cholera, to chyba krasnoludzkie, bo siekło... Jeśli idzie zaś o Roberta, rozczaruję cię. Szef samemu zaczął rozpracowywać jego osobę, szukając jakiegoś haka do wykorzystania w przyszłości. Niestety, Roques odziedziczył majątek po ojcu, który odziedziczył go po swoim ojcu, który odziedziczył go po swoim ojcu, który...

-Odziedziczył go po swoim ojcu?- Jasiek uśmiechnął się lekko, wchodząc Jacoppo w środek zdania.

Niziołek pokręcił głową.-Akurat nie. Pradziadek Roberta Roquesa otrzymał ogromne nadania ziemskie gdy w czasie bitwy pod o Szary Wąwóz celnym strzałem z trebusza zmiażdżył namiot dowodzenia Middenlandziej armii, w którym znajdował się cały sztab...- zmarszczył brwi, widząc zaskoczenie Jeana.- No co? Facet jest tak czysty ze musiałem szukać machlojek w dość odległych konarach jego drzewa genealogicznego... Nie zmienia to jednak faktu że Robert ma za uszami nie tyle prawnie, co moralnie.
-Tu się nie zgodzę. Hak jest.- odparł cicho gnom.- A raczej malutki haczyk. Nic na to nie złowisz, ale możesz podrażnić. Tyle że nie ma sensu robić sobie z Roberta wroga mając blotki w rękawie, nieprawdaż?

-Może... Ale straszny z niego gaduła, wiesz? Uwielbia paplać o wszystkim, zwłaszcza gdy ma dobry nastrój, lub gdy wypije troszeczkę za dużo. Sam się o tym przekonałem. Niestety, nie powiedział niczego wartego uwagi.-
niziołek westchnął cicho.- Chociaż może nie spotkałem go w chwili prawdziwego szczęścia... O ile wiesz co mam na myśli?

Jacoppo spojrzał wymownie na rozmówcę, jedną ręką wykonując bardzo jednoznaczny gest umiejętnie zamaskowany poprawieniem sprzączki u pasa.
-A ta niemoralność Roberta, pewnie kojarzona jest z cnotami satyrów?- spytał ironicznie gnom.
-Powiedzmy... A że nasz drogi Robert lubi usystematyzowany styl życia, romanse w czystej postaci zdarzają mu się nieczęsto... Ale jest pewne miejsce gdzie mężczyzna z dużym zasobem złota może pozwalać sobie na chwile... relaksu i radości.
Ta wieść zdegustowała gnoma... Taka stabilizacja to oznaka bycia pantoflarzem, któremu wydaje się że jest pogromcą kobiecych serc. Żałosna iluzja w której toną często bogaci ludzie. Toż to niemal jakby miał kilka żon... które się pindrzą dla niego każdej nocy. Nuda.
-A jego żona? Też taka wielbicielka ustabilizowanego życia łóżkowego? A można cnotka, bądź miłośniczka flirtu?- spytał zaciekawiony Jean Battiste.
-I tu jest problem... Nie udało mi się do niej zbliżyć, a wszyscy zalotnicy opłacani z kasy mojego pracodawcy okazji się nie sprostać jej... osobowości? Bo ja wiem, nie wiem co ona robi z tymi facetami. Jeden popadł w depresję, drugi w alkoholizm a trzeci, o zgrozo, zakochał się w niej bez pamięci...
-Niech zgadnę, sami przystojni, uwodzicielsko romantyczni i... o elfim typie urody?-
spytał retorycznie gnom popijając wino.
-Ten którego doprowadziła do depresji był półelfem, bardem. Nieszczęśnik który popadł w alkoholizm był pierwszym mieczem morskiego barona z Ardentes, na pewno nie elfiak, a trzeci to jakiś młodzian, znany z miłosnych wyczynów w stolicy...- Jacoppo bezradnie wzruszył ramionami.
-Może cię to zdziwi, ale nie które kobiety przekładają mięśnie nad urodę. Inne...- szpieg wzdrygnął się na wspomnienie pewnej niemiłej przygody z pewną z pozoru uroczą szlachcianką.-...obijanie kochanków w alkowie biczem.
-To obijanie nie musi być takie złe, jeśli operatorka bicza zna się na rzeczy.-
niziołek zaśmiał się i zmarszczył brwi, kiedy podszedł do niego szlachcic niczym nie wyróżniający się z tłumu. Mężczyzna pochylił się do złodzieja i powiedział mu coś na ucho.

De Barill skrzywił się i łypnął na niego wrogo.

-Jak to "nie ma"?!- syknął przez zęby.- Miałeś mieć na nią oko...

-Miałem, szefie...

-Chcesz mi powiedzieć że któryś z tych żółtodziobów cię obszedł?!

-Na to wygląda...-
mężczyzna pochylił głowę, skruszony. Jacoppo zas przejechał dłonią po twarzy.

-Świetnie. W takim razie twoja głowa w tym, żeby ustalić który z nich cię wykiwał.

-Ale szefie...

-Jazda i bez gadania!


Przebrany złodziej, bo nim najpewniej był szlachcic, skinął głową i z podkulonym ogonem zniknął w tłumie.

-Dobre, czy złe wiadomości?-
spytał uprzejmie gnom maskując swą ciekawość uprzejmym uśmieszkiem.
-Idioci pozwolili by obiekt egzaminu został skradziony bez ich wiedzy.- uśmiechnął się krzywo, znów zgarniając kieliszek wina z pobliskiej tacy. Tym razem gotowy na to kelner niósł ją dość nisko.
Gnom zaśmiał się głośno słysząc te słowa.- No cóż... Widać trafiła kosa na kamień i przecięła go. A wracając do żony Roquesa, wiesz gdzie ona lubi bywać o tej porze?
-I tu jest pies pogrzebany, bo bez bezpośredniego kontaktu z obserwatorami nie pomogę w tej kwestii. Jest młoda, z minimalnymi zobowiązaniami i bogata. Robi to na co aktualnie ma ochotę. Jedyne co jest dość regularne, to odbieranie przez nią syna z lekcji u jednej ze starszych guwernantek.
-Zawsze mogę uderzyć bezpośrednio. Wysyłając miłosny liścik.
- rzekł pod nosem Jean. Ale wolał tak desperackie zagranie zostawić na ostateczność. Zresztą, nie było powodu do pośpiechu. Po utracie wspierającego ich gangu, oraz zniknięciu metalurga którego "zatrudnili" spiskowcy zapewne potrzebowali czasu na wylizanie się z ran. A i Robert Roques się nigdzie nie wybierał. -A ulubiony zamtuz Roberta i ulubione dziewczynki, to pewnie znasz?-Jest tylko jeden zamtuz dość dobry dla kogoś z taką kasą.

No tak. Jeśli szło o płatną miłość, w Periquex były dwa typy dziewczyn. Dziwki i kurtyzany. Te pierwsze usługiwały żeglarzom, najemnikom i mniej zamożnym mieszkańcom stolicy. Pracowały w małych, często nielegalnych burdelach i nie miały co liczyć na jako taki poziom życia.
Kurtyzany zaś, bez wyjątku, pracowały w Gildii Negocjowalnego Afektu. Małym pałacu w centrum dzielnicy kupieckiej, będącym najlepszym domem nocy po tej stronie morza.

-A jak z tymi twoimi wielbicielami żony Roquesa, da się z którymś z nich pogadać?- spytał Jean podkręcając wąsa zawadiacko.
-Jasne, jasne... Zajrzyj do mnie wieczorem do karczmy, to dam ci na nich namiary.
-Jutro raczej, na dziś wieczór mam już plany.
-rzekł w odpowiedzi Jean znacząco mrugając okiem.
-Ech... W imię króla i A'loues, agenci korony wiecznie na posterunku.- rzucił ironicznie Jacoppo, kręcąc głową.- Dobrze, do jutra. Pozwól że teraz zajmę się czymś innym niż pogaduchy i picie wina...

Niziołek skinął rozmówcy głową, trącił Jasia w kolano i ruszył pomiędzy gośćmi, dość szybko wtapiając się w tłum.

A gnom został sam w tłumie, zadowolony i uśmiechnięty. Sytuacja robiła się z każdą chwilą ciekawsza. Co prawda zapewne już nic interesującego gnoma nie czekało na tym przyjęciu, a i nasycił swe uszy ciekawymi informacjami, to jednak Jean Battiste postanowił jeszcze się tu pokręcić.
Do spotkania w białej kamienicy miał jeszcze z dwie-trzy godziny. Wystarczająco by znaleźć wśród tych butelek jakąś wartą grzechu. Idealną na spotkanie we dwoje. Gnomy wszak mają nosa nie tylko do kobiet.
Poza tym... Jeanowi nie chciało się już biegać jak kot z pęcherzem po mieście za Marią Roques. Jak kocha to poczeka, a że pewnie nie kocha (no bo jak może skoro pewnie jeśli zna to tylko z widzenie), to tym bardziej nie było potrzeby tracenia świetnie się zapowiadającego wieczoru na nią.
Tak więc dziś Seravine, a jutro pogaduchy z Jacoppo, a potem... się zobaczy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-02-2013, 15:11   #113
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Uśmiechnęła się lekko. Tak, widok był paskudny. Tak paskudny, że pewnie by zwróciła ostatnie dwa posiłki gdyby nie fakt, że musiała wytrzymać. Rzyganie komuś na łeb było raczej zwracajace uwagę i psujące element zaskoczenia.

-Niech stwór rozprawi się z kultystami, a potem zaczniemy do niego strzelać. My we trzech złapiemy go w zwarciu, ty zostań tutaj, jakby co to zawsze masz szansę większą uciec jeśli my polegniemy.


-Mam poświęcone kule...- Arthus wymamrotał cicho, w niemym przerażeniu obserwując rozrywanych na kawałki heretykach. Podłogę raz za razem pokrywały rozlane wnętrzności, krew oraz żółć.- Ale czy to pomoże? To bydle najlepiej by było spalić...

-Czy mi się wydaje czy on się w coś zmienia... ?-
Cid, wspierając się o pobliską kolumnę pochylił się lekko i zmrużył oczy.

Faktycznie, kiedy Tsuki spojrzała w stronę odrażającej abominacji zobaczyła wyłaniające się spod skóry potwora chitynowe płyty, które powoli zaczynały okrywać jego grzbiet, ręce oraz nogi. Co więcej, przyklejone do jego pleców były też wielkie, przeźroczyste skrzydła, jak u muchy.

Tamir skrzywił się.

-Nie jest dobrze...-
patrząc do góry wyciągnął palec, wskazując szklaną kopułę chronioną lekką kratą z pordzewiałej stali.

Zamrugała.

-Dobra... bierz muszkiet i strzelaj teraz nim całe to cholerstwo pokryje się pancerzem. Celuj w miejsca krytyczne... mam nadzieję, że to są miejsca krytyczne takie jak u człowieka czy humanoidów.-

-A ty?- mężczyzna zdjął muszkiet z pleców, odbezpieczył mechanizm i zaczął ładować do otworu nad zamkiem te dziwaczne pociski które do tej pory sprawdzały się w walce co najmniej nieźle.

-A my?- zapytał Cid, odsuwając się od krawędzi.

Smród rozrywanych flaków dotarł już na wysokość ukrywającego sie oddziału inkwizycji.

Westchnęła i wyciągnęła ostatni naładowany pistolet. Nie umiała sprawnie ich ładować więc pewnie po jej robocie by to jej wybuchło.

Chybi na pewno, ale warto spróbować.

-Strzelę druga, wpierw użyj tych swoich święconych kulek. A potem walczymy i nadzieja, że wsparcie dotrze. Nie możemy temu pozwolić na spokojne dorastanie i wylecenie by siać terror w Skuld.-


Arthus skinął głową, odciągnął kurek broni i oparł kolbę o ramię, by w spokoju wycelować. Kątem oka obserwował jak elfka i jego dwóch towarzyszy schodzi powoli po schodach, świadom że początek tej walki może mieć niebagatelny wpływ na cały jej przebieg.

Tsuki zaś, stąpając lekko niczym duch spokojnie pokonywała kolejne stopnie przy dość groteskowym akompaniamencie dźwięków rwanych ciał i krzyków mordowanych ludzi. Ale cóż, idioci sami w swoich modlitwach prosili o karę, na którą ich bóstwo łaskawie się zgodziło.

Będąc mniej więcej półtora metra nad podłogą wieży samurajka przystanęła, odciągnęła kurek broni i uniosła rękę, celując mniej więcej między łopatki potwora zajętego zjadaniem wnętrzności jeszcze żywego heretyka.

Draska z cichym kliknięciem wykrzesała z siebie chmurę iskier, które z sykiem podpaliły proch wewnątrz lufy. Strzał który się rozległ był równie głośny co celny, gdy kula przeszyła powietrze i ciągnąc za sobą ogon dymu wbiła się między łopatki abominacji.

Stwór zawył, puścił konająca ofiarę i obrócił się, wybałuszając na trójkę intruzów swoje owadzie oczy i wypluwając spomiędzy szczęk krwawy ochłap mięsa.

Drugi pocisk wbił się w czubek jego głowy i prawie zbił bestię z nóg, sprawiając że w komiczny sposób pochyliła łeb i w ostatniej chwili zaparła się łapami o podłogę. Bydle było wielkości ogra.

Pistolet upuszczony został do torby gdy sama sięgnęła po swoją katanę i postąpiła trzy kroki po skosie na prawo od głowy demona.

Przy ostatnim kroku szybkim ruchem wyciągnęła swoją uświęconą przez przodków broń i cięła tuż pod gębą potwora, gdzieś gdzie człowiek miałby gardło. Czyli klasyczna próba dekapitacji. Nie była pewna czy demon tego kalibru padł by od jednego jej cięcia, ale starała się zawsze maksymalizować zadawane obrażenia. Lub zadawać je tak, by były bolesne.

No i atakowała z zaskoczenia, to mogło pomóc.

Stwór podniósł łeb mniej więcej w chwili kiedy Tsuki ze świstem dobyła miecza. Wielkie, pozbawione wyrazu ślepia spotkały się na ułamek sekundy ze skupionymi oczami wojowniczki, by następnie zamknąć się pod wpływem niewyobrażalnego bólu.

Świecące na złoto ostrze katany przecięło skórę, mięśnie i kości niczym rozgrzany nóż kostkę masła.

Elfka odruchowo wstrzymała oddech, kiedy krew wymieszana z płynami ustrojowymi potwora obryzgała jej ręce oraz zbroję, a z rozpłatanych arterii oraz żył zaczęły wypełzać i wylatywać wielkie, opasłe muchy w różnych stadiach rozwoju.

Nim jednak potwór zdążył podjąć jakąkolwiek akcję, za plecami wojowniczki rozległ się nieco nierówny okrzyk bojowy.

-Cuthbert!!


Dwie rozmazane smugi, które po dokładniejszej obserwacji okazały się Tamirem oraz Cidem, przemknęły obok Tsuki, by z impetem wpaść na zawodzące z bólu szkaradztwo. Pokryte wodą święconą ostrza cięły i rąbały, otwierając kolejna rany na cielsku przyzwanej potworności.

Nie czekała, tylko wykonała kolejny atak. Tym razem nie wkładała w to wielkiej finezji godnej najwspanialszych mistrzów, nie była to też zręczność jakiegoś zmyślnego rzemieślnika rzeźbiącego figurkę bożka, oddajac się tej pracy z nabożną czcią.

Oburącz, wyprowadziła cięcie znad głowy, tnąc wzdłuż klatki piersiowej... lub czegoś co nią miało być, w jednym, szybkim ruchu.

I potwór zawył po raz kolejny, szeroko rozrzucają ramiona, kiedy wąskie ostrze rozpłatało mu skórę na torsie a ona sama rozwarła się niczym bardzo opięty materiał, rozrywający się wzdłuż grzbietu noszącego pod wpływem małego nacięcia.

Płuca, serce, rogowate żebra i pełzające w nich larwy much ukazały się oczom Tsuki, by sekundę później zniknąć w licznych rozbryzgach krwi z przeciętych tętnic.

Tsuki bezwiednie zamknęła oczy i próbowała osłonić twarz dłońmi, kiedy czarna i śmierdząca jucha opryskała ją od stóp do głów, czyniąc bezbronną i zdezorientowaną. Żołądek podszedł jej do gardła.

To co miało miejsce potem było dla niej mieszanina chaotycznych dźwięków.

Najpierw był przeszywający ryk zranionego demona. Potem w ogólnym zgiełku poznać dał się kolejny wystrzał z muszkietu Arthusa, pomieszany z dźwiękiem metalowej kuli z dużą szybkością uderzającej w worek z mięsem.

Finalnie był jednak świst szponów, krzyk Cida i gwałtowne szarpnięcie połączone z krzykiem mężczyzny.

Sekundę później, kiedy leżąc pod ścianą Tsuki oczyściła twarz z lepkiej krwi, jej oczom ukazała się pobladła twarz Cida, leżącego obok niej i dociskającego obie ręce do potwornej rany na brzuchu.

Mężczyzna uśmiechnął się blado, a z nosa i ust pociekły mu stróżki krwi.

-Cóż...Kurwa...-
zaśmiał się cicho i rozkaszlał niczym gruźlik w terminalnym stadium choroby.

Tamir zaś dalej skakał dookoła bestii, unikając jej szponów i tnąc sejmitarami. Rany po jego mieczu zasklepiały się jednak na łapskach i torsie demonicznego avatara.

Uśmiechnęła się lekko.

-Dzięki Cid. Spłacam dług.-


Sama wyciągnęła miksturę leczniczą, jedną z tych mocniejszych, i w miarę delikatnie wetknęła w dziób towarzysza by wypił. Pomoże, dłużej pożyje, czeka się na pomoc od reszty grupy i niech mają maga jakiegoś ze sobą. Lub kapłana.

-Wytrzymaj, ja lecę pomóc dobić gnojka.-


I oczywiście pozwoliła sobie na jeszcze jeden atak, na głowę demona.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 18-02-2013, 00:40   #114
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Palenquiańczyk nie odpowiedział druidowi, skinął jedynie głową i nie spieszył się z podążeniem w jego ślady choć nogi się pod nim uginały jak pod pijanym. Po prawdzie ociągał się dopóki nie upewnił się że druid jest na tyle głęboko że nie wychynie znienacka. Dopiero wtedy spojrzał w kierunku masywu. Ból całego ciała, upływ krwi i wyczerpanie sprawiały że drżał niczym osika. Uciekając stamtąd nie spodziewał się że ujdzie z życiem, ale całą euforię stłumił ból i gorzka świadomość że udało im się uratować tylko jedną duszę.

Dopiero po chwili wziął się w garść. Jeśli tylko jedną Lu'ccię uratowali, to i sami wydostali się żywi, a to było więcej niż na co ktokolwiek świadom ich szaleńczego zamiaru mógł liczyć. Obolałe, brudne, upazurzone dłonie przytknął do twarzy i przetarł ją ze znużeniem i rodzącą się radością. Wbił spojrzenie w niebo na wschodzie.
- Nie dla mego zysku, ale dla Twej chwały i dla dobra tych, którzy Cię potrzebują, Ojcze Słońce - wyszeptał z wdzięcznością. Potem spojrzał na masyw i w duszy obiecał coś sobie.

Nie zwlekał już, złapał tę po stokroć przeklętą baryłkę z prochem, wstąpił do kryjówki i starannie zamknął za sobą wejście. Pragnienie go męczyło, gardło miał wysuszone na popiół a otarcia, siniaki i rany ćmiły tępym i ostrym bólem - do wyboru, do koloru. Napomniał się by nie pokazywać zbytnio szponów, szczególnie że dziewczyna po okropnych przeżyciach mogła wpaść na widok takiego "mrocznego daru" po prostu w panikę...

- Hahaha! Żyje!

- No mówiłem że żyje...

- Oj cichaj, dziadu, nie psuj mi uciechy!

Kryjówka okazała się swego rodzaju jamą wydrążoną w ziemi i wsparta kamieniami przy ścianach. Dawniej było to pewnie miejsce kultu druidzkiego, lecz kamienne stoły pękły, podziemne menhiry straciły swą moc a druidzi którzy się opiekowali tym miejscem uciekli lub zginęli wiele lat temu.

Na środku rozpalone zostało ognisko, z którego minimalna ilość dymu uciekała pod sufit. Przy ogniu siedzieli Aust, Rulf i Lu'cia, z czego dziewczyna otulona była kocem i bezwiednie patrzyła w płomienie. Petru nareszcie miał okazję przyjrzeć się jej przez chwilę w znośnym świetle … i dreszcz nim wstrząsnął.


Rulf poderwał się i klepnął Petru po ramieniu, samemu ledwo trzymając się na nogach.
- Cholera, dobrze że żyjesz...

Tropiciel czuł się jakby łamano go kołem i obito młotem. Porozrywane odzienie i zbroja, krew i wymiociny w których był unurzany - dawały dowód że ta noc do granic przetestowała jego odporność i siły. Na szczęście nic z tego nie miało znaczenia, bowiem...
- Żyję dzięki łasce Ojca Słońce i wam - uśmiechnął się do Skuldyjczyka, szeroko, teraz już wyzbyty rezerwy, skinął też druidowi i Austowi. - Nawet nie wiecie jaka to ulga was ujrzeć - drżenie po raz kolejny przebiegło przez jego wysuszone na rzemień ciało gdy słowa przywołały niedawny horror. Klepnął harcownika w bark, miarkując swą siłę na widok ewidentnych obrażeń towarzysza.
- Co się stało? Jakby co to zaraz cię opatrzę - zapewnił.

Pospiesznie, z dala od ognia, odłożył baryłkę z prochem i granaty wyciągnięte zza pazuchy, sięgnął po manierkę by małymi łykami zaspokoić pragnienie. Gdy wreszcie gardło przestało przypominać tarkę zerknął ku Lu'cci, na chwilę i nie okazując zgrozy. Pilnował się by chować przed nią pazury.
- Co jej jest? - zapytał Cetha.

Rulf pokręcił tylko głową na ofertę pomocy i wrócił do ogniska.
- Muszę się tylko wyspać, zjeść coś i się napić... Ty z resztą też...

Petru już jednak nie słuchał, stojąc obok wspartego na kosturze druida. Ceth westchnął, patrząc ponuro na dziewczynę.
- Prawie miesiąc niewoli u kultystów złamałby każdego człowieka... Nie jest źle, biorąc pod uwagę to co ją spotkało. Zamknięcie się w sobie to typowa reakcja obronna... Pomogę jej, ukoję ból i pozwolę nie myśleć o tym co ją spotkało... To da nam czas na ustalenia, i podjęcie jakichś działań...

Wyznawca Pelora podobnie jak druid spoglądał na Lu'ccię. Mógł jedynie żałować że jeśli chodzi o uzdrawianie jego wiedza kończy się na nastawianiu kończyn i bandażowaniu ran - do leczenia znękanego umysłu albo i czegoś gorszego wiele mu brakowało.
- Ceth - odezwał się wreszcie, ciągle spoglądając na dziewczynę - dziękuję. Nie myślałem że ujdę z życiem - wstrząsnął nim dreszcz grozy. Wcześniejszej furii szkarłatnej jak krew już nic w nim nie pozostało i ludzkie uczucia miały do niego przystęp. Teraz skłonił głowę przed druidem.
- Gdybym mógł pomóc daj znać - dodał, czując jak przenikliwe niczym wicher z pustkowi wyczerpanie nawet jego pokonuje. Ale miał dziwne wrażenie że gdyby Nemertes go teraz widziała, byłaby z niego ... zadowolona? dumna? Aż go coś zakłuło w sercu.

- Najpierw zjedz coś. Wyśpij się. Wypij też jedną z ampułek stojących przy ognisku. - Eap Craith palcem wskazał na zielone szkło.- To przyśpieszy leczenie ran w trakcie snu.

Petru skinął głową. Druid miał całkowitą rację. Palenquiańczyk już teraz chwiał się na nogach a krew ciągle ciekła z rany na boku - tam gdzie jeszcze nóż kultysty Ravenmora poszatkował jego twardą jak rzemień skórę - jak i z kilku zadrapań i ukąszeń, śladów niedawnej walki. Ale jeszcze parę spraw nie dawało mu spokoju.
- Ceth, jak was wcześniej tropiłem to oprócz Wichra widziałem tropy jakiegoś innego zwierzęcia które było z wami - ukrywa się gdzieś w pobliżu czy jak? I jak to się stało że wasz oddział wpadł w pułapkę? - o to ostatnie zapytał już naprawdę cicho, by tylko do uszu druida doszło - Tam na masywie był jeden z waszych, co to ... przeszedł na stronę tych bezbożnych psów, oby Pelor przeklął ich dusze.

- My, druidzi, potrafimy przyzywać zwierzęta z planu natury, w ich najczystszej postaci. potrafię przyzywać istotę wilka, która tutaj staje się wilkiem. Więc możliwe że znalazłeś tropy któregoś z przyzwanych przeze mnie zwierząt. Dużo ich było w czasie naszych zasadzek...

Aust zaś podniósł wzrok i spojrzał na Petru z pewnym zainteresowaniem​.
- Jak to... ? Przecież wszystkich wybili albo pojmali...- półelf skrzywił się. - Musiałeś się pomylić. To nie mógł być żaden z naszych towarzyszy broni.

Tropiciel zawahał się i speszył.
- Pewnie tak - mruknął - albo któryś z Grzeszników założył resztki munduru zdartego z jednego z waszych.
Nie spoglądał już na Austa, tak naprawdę to starannie omijał Skuldyjczyków wzrokiem. Doskonale pamiętał co nekrofil powiedział, ale nie miało to już znaczenia - ostrze kukri zakończyło żywot zdrajcy. A przynajmniej tak mu się wydawało że nie miało to już znaczenia.

Jak w pijanym widzie przyjrzał się jeszcze raz Lu'cci, zwłaszcza jej chorobliwie zmienionej twarzy. Ale tracił siły w zastraszającym tempie i teraz osunął się na kolana przy ognisku. Pole widzenia zawęziło mu się i tylko z najwyższym trudem przełknął kilka łyków wody. Zaczął rozwiązywać rzemyki zbroi by choć zraniony bok opatrzyć, ale naraz zorientował się że leży na skale a oczy same mu się zamykają. Ostatnie co zarejestrował to jego własna dłoń zaciskająca się na rękojeści miecza...




[media]http://www.youtube.com/watch?v=GusLypfx7OQ[/media]

Sen nie przyniósł ukojenia. Petru nie był tego świadom ale jęczał, rzucał się i całe jego ciało dygotało, a światło przeciskało się przez szczeliny powiek. Krew sącząca się z boku opalizowała w blasku ognia i migotała wielobarwnie. Za wszystko trzeba przecież zapłacić...

Magia Chaosu nie tylko na materii płaskowyżu odciskała swe piętno, nie tylko na kultystach i ich ofiarach. Upiorne inkantacje powracały echem we śnie do Petru, wciąż i wciąż, drapiąc żelaznymi pazurami po ścianach broniących jego jaźni. I wdzierając się podstępnie do fortecy jego umysłu, ukazując obrazy z piekła rodem, nadwątlając wiarę i zdrowe zmysły. Obrazy męki, demonicznych legionów i ich patronów, spustoszenia i wytworów chorej imaginacji, ciągle i ciągle na nowo...






Szaleństwo rodem z krain Chaosu dręczyło syna Pelora, wwiercało się w jego umysł i czyhało na jego duszę. Zarazem jednak coś innego budziło się dziś w Petru, jedna z części jego dziedzictwa otrząsała się z letargu i spoglądała czerwonymi jak ogień ślepiami na to co groziło jej spadkobiercy. I przesycone szaleństwem sny starły się z innymi snami, pełnymi ognia i krwi, łopotu skrzydeł i ryku wściekłości, błysku ostrych kłów i furii szalejącej magii.





Dygocący, wijący się na podłodze Petru nie był świadom spojrzeń czujnych oczu wbitych w jego twarz, tak samo jak dłoni przytrzymujących go w miejscu ani gotowej do użycia broni. Niczego nie był świadom, jedynie gorejącego w nim ognia...


- To idiotyzm - poznał głos Rulfa. Zagniewanego Rulfa. Syn Pelora zdał sobie sprawę z tego że przynajmniej od kilku minut, powoli wracając do świadomości, słyszał głosy. Rozmowę. Kłótnię?

Mógł dalej udawać śpiącego i nasłuchiwać czego rozmowa dotyczyła. Ale to nie była jego droga, poza tym wszystko go tak bolało, jakby całą noc spędził leżąc na kamieniu posadzki i ani chwili dłużej nie mógłby wytrzymać w tej pozycji. Gdy otworzył oczy przekonał się że to prawda, jedynie kawałek koca miał wciśnięty pod głowę a jego resztą był nakryty. Głowa go bolała. Tors go bolał. Kończyny go bolały. Dokładnie WSZYSTKO go bolało. Podniósł się ostrożnie i powoli do siadu, przerywając tym samym kłótnię. Po tym jak bardzo był wygłodniały zgadywał że spał zdecydowanie dłużej niż od dawna mu się to zdarzyło. A może to zapach strawy aż tak pobudził jego apetyt?
- Dzień dobry - mruknął z bladym uśmiechem skierowanym do Skuldyjczyków, bladym, bowiem tylko na tyle było go stać, przynajmniej w tej chwili. - Widzę że łaska Ojca Słońce jest z nami - rozejrzał się dostrzegając że wszyscy przynajmniej przeżyli noc.

Sięgnął po manierkę, ale zanim jej dosięgnął zerknął raz jeszcze na mężów ze Skuld.
- O czym radziliście? - zapytał - Wiecie, wolałbym wiedzieć, bo ostatnio co słyszę o “idiotyzmie”, to to cholernie boli - zażartował. Co prawda jednak była to prawda, i Petru zacisnął dłonie w pięści, aż mu się pazury wryły w skórę. Przypomniał sobie chociażby walkę z wyznawcami Ravenmora czy zbrojny odwrót z masywu, aż nim zatrzęsło i - zdać się mogło - płynny ogień rozpalił mu się w żyłach. Gorący wiatr go owiał, przygnany nie wiadomo skąd.

- To co żeście zdecydowali? - zagadnął.

Naraz zdał sobie sprawę z tego że nikt go nie słucha, za to wszyscy wpatrują się w niego szeroko rozwartymi oczyma. Spojrzał w dół, na własne ręce i teraz jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, potem - przerażenia. Obie dłonie spowijały płomienie. I to odczute przed chwilą gorąco od nich właśnie buchało.


Wpatrywał się w swe płonące dłonie, ze zgrozą, fascynacją i niedowierzaniem. Zbroja przy nadgarstkach zaczynała dymić, ale same dłonie nie wydawały się cierpieć z powodu płomieni. Palenquiańczyk, sparaliżowany ze zgrozy, nie wiedział co począć. Czy zanurzyć ręce w piach, w wodę, czy odzieniem zdławić jęzory ognia??!!

Ogień zniknął, tak samo jak buchająca z dłoni fala gorąca. Petru przełknął ślinę.
- To … tego … o czym rozprawialiście? - zapytał powtórnie, woląc nie dociekać dlaczego teraz Skuldyjczycy dla odmiany przyglądają się jego oczom.

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 19-02-2013, 21:29   #115
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal



-Nuuudno tu...

Zachrypnięty głos leżącego na pryczy krasnoluda poniósł się po całej celi, odbił echem od ścian korytarza i słyszalny był pewnie nawet na parterze posterunku.

-Nuuudzi mi się…

-Wiemy, Torrga, powtarzasz się!


-Ale kiedy naprawdę mi się nudzi!- poirytowany brodacz usiadł na łóżku, przejechał dłonią po twarzy i finalnie podszedł do zakratowanych drzwi, by spróbować przecisnąć głowę między prętami.- Klawisz!

-Co?!

-Nudo że żal dupsko ściska!

-Nosz kurwa mać! Jeśli kiedykolwiek zacznę narzekać na pijaków w areszcie, niech ktoś mi wspomni o trzeźwych krasnoludach!


Torgga zarechotał cicho, obrócił się i oparł plecami o kraty.

-Tak w ogóle to, czemu tu siedzimy?

Buttal już zdążył przywyknąć do retorycznych pytań ze strony swojego towarzysza, więc przełożył karty w dłoni i westchnął tylko.

-Mówiłem. Sierżant rozgada się ze Striełokiem a my siedzimy tu dla bezpieczeństwa.

-Czyjego?! Ewentualnych napastników?!

-Na to wychodzi.
- kurier uśmiechnął się lekko i ułożył karty na stołku, służącym za stolik do gry.- Kareta czwórek.

-Brodaty szczęściarz!


Siedzący w sąsiedniej celi łachudra prychnął gniewnie i z chuderlawymi rękami przełożonymi przez kratę celi rzucił swoje karty na stołek. Ogółem, okazał się lepszym towarzyszem odsiadki niż brak towarzysza, a posiadane przez niego karty tylko ułatwiły Buttalowi przetrzymanie długich minut spędzonych w celu.

Buttalowi, ale nie Torrgiemu, dla którego hazard miał sens tylko wtedy gdy grało się o alkohol.

Nolly, gdyż tak przedstawił się lokator sąsiedniej celi, uśmiechnął się, podrapał po niezbyt gęstym zaroście i pociągnął nosem.

-To za co siedzicie? Paragraf dwanaście?

-Co takiego?

-Paragraf dwanaście określa jedno ze standardowych wykroczeń dokonywanych przez krasnoludy.

-A dokładniej?

-Upojenie alkoholowe połączone z wymachiwaniem toporem i biciem funkcjonariuszy po częściach miękkich.

-Aha…-
Buttal wyobraził to sobie i wzdrygnął się.- Nie… My naprawdę siedzimy tu dla bezpieczeństwa…

-Polityczni, co? Ech, od polityki można oparszywieć…

-Mowa.-
Trogga uśmiechnął się krzywo, opróżnił przyniesiony przez strażnika kubek z resztki piwa i znów usiadł na pryczy.- A ty za co siedzisz?

-Siedzę? Heh!-
Nolly albo zarechotał, albo miał atak duszności. Brzmiało to dość podobnie.- Kolego! Ja tu mieszkam! Jak jest serio zimno, rzucam kamieniem w czyjś szyld a chłopaki zgarniają mnie z ulicy i przymykają za czterdzieści osiem…

-Miło z ich strony…

-Ano…
- obszarpaniec uśmiechnął się z zadowoleniem i znów zaczął tasować karty.- Tym razem ja rozdaję

Nim jednak zdążył powiedzieć coś więcej, drzwi od bloku cel otworzyły się z hukiem, wpuszczając do środka mętne światło latarni. Buttal obrócił głowę i zmrużył oczy, widząc dwie wysokie sylwetki w kolczugach i przepisowych hełmach na głowach.

-Witam… ?

-Idziecie z nami.-
pierwszy ze strażników wszedł do środka, wyciągnął zza pasa pęk kluczy i zaczął kolejno sprawdzać je, jeden po drugim, w zamku od drzwi celi. Drugi zaś zamknął drzwi.

Torrga z brwiami nastroszonymi niczym jeżozwierz zeskoczył z pryczy i nierównym krokiem podszedł do krat.

-Tak, a z czyjego rozkazu?

-Odgórnego
.- burknął klawisz, dopasowując w końcu odpowiedni klucz do dziurki w drzwiach.- Dobra, to ten… Barton, dawaj kajdany. Wy, łapy przez kraty, mamy was skuć.

Torgga tym razem nastroszył się cały, a biorąc pod uwagę rozmiar jego brody, był to imponujący widok.

-Oczadziałeś koleżko?!

-Odgórny rozkaz, mówię. Nie mnie dyskutować ze zwierzchnikami.-
strażnik westchnął i odebrał kajdany od kolegi. Następnie spojrzał wyczekująco na dwóch krasnoludów.- No? Ręce. Nie mam całego dnia…

Nolly zaś, siedząc do tej pory w kącie swojej celi, podniósł tyłek i podszedł do krat poruszając nosem niczym szczur.

-Ej, ja was tu jeszcze nie widziałem…

-Nowy przydział, nic ci do tego, lumpie!-
drugi strażnik wykonał gwałtowny krok w stronę obdartusa i łupnął pałką w kratę, wywołując tym samym cichy skrzek ze strony nędzarza.

Pierwszy ze zniecierpliwieniem spojrzał na brodaczy.

-Każecie czekać mi cały dzień?

Z irytacją podszedł do drzwi, trzymając w ręku kajdany. Klucz spokojnie w zamku.


Jean Battiste Le Courbeu


-Dwadzieścia cztery, powiadasz? To doprawdy niezwykły wydatek ale nie sądzisz że ilość kociej sierści może być zabójczy dla twoich nowych dywanów z Amirath… ?

-Tak, wyśmienite wino, powiadam, wyśmienite! Delikatny bukiet różany z nutką dzikiej róż… Wyśmienita nalewka. Grzechu warta! Powiedz mi tylko jeszcze…

-Jak śmiesz oskarżać mnie o rozwadnianie wina?! To wysokiej klasy pokazy dla koneserów a nie jakaś przydrożna tawerna, gdzie karczmarz leje deszczówkę do wody ze studni, żeby jeszcze więcej zaoszczędzić! Jak śmiesz szargać moje dobre imię?!

-Ród Chebvalier znów rozlał krew w tej wojnie rodów z rodziną d’Hubert. Powiadam ci, przyjacielu, ci idioci nigdy nie nauczą się, że złoto nie czyni ich najlepszymi we wszystkim. Znowu miał miejsce pojedynek, tym razem w Parku Książęcym, i znów rodzinny cmentarz Chebvalierów przyjmie kolejnego rezydenta. Ech, naprawdę, czy oni nie rozumieją, że rodzina d’Hubert to od dwunastu pokoleń wojskowi, oficerowie oraz najemnicy?!


Jean z pewnym znudzeniem lawirował pomiędzy konwersującymi gośćmi, omijał tych bardziej upojonych znakomitymi trunkami lub też przechodził nad tymi, gdzie alkohol wygrał już ze zdrowym rozsądkiem pijących. Jednocześnie dane mu było przekonać się, że to nie prawo czy sprawiedliwość czyni ludzi równymi, lecz właśnie alkohol.

W końcu obojętnie czy to szlachcic w pałacu, czy też chłop w swojej lepiance, wszyscy upijali się tak samo i równie nieprzyzwoicie. Obojętnie, czy środkiem znieczulającym było stuletnie wino wydobyte z własnej, prywatnej winnicy, czy też jeszcze ciepły samogon pędzony ukradkiem w piwnicy.

Sam gnom uśmiechnął się lekko, poprawił kapelusz na głowie i lekkim krokiem ruszył do wyjścia. W ciągu dość owocnej godziny dane było mu skosztować kilkunastu niezgorszych trunków, posłuchać plotek, dowiedzieć się o najświeższych skandalach towarzyskich z wyższych sfer, a nawet przygruchał sobie niebrzydkie, krasnoludzkie dziewczę o nietuzinkowej urodzie i figurze jak marzenie. I właśnie dzięki temu przygruchaniu i krótkim migdaleniu się, na zapleczu stoiska jej ojca, Jean opuszczał zgromadzenie towarzyskie z butelką pierwszorzędnego miodu pitnego pod pachą.

Zdecydowanie, była to owocna eskapada.

A na pewno owocna w mniemaniu Le Courbeu. Sargas natomiast syczał gniewnie, prychał na wszystko dookoła a ogon nastroszony miał niczym szczotka do butelek. Na przyjęciu nie było ryb, nie było kotek, nie było mleka i nikt nie zwracał na niego uwagi. Gdyby nie jedwabne zasłony, na których mógł zaostrzyć pazury, prawdopodobnie powiesiłby się na własnej obroży.

Teraz jednak kierował się za swoim panem, z którym raczej łączył go układ partnerski niż układ „zwierzak-pan”. A że Jean był wyraźnie w dobrym nastroju, Sargas cały czas liczył po cichu na jakąś apetyczną rybkę.


***


Stukot kół dorożki na brukowanej ulic niósł się echem po wyludnionych nieco ulicach. Plac Vindicara znajdował się w tej części miasta gdzie uczciwie pracujący kupcy, rzemieślnicy oraz szeroko rozumiani mieszczanie spali, spożywali śniadania, wychodzili do pracy i wracali wieczorami, by ze zmęczeniem spożyć kolację i paść w objęcia Morfeusza. Dlatego też w dystryktach takich jak ten godziny wieczorne charakteryzowały się ciszą, spokojem oraz niepokojącym uczuciem osamotnienia, gdy na miejsce przybywała osoba, zwykle mieszkająca w nieco bardziej rozrywkowych częściach Periguex.

W tym wypadku, ową osobą był Jean.

Gnom otworzył drzwiczki powozu, wypuścił Sargasa i wyskoczył na zewnątrz, woźnicy rzucając sztukę złota.

-No i jesteśmy, kocie…- mruknął cicho, lustrując otoczenie wzrokiem i bezwiednie poprawiając wszystkie możliwe zagniecenia na swoim płaszczu. Biała kamienica, o której wspominała Seravine, stała po środku północnej krawędzi placu, ładnie oświetlona lampami olejnymi, zapalanymi akurat przez starszego świecznika w czarnym, upapranym steryną płaszczu.



Jean westchnął i spojrzał na Sargasa.

-Co myślisz?

Kot nie słuchał go jednak, machając w ekscytacji ogonem i obracając łeb to w prawo, to w lewo. W jego oczach ten spokojny plac na środku dzielnicy zamieszkałej przez ludzi nudnych i uczciwe pracujących, był niczym aleja Czerwonych Latarni połączona z najbardziej parszywymi dokami tego świata.

Czuł zapach kilkunastu kotek, bandy kocurów, świeże piżmo oraz wszechobecny aromat miseczek z jedzeniem, wystawianych dla domowych pupili.

Lecz tutaj, na placu Vindicar, kot był dla kota wilkiem.

A Sargas, w takim otoczeniu, zmieniał się w metaforycznego samca alfa.

Jean westchnął tylko.

-I po co ja nawet pytam… ?


Tsuki

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NCMDzhj5FIQ[/MEDIA]


Krew dudniła Tamirowi w uszach, serce łomotało jak szalone a adrenalina sprawiała, że wszystko dookoła wydawało się dziać nienaturalnie wolno.

Wszystko, z wyjątkiem demonicznego pomiotu miotającego się w ogarniętej szałem agonii.

Potwór wyglądał jak krwawy, gnijący ochłap. Z dziesiątek drobnych skaleczeń sączyła się krew, rany postrzałowe odsłaniały ścięgna i kości bestii, lecz najgorzej ze wszystkich obrażeń wyglądały dwie potężne bruzdy w ciele demona, zadane ręką Tsuki. Obie w obrzydliwy sposób eksponowały wypełnione muchami oraz krwią wnętrzności abominacji, z których to raz za razem wylewała się żółć i posoka.

Niestety, potwór wciąż był niebezpieczny, niczym ranne zwierze, i Tamir zdawał sobie z tego sprawę z każdym, coraz trudniejszym do wykonania, unikiem. Łapy demona poszarpały mu już turban, płaszcz i wyrwały kilkanaście ogniw z kolczugi.

Najgorsza była jednak świadomość, że walczy sam.

Cid leżał pod ścianę, brocząc krwią i ledwo dychając. Kule Arthusa już przestały robić jakiekolwiek wrażenie na potworze a Tsuki… No właśnie! Gdzie była to cholerna elfka, kiedy jej obecność byłaby jak najbardziej wskazane.

Amirathczyk uśmiechnął się krzywo, wywinął kilka młyńców swoimi sejmitarami i prawie pogodzony z losem przygotował się do ostatniego, desperackiego ataku.

Eksplozja światła, jaka nastąpiła dwie sekundy później, prawie pozbawiła go wzroku.

***

Tsuki przez lata ćwiczyła szlachetną sztukę szermierki.

Uczyła się za równo od dziadka, wujków, wszelkiego rodzaju przyjaciół rodziny oraz najemnych nauczycieli, opłacanych przez jej rodziców. Najważniejszą lekcję jednak przyjęła od własnej matki, która po jednym z treningów usiadła obok niej i pomogła zabandażować pokaleczone drzazgami z bokenu palce.

-Pamiętaj, córko, jeśli kiedykolwiek będziesz walczyła z przeciwnikiem tak potężnym, że nie będzie obawiał się ciosów, wykorzystaj to.- uśmiechnęła się wtedy lekko, dotykając policzka córki.- Bo wierz mi albo nie, im bardziej ktoś przekonany jest o swojej niezniszczalności, z tym większą przyjemnością zmienia się go w krwawy ochłap.

I do jasnej cholery, jej matka miała rację.

Samurajka podniosła się na równe nogi, położyła dłoń na rękojeści katany i odetchnęła, obliczając idealny moment na szarzę. Potwór jednak, jak większość bestii, był wielki, odporny i nie zwracał uwagi na delikatne ukąszenia ostrzy Tamira, czy też pociski z muszkietu raz za razem dziurawiące mu grzbiet oraz ramiona.

Dlatego też Tsuki uśmiechnęła się lekko, poluzowała miecz w pochwie i ruszyła biegiem… w kierunku schodów.

Biegnąc, wojowniczka dostrzegła kątem oka wyczerpanego Tamira, ledwo uchylającego się przed ciosami bestii.

Przyśpieszyła.

I w pełnym biegu podbiegła do ściany, odbiła się od niej prawą nogą i z wysokości czterech metrów zeskoczyła na dół, w locie dobywając miecza i wykonując ukośne cięcie, przez kark i czaszkę potwora.

Ułamek sekundy później eksplozja wywołana koniunkcją świętej energii ostrza z demoniczną esencją wylewającą się z karku dekapitowanego potwora cisnęła nią o ścianę.

***

-I jak?

-Nic jej nie będzie… O! Widzicie? Budzi się.


Tsuki powoli otworzyła oczy i skrzywiła się, czując otępiający ból poobijanych kości. Nieprzyjemnego przebudzenie nie poprawił fakt, że pierwszą rzeczą jaką zobaczyła, była pobliźniona twarz gnoma siwego jak gołąbek.

-Jak się czujesz?

-Ja… ?

-Na pewno ona czuje się lepiej niż ja wyglądam.


Elfka zmarszczyła brwi i obróciła głowę, żeby spojrzeć na siedzącego pod ścianą Cida. Mężczyźnie wróciły już normalne kolory, ktoś zdjął z niego okrwawione ciuchy a on sam ponuro przyglądał się ogromnej, gwieździstej bliźnie porywającej większą część jego brzucha.

-Łał…

-Ano, łał.-
rudzielec pokiwał głową.- Jeśli nie znajdę sobie jakiejś dziewuchy z fetyszem na blizny, zbankrutuję na dziwki…

-Udam, że tego nie słyszałem…-
Zahard wychylił się zza leczącego samurajkę gnoma i uśmiechnął się lekko.- Widzę że znów wyszłaś cało z niemałej draki.

Cid prychnął, wstając powoli na równe nogi.

-Draki?! To była pieprzona apokalipsa! Gdyby Tsuki nie zabiła tego kurewstwa, Lantis ogarnęła by epidemia francy, cholery i syfa!

Lord Inkwizytor zaśmiał się cicho i poklepał dziewczynę po ramieniu.

-Wykuruj się, odpocznij a potem porozmawiamy. My zajmiemy się Davidhoffem. Przeżył, a my sprawimy, że jego bezwartościowa osoba w minimalny sposób przyda się społeczeństwu.- mężczyzna wyprostował się i poprawił na ramionach szkarłatny płaszcz.- A. I ktoś czeka na ciebie

Tsuki dostrzegła kątem oka jasnowłosą postać na szczycie schodów.

No tak. Laurie.


Petru


-Em…- Ceth odchrząknął, spojrzał na towarzyszy i ostrożnie podszedł do Petru, by poklepać go po ramieniu.- Wiesz co chłopcze… Może chwilowo zostawmy temat naszych kłótni i zajmijmy się twoją osobą…

-C… co? Słucham? Czemu?

-Powiedzmy że mam przeczucie. Siadaj nie gadaj.-
zniecierpliwiony druid pchnął Petru do tyłu, tak, że ten bezwiednie opadł na ociosany pieniek, służący Cethowi za taboret.

Sam starzec raźnym krokiem obszedł mężczyznę, trącił go końcem kostura w nerki, poruszał jego głową sprawdzając tym sposobem ustawienie kręgów szyjnych i finalnie stanął przed nim, zadzierając jego głowę do góry i niezbyt delikatnie oglądając źrenice zdezorientowanego Palenquańczyka.

-Co ty mi robisz… ?!

-Milcz i powiedz „a”.

-Aaa… AAA!-
rozdarł się tropiciel kiedy druid bez słowa włożył mu do ust wyjęty z kieszeni patyk i docisnął mu język do wnętrza szczęki.- So ty lobisz?!

-Mówiłem, milcz.-
Ceth odchylił się trochę do tyłu i wyjął obcy przedmiot z wnętrza jamy gębowej swojego „pacjenta”.- Przebarwień dziąseł nie masz, zęby widywałem dziwniejsze. Język z ostrymi kubkami smakowymi, jak u gadów, ale to też można rzucić na karb twojej genetyki… Czy w twojej rodzinie zdarzały się spontaniczne samozapłony?

-Nie jestem pewien… Chyba nie…

-Ojciec parał się magią?

-Ojca nie znałem…

-Hmmm. Czemu nie jestem zaskoczony?-
druid wzruszył ramionami i odsunął się od Petru, puszczając też boki jego głowy.- A jadłeś ostatnio coś bardziej podejrzanego niż zwykle?

-C… Co?! Nie!

-A może… ?

-Ceth!-
Aust z irytacją potrząsnął głową, wrzucając patyk do ognia.- Wiesz co mu jest?

-Em… Tak, sądzę że tak.-
Druid zgonił Pelorytę ze swojego siedziska, po czym sam usadził na nim swoje szanowne cztery litery.- Byliście świadkami genetycznego dziedziczenia skłonności do generowania wewnętrznej aury o nieregularnym charakterze trans magicznym…

Rulf przewrócił oczami.

-A tak po ludzku?

-Petru jest dzikim magiem, nazywanym również zaklinaczem.

-Ooo…-
brodacz pokiwał głową po czym wzruszył ramionami.- Szczerze mówiąc, widywałem już dziwniejsze rzeczy…

Petru bezwiednie przejechał dłonią po twarzy.

-To o czym rozmawialiście?

-My?-
Ceth zaśmiał się cicho.- Rozważaliśmy co teraz powinniśmy zrobić i mamy stosunkowo różne zdania na ten temat… Rulf uważa że powinniśmy wziąć dupy w troki i zawieźć Lu’ccię do Skuld, do czego jestem przychylny, ale do najbliższego Monastyru gdzie mogliby jej pomóc jest stąd długa droga…

-To co? Może lepiej posłuchamy Austa?-
Rulf prychnął gniewnie.- W dupie mam że mamy stąd rzut beretem do Esomii, skoro zamiast nam pomóc, najpewniej naszpikują nas strzałami! A dziewczynę spalą na stosie po wcześniejszej kaźni!

-I tak lepiej będzie zaryzykować, niż tłuc się setki kilometrów przez ziemię niczyją opanowaną przez potwory oraz kultystów!

-Z nimi sobie chociaż poradzimy! Radziliśmy sobie do tej pory! A Esomijczycy co?! Oddamy się w ich ręce a oni zrobią nam krwawą łaźnię!

-Panowie…

-A skąd możesz wiedzieć?! Może trafimy na kogoś z ludzkimi odruchami?!

-Panowie.

-Ludzkie odruchy?! U tych fanatyków?! Może u jakiegoś smarkatego giermka, ale nie u oficerów!

-Panowie!

-Och, ty na pewno wiesz coś więcej o Esomijczykach! Spotkałeś ich raz!

-PANOWIE!!!


Ceth ze wściekłością poderwał się na równe nogi, z kosturem w garści. Wicher odruchowo schował łeb między łapami i położył uszy po sobie. W jaskini zerwał się nienaturalny wiatr.

-Jesteście jak duże dzieci! Niby dorośli, niby weterani, a tak naprawdę wielcy gówniarze! Kłócicie się, jakby kto ma rację miało w naszej obecnej sytuacji jakiekolwiek znaczenie! A jeśli już ktoś podejmie decyzję, to my! Wspólnie!- starzec westchnął, uspokoił się a jego postać, która górowała nad wszystkimi niczym olbrzym znów wróciła do rozmiarów posiwiałego starca.- I tak nawiasem mówiąc, pieprzycie od rzeczy a nie zapytacie kogoś to przetrwał tutaj od wielu lat i ma w tym większą wprawę niż my.

Druid obrócił głowę i spojrzał na stojącego z boku Petru.

-Może wspólnie coś poradzimy?
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 25-02-2013, 17:25   #116
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Buttal spojrzał na swego towarzysza i licząc że ich goście nie są erudytami (Zresztą nie wyglądali na takich), rzekł po krasnoludzku:

- Jakiś pomysł jak im dowalić i nie stracić dostępu do klucza? - po czym uśmiechnął się złośliwie i rzucił do strażników:

- Panowie wybaczą, ale nam tu dobrze. Więc poraźcie nasze uszy imionami wspólnych znajomych albo idźcie zobaczyć czy was gdzieś nie ma - Sytuacja wyglądała kiepsko. Jakoś mu się nie wierzyło że to oryginalni strażnicy. Tacy nie pieprzyli by się z kluczami tylko klawisz by im otworzył przekazując więźnia. Ale nie mieli broni...ani nic innego. Przeleciał szybko w głowie wszystkie kieszenie myśląc usilnie czy coś mu się nie ostało. Niestety się nie ostało. Równocześnie Torrga westchnął i spojrzał na towarzysza:

-Ty chyba pierwszy raz urywasz się z pierdla...- rzucił po krasnoludzku i podszedł do kraty z ponurą miną, wyciągając dłonie w stronę kajdan. Strażnik sięgnął w ich stronę by skuć więźnia po czym jęknął zaskoczony, gdy dwie szerokie dłonie chwyciły go za nadgarstek i z całej siły pociągnęły do przodu. Twarz mężczyzny podającego się za klawisza w sposób bardzo niedelikatny spotkała się z kratą. Torrga szybko otoczył jego szyję oraz kark ramionami, podduszając go i przytrzymując przy kracie

-Klucz!- wrzasnął, z całych sił trzymając i uniemożliwiając złapanie oddechu swojej ofierze. Drugi strażnik wytrzeszczył oczy, zaskoczony takim biegiem wydarzeń.

Widząc, że jego towarzysz na chwile przejął kontrolę nad sytuacją, Resnik podbiegł do drzwi i przełożywszy rękę przez kratę - otworzył je. Następnie szybko doskoczył do trzymanego przez Torgiego strażnika i ogłuszył go ciosem znajdującego się na podorędziu stołka w łeb.


Mężczyzna sapnął, wytrzeszczył oczy a następnie zwiotczał, kiedy improwizowana broń w rękach krasnoluda niezbyt delikatnie zderzyła się z jego skronią. Nie pomógł hełm, nie pomogła twarda czacha. Strażnik osunął się na ziemię, wypuszczony z uścisku Torggiego:

-Za tobą! - Ostrzegawczy wrzask Nolly'ego sprawił że kurier odruchowo szarpnął się do tyłu, unikając bolesnego ciosu pałką w czaszkę. Mimo to uderzenie przeszło mu po barku, pozostawiając po sobie bolesne siniaki: - Pierdolone karły! - klawisz, który klawiszem na pewno nie był, ze wściekłym grymasem na twarzy odskoczył do tyłu. Zza pleców wyjął brzydko wyglądający, ząbkowany nóż.


Widząc kolejnego niewprawnego napastnika Buttal wyszczerzył radośnie zęby, przeżucając swój płaszcz przez ramię. Walczył w dostateczniej ilości karczemnych awantur by wiedzieć jak uniknąć wściekłego nożownika.

- No choć - rzucił zachęcająco. Zdecydowanie chciał sobie z nimi porozmawiać. Cala sprawa nie podobała mu się coraz bardziej. Nikt nie przybiegał, a ci tutaj nie byli strażnikami - to znaczylo że są spore szanse że cos jest baaardzo nie tak.

- Chuj z rozkazami, zajebię! - wycharczał przez zęby, przesuwając się to w prawo, to w lewo. Nie przewidział jednak jednego, a dokładniej: mściwości Nolly'ego któremu jeszcze przed chwilą próbował przejechać pałką po rękach. Obdartus gwizdnął przez zęby, a kiedy przebieraniec odwrócił w jego stronę wzrok, dokładnie na jego czole rozbił się kubek. Wiedząc że lokator sąsiedniej celi opróżnił go w trakcie ostatniej partii pokera, Buttal prawie współczuł oślepionemu żółtą cieczą przeciwnikowi. Nolly musiał napełnić kubek w stojącym pod jego pryczą nocniku.

Buttal nie zwlekał długo. Po prostu podkutym butem kopnął faceta w jaja. Gdy ten się przewrócił, odkopał jego broń i czekał aż się uspokoi. Zdecydowanie miał pare pytań. Rzucił za ramię: -Dzięki chłopie, jestem ci dłużny po czym spojrzał złośliwie na swoje nowe źróło informacji:

- Kto was przyszłał. I jak żeście tu wleźli

Mężczyzna z trudem starł obrzydliwą ciecz z twarzy i spojrzał zawistnie na krasnoluda:

- Pieprz się... Obrócił głowę gdy Torrga z dość sugestywnym zgrzytem wyjął z pochwy ząbkowany nóż należący do jego kolegi. Uśmiechnął się lekko:

- To co? Tniemy po po jajcach? -zapytał, niepokojąco wesoły.

- Nieee, wtedy może niewyraźnie mówić - odparł po zastanowieniu Butta

l - Ale może palce?O, albo uszy. - Po czym spojrzawszy na lezącego typka wyjaśnił: - I tak się dowiemy,więc po co komplikujesz?

-Ja... Ja nie wiem... Miał kaptur i mówił z szefem... - wybełkotał, widząc zbliżającego się Torrgę: - Nie przyglądałem się... Mówił że będzie można bez konsekwencji wpierdolić konusom...

Wcisnął się w kąt kiedy Torrga zaczął podrzucać ostrze w dłoni: -Konusom mówisz... ? Zbir pobladł.

- Dobrze, to może tak. To jest twoim szefem i gdzie go teraz znajdziemy - zapytał krasnolud zgrzytajac zębami. Tajemniczy facet w kapturze, zadziwiające ile osób jest skłonnych dla takich pracować. Cóz, przynajmniej wiedział już z kim trzeba gadać... A właśnie: - I jak tu weszliscie, czemu strażnicy was wpuścili? - zapytał jeszcze, chyba znając odpowiedź.

- Ja... Mamy wsparcie... Jeszcze kilu chłopaków kręci się po areszcie. Stłukli i związali wszystkich strażników. Tego wąsatego sierżanta musieli zamknąć w izolatce dla więźniów, tak się rzucał...

- Kilku znaczy się ilu - zapytał z naciskiem Buttal . Straznicy byli dla nich mili a ci nazwali ich konusami. Dalszy ciąg był oczywisty... - Torgi, przeszukaj tamtego i zobacz czy ma coś jeszcze z broni. Wpierdolimy panom.

- zaordynował uśmiechając się przeraźliwie. Bambaryły, konusy, co to za miasto. Kurier nie sądził by jego kolega mial coś przeciwko załatwieniu tych tutaj.

[i]- Mamy dwa noże, dwie pałki, garotę i... O! Kieszonkowa kusza z harpunowatym bełtem pokrytym jakąś trucizną[i/]- Torrga uśmiechnął się samymi ustami, wyjmując to z małej kabury opuszczonej przez przesłuchiwanego draba:

- Broń zakazana w większości cywilizowanych krajów pod karą śmierci lub okaleczenia... Przekonajmy się dlaczego. Opuścił broń i bez ogródek strzelił przerażonemu mężczyźnie w twarz. Następnie rzucił broń na podrygujące ciało zakapiora:

-Mój wuj dostał z czegoś takiego w oko- wyjaśnił, podając towarzyszowi jedną pałkę - I tak, wpierdolimy panom...

- No, to się nazywa podejśćie. Powiem tak, jestem zmeczony tym szajsem i nie chce mi się wymyślać planu, po prostu tam wpadamy i napierdalamy jak leci, pasuje ?- zaproponował Buttal kierując się ku drzwiom. Kiedy Torgi znalazł sie na pozycji. Otworzył je gwałtownie i wypadł z dzikim wrzaskiem.

Trzech zakapiorów w zakurzonych ubraniach i z chustami na twarzach w zaskoczeniu spojrzało na dwóch uzbrojonych i mocno wkurwionych brodaczy. Stali nad dwójką związanych i zakneblowanych strażników. Jeden ze spętanych przedstawicieli prawa podwinął się i niezgrabnym kopnięciem uderzył jednego z nich w kostkę.

Buttal nie czekał na nic, rzucajac się natychmiast na najbliższego z przeciwników i próbując walnąć go pałą.

Jego zamaszysty cios trafił zupełnie zaskoczonego bandytę. Lekko zbyt dalekie wysunięcie do przodu naraziło go na odwet jego kompanów...który nie nastąpił. Widzac to Torgi naparł z bara na napastnika po lewo, rzucając go na ścianę. Wierny kompan Resnika syknął z bólu, lecz jego przeciwnik nie był zdolny nawet do tego. Ostatni z dośc, jak było widać, miernych napastników pozbierał sie po kopniaku straznika i rzucil się na Buttala, waląc go w... wywinietą kieseń. Prachnąwszy pogardliwie krasnolud władował mu łokieć w kość policzkową, kończąc walkę.

Torrga rozejrzał się po małym pobojowisku, uśmiechnął lekko i splunął. Dopiero wtedy otrzepał rękawy: -Ja pierdolę, co za miernoty...- charknął, rzucając Buttalowi nóż:

- Weź rozwiąż chłopaków... Powoli zaniemówił, słysząc stłumione przekleństwa i łomot dobiegający zza mocnych, zbrojonych żelazem drzwi usytuowanych zaraz obok wejścia do aresztu.


- No to kurwa nie jest nawet śmieszne. Powinniśmy dostać premie za znoszenie tak obraźliwych akcji. To znaczy ja tobie chyba powinienem dać za to premie bo mnie to raczej nie dadzą za to że się nudziłem.- zachichotał Buttal rozcinając strażników. Powoli odwrócił się w stronę hałasu, po czym zapytał strażników: - Ilu ich jeszcze tu było?

- Nie wiem dokładnie, opadli nas jak muchy...- strażnik krzywiąc się zaczął rozmasowywać nadgarstki - Na pewno było ich więcej... I mówili że obstawią posterunek

-A tam kto jest?- Torrga stuknął w drzwiczki, co wywołało kolejną falę bluzgów: -Tam?- strażnik zaśmiał się, by po chwili pobladnąć jak ściana i spojrzeć z przerażeniem w kierunku źródła hałasu: - Sierżant Colonesku...

- Dobra,widać trzeba będzie ich poszukać. Ale najpierw wypośćmy sierżanta - podsumował Buttal, ruszając ku drzwiom. Po chwili próbował już je otworzyć

Drzwi otworzyły się po odsunięciu szczebla. Nim krasnolud zdążył cokolwiek zrobić, szara smuga przeleciała ponad progiem, skosiła jego oraz Torrgę by finalnie zacząć szarpać się z drugim z brodaczy. Po kilku sekundach Colonesku zamarł, z dłońmi na uszach Torrgiego a stopą wojownika na swojej twarzy: - Chwila...- wymamrotał zduszonym głosem- Gdzie te skurwysyny... ?

Lekko oszołomiony Buttal wskazał ręką na trupy i podjął nieśmiałą próbę żartu: - Przykro mi, sierżancie, ale nie udało się panu ich ocalić, nasz areszt prewencyjny nie zadziałał. Po czym dodał już normalnym tonem: - A teraz zechcą panowie chwile poczekać, idziemy po pozostałych

-Poczekać?!- sierżant poderwał się na równe nogi, pomagając Torrdze wstać: - Niech mnie szlag trafi jeśli będę czekać! Te sukinsyny napadły na mój posterunek, pobiły mnie i moich ludzi i jeszcze żartowały sobie z tego!

Colonesku darł się jak opętany a jego twarz czerwieniała z każdą sekundą wywodu. Finalnie, przypominał wąsaty pomidor na żylastej szyi: - -KURWA NIE NA MOJEJ WARCIE! NIE W MOIM MIEŚCIE!

- ryknął, zgarniając pałkę należącą do jednego z bandytów i ruszył do drzwi wyjściowych. Kopniakiem otworzył je, wyszedł... i wrócił kilka sekund później, klnąc, pochylając się i uciekając przed świszczącymi mu nad głową bełtami: -Kurwa mać! Co tu się dzieje?!- wydarł się jeszcze raz, padając pod oknem.Pociski zaczęły gęsto latać przez otwarte odrzwia i zbite szyby. Jeden świsnął Buttalowi nad głową.

- Co się dzieje? ten miły pan o którym hipotetyzowałem nasłał oddział zbójów na wasz posterunek. Gdzie nasze rzeczy? Wezmę zbroję, pistolet i pośle bydło do piachu - wyjaśnił rzeczowo Buttal, po czym nagle czerwieniejąc na powrót wspomnienia, wydarł się w stronę drzwi:

- I zobaczymy kto tu kurwa jest konusem

-Tam- sierżant wskazał na szafkę koło biurka, zamkniętą na solidna kłódkę. Z łańcuszka na szyi zdjął klucz i rzucił go krasnoludowi - Kurwa mać, tak być nie może. Od czasu "otwarcia miasta" pierdoleni południowcy przybywają tutaj, myśląc że to jakieś wypizdowo bez żadnych praw i panoszą się jakby byli panami świata... Ale to!? Wyjrzał przez okno i od razu schował głowę: -To już kurwa niewybaczalne!

Buttal wziął klucz, wyciągnął swoje oraz towarzysza graty i zaczął je na siebie zakładać. Wdział zbroję, talizman, zabrał cała broń. Sprawdzając pistolet rzekł cierpkim tonem: - Jedno gwarantuje, jednego południowca czy huj wie skąd on tam już rano tu nie będzie o ile tylko go znajdziemy. Następnie zajrzawszy do szafki czy nie wciśnięto tam w ramach dowodu automatycznej kuszy powtarzalnej, poczekał na Torgiego.

Tkwiła tam, ledwo wciśnięta do małego schowka .Colonesku zaś splunął na bok: -Mówiłeś że jutro macie pójść do Jarla? Chuja! Jeśli to przeżyję, zrobię taką burdę że te pieprzone biurokraty przepraszając was na klęczkach puszczą nas do wodza. Bo ja też tam pójdę. Żaden sukinsyn nie będzie napadł bezkarnie funkcjonariuszy straży, ani tym bardziej zlecał tych napaści!

Buttal szamocąc się z lekka wyciągnął swój nowy nabytek kuszopodobny i zaczął sprawdzać. O tak. Siła ognia. Spojrzał na sierżanta i powiedział: -Tak, jutro. Powiedziano mi że i tak mam szczęście. Po czasie to się zastanawiam czy nie chcieli tam łapówki ale postraszyłem pracodawcą i powiedzieli jutro. Jak nasz faktor chciał się umówić powiedzieli mu tydzień. To rozumiem że to pierwszy raz taka napaść? To trzeba ich serio zabić co by się naśladowcy nie znaleźli - po czym podszedł do okna wychylił się, przeczekał salwę i wychylił się z kuszą. Zaczął strzelać.
 
vanadu jest offline  
Stary 03-03-2013, 13:28   #117
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
“Genetyki”, “spontaniczne samozapłony”, “język jak u gadów”... Petru do najgłupszych się nie zaliczał, ale teraz z trudem ogarniał słowa Cetha a jego umysł był ciągle nieco zamroczony po dziesięciu godzinach snu. Dziesięciu! A na dodatek...

“Dziki mag, zaklinacz”

Ostatnio na okrągło obrywał obuchem w łeb, zwłaszcza gdy przypominał sobie zdarzenia z własnej przeszłości. I gdy zdumienie mieszało się z jednym spośród jego największych lęków.

Czy jestem potworem? Czy stanę się nim? Co to oznacza: “dziki mag”? Czy jestem magiem Chaosu?!

“Mieszańcu!” - słowa Nemertes ciągle i ciągle dźwięczały w jego głowie. Tak samo jak natrętne wspomnienia tego jak dzieciaki w Palenque dokuczały mu z powodu jego wyglądu. Chociażby z powodu pazurów i dziwacznych oczu. I skóry twardej niczym wygotowana w oleju.

Powinien napić się, zjeść coś, rany zabandażować, ekwipunek naprawić … ale tylko stał i gapił się w ogień. Przecież miał nadzieję że dzięki łasce Ojca Słońce dołączy do grona Jego kapłanów! To było marzenie jakim żył odkąd pamiętał! Co teraz?!

Niemal nie zwracał uwagi na rozmowę czy też kłótnię, dopiero na przerażającą przemianę druida zareagował tak jak miał to w zwyczaju - rozpalającą się wściekłością i gotowością do walki. Palce zakrzywiły mu się w gotowości do szarpania i rozrywania ciała pazurami. Gdy zdał sobie z tego sprawę, z tego co to o nim mówi - nie był szczęśliwy.

Uspokoił się. Co ma być to będzie, dzięki łasce Pelora.
- Pomogę jak tylko będę umiał, Ceth - skinął głową. - Tylko powiedzcie co mam robić.

Eap Craith wbił w niego lodowate spojrzenie a jego … niezadowolenie … promieniowało na podobieństwo aury grozy otaczającej Petru w czasie walki. Tropiciel w odpowiedzi wpatrywał się w druida i usiłował dojść co powiedział nie tak. Obejrzał się bezradnie na Rulfa i Austa, na Lu’ccię i Wichra, potem znowu na Cetha.

O co Eap Craithowi chodziło??

Naraz dreszcz go przeszedł a jego umysł na powrót zaczął pracować.
- Dajcie mi pomyśleć - otworzył wreszcie gębę.

- Mogę Wam pomóc wrócić do Skuld - mruknął. - Daleko i woda będzie problemem, bo mam tylko mapy a i to nie wiem czy do końca dokładne - przyznał. - Ale skoro ktoś TAM Lu’cci może uzdrowić, może to najlepsze rozwiązanie.

- Może ojciec Valerian… - zaczął wypowiadać myśl która mu się natrętnie nasuwała i ugryzł się w język, ale było już za późno. Spojrzał na dziewczynę o chorobliwie zmienionej twarzy i zdecydował się - W Palenque może uda się jej pomóc, ale to by się wiązało z cofnięciem od granicy. Tylko że droga jest mi znana, więc choć z tym byłoby łatwiej. Nie obiecuję że Lu’ccia wróci do zdrowia, bo, tego, ja się nie znam na magii - zastrzegł się pospiesznie i z obawą spojrzał na szponiaste dłonie. Jego wzrok utknął na brudnych od krwi i pyłu pazurach wieńczących powęźlone palce.



- Jest jeszcze jedna możliwość - usłyszał czyjeś słowa i ze zdumieniem zdał sobie sprawę że sam je wypowiada - W kierunku gdzie leży miasto demona Wasco, Pożeracza Dzieci, żyje potężna istota która … która też może pomóc. To znaczy … nie wiem czy będzie chciała nas w ogóle ujrzeć - mówił niepewnym tonem, bowiem pamiętał jak bardzo Nemertes strzeże tajemnicy swej domeny i jakie środki zaprzęgła by swój dom uczynić bezpiecznym - ale możemy spróbować ją znaleźć i przekonać. Mieszka tam chyba od zarania dziejów więc może wiedzieć jak pomóc Lu’cci. Mnie uratowała od śmierci po tym jak Strażnicy Plugastwa z Wasco dopadli mnie w jej kotlinie i naszpikowali ostrzami. To znaczy trafiłem tam przypadkiem, klucząc i uciekając i chyba tylko dlatego trafiłem na jej włości. Odszukać to miejsce będzie koszmarem, no i jedzenie i woda...

Przerwał i ze zdumieniem pokręcił głową, nie mogąc wyjść z szoku że powiedział o Nemertes i jej domenie. Na promienie Lśniącego Boga! Przecież niewiasta łeb mu urwie gdy się o tym dowie...

Zaraz jednak uspokoił się nieco gdy jego wrodzony fatalizm doszedł do głosu.

Wszystko w rękach Ojca Światło, co ma być to będzie.



Skończył odpowiadać na pytania. A uczynił to na tyle dokładnie na ile potrafił by ułatwić podjęcie decyzji, nie kryjąc też swych wątpliwości i niewiedzy co do możliwości uzdrowienia Lu’cci. Nadziei również - w przeciwieństwie do “Pątników” dziewczyna była “tylko” więźniem kultystów, a nie ofiarą ich rytuału. Decyzję co do tego co robić musieli pojąć wspólnie. Zdejmując pancerz by w końcu zadbać o siebie i ekwipunek odwrócił się do druida.
- Ceth, dziecięciem byłem gdy ojciec i matka zginęli z innymi uchodząc ze wschodu - odezwał się ponuro - Na uciekinierów napadły pomioty Sześciorękiego Geryona. Mnie i jeszcze kilku dzieciaków w jakąś szczelinę wciśnięto a reszta życie dała w walce. Więc nie dworuj sobie z moich rodzicieli...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 05-03-2013, 21:38   #118
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
“Biała kamienica przy placu Vindicara, drugie piętro, wieczór”- gnom wspominał wypowiedź Seravine odprowadzając wzrokiem Sargasa. Każdy z nich właśnie udawał się na łowy. A Jean był trochę stremowany, co rzadko mu się zdarzało przy kobietach . Chyba, że te kobiety miały w ręku, nóż albo bicz... albo tasak, ale to inna historia.
-Raz kozie śmierć.- z tym niewesołym zawołaniem Le Courbeu ruszył do boju uzbrojony w butelkę najprzedniejszego miodu pitnego.

Budynek okazał się jednym z tych porządniejszych.
Na tyle porządnych że na stołu, w holu, tuż za drzwiami siedział młody odźwierny w mocno znoszonym surducie po starszym bracie i z przekrzywioną peruką na głowie.
Młodzian poderwał się od razu na nogi, zastępując drogę gnomowi.
-A ty dokąd... ?- zamarł, widząc że jednak nie ma do czynienia z jakimś włóczęgą lub szukającym schronienia leserem.- Przepraszam pana...
Szybko poprawił perukę na głowę, ukrywając pod nią strzechę żółtych włosów.
-Mogę wiedzieć do kogo się pan udaje, panie... ?- przerwał, wyczekująco patrząc na gościa. Oj nie znał się na swojej robocie.
-Dama czeka na mnie na drugim piętrze tego budynku.- stwierdził krótko Jean, przy okazji pokazując na flaszkę.- A damie nie wolno pozwolić czekać.
Chłopak wytrzeszczył oczy to na gnoma, to na trzymaną przez niego butelkę. Dopiero po dłuższej chwili odszukał język w gębie.
-D... Dama? A!- ułożył coś sobie w głowie, przez co jego wytrzeszcz powiększył się jeszcze bardziej.- Ale na drugim piętrze mieszka tylko panienka Le'Clerc...
Poczerwieniał i pobladł jednocześnie, bijąc się z własnymi myślami. Ciężkim wzrokiem spojrzał na Jeana, jakby nie rozumiejąc co takiego ktoś tak niski jak on, może chcieć od "panny Le'Clerc".

Seravine miała fantazję przy wymyślaniu sobie aliasów.

-No właśnie. -stwierdził z niewzruszoną pewnością w głosie gnom.- Ta panna Le'Clerc. Poręczono mi doręczyć do rąk własnych młodej damie tą przesyłkę.
Po czym powtórzył .- Do rąk wła snych.- akcentując każdą sylabę, żeby zaznaczyć że nie odda butelki portierowi.
-Ta... Tak, proszę pana. Jak pan mówił, drugie piętro. Chyba nie muszę prowadzić...- odźwierny cofnął się o krok, po raz kolejny poprawił perukę.- D... Drugie piętro...
Schody prowadzące na górę były szerokie, wykonane z dębowego drewna i wyściełane puchowym dywanem, by nawet chodząc po korytarzu, gości nie czynili zbyt dużego hałasu.
Czyli jedna z tych kamienic, lub też stancji, gdzie ceniono dyskrecję.

Kiedy Jean dotarł w końcu na drugie piętro, owionął go zapach kadzideł i płatów róż, dochodzący zza białych, rzeźbionych drzwi.
Jaen nie wychodząc z roli zapukał do drzwi i rzekł.-Panno Le'Clerc, przesyłka do pani.
-Wejść!

Głos który rozległ się po drugiej stronie drzwi na pewno należał do Serafine.
Kiedy Jean ostrożnie nacisnął klamkę i wszedł do gustownego holu oświetlonego wątłym blaskiem ledwie kilku świec od razu poczuł odpowiedni... nastrój.
Z holu wychodziła trójka drzwi, z czego jedne, podwójne, były uchylone i bił zza nich blask ognia, najpewniej rozpalonego kominka.
Za nimi rozległ się też głos Serafine.
-Tutaj jestem, panie posłańcu.- wyraźnie bawiła ją ta cała szopka.

Gnom zamknął za sobą drzwi i aby ostudzić zapał odźwiernego zawiesił na klamce kapelusz zasłaniając dziurkę od klucza po czym ruszył w kierunku podwójnych drzwi niosąc w dłoniach ów przedni trunek i mówiąc.- Miód pitny sycony najlepszymi zbiorami jesiennymi, zdobyty w ogniu... walki, swego rodzaju.
Seravine uśmiechnęła się leciutko na widok swojego gościa, siedząc na kanapie o nogach w kształcie lwich łap, przy ozdobnym stoiku z giętej stali. Jej uśmiech pogłębił się na widok buńczucznego zadowolenia ze strony Jeana.
-A któż to zaszczycił mnie tak zacnym prezentem, panie posłańcu?- zaakcentowała ostatnie słowo, poprawiając kurteczkę z czerwonego jedwabiu narzuconą na biała koszulę. Widoczne pod koronkową spódnicą stópki miała gołe, obleczone w czarne pończochy.

Gdzieś za oknem rozległa się kocia muzyka, która w nagły sposób ujęła tej scenie romantyzmu i powabu.
-Pewien znakomity potomek rodu Le Courbeu, ten którego rodzina zwie czarną owcą... a reszta gnomiej społeczności zakałą rodu. Ale...- rzekł Jean z ironicznym uśmiechem.-... przynajmniej się wyróżnia na tle braci, panno Le'Clerc. Niestety także jako wielkie zagrożenie cnoty niewieściej.

-Och, przestań mnie tak nazywać.- dziewczyna przewróciła oczami i zaprosiła Jeana na miejsce obok siebie, klepiąc je dłonią.- Dla ciebie i wszystkich których lubię, a osoby takie można policzyć na jednej dłoni, jestem Seravine...
Mówiąc to, sięgnęła pod stolik i ze zgrabnie ukrytej szufladki wyjęła dwa kieliszki.
-Ech, szkoda że nie wiedziałam że też przyniesiesz alkohol... Też mam coś od czego szumi w głowie.- rzuciła okiem na stojącą na szafce obok kominka butelkę. Tą samą, którą sprytnie wyniosła z degustacji win.- Nawet nie wiesz jak wielu ludzi i nie ludzi miało na to chrapkę...
Po sekundzie znów spojrzała na swojego gościa.
-A gdzie twój uroczy kompan, Kocie?
-Łowi swoją kotkę zapewne. Też ma powodzenie i długi ogonek.
- odparł żartobliwie Jean stawiając butelkę miodu, obok wina które Seravine wykradła. Po czym wziąwszy jej zdobycz, otworzył je i nalał owego trunku do kieliszków.-Pewnie cię zdziwię ale wiem. Kilku zapewne złodziei chciało wykraść, kilku innych pilnowało. A ty... ograłaś ich wszystkich w ich własną grę. Talent godny pozazdroszczenia. I z tego co zauważyłem wtedy... nóżki też.
-Jean...- dziewczyna znów przewróciła oczami, ale tym razem zniecierpliwienie było przerysowaną grą aktorską.- Tylko nóżki i nóżki... Prawda, że do nich ci często najbliżej, ale wiem już że twoje talenty sięgają wyżej niż obszar moich kolan.
Zaśmiała się perliście, przyjmują kielich pełen złocistego trunku.

Elfickie wino zaprawdę było trunkiem godnym swej roli, jaką odegrało w złodziejskim egzaminie. Jean próbował w swoim życiu wiele różnych trunków ale nigdy nie kosztował wina o bukiecie tak bogatym i kwiecistym, że samo zamoczenie w nim ust wydawało się przenosić pijącego na kwiecistą łąkę skąpaną w promieniach południowego słońca.
Złodziejka westchnęła, po upiciu małego łyka i spojrzała rozmarzona na płomienie hulające w kominku.
-O bogowie...- wyszeptała głosem tak zmysłowym, że na karku Jeana podniosły się włoski a na dłoniach pojawiła się gęsia skórka.

Po kilkunastu sekundach odetchnęła i spojrzała na swojego gościa.

-Widzę że wybaczyłeś mi mój mały podstęp na bankiecie do panny de Periguex...- uśmiechnęła się zalotnie.- Cieszy mnie to. Ale zwykle mężczyźni przy drugim spotkaniu ze mną, mają mnóstwo pytań. A to już nasza trzecia schadzka, a ty jeszcze nie wylałeś z siebie potoku domysłów i teorii na mój temat... Interesujące.
Znów umoczyła usta w trunku i westchnęła.
-Akurat w sytuacji w której spotkaliśmy się po raz drugi. Nie było okazji, by... skupić uwagi na czymś innym niż nogi właśnie. Ale wiem, że i inne partie ciała masz interesujące.- odparł z ironicznym uśmieszkiem szpieg. Wzruszył ramionami dodając.- Pytań mam wiele moja droga Seravine, aczkolwiek... jaką mam gwarancję że odpowiedzi będą szczere. Kobiety lubią być odziane w tajemnice, czyż nie?
-To prawda w przypadku nudnych szlachcianek które w perspektywie na życie mają tylko romanse i rodzenie kolejnych synów.-
Seravine pokręciła głową.- Ale kiedy ktoś musi cały czas żyć w kłamstwie, tajemnicy i sekrecie w końcu zaczyna być to męczące. A po swoich związkach przekonałam się że nawet inny złodziej niekoniecznie zrozumie osobę taka jak ja, a dodatkowo grozi to możliwością zdrady na tle zawodowym...

Założyła nogę na nogę, bawiąc się błądzącymi oczami Jeana.

-Ty zaś, panie le Courbeu, nie jesteś złodziejem. Co więcej, zakładam że jesteś kimś więcej, ale moje domysły zostaną ze sobą.- znów zamoczyła usta w winie.- Ale wracając do myśli głównej... Nie jesteś złodziejem, ale rozumiesz jak funkcjonuje świat ludzi takich jak ja i sam w nim funkcjonujesz... Do tego cię lubię. Więc reasumując, możesz liczyć na odpowiedzi tak szczere, jak tylko się da, o ile pytania nie wejdą na tematy mogące czymś grozić tobie lub mi.
-Złodziejem rzeczywiście nie jestem, aczkolwiek Jaccopo mnie przyucza do zawodu.- rzekł żartobliwie gnom. Napił się nieco wina dodając.- Po prostu jako kolejny Le Courbeu nie bardzo nadawałem się na kolejnego królewskiego wytwórcę fajerwerków.
Spojrzał na dziewczynę i spytał.- To pozwolisz, że spytam cię o dzieciństwo, jeśli to... nie jest bolesny dla ciebie temat? I z jakiej części A’loues się wywodzisz?
-Zaskoczę cię, ale to co powiedziałam ci na początku było prawdą.
- Seravine uśmiechnęła się lekko.- Urodziłam się na obszarze Centralnych Rozlewisk, niedaleko Frontiere. I faktycznie, mój ojciec był tam jednym z pomniejszych szlachciców...

Zaśmiała się cicho. -Chociaż określenie "pomniejszy" jest tutaj dość delikatne. Mieliśmy zapuszczony dwór i kulawego sługę, Horacego, który służył nam z przyzwyczajenia i wierności niż dla pieniędzy. Z resztą mieszkał z nami, więc... Ech, tak czy inaczej, tatko był zbyt dumny by pracować, ale też zbyt uparty by sprzedać ziemie i opuścić dom. Więc najmował szpadę komu się dało i w końcu stało się. Pewnego dnia przywieźli go na wozie, a dokładniej to co z niego zostało po ciosie mieczem dwuręcznym.

Westchnęła i opróżniła kieliszek go.-Kochałam go ale był głupcem. Spodziewałam się kiedyś że jego szlachectwo i upór sprawią że w bitwie zrobi coś głupiego.- bezradnie wzruszyła ramionami.- Ja zaś uparta nie byłam. Sprzedałam ziemię, Horacemu wykupiłam dożywotnie miejsce w pensjonacie w Verriere a resztę spadku wzięłam ze sobą i ruszyłam w świat.
Odetchnęła cicho i uśmiechnęła się promiennie.-Dostatecznie szczegółowo odpowiedziałam na twoje pytanie, Jean?
-I barwnie, a czyż rozmach nie liczy się w opowieści ? Przy twojej... mojej dzieje wyglądają jak bunt młodego paniczyka.- rzekł żartobliwie Jean Battiste.- A jak zostałaś tak dobrą złodziejką ? Bo dzisiaj dałaś prztyczka w nos całej gildii.
Napełnił oba kielichy.- A właśnie, jak mogłem popełnić taki faux pas?
Po czym podał jeden Seravine i stuknął swoim o jej kieliszek, wołając głośno.- Za twój sukces madame, oby był pierwszym z wielu w tym mieście.
-Nie pierwszym, ani nie ostatnim, Jean. Dziękuję.- dziewczyna przyjęła toast i wypiła go.- A co do mojego złodziejstwa... Cóż, tata tego nie pochwalał, ale ja zawsze potrafiłam kręcić, migać i kabacić, jak on to mówił. Jeszcze przed jego śmiercią zdobywałam pieniądze w Frontiere naciągając głupich paniczyków na drogie prezenty, albo grając w karty lub w kości. Nazywali mnie tam Diablicą, nie wiem czemu.

Z niewinną minką umoczyła usta w winie.

-A kiedy tata zmarł... Cóż, nie musiałam martwić się że popsuję mu opinię rodu, która dla niego była wszystkim. Więc straciłam resztki hamulców, i zamiast kręcić na małą skalę, zaczęłam robić to w sposób możliwe profesjonalny. Już za młodu miałam znajomości w Frontierskim półświatku. Z nie jednym złodziejem grałam w kości.- przerwała, by wytrzeć mokre od wina usta w jedwabną chustkę.- Więc kiedy poprosiłam, przyjęli mnie. A miałam talent więc chyba dalszej części się domyślasz... A ty? Jak trafiłeś w takie otoczenie? Bo sam mówiłeś, że młodość miałeś nudną.
-Ale ambicje za to duże. Za duże jak na ten wzrost. Chciałem być jednym z Gwardzistów Pistoletowych. Ubierać się w te kolorowe mundury, walczyć w pojedynkach. Jechać na koniu i łapać róże zrzucane z okiem przez śliczne mieszczanki. Takie tam...- zaśmiał się Jean wspominając własną przeszłość.- Niestety, w przeciwieństwie do ciebie... mój talent do szermierki jest jedynie przeciętny co potwierdziło szereg nauczycieli. I niestety gwardzistą nie zostałem.
Napił się wina dodając.- Z czasem jednak okazało się, że płynie we mnie dziedzictwo mego dziadka. Cokolwiek to znaczy...
Uśmiechnął się dodając.- Niewiele jednak mogę na temat mego zacnego przodka powiedzieć, bo gdy pytam o niego rodziców to... ci od razu nabierają wody w usta.
-Co, dziadzio uwodził szlachcianki z dobrych domów i zostawił po sobie furę bękartów?-
Seravine obnażyła ząbki w niejednoznacznym uśmiechu.
-Nie o takim talencie mówimy.- zaśmiał się gnom, po czym musnął dumnie kciukiem swój wąs.- Chociaż kto wie... Może i o takim. Dziadek był zakałą rodu, na tyle poważną że nie znalazłem, żadnej poważnej wzmianki na temat Rogera Le Courbeu. Bo tak miał dziadunio na imię.
Po czym przesunął spojrzeniem po Seravine dodając.- A teraz inne ważne pytanie. Jakież to rozrywki preferujesz na co dzień. Bo nocne, raczej spróbuję wybadać metodą prób... i błędów.
-Oj, zasmucę cię. Lubię chamskie rozrywki. Rzucanie nożami do celu w parszywych karczmach, karty, kości... Czasami podszyję się pod kogoś i pójdę pojeździć konno, albo dołączę się do jakiegoś polowania. No i wyczynowe złodziejstwo.-
pochyliła się do Jeana.- Uwielbiam te emocje związane z moimi występkami...

Wyprostowała się po chwili.

-Ale bez przesady.- puściła gnomowi oczko.
-Niewątpliwie jesteś aktorką o talencie godnym podziwu.- rzekł uśmiechając się gnom.
- Już ja widziałam, na czym się twój podziw... skupił.- eks-arystokratka nachyliła się w jego kierunku, tak że oblicze gnoma znalazło się na wysokości biustu kobiety. Rozpięta koszula odsłaniała nieco ściśnięty czerwoną kurteczką biust. Niewątpliwie celowo. Choć strój złodziejki wydawał się być nieco artystycznie niechlujny, to agent ich królewskich mości mógłby się założyć, że Seravine przemyślała dokładnie dobór ciuszków...
Mógłby, gdyby nie gapił się niczym zahipnotyzowany w dekolt kobiety.
Nawet nie zauważył, jak jego kapelusz wylądował na jej głowie. A pas który opinał jego talię upadł na podłogę.
-Mężczyźni... tak łatwo was omotać.- zachichotała Seravine.
-Bynajmniej... to działa w obie strony, madame.- odparł ironicznie Jean obejmując dłonią stopę dziewczyny i muskając i ugniatając palcami. I wydobywając z jej ust przyjemne mruknięcie.- To zagranie poniżej pasa Jean... poniżej... pasa.


Po chwili kobieta rozsiadła się wygodniej na kanapie mówiąc.- Więc i ja tak zagram...
Uśmiechając się zawadiacko spod kapelusza Jeana, rozpięła kubraczek koszulę, odsłaniając jej poły... i fakt że poza tymi częściami garderoby jakie gnom już widział Seravine nie miała żadnych innych.
Czasami mniej, znaczy lepiej.
Sięgnęła po kieliszek z winem i dodała.- A teraz panie posłańcu... stań na wysokości... zadania. Od stóp do głów... bez użycia rąk.



A nogi jak już się Jean zdołał przekonać, dziewczyna miała zgrabne i prowadziły do... uroczego zakątka skrytego w czarnym, acz równie przyciętym gąszczu. Gnomowi pozostało więc podążyć tym szlakiem, od stóp kierując się przez łydki, ku udom...aż docierając ustami do owego miejsca, ku uciesze Seravine oznajmianej westchnięciami i okazjonalnymi jękami. Piła wino drobnymi łyczkami, acz ręka jej drżała.
Wypięła dumnie piersi, błyszczące lekko od potu w świetle księżyca i nachyliła kielich. Szkarłatna struga niczym krew opryskała jej biust, po czym spłynęła w kierunku sprężystego brzucha w dół. Wprost naprzeciw ust czarownika podążającego w przeciwnym kierunku. I zlizującego zimny trunek z ciepłej skóry Seravine. A potem... było coraz gorącej, intensywniej. Oboje wszak pasowali do siebie zarówno temperamentem jak i upodobaniami oraz co najważniejsze... fantazją.
Rozpoczęła się upojna noc.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-03-2013, 19:15   #119
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Uśmiechnęła się lekko, wciąż mając lekkie mroczki w oczach. Przywalenie w ścianę, będąc odepchniętą wybuchem, nie było przyjemne. Nie, zdecydowanie wolała picie w zaciszu swego pokoju. Ale co począć, uśmiechnęła się lekko do swojej przyjaciółki.

-Hej, wybacz bycie lekko poobijaną. Ten rozkoszny stworek nie był przyjemny w obyciu.-


Laurie uśmiechnęła się blado na widok rozrąbanego ścierwa leżącego na środku sali w kałuży czarnej krwi oraz rozlanych wnętrzności.

-Wiesz... Jakoś się domyśliłam.-
rzuciła, pomagając elfce wstać i podtrzymując ją. Objęła ją w talii, prawicę wojowniczki przerzucając sobie przez ramiona.- Mistrz Astaron poprosił żebyś stawiła się u niego, jak tylko wydobrzejesz. Podobno był pod wielkim wrażeniem waszej roli w tym wszystkim...

-No ja myślę!-
Cid oparł ręce na biodrach.- Arthusowi prawie eksplodował samopał Tamir będzie musiał kupić nowe ostrza bo jucha tego bydlęcia stopiła mu jego dotychczasowe brzytwy, a ja...

-Oj nie biadol.-
Lurie przewróciła oczami i pokazała mu język.- Żyjesz, więc się ciesz...

Rudzielec zarechotał, zbierając swoja rzeczy z ziemi. Uniósł dłoń na pożegnanie.

-Powodzenia na rozmowie z Mistrzem Fendelem, szefowo...

Laurie ruszyła wraz z przyjaciółką w stronę drzwi. Kiedy nikt nie patrzył, musnęła wargami jej policzek.

-Cieszę się że znów ci się udało...

-Ciesze się, że ty się cieszysz. I cieszę się swoim cieszeniem.-


Masło jest... maślane?

-Dochodzę do wniosku... że robota dobrze wykonana to robota brudna. Wpierw pływanie w nadbrzeżnej wodzie, sama tego doświadczyłaś. Potem na cmentarzu babranie się z hienami cmentarnymi. A teraz pływałam znów w zasyfionej wodzie i obryzgała mnie krew jakiegoś gnijącego gówna... czyżby jakiś demon nieczystości się na mnie uwziął?-


-Wiesz... O ile dobrze zrozumiałam Tamira, zaszlachtowałaś awatara boga syfu, moru i zepsucia.-
dziewczyna zaśmiała się cicho, poprawiając chwyt na prowadzonej elfce. Krew i inne płyny wydawały się jej w ogóle nie przeszkadzać.

Wspólnie pokonały schody na górę, ciemny korytarz i salę, gdzie miała miejsca bitwa z demonicznymi rycerzami. Ich szczątki zostały usunięte lecz ich krew wciaż czerniła sie na kamiennej podłodze.

-Widziałam jak pozbywali się tych pancernych bydląt...-
powiedziała cicho, skinieniem głowy pozdrawiając mijanych zakonników.- Hassel jest już podobno w lochu świątynnym. Za to co zrobił, nic go już nie uratuje...

-Te bydlaki były twarde... dopiero rozwalenie głowy ich załatwiało.-

Spojrzała z czułością na katanę, umocowaną u jej boku.

-Gdyby nie dar przodków w postaci pozytywnej energii o którą prosiłam gdy składałam im podarki, najpewniej bym nie przetrwała tego.-


Chwila długiej, trochę ponurej dzięki okolicy, ciszy.

-A co ty tutaj w ogóle robisz? Nie widziałam cię w pochodzie z nami.-

-Em...-
Laurie spojrzała ze zdziwieniem na elfkę.- Wiesz że jest już po północy... ?

Zamrugała raz i drugi, a potem spojrzała na towarzyszkę.

-Będę wdzięczna jak odprowadzisz mnie do domu. Chcę się umyć. A potem iść spać... możesz mnie umyć nawet. Widzisz jaka ja jestem wspaniałomyślna?-


Uśmiechnęła się całkiem słabo, chcąc odrobinę zażartować. Kiepsko raczej, nie była dobra w zabawnych komentarzach.

-Musisz odpocząć.-
powiedziała, puszczając uwagę o myciu niby mimo uszu. Mimo to na jej policzkach pojawił się miły dla oka rumieniec.- Dostałam nawet możliwość napojenia cię eliksirami regenerującymi, ale sądzę że w tym przypadku sen będzie dla ciebie o wiele lepszym rozwiązaniem...

Mówiąc to, przeprowadziła osłabioną Tsuki przez główne pokoje rezydencji zdeprawowanego arystokraty. Uwadze samurajki nie umknął fakt że niegdyś wytworne komnaty, wyglądały obecnie jak pobojowisko. Powybijane okna, dziury w ścianach, połamane meble. Tu czy tam widoczne były plamy krwi.

Przed samą rezydencją natomiast, stał dyliżans zaprzęgnięty w dwa srokacze. Na koźle siedziało dwóch Cuthbertian w płaszczach, kolejna dwójka siedziała z tyłu wozu.

-Twoja obstawa...-
szepnęła Laurie, otwierając drzwiczki.

-Obstawa?-

Odpowiedziała równie cicho, ale bardziej zdziwiona niż zaciekawiona. Albo odwrotnie? Jedno z tych dwóch, na pewn.

-Po co mi obstawa?-

-Jakby na to nie patrzeć, w znacznym stopniu pomogłaś rozbić jedną z największych komórek heretyckich w Lantis.-
rzuciła swobodnie dziewczyna, siadając naprzeciwko elfki i zaczynając obmywać jej twarz wilgotną ścierką, jakby czekającą już wewnątrz powozu.- Do tego przerwałaś rytuał, zabijając kluczowego w całej operacji demona... Wątpie, żeby już wiedzieli kto za tym stoi, ale niedobitki mogą chcieć zemsty...

Cicho się zaśmiała.

-Ta... niech przychodzą, Benihime przyjmie ich krew z wielką ochotą.-

Jak przystało na ostrze wykute z żelaza, które pozyskano poprzez odparowanie wody z krwi. Trochę to czasu zabrało, ale się udało jej klanowi. Robienie mieczy w ten sposób to wielki ból w tyłku. Inne klany musiały wykuwać miecze w czasie pełni, inne w ogniu ze zwłok ich przeciwników, jeden z klanów w czasie grupowej "zabawy"! A jej klanowi, przodkowie musieli wymyślić robienie mieczy z krwi. Chyba dlatego większość mieczy była przekazywana z pokolenia na pokolenie, a rzadko wykonywano nowe i dlatego strata miecza w jej rodzinie była jednym z najgorszych przewinień.

-Wiesz, może lepiej żeby nie przychodzili?-
Laurie uśmiechnęła się lekko, ujmując elfkę pod brodę i dokładnie myjąc jej twarz. Po chwili zaczęła powierzchownie czyścić także jej kimono, żeby zająć czymś ręce.- Wybacz, ale jakoś nie podoba mi się perspektywa napadów heretyków kiedy już podpiszemy kontrakt i zostanę twoją podwładną...

Rzuciła okiem przez okno. Pogrążone w śnie miasto wydawało się groteskowo ciche w porównaniu do wydarzeń które miały miejsce w rezydencji.

Chwila ciszy na dogonienie myśli przez jej umysł.

-Co?-


Nad wyraz inteligentna odpowiedź.

-Jaki kontrakt?-


Laurie westchnęła. Nim odpowiedziała, dyliżans zatrzymał się przed kamienicą gdzie mieszkała elfka. Dziewczyna otworzyła drzwi, pomogła wyjść przyjaciółce i odprawiła wóz razem z obstawą. Tsuki nadal dostrzegła jednak kilku kręcących się po okolicy mężczyzna w długich płaszcza, kryjących tuniki zakonne.

Laurie zaś otworzyła drzwi i wprowadziła Tsuki do budynku.

-Jesteś inkwizytorem, tak? Nie masz jeszcze pełnych praw, ale nadal wolno ci sformować zespół... No chyba że mnie w nim nie chcesz?-
zrobiła wielkie oczy, prowadząc wojowniczkę po schodach.

-Oczywiście, że chcę... postaraj się nauczyć zaklęć leczniczych, bez nich będzie ciężko biorąc pod uwagę jak często kończę wyczerpana i poraniona.-


Mały, złoty kluczyk do otworzenia drzwi. Czemu złoty? Nie mogli zrobić tego z miedzi? Albo nawet i żelaza? Po cholerę marnować dobre złoto na klucz? Nie to by biegała w kółko i się chwaliła złotym kluczem do służbowego mieszkania.

-Więc? Pomożesz mi się umyć i ululasz do snu?-

Zamrugała wesoło, pomimo zmęczenie.

-Jak najbardziej.-

Cicho się zaśmiała ze zawstydzenia jej przyjaciółki.

***

Cisza, jaka zaległa pod korytarzem prowadzącym do komnat Wielkiego Mistrza Egzorcysty Astarona Fendela była niemożliwa do porównania w stosunku do czegokolwiek. Tsuki wydawało się że słyszy wszystko. Szum powietrza, drobinki pyłu padające na posadzkę a nawet bicie serca siedzącej obok Laurie.

Noc z dziewczyną była jedną z "tych" więc czuła się za równo zrelaksowana jak i wypoczęta. Laurie zaś byłą tak podekscytowana, że nawet wyczynowy seks zeszłej nocy nie był w stanie ostudzić jej emocji.

-Jak myślisz, czego od ciebie chce? I po co ja mu przy was... ?-
Carl, który podał kopertę wchodzącej do świątyni dwójce uśmiechał się przy tym lekko, więc nie mogło być to nic złego.

-Cóż... może chce nas wyrzucić?-

Wzruszyła ramionami.

-Albo pochwalić za tą ostatnią robotę. Albo chociaż mnie pochwalić. I może porozmawiać o sformowaniu mojej grupy?-

Kolejne wzruszenie ramionami.

-A może to zasadzka, a ty jesteś tajnym agentem mającym uśpić moją czujność?-


Tutaj wyszczerzyła się do Laurie, lekko trącając ją łokciem w bok.

Laurie od razu załapała żart więc uśmiechnęła się tylko i spojrzała na przyjaciółkę, by finalnie usiąść obok niej i zacząć poprawiać zmarszczki na jej kimonie, niesforne kosmyki włosów oraz strzepywać niewidzialne pyłki z jej rękawa.

-Oczywiście. Co noc infiltruję cię... dogłębnie...-
i znów zaczerwieniła się, mimo że nikt nie słyszał.

I było to prawdą.

Kiedy zaczęła przymierzać się do czegoś tak wyskokowego jak pocałunek w miejscu pracy, drzwi do komnat mistrza zakonu uchyliły się.

-Proszę wejść.

Wstała pierwsza chociaż przez drzwi puściła Lauri pierwszą.

-Jakby co to będę pamiętać twoją ofiarę jeśli to zasadzka i zginiesz.-

Wciąż mówiła to z tym takim uśmieszkiem, obejmującym także jej oczy.

-Nie żałowałabym...-
Laurie uśmiechnęła się, by następnie zniknąć za progiem.

Gdy w ślad za nią weszła Tsuki, obie dziewczyny zalała absolutna ciemność. W nozdrza elfki uderzył też słodki zapach kadziła.

Obok siebie wyczuła też ruch i przebijający się przez zaduch, aromat olejków do kąpieli. Laurie stała nieruchomo niczym kamienny posąg.

-Co się dzieje... ?-
szepnęła przerażona.

Sekundę później kolumna światła eksplodowała u sklepienie sufitu, oświetlając stojącą na piedestale postać Mistrza Astarona. Starzec miał na sobie białą szatę, przepasaną czerwonym pasem, na którą narzucona była szaro złota tunika z krzyżem Św. Cuthberta. Mężczyzna miał na głowie stożkowaty kaptur, cień zaś krył jego oczy.

Nie maskował jednak delikatnego uśmiechu na otoczonych białą brodą ustach starca.

-Inkwizytor Tsuki, z Jadeitowych Wysp. W dniu dzisiejszym, za twe zasługi i hart ducha niespotykany u żadnego z terminatorów naszego zakonu, otrzymasz glejt nadający ci pełne prawa, jako wojownika w walce z zepsuciem i herezją.- przemówił mocnym, pewnym głosem.- Jako najmłodsza funkcjonariusza w historii.

Ze sklepienia błysnęły kolejne cztery snopy światła, rozjaśniając cztery zakapturzone sylwetki po prawej i lewej stronie mistrza. Inkwizytor, w pełnej zbroi. Strażnik ksiąg, w skromnym habicie. Kapłan, w świątynnym ornacie. I Szpitalnik, w białym fartuchu.

-Laurie do Altenberg!

-T... tak jest!-
dziewczyna podskoczyła, przestraszona.

-Będziesz świadkiem i stróżem, złożonej przez Tsuki przysięgi. Niech siła i moc Zakonu wzmacnia cię, gdy towarzyszyć jej będziesz nawet a najczarniejszych chwilach, służąc pomocą i radą...- mistrz Fendel przeniósł wzrok na Tsuki, kosturem wskazując klęcznik na środku komnaty. Elfka nie była w stanie zignorować faktu, że dostosowany był do sposobu klękania z jej rodzinnych stron.- Inkwizytorze Tsuki, uklęknij do przysięgi...

Przez chwilę stała w ciszy, zastanawiając się co zrobić. W sumie... mogli jej do cholery wcześniej powiedzieć! A nie kurwa wyskakują z tym tak nagle! I co w ogóle za ceremonia? Światła ze stropu, figury stojące w promieniach światła?

Mogliby sobie jeszcze walnąć chórek i może organy.

Uklękła na swój sposób we wskazanym miejscu i nie pokazywała zbyt wiele po sobie, woląc zachować spokój. I mając dłoń tak po prostu gotową do wyciągnięcia jej katany. Na wszelki wypadek.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 10-03-2013, 02:30   #120
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Q7Q6RZJmEbw[/MEDIA]

Bełty z dzikim wizgiem leciały przez wybite okna, dziurawiły drzwi komendy i nie raz, ani nie dwa, wyrywały spore fragmenty drewna z obramowania okiennic. Torrga, który zgarnął z szafki na skonfiskowaną broń zaklął szpetnie, kiedy jeden z pocisków przemknął mu koło nosa i utkwił w nodze biurka sierżanta Colonesku.

Krasnolud splunął, wychylił się i strzelił. Bełt o czarnych lotkach zafurkotał w powietrzu i chyba trafił celu. Rozległ się krzyk, ale stojący obok Buttal nie był w stanie ocenić, co dokładnie się stało.

Torrga wyszczerzył się w złym uśmiechu.

-Jeden skurwysynek mniej…

-Jeden?-
siedzący po drugiej stronie drzwi sierżant uniósł brew i zaryzykował rzutu oka przez wybite okno.

Mimo swej absurdalności, sceneria dookoła posterunku wyglądała jak najprawdziwsze oblężenie. Dwa przewrócone wozy, kryjący się za nimi bandyci uzbrojeni w kusze oraz ich pachołkowie, donoszący amunicji i podający na świeżo załadowane bełtomioty.

Colonesku westchnął.

-Wiesz, jeden to dość mało. Naliczyłem tam półtora tuzina…

-To głupota!-
jeden z podwładnych mężczyzny przeładował drugą kuszę i podał ją na wymianę Torrdze. Krasnolud strzelił.

-No co ty nie powiesz, koleżko?

-Nie o to chodzi że zaatakowali. Oni zrobili tu taką rozwałkę, że sami mieszkańcy pewnie już donieśli na pozostałe posterunki. Niedługo przybędzie tu odsiecz!

-Aha…-
jego drugi kolego wychylił się ostrożnie. Zanim bełt prawie zdjął mu czubek głowy, zdążył rozejrzeć się. W ostatniej chwili opuścił makówkę za osłonę.- Czyli ta banda która zbiera się za wozami, to pewnie jakiś pseudo szturmowy oddział który nas tu zaleje, co?

-Że jak?!-
Buttal też zaryzykował wyjrzenie na zewnątrz i pobladł.

Faktycznie, za wozem, oprócz kilkunastu strzelców, kłębiła się masa różnego rodzaju zakapiorów. Ludzie, półorkowie, elfy a nawet kilku krasnoludów spod ciemnej gwiazdy. Wszyscy, co do jednego, mieli ze sobą broń i zbite na szybko tarcze z desek lub nawet obitych sztachetami taboretów.

Colonesku również wyjrzał, by następnie cofnąć się pod gradem świszczących pocisków.

-Cholera… Tam jest ich prawie pół setki…

-To źle


Sierżant spojrzał na kuriera i przewrócił oczami.

-Co tam, że ich dużo! Chodzi mi o to, że ktokolwiek się na was uwziął, wynajął ku temu cały półświatek!

Torrga gwizdnął przez zęby.

Jeden z posterunkowych zaś wyjrzał, strzelił i zamarł. Ta chwila nieuwagi kosztowała go prawie życie, kiedy to padł na podłogę, z dębowym bełtem tkwiącym w barku, kilkanaście centymetrów nad sercem.

Colonesku szybko podpełznął do niego.

-Kurwa mać, co to miało być?!

-Nadchodzą!-
krzyknął chłopak, z trudem siadając.

Niestety, miał rację.

Kiedy Buttal wychylił się i strzelił, wytrącając jednemu z bandytów mózg z czaszki, pozostała część bandy zebranej by przypuścić szturm na oporny posterunek, odsunęła wozy na bok i asekurowana poprzez strzelających towarzyszy, ruszyła w stronę schodów na posterunek, i podwójnych drzwi na szczycie tych że.

Krasnolud zaklął szpetnie, widząc że mimo marnego wyszkolenia bojowego, napastnicy szli szybko i w mniej więcej zorganizowanym szyku, osłaniając się ścianą prowizorycznych tarcz.

-Nie jest dobrze…

-Wycofać się?!

-Gdzie tam!
- Colonesku spojrzał na przerażonego podkomendnego i wyjął zza pasa pałkę.- Jeśli tu wlezą to po nas! Musimy zatrzymać ich w drzwiach!

Torrga spojrzał na Buttala i krótko skinął głową.

Kurier odpowiedział mu tym samym, zdejmując z pleców swój topór. Obaj, ramię w ramię, ustawili się trzy kroki przed drzwiami, ściskając w rękach broń.

Okaleczone pociskami drzwi zadrżały pod potężnym uderzeniem masy ciał.

-Miło się z tobą pracowało…

-Nie kadź mi tu, nie dostaniesz premii.


Torrga zarechotał, poruszył głową i z głośnym chrupnięciem nastawił kark. Za plecami dwójki brodaczy Colonesku i jego podwładni uszykowali kusze do ostatniej, desperackiej obrony.

Drzwi poszły w drzazgi.

Pierwsza trójka padła nim jeszcze drewniany pył opadł z powietrza, przeszyta celnie wystrzelonymi bełtami. Kolejnych dwóch padło w progu, z dziurą od pistoletu skałkowego Buttala oraz z rzucanym toporkiem Torrgi wbitym w pierś.

Buttal zaryczał wściekle, zamachnął się i wbił topór głęboko w bark następnego adwersarza, obryzgując sobie twarz jego posoką.

Sekundę później padł na plecy, kiedy potężny podmuch powiązany z wystrzałem kuli armatniej zmiótł go z nóg.

Leżąc na kamiennej posadce widział jak na twarzach bandytów maluje się nieme przerażenie, nim owe twarze, wraz z nimi samymi, zmieniły się w krwawe ochłapy porwanego mięsa, rozrzucanego po ulicy przez bezlitosną salwę pięciofuntowych dział.

Torgga, który przy pierwszej salwie dostał kilkunastoma drzazgami po twarzy uśmiechnął się dość makabrycznie, leżąc obok swojego pracodawcy.

-No, muszę przyznać, że w Baszcie się jednak nie pierdolą

Po kilku bardzo hałaśliwych sekundach ostrzał ustał, pozostawiając po sobie krwawą rzeźnię na ulicy.

Colonesku usiadł na podłodze i potrząsnął głową.

-Co tu się stało, do jasnej cholery… ?


Petru


Ceth słuchał wywodu tropiciela, w ciszy szarpiąc brodę i kiwając tylko co jakiś czas głową. Rulf też milczał, oparty o ścianę i jedynie Aust wydawał jakieś głośniejsze dźwięki, prychając przez nos i ze zniecierpliwieniem ryjąc piętą buta w wysuszonej ziemi.

Finalnie druid przerzucił kostur z ramienia na ramię i obszedł ognisko kilka razy, trącając drwa tak żeby wzmocnić ogień. Lu’ccia przysunęła się doń, gdy starzec zaprzestał krótkiego spaceru i przystanął przy tunelu prowadzącym na powierzchnię. Ponownie, z pewnym roztargnieniem, przeczesał palcami brodę.

-Mówiłeś, że droga do Skuld jest długa, ale nie jedna długa droga już za nami…- z kosmyków zarostu wyjął grudkę ziemi i roztarł ją, by powąchać. Skrzywił się, czując spaleniznę.- Woda też nie byłaby problemem. Jestem w stanie stworzyć ją dosłownie, z powietrza. Rzecz jasna woda z tutejszego powietrza nie byłaby wybitna w smaku, ale dałoby się na niej wytrzymać… No i obojętnie, w którą stronę się udamy, mogę przyzwać nam wierzchowce…

-A Wicher spokojnie poniesie ze trzy osoby.-
Rulf uśmiechnął się.- Wracamy do domu!

-Zgłupiałeś?-
Aust odezwał się w końcu, równie pogodny co zawsze.- Widziałeś hordę żołnierzy, ciągnącą na zachód. A skąd wiesz że część nie oddzieliła się i nie poszła w stronę Południowego Szańca?

-Chyba nie sugerujesz że kilkanaście tysięcy kultystów przebiłoby się przez twierdze graniczne i zajęło Skuld?-
Rulf spojrzał krytycznie na przyjaciela.

Półelf pokręcił głową.

-Nie… Nie sądzę tak. Ale jeśli trafimy na oblężenie stołpów, ni cholery nie uda się nam przebić do środka. Zwłaszcza z dziewczyną. Już lepiej iść do tego wypizdowa, z całym szacunkiem dla Petru, o którym mówił. Oddalimy się od granicy ale on zna drogę no i znajdziemy ciut pewniejsze schronienie.

-A skąd wiesz, obym się mylił, że to całe Pelanik…

-Palenque…

-Przepraszam Petru. Skąd wiesz, że to całe Palenque nie będzie oblegane. Albo, że nie przeniosło się do jakiegoś bezpiecznego miejsca w celu uniknięcia pochodu kultystów?

-Czarnowidzisz…


Rulf zaśmiał się tubalnie.

-Ja? Ja czarnowidzę?! No to żeś mnie rozśmieszył!

-Oj zamknij się…

-Ja zaryzykowałbym do tej istoty.-
obaj wojownicy spojrzeli ze zdziwieniem na starca, który do tej pory analizował to co powiedział im Petru.

Rulf podrapał się po policzku.

-Jesteś pewien, staruszku… ?

-Pewien? Hah! Ja niczego nie jestem pewien w tym toczonym śmiercią pustkowiu, ale skoro owa istota uratowała Petru i wedle wiedzy naszego przewodnika, jest dość potężna, to może ona pomogłaby nam znaleźć sposób powrotu do Sklud… Albo chociaż pomogłaby Lu’cci…-
spojrzał ponuro na dziewczynę. W międzyczasie chyba trochę spała, bo cienie dookoła jej oczu nieco pobladły. Wciąż jednak była biała jak ściana, a zdeformowana skóra na jej czole i policzku straszyła kilkoma głębszymi brudami.

Starzec westchnął, opierając się o kostur.

-Powiedzmy sobie szczerze, w obecnej sytuacji mamy tu niemal Wislewski impas…

-Co takiego?
- Petru na chwilę wyrwał się z ponurych rozważań i spojrzał na Cetha z pewnym zainteresowaniem.

Druid zarechotał.

-To określenie odnoszące się do jednego z krajów na północy. Kozacy Wislewscy są cholernie szybcy i słyną z tego że dobywają samopałów w mgnieniu oka. A że są ludem awanturniczym i skorym do zwady, często zdarza się że w ruch idą szable i samopały. Wislewski impas jest wtedy, gdy dwóch kozaków jest dość szybkich, żeby jednocześnie dobyć pistoletów, odbezpieczyć je, wycelować w twarz przeciwnika i być gotowym do strzału…

-Sytuacja w której obaj boją podjąć się ruchu w obawie przed konsekwencjami… ?


-Dokładnie, Petru, dokładnie…- Ceth pokiwał głową.- Więc zostaje głosowanie… Rulf?

-Chodźmy do Skuld…

-Aust?

-Palenque.

-Ja zaś spróbowałbym szczęścia u przedwiecznej istotki wspomnianej przez Petru.-
staruszek uśmiechnął się wesoło i spojrzał na tropiciela.- W sumie, ty masz tutaj ostateczny głos.

Cisza, jaka zapadła w grocie nie była przyjemna.


Jean Battiste Le Courbeu


Różne sytuacje zmuszają poszczególne jednostki do głębokich refleksji filozoficznych.

Jean przekonał się o tym, leżąc w zmierzwionej pościeli, z biodrem zakleszczonym pomiędzy udem a kolanem swojej kochanki.

W tym wypadku, dywagował w myślach nad definicją słowa „miło”.

Było ono pierwszym słowem, jakie przyszło mu na myśl, kiedy obudził się o trzeciej w nocy, czując dotyk jedwabnej pościeli oraz ciepło ciała Seravine obok siebie. Tak, to było miłe.

Lecz kiedy w pełni rozbudził się, i zobaczył tą nagą boginię leżącą obok siebie w łóżku, z delikatnie rozmazaną pomadką na ustach, z czarnymi niczym krucze skrzydła włosami zmierzwionymi w nieładzie i z pełnymi piersiami, unoszącymi się przy każdym jej oddechu, słowo „miło” zaczęło bardzo, ale to bardzo szybko, tracić na mocy.

Potem przyszły małe, przyjemne szczegóły, które dopełniły detronizacji określenia „miło” jako króla przymiotników określenia tej chwili.

Najpierw pojawił się posmak wina oraz innych, o wiele słodszych trunków, na ustach gnoma. Potem, gnom uśmiechnął się leciutko, wisząc dwa symetryczne ślady po paznokciach Serafine na swojej piersi. Jednak wisienkami na czubku tego tortu doznań były jednak ślady po ząbkach dziewczyny na barku zaklinacza, oraz ślady po jej szmince na miejscach wielce nieprzyzwoitych.

Był jednak jeden, mały szkopuł.

Chciało mu się pić.

-Teraz przydałby się ten sierściuch…

Jean westchnął, z pewnym żalem spojrzał na dwa puste kieliszki, których to zawartość użył w czasie łóżkowych figli i spróbował wstać. Mimo niewymownie przyjemnych kleszczy, jakimi były uda Seravine na nodze gnoma, Le Courbeu poruszył lekko kolanem, by finalnie dzięki odrobinie oliwki stojącej przy łóżku, umknąć z tych słodkich dla oka sideł.

Lekkim krokiem, nie krępując się gołym zadkiem, podszedł do barku i z pewnym zadowoleniem odkrył że w butelce ukradzionej przez kochankę jest jeszcze odrobina wina na dnie.

Z kieliszkiem do połowy pełnym złotego płynu, podszedł do okna i odsunął firankę, by popatrzeć na miasto.

Tak, było to jeden z tych dni gdy szklanka była w połowie pełna.

Gnom zmarszczył jednak brwi, kiedy do jego uszu dotarło dość jednostajne, bez wątpienia kocie zawodzenie, a na sąsiednim balkonie dostrzegł kulę futra, z pewnością będącą Sargasem.

Jean zmarszczył brwi i prawie przykleił nos do szyby.

-Co on znowu… ?

Sekundę później cienkie szkło w dolnej częsci drzwi balkonowych pękło pod naporem rozpędzonego kota, zasypując szpiega za równo kryształowymi odłamkami, jak i samym Sargasem.

Nim jednak zdążył zrugać kota, dostrzegł dziurę w nienaruszonej części szyby.


Dziurę, w miejscu gdzie znajdowała się przed chwilą jego głowa.

W barku za nim natomiast, widoczny był dymiący się otwór po wystrzelonym z muszkietu pocisku.

-O cholera…

Sekundę później siedział już pod szafką, z kotem na kolanach, kiedy szyby dookoła jęły eksplodować pod naporem licznych, nieprzyjemnych i rozpędzonych kulek ołowiu, dziurawiących ściany i meble.

Zawinięta w prześcieradło Seravine siedziała obok, z pewną irytacją paląc cygaretkę zwiniętą z czarnego tytoniu.

-Wyjaśnisz mi, w co wdepnąłeś a mi nie powiedziałeś?- zapytała po chwili, patrząc na gnoma z niemal małżeńskim krytycyzmem.


Tsuki


Samurajka była nerwowa. Sama, nigdy w życiu nie przysięgała wierności swojemu suzerenowi, nigdy nie musiała giąć się przed kimś i nigdy nie musiała, dobrowolnie czy pod przymusem, wiązać swojego życia z czyimiś rozkazami.

Dlatego też siedząc przed Mistrzem Zakonu niemal odruchowo położyła dłoń na rękojeści miecza, a posągi które… Które…

Które okazały się nie być w istocie posągami.

Inkwizytorem w zbroi, w pełnym pancerzu okazał się nikt inny niż Galev Zahard, dotychczasowy zwierzchnik Tsuki i jej mentor w czasie pierwszych dni służby dla Cuthbertian. Opiekunem ksiąg, bibliotekarzem w skromnej szacie okazał się Carl, którego nerwowy uśmiech widoczny był nawet w cieniu jego absurdalnego kaptura. W szpitalniku dziewczyna poznała starca, który to opatrywał ją niemal za każdym razem, gdy w czasie wypełniania misji została ranna lub chociażby poobijana.

Jedyną obcą osobą okazał się kapłan, wiekowy mężczyzna o ogolonej na gładko twarzy i wianuszkiem siwych włosów dookoła wyłysiałej czaszki.

Astaron mówił zaś dalej, po raz pierwszy bezpośrednio zwracając się do elfki.

-Tsuki, czy przysięgasz czynić to co uznasz za dobre i sprawiedliwe, a za razem nikt o prawym sercu nie zarzuci ci, że władzę swoją wykorzystałaś w celu czynienia krzywdy bliźniemu?

Samurajka milczał chwilę, analizując dokładnie słowa mężczyzny. Po chwili skinęła głową.

-Przysięgam.

-Czy przysięgasz, w swej wolności, krążyć po kraju jak i po świcie, zwalczając zło, zepsucie i występek, niezależnie od postaci, w jakiej się ono obawia i od wpływów, jakimi mogłoby dysponować?


Teraz Tsuki uśmiechnęła się lekko, uświadamiając sobie z czym wiązała się ta część ślubowania.

-Przysięgam.

-Czy przysięgasz, pomagać uciskanym i niewolony, jeśli tylko pomoc taka byłaby w twoim zasięgu?

-Przysięgam.

-Czy przysięgasz karać tych którzy uciskaliby i niewolili?

-Przysięgam.

-Czy przysięgasz odpowiedzieć na prośbę po mocy ze strony innych braci i sióstr działających z woli Zakonu?


Tsuki zawahała się.

Po chwili poczuła jednak na ramieniu uspokajające ciepło dłoni swojej przyjaciółki. Podniosła wzrok i spojrzała w oczy Laurie. Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do elfki.

Tsuki skinęła głową.

-Przysięgam.

-Dobrze więc…-
Arastan powoli zszedł z piedestału, odbierając z rąk Carla oraz Zaharda pieczęć, oraz zwój pergaminu obarczony zakonnym lakiem.- Przyjmij zatem to pismo, licencję z Lantis, dającą ci władzę inkwizytorską wszędzie tam, gdzie ludzie szanują prawa ludzkie i boskie…

Tsuki niepewnie przyjęła zwój pergaminu, który okazał się zaskakująco ciężki.


-Noś też z dumą tą pieczęć…- mówiąc te słowa, przypiął do naramiennika dziewczyny czarny lak, który w ciągu sekundy przylgnął do twardej skóry jej pancerza. Spod węglastego wosku pękami wypływały tasiemki zapisanego pergaminu.- Niech chroni ona twoją duszę i ciało. Niech wspomaga cię w chwilach próby…

Tsuki bezwiednie przełknęła ślinę.

Mistrz Astaron zaś położył dłoń na ramieniu dziewczyny, zdejmując kaptur.

-Powstań, Tsuki z Jadeitowych Wysp, Inkwizytorze z Lanits. Inkwizytorze z Czarną Odznaką…

Po kilku sekundach, jakby pchany ku temu wyższą siłą, Carl zaczął klaskać.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172