Sługa postanowił zostawić mistrza samemu sobie, otrzymując dzięki temu kilkanaście minut spokoju. Jednak nic co dobre, nie trwa zbyt długo. Do pomieszczenia przyszedł jeden z pracowników ambasady, oznajmiając, że przyszedł jakiś gość. Najwyraźniej nadawca listu nie obawiał się pójścia do bazy przeciwnika. Po chwili do pomieszczenia wszedł średniego wzrostu mężczyzna w białym garniturze, bardziej jednak w oczy rzucały się jego włosy - półdługie, koloru słomy i tworzące specyficzne loczki. W lewej dłoni trzymał walizkę.
-
Mam przyjemność z Carlem Adohsem? - zapytał, bacznie przyglądając się słudze. Czyżby mu coś nie pasowało?
-
Tak. Czym mogę służyć? - spytał Geoffrey grzecznie, naśladując tonacje i głos swego mistrza. Był jednocześnie cały czas gotów do ataku, gdyby ich fortel nie wypalił. Nie ważne jak potężny był ten osobnik, nie mógł się mierzyć siłami ze sługą.
-
Przyszedłem tu z pewną prośbą. Myślę, że tak to można określić. Z pewnością jednak nie mam wrogich zamiarów. - blondyn pozwolił sobie, żeby usiąść. Postawił na stole walizkę i otworzył ją, wyjmując z niej coś, czego Geoffrey nie znał. Średnich rozmiarów, “czarne” coś, które rozłożył. Kliknął coś i tajemniczy przedmiot - jakim był najzwyklejszy laptop - zaświecił się.
-
Otóż, my, magowie, nie mamy łatwego życia. Zapewne doskonale o tym wiesz, czyż nie? - zapytał, czekając, aż jego maszynka się włączy.
-
Nie, stanowczo nie. Aczkolwiek niektórzy z nas radzą sobie z nim lepiej niż inni. - odpowiedział, wyraźnie mając na myśli karierę swojego mistrza. Z tego co rozumiał ukrywał się on pod przykrywką wędrownego kuglarza. -
Nie jestem jednak pewny czy możemy mówić o braku złych zamiarów w czasie Wojny. Magowie zabijają siebie nawzajem. Tak było od zawsze. - dodał, pogrążając się przez chwilę we wspomnieniach. W dalszym ciągu obserwował przybysza z pewnymi podejrzeniami, choć bez wyraźnej wrogości.
-
Owszem. W pewnym momencie staniemy przeciwko sobie, o ile nie zostaniemy zabici wcześniej. Jednak teraz? Teraz przychodzę tutaj tylko i wyłącznie z dobrą radą. Bo to jest wojna magów. Jednak cóż to za wojna magów, w której uczestniczą więcej niż magowie? Tu jest właśnie problem. Doskonale powinieneś wiedzieć, że Zakon lubi wcinać swój nos w nie swoje sprawy. A to co zrobiłeś byłoby bardzo widoczne. - kilka błyskawicznych stuknięć w klawiaturę i na ekranie laptopa pojawił się film. Doskonale pokazywał on kilka wychodzących zombie z cmentarza. Później widać było na nim także twarz Carla.
-
Na szczęście jedna z moich kamer zdołała to uchwycić. Cóż, obawiam się, że to działanie jest zbyt otwarte. Z drugiej strony... wybuch który był jakiś czas temu zapewne nie był wywołany przez zwykłych ludzi. - blondyn westchnął głośno. Czemu to wszystko jest takie problematyczne?
Geoffrey potarł czoło w zamyśleniu. Zakon... katolicy. Zawsze katolicy. Minęły ponad dwa millenia, miał nadzieję że ta religia dawno umarła.
-
Wybuch... Zapewne miała coś z tym wspólnego ta dziewczyna z zwierzętami. Tak otwarte rzucanie wyzwania... Nierozważne. Krótkowzroczne. Głupie. - potrząsnął głową z rezygnacją -
Jednakże. - odezwał się ponownie, a w jego głosie słychać było stalowe nuty -
Jeśli Zakon będzie próbować mieszać się w wojnę, zostaną zniszczeni. Nie mają z nami szans w otwartej konfrontacji.
-
Można tak twierdzić. Jednak Zakon ma swoją sławę nie bez powodu. Są wyspecjalizowani w zabijaniu magów i to jest fakt. Głupotą jest zapraszanie ich do tańca, bo nawet najpotężniejsza magia może zawieść przy spotkaniu z ich skrytobójcą.
Sługa uśmiechnął się, nieco krwiożerczo.
-
Możliwe. Są oni jednak tylko ludźmi, nieprawdaż? A każdy człowiek... - jego uśmiech jeszcze się poszerzył -
...może umrzeć. - Jego myśli na moment powędrowały ku Skritowi. Każdy mag powinien znać swe narzędzia. -
Jednakże, w dalszym ciągu nie odpowiedziałeś na najważniejsze pytanie. - nachylił się delikatnie -
Co czyni cię cenniejszym żywym niż martwym?
-
To, że jeśli spróbujesz mnie zabić, to nie skończy się to tylko na jednym martwym. Zapewniam, że będzie tutaj więcej niż jeden trup. A wśród nich nie koniecznie będzie mój. Czy taka odpowiedź jest zadowalająca? - odparł pewnie blondyn, wyraźnie nie obawiając się groźby.
Delikatny, bardziej ironiczny uśmiech powrócił na twarz Geoffreya.
-
Oy, oy. Jeszcze jesteśmy przyjaciółmi. Masz kręgosłup, przynajmniej tyle. - Choć droga od pewności siebie do grobu jest krótka, dodał już w myślach. -
Więc? Z jaką ofertą przychodzisz?
Nie odpowiedział od razu, tylko błyskawicznie wstukał kilka rzeczy w laptopie. Tym razem na ekranie wyświetlił się widok z gigantycznej sieci kamer. Wybrał jedną z nich, która pokazywała most na Wiśle. Aktualnie znajdowała się tam masa pojazdów policji, straży jak i pogotowia.
-
Mam informacje. Potrzebuje kogoś, kto może je wykorzystać. - stwierdził krótko.
-
W takim wypadku dwa pytania. - spojrzał przybyszowi prosto w oczy -
Dlaczego ja? Dlaczego sam nie wykorzystasz tych informacji.
-
Z prostego powodu. Jesteś pierwszym z mistrzów którego udało mi się odnaleźć. Zapewniam jednak, że nie ostatnim. - na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-
Nie jestem typem wojownika. Zdobywam wiele informacji, lecz cóż z tego, skoro nie mam możliwości by je wykorzystać?
-
A więc ustaliliśmy jakie korzyści ja odniosę. A co ty z tego będziesz mieć? - zapytał, ciągle spokojny -
Nie ma nic za darmo. A już na pewno nie w świecie magów.
-
Co będziesz miał? Informacje. Od dawna wiadomo, że to jest najpotężniejsza z broni, że nie mam jej równych. Ja natomiast będę miał sprzymierzeńca. Czyż nie jest to dobry interes?
-
W takim razie sądzę że mamy umowę. W jaki sposób będę mógł się z panem skontaktować, panie...?
-
Ja będę się z panem kontaktował. Zostawię laptopa. - odparł z lekkim uśmiechem, wstając.
-
Natomiast moje imię, proszę mi uwierzyć, jest absolutnie nieważne.
-
W takim razie żegnam i życzę miłego dnia. Będę oczekiwać na pańskie informacje. - odezwał się Geoffrey, jednocześnie zastanawiając się przez moment. W końcu jednak postanowił zaczekać z dalszymi akcjami na wyjście gościa.
-
Dziękuje, wzajemnie. Do następnego spotkania. - odparł z lekkim uśmiechem i opuścił ambasadę.
Geoffrey upewnił się że jego najnowszy współpracownik opuścił pomieszczenie, jak również budynek.
-
Zakon. Hmm... - wymamrotał pod nosem. Jego mistrz ciągle nie wrócił. Wyglądało na to że wojna będzie pełna problemów. A istniało tylko jedno uniwersalne rozwiązanie na każdy problem.
Sługa wyciągnął przed siebie dłoń, w której pojawiła się księga. Otworzył ją, i w ciągu paru sekund odnalazł właściwą formułę. Zaczął szybko szeptać słowa w języku tak starym, że zapomnianym już przez wszystkich.
Gdy skończył, na stoliku pojawił się duży, szaro-czarny szczur. A na twarzy Sługi złowieszczy uśmiech.