Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2013, 11:52   #291
MadWolf
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Fluorescencyjne oznaczenia dróg ewakuacyjnych potęgowały wrażenie lepkiej ciemności zalegającej podmiejską kanalizację. Czarny jak smoła mrok mógł skrywać niezmierzoną przestrzeń, ale starożytny sługa Mrocznych Potęg nie potrzebował wzroku by orientować się w swym otoczeniu. W ciszy chłonął atmosferę powolnej krzątaniny jaka wypełniała te najgłębsze podmiejskie korytarze. Główna śluza, ostatni przystanek w drodze do oceanu tych wszystkich rzeczy których mieszkańcy powierzchni nie chcieli w swoim świecie, wypełniona była nieśpieszną, ale też nieustającą krzątaniną setek postaci. Pomimo braku światła kroczyły bez wahania poprzez kanały dopływowe wykonując zadaną im pracę, znosząc kolejne ciała na pokrytą brudem posadzkę. Dekady, jeśli nie stulecia, ciągłego spławiania nieczystości pozostawiły tą część kanalizacji pełną skarbów których istnienia obywatele planety nawet nie podejrzewali.
- Morderstwa, zdrada i choroby - złowieszczy szept zakłócił pracę potwornych robotników. Pozbawione wyrazu twarze zwróciły się do źródła głosu swego pana, wodząc za jego eteryczną sylwetką pustymi oczami.
Niczym mróz malujący szyby fantastycznymi wzorami tak ta bezcielesna istota znaczyła podłoże siecią plugawych glifów, którymi otoczone były rosnące stosy ciał. Zieleniejące kości i przeżarte zgnilizną mięso mieszało się na nich ze świeżymi ciałami tych którzy szukali schronienia przed chłodem nocy w studzienkach kotłowni.
- Bezdomni, pijacy i awanturnicy - kontynuował cień - ci których nikt nie szuka i na których nikomu nie zależy. Porzuceni... lecz nie obawiajcie się, bowiem teraz jesteście w ramionach Ojca!
Zanim w korytarzach przebrzmiało echo wibrującego śmiechu po zjawie nie było już śladu, lecz trud zbieraczy trwał nadal, a z każdą chwilą do pracujących przyłączał się kolejny Milczący.

- Masz chwilę, Ovide? - Lear nawet zaskoczył Febrisa. Mag Rozkładu doskonale dostrzegał wszystkie dusze otaczających go istot, więc wiedział, kiedy lekarz zbliżał się do niego gdy opracowywał nowe panaceum, przynoszące chorym większy zakres władzy Ojca, sądził jednak, że jego gospodarz przybył jedynie po leki, antyseptyki czy jakiś preparat chemiczny. Przez wszystkie te dni rzadko odzywał się w ogóle, jeżeli już to tylko odpowiadając na pytania swojego współpracownika. Czarnoksiężnik Straży Śmierci wyczuł coś jeszcze: z niezwykłym oporem zaraza wreszcie zaczynała bardzo powoli kiełkować w lekarzu, który w nieznany sposób opierał jej się przez nie wiadomo jak długo będąc pośród niej, a opór był dopiero przełamywany przez fizyczną obecność szerzyciela rozkładu. Nawet wówczas postęp choroby przypominał powolne okupowanie krwią każdego metra ziemi niczyjej przez żołnierzy.
- Obawiam się, że wreszcie choroba ubiega się o to, co jej należne. - wyjaśnił niejednoznacznie, potwierdzając jednak przeczucie wypaczonego psionika - Jeżeli to nie problem... jeśli mógłbyś - rozważał coś przez chwilę, nie wpatrując się pustkę, lecz prosto w oczy swojego rozmówcy - Jest ktoś, z kim chciałbym uzyskać pokój, zanim nie będę w stanie. Daleko stąd. Musiałbym pozostawić szpital w twoich rękach. Być może nie zdołam powrócić.
W ciszy, która na chwilę zapadła, słychać było tylko pojękiwanie chorych i umierających. Zanim jednak mogła paść jakakolwiek odpowiedź czy kontynuacja, obydwaj usłyszeli od strony nieoświetlonego wejścia nawoływanie przez znajomy, acz znacznie słabszy i zachrypły od wydzieliny głos.

- Później dokończymy tę rozmowę. To Droh, przywiózł kolejną dostawę ciał. Nawet nie zauważyłem, że już upłynęły... dni - odparł lekarz, po czym zostawił Ovide’a przy stole laboratoryjnym.
Kapitan-szuja był punktualny, choć tylko w interesach - nie przeszkadzało to Learowi. Gdy tylko zakończył swoje interesy z lekarzem, przeszedł przez szpital, jakoś bez dawnej odrazy do pacjentów, kaszląc dość morderczo i podszedł do pracującego akurat nad kolejną wersją “szczepionki” Ovide’a.
- Mój przyjacielu, sukces! - złapał jedną swą dłonią drugą i potrząsnął nimi, niby celebrując zwycięstwo - Pamiętasz może, co mi mówiłeś, że poszukujesz tego magosa z Mechanicus? Nic nie mówiłem doktorkowi, ale tak się składa, że wiemy, gdzie jest. Prowadzi jakąś... klinikę... sanktuarium? - podrapał się po głowie, zastanawiając, po czym zaczął odkasływać rzadką flegmę w szybko wyjętą ścierę zabrudzoną smarem. Wyglądał mizernie - to jest silnie...
- W ogóle, jakiś czas temu wybył sobie rzeczywiście z planety i niedawno wrócił. Jego miejsce, niestety mieści się w Pałacu Gubernatora. - wzruszył ramionami - Ale jeżeli masz jakieś sznurki do pociągnięcia, lub coś mogę dla Ciebie zrobić, daj znać...

Upewniwszy się że Lear jest poza zasięgiem słuchu Przeklęty nachylił się do cuchnącego spalinami i samogonem kapitana.
- Tak przyjacielu , drobiazg, lecz niezwykle ważny - ujął kaszlącego obwiesia pod ramię i wciąż mówiąc poprowadził w stronę gabinetu - muszę przekazać niewielką paczkę pracującemu przy konserwacji śluz znajomemu.
- Eeee czemu ja? Przecież każdy może to dla ciebie zrobić...
- Nie w miejskich wodociągach - tłumaczył cierpliwie - ale na Murze. Sam rozumiesz, wielotygodniowe zmiany, długie wachty. Przecież ci ludzie pracują bez wytchnienia by zapewnić bezpieczeństwo całemu miastu...
- No, gdyby tam coś się stało... - bruzdy na czole marynarza pogłębiły się gdy próbował sobie wyobrazić konsekwencje uszkodzenia śluz filtracyjnych. Bez tych pompujących hektolitry wody urządzeń, otaczająca miasto woda szybko zmieniłaby się w gęstą i śmierdzącą breję. Korzystające z siły oceanicznych prądów zapory kontrolowały zarówno poziom jak i jakość wody w sztucznej zatoce.
- Dlatego musimy dbać o naszych przyjaciół, prawda?
- He, no jasne, to trochę nie po drodze, ale Shultz pływa tam z zaopatrzeniem, dogadamy się jakoś.
- Doskonale - mruknął zadowolony sadzając w gabinecie swojego pacjenta - to może wiesz też kto wozi zaopatrzenie na wyspę gubernatora?
- Głównie Obrona Planetarna i paru cywilnych kontraktorów, ale tych nie znam. Za to wiem z kim i gdzie piją - dodał szybko widząc rozczarowane spojrzenie Ovidiusza - nie będzie problemem o nich podpytać.
- Cieszę się przyjacielu - gruba igła bez trudu przebiła skórę - Cieszy mnie że możemy sobie na wzajem pomagać.
Droh przyglądał się obojętnie jak szpitalna strzykawka wtłacza mu do żył gęsty lek.
- Pewnie - rzucił nieobecnie - po to są przyjaciele... Tylko, widzisz, ten twój znajomek jakoś się nazywa? Każdy Opływ to inna strefa kwarantanny i sobie znajomkami co przekazać, ale ty go znasz, nie ja... do Muru nikt się nawet nie zbliży bez, Imperatorze chroń, pozwoleń - uśmiechnął się chytrze Droh, kończąc rzężącym kaszlem. Gdy się uspokoił, dokończył: - Lub znajomych właśnie co by wpuścili. Musisz mi coś dać, powiedzieć kto albo jak... - wytarł przepoconą twarz rękawem, jakkolwiek choroba zżerała szmuglera-wyłowiciela trupów zabijając większość zmysłów i rozsądku, ostatnim, co się jeszcze nie poddało była jego biegłość w załatwianiu szemranych spraw.
- Słusznie - skinął głową fałszywy lekarz - słyszałeś może o Vikshy?
- A kto by w dokach nie słyszał? Parę razy woziliśmy jego przesyłki - Droh uśmiechnął się głupkowato, dla takich szumowin to musiał być nie lada zaszczyt - słyszałem że arbitrzy go zaskoczyli w południowej dzielnicy w zeszłym tygodniu. Pewnie się gdzieś przyczaił i liże rany... - oprych zawiesił głos a na jego topornej gębie odbił się iście tytaniczny wysiłek myślowy - Łataliście go tutaj?
- Powiedzmy że nasz dobry doktor zna się z Panem Vikshą nie od wczoraj - Febris niedawno odkrył że drań zaopatrywał klinikę od miesięcy - i to jego znajomi złożyli zamówienie.
- A my je wypełnimy, no przecież kto jak kto ale on na pewno ma swoich ludzi w urzędzie...
- ... i stąd przepustki - dokończył za niego czarnoksiężnik.
- JASna sprawa - podniósł głos od wykrztuszenia wydzieliny na cudem w porę wydobytą z przepastnej kieszeni sztormiaka szmatę zaczernioną od smaru - Nie widzę w takim razie przeciwwskazań, Ovide. Zrobię to od razu.
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline