Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2013, 17:04   #10
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Thorik i Tharik
Czyli cuchnący loszek o poranku.


Lokum jakie za zasługi własne otrzymali Holderhelkowie było, rzec można pięciogwiazdkowe. Prościej rzec ujmując- każdy lord, król, suzeren czy inny możnowładca pragnąłby mieć tak urocze miejsce schadzek dla najpodlejszych ze swych obywateli.
Wciśnięte w skałę, na której ustawiono niewielki fort, wypełnione przeszywającym zimnem, wilgocią pokrywającą mury, kraty, stoły, zydle... Wszystko dookoła. Rzeczy, do których każdy krasnolud raczej przywykł. Prawdziwą tragedią okazały się same cele, a dokładniej jedna z nich. Miłosne gniazdko trójki spokrewnionych krasnoludów.
Słoma, a raczej breja która kiedyś nią była, wymieszała się z odchodami poprzednich lokatorów, po woni zapewne poprzednią dynastię pamiętających... Pośród niej zaś plątały się szczury upasione niczym prosięta pod nóż. Elementem wystroju, o którym nie wypada nie wspomnieć był szkielet poprzedniego nieszczęśnika. Nikt nie pofatygował się aby uprzątnąć resztki po nim ku uciesze stałych, ogoniastych lokatorów. Drobne, acz ostre jak sztylety ząbki ogołociły kości do czysta, pozostawiając na nich drobne ślady.
Wraz z odległymi głosami, przez kratę w suficie do celi wpadły słabe promienie dopiero co przebudzonego słońca.
- Doberek sukinkoty...- zarechotał jeden ze strażników, po drugiej stronie żelaznej kraty. Jego towarzysz trzymał w dłoniach dwie, drewniane miski. - U nas no jak w królewskiej gospodzie! Koryto zawsze na czas, powinniśta się przyzwyczaić...- zachwycony własną elokwencją trącił w bok kompana, ulewając z misek biało-zieloną breję. - Dzisiaj zupcia! - nachylił się nad naczyniami i zaciągnął wonią... Aż loki na brodzie się mu rozprostowały.
- Nie, nie, nie! Na młot Moradina! Nie godzi się podać takiej brei szlachetnym gościom. To wszak przyjaciele Rozpalonej Kuźni! Co powiesz Gerald?
- Prawda! Trza by to jako uszlachetnić!

Gerald zaciągnął mocno nosem, odchrząknął i splunął gęstą breją prosto do jednej z misek.
- Lepiej?- zapytał.
- Potrzymaj...- kolega oddał mu tacę z misami, po czym nachylił się nad nią zatykając jedną z dziurek w nosie. Nabrał potężnie powietrze, po czym zawartością zatok obryzgał potrawę. Dla pewności strzepnął z dłoni do ostatniej z misek to pozostało... Rozciągnięte, gęste smarki. Zamieszał w brei palcem.
- Idealnie... Tok, tok. Może piwka do tego by my im polali?
- Ni, ni. Wisz, takie sukinkoty nie piją przed południem. Jak elfy!

Obydwoje ryknęli śmiechem, rzucając- na odwal się- miski przez kraty. Gromki śmiech niósł się wśród ciemnych korytarzy z oddali, nawet kiedy zniknęli z zasięgu wzroku więźniów.



+-+-+

Nie więcej niż godzinę później ponownie usłyszeli kroki niesione tutaj ponurym echem więziennych ścian. Strach pomyśleć, iż mogło być to drugie śniadanie... Biało-zielonej brei nawet szczury żreć nie chciały.
Po drugiej stronie krat ujrzeli jednak znajomą twarz Hadriana.
- No tak... A ja was po karczmach szukałem.-mruknął.- Po co płacić za nocleg skoro można dostać...To.- rozejrzał się po celi, krzywiąc się mocno na widok taplających się w gównie szczurów. - Królewski apartament. Strażniku, zwolnić ich.
- Ale...
- Żadnego ale. To ludzie wykonujący wolę królowej i jeszcze tego ranka mają stanąć przed jej obliczem! Ja nie będę się tłumaczył, dlaczego dwójka strażników postanowiła być mądrzejsza niż ich władczyni.
- ściszył głos i zmarszczył brwi.- Lecz jeśli jesteście tacy służbiści to z pewnością staniecie przed nią osobiście tłumacząc swoje racje, hmm? Wszak ostatnio niewiele ma na głowie i potulna niczym branek... Tak! Zróbmy to. Chodźcie!
Strażnicy, tak rozbawieni niedawno, teraz pobladli jak tyłki klasztornych mnichów, patrząc po sobie.
- O ni, ni! Słyszał ty warchole?! Uwolnić więźniów!
- Ale...
- Żadnych ale! To przyjaciele korony!
- Ale...
- przerwał mu cios w twarz.
-Bo cię wybatożę skurwielu...
- To ty masz klucze kozi łbie!


Po kilku chwilach Hadrian wspólnie z Holderhelkami maszerował pośród ulic dopiero budzącego się do życia Poddomu.
- Słyszałem co ześta nawyczyniali w Srebrzystym Źrebaku... Nie! Żadnych tłumaczeń i zwalania winy Thorik! Nie interesuje mnie który, któremu co... Pamiętajcie jednak. Tam, pod ziemią możemy liczyć tylko na siebie wzajemnie. Takie sytuacje tutaj skończyły się tylko parszywą nocą... A tam skończą się w mogile. Zapamiętajcie.




"Wesoła" kompania, na którą składał się Hadrian oraz Holderhelkowie powitała kolejno wypełzających ze swych pokoi towarzyszy. Czekało na nich śniadanie, o wiele skromniejsze niż wczorajsza uczta, niemniej jednak pożywne. Jajecznica z kawałami słoniny, świeży chleb, miód pitny oraz odrobina owoców. Kiedy zasiedli do stołu krępa gospodyni podała im kubki oraz blaszany dzbanek z kawą.
Srebrzyste Źrebie rankiem prezentowało się skrajnie inaczej. Podłogi były zamiecione, woń potu i rzygowin uleciała przez otwarte okna, przez które wpadało rześkie, poranne powietrze. Z zapachem skwaśniałego piwa nie dało się jednak wiele zrobić. Wsiąknął w deski, stoły, krzesła... Czy jednak było to wstanie odebrać apetyt krasnoludzkiej części kompanii?
- Królowa niezwykle się uradowała na wieść, iż postanowiliście pomóc. Obiecała sztaby złota dla każdego. Nie zapominając oczywiście o przysłudze jaką każdy z mieszkańców Wielkiej Rozpadliny wam będzie winien...- uśmiechnął się, po czym schował nos w parującym kubku kawy. Holderhelkowie cuchnęli bardziej niż goblinie gniazdo.
- Wnieść!- posyłając bliźniakom tęgie spojrzenie, krzyknął w kierunku drzwi.- Wybaczcie, iż przyśpieszam wszystko, ale ciężko tu wysiedzieć.
Do karczmy weszło kilka par gwardzistów, targających skrzynie. Kolejno rzucali je w pobliżu stołu odchylając wieka. Wypełniały je rzeczy takie jak liny, haki, kolce na buty służące do wspinaczki, lampy naftowe, pochodnie, łańcuchy, hełmy z iglicą na świece, same świece, patyki dymne, młotki, małe kilofy, bukłaki na wodę wykonane chyba z całej kozy czy nawet kreda.
- Zdołałem przekonać królową... Pobudziła nocą pół miasta to zgromadzić. Weźcie co uznacie za potrzebne, byle się nie przeciążyć. Wszystko jest do waszej dyspozycji.





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jvcjSacysxQ&list=PLF2C2769EFAF0E992[/MEDIA]


Hadrian istotnie nie dał wiele czasu na przygotowania. Ledwie zdążyli oblizać talerze, już trzeba było decydować co zabrać a co pozostawić, by jeszcze szybciej opuścić karczmę i główną ulicą skierować się ku Wrotom.
Miejsce to, o tak błahej nazwie, było dumą każdego z tutejszych krasnoludów. Przedłużeniem brody rzec można... Legenda głosiła, iż brama do ich podziemnego królestwa wieki temu wytrzymała nawet szturm ogromnego smoka. Miasto spłonęło, jednak za sprawą ocalałych pod ziemia rodzin szybko je odbudowano.
Wrota znajdowały się, patrząc z lotu ptaka, nieco na uboczu. Pomyśleć można nawet- z dala od Poddomu. Minęli główny mur, udając się gościńcem w kierunku jednego z klifów. Już z daleka dostrzec się dało wyżłobione w nim głowy brodatych krasnoludów- najwspanialszych z pośród Lordów Czeluści, którzy ocalili królestwo przed najazdami drowów.

U wejścia na długą, kamienną kładkę jaka prowadziła ku Wrotom nad spokojnym strumieniem zatrzymali ich gwardziści w szarych zbrojach. Hełmy przesłaniały ich twarze, pozwalając by jedynie brody swobodnie opadały na pierś.
- Oczekiwaliśmy was Hadrianie.- rzucił dowódca. Nieco bardziej barczysty krasnolud o niskim, ponurym głosie. Poza tym nie wyróżniało go od pozostałych, szarych gwardzistów nic innego. - Wszystko trza przeprowadzić jak najszybciej i sprawnie. Ni wiemy co dzieja się po drugiej stronie, ale powinien stróżować tam oddział, który posłał żem w zeszłym miesiącu. Dowodzi nimi Haffnar. Utalentowany magik. - oderwał spojrzenie od Hadriana, z niejaką nieufnością przyglądając się ludzkim towarzyszą Rozpalonej Kuźni. - Schodzą z wami?
- Tak, kapitanie. To moi towarzysze. Podołają, ręczę głową. A teraz prowadźcie, miejmy to wreszcie za sobą.

Marsz ku Wrotom ułożonym u podnóża wielkich, krasnoludzkich głów zdawał się trwać niemiłosiernie długo. Być może z powodu niepokoju jaki z pewnością wlał się do serca każdego z nich? Kamienne twarze przyglądały im się jak zesłanym na śmierć. Gwardziści maszerowali równo, jednak ich dłonie nawet na chwilę nie oddalały się od rękojeści toporów i młotów wiszących przy opasłych klamrach.
- Otwieramy!- zawołał dowódca, a w kilka chwil później potężny mechanizm trzasnął głośno wprawiając w drżenie skały dookoła. Skrzydła wrót odchylały się powolnie, ukazując przed ich oczami skąpany w półmroku, wysoki na kilka pięter korytarz o niemal gładkich ścianach.
- Nie będziemy otwierać całkowicie, Hadrianie. Pędźcie, Haffnar z pewnością czeka. Niech potęga ramion Moradina was osłania!
- Tak... Słyszeliście?
- obejrzał się na towarzyszy.- Biegiem. Broń w pogotowiu!
Rozpoczęła się gonitwa, której końca nie oznaczało nawet minięcie progu Czeluści. Słońce, tak przyjemne dzisiejszego ranka, zniknęło za ich plecami. Rześkie powietrze ustąpiło miejsca cuchnącego potem, spalenizną i zgnilizną wyziewowi. Otoczyła ich duchota, dziwacznie nasycona wilgociom. Stali w Poddomie, stolicy Królestwa w Czeluściach.
Gościńcem ciągnącym się przez kwadratowy, wydrążony tysiącem ramion korytarz podążali przez kilka minut nie zwalniają tempa. Słaby promyk światła towarzyszył im przez cały czas, aż do momentu kiedy z Wrota zatrzasnęły się z hukiem. Złożyło się to w czasie z dotarciem do pierwszej strażnicy- niewielkiego fortu wykutego w bocznej ścianie korytarza. Na ich drodze stał krasnolud w fioletowo złotej szacie, o łysej głowie i obnażonej, owłosionej piersi. Ozdobione pierścieniami palce zaciśnięte miał na wspaniałym, z pewnością nasyconym magią kosturze.
- Hadrian "Łysa Twarz" z klanu Rozpalonej Kuźni jak mniemam...- przemówił niepasującym do krasnoluda, wysokim i pretensjonalnym głosem.
- Czyli zapowiedziano moją wizytę?
- Na tyle na ile było to możliwe, chłopcze.
- popatrzył po osobistościach za jego plecami na dłuższą chwilę zawieszając je na Shaenie, Troscie i Rafunku.
- A to twoi pomocnicy?
- Przyjaciele.
- powiedział z naciskiem.
- Taaak? Wspaniale. Obawiam się jednak, że takie sytuacje weryfikują przyjaźnie. Przechodząc do sedna sprawy...
- Ktoś się zbliża!
- ryknął gwardzista z niskiej wieży, na co przed fort wypadło natychmiast kilkunastu jego towarzyszy w szarych zbrojach.
- Czułem, że otwarcie wrót rozniesie się echem...- westchnął czarodziej.- Trzymajcie nerwy na wodzy. W Poddomie nie ma wielu zarażonych... Jeszcze. - rzucił lekko, odwracając się w kierunku wskazanym przez gwardzistę.
Już po kilku sekundach dostrzegli nadchodzącą grupę. Szóstka krasnoludów, na czele której maszerował stary, pomarszczony krasnolud. Jego ziomkowie taszczyli ze sobą toporzyszcza i młoty.
- Przejście!
- Kto idzie?
- zapytał czarodziej.
- Twoja matka i wszystkie gindynbały co jej z dupska powyjmowali! Przejście mówię!
Haffnar ledwie puknął kosturem o ziemię, na co jęknęły skały i zadrżały niczym owce przerażone wilka. Starszy nabrał rezonu i zatrzymał się w półkroku, kilka metrów przed szeregiem gwardzistów.
- Spytam po raz ostatni... Kto idzie?
- Grim Wirujący Młot i jego synowie...
- Lord Grim?
- czarodziej otworzył szerzej oczy. - Robi się coraz ciekawiej...- te słowa wyszeptał w kierunku Hadriana.- A co was tutaj niesie o szlachetny?
- Wychodzimy! Nie spędzę tutaj ni chwili dłużej póty jakie dziadostwo zbiera swoje żniwo! Przejście bo sam je sobie wyrobię przez twych pachołków!

Ruszył śmiało przed siebie, zatrzymując się dopiero na szczycie piki, którą jeden z gwardzistów przycisnął do jego piersi.
Hadrian nabrał głośno powietrza w płuca, po czym dał krok do przodu.
- Jestem Hadrian Rozpalona Kuźnia! Przybywam tutaj z polecenia królowej by walczyć z zar...
- Koło pomarszczonej kuśki mi lata kim jesteś młokosie! Chcesz zleź nawet do najgłębszej jamy i szukaj czego ci się podoba! Ja wychodzę i te puszki mnie nie powstrzymają
- odtrącił oręż strażnika.
- Niestety, lordzie Grim. Nie mogę na to pozwolić... Mam królewski edykt.- młodzieniec wsunął dłoń do swej torby i wydobył z niej zwój.- Który gwarantuje mi głos nadrzędy w sprawach związanych z losem królestwa podziemnego! Królowa ogłosiła mnie Namiestnikiem Czeluści!- szarpnięciem rozwinął zwój.
Lord zrobił wielkie oczy.
- Pokażcie no mi to...- przecisnął się przez szereg strażników, nieufnie spojrzał na Hadriana i wyrwał mi z ręki dokument. Jego oczy przesuwały się szybo po runicznym piśmie, a gęba przybierała coraz bardziej kwaśny wyraz.
- Ha! Dobre sobie... Jakby cię sranie złapało ci się to papierzysko przyda.- cisnął Hadrianowi zwojem w twarz i splunął pod nogi.- Królowa nie ma prawa ustanawiać takiego prawa bez zgody lordów czeluści! Warty ten edykt tyle co kupa krowiego gówna! - wymierzył palcem w Haffnara.- Ty też mnie nie powstrzymasz kuglarzu! Zwołam wszystkich lordów i opowiem im o wyczynach królowej. Nie będę więźniem na własnej ziemi... O nie! Zapowiadam: jeśli trzeba będzie zbiorę ludzi i siłą przejdę przez te chędożone wrota. Basta!
Odwrócił się na pięcie, trącając po drodze barkami gwardzistów. Nie obejrzał się już, nie wypowiedział słowa więcej. Wraz z synami udał się w drogę powrotną, ku sercu Poddomu.
Haffnar schylił się po zwój leżący u stóp Hadriana i bez ekscytacji przeleciał po nim spojrzeniem.
- No, no... Wspaniały to awans Hadrianie. Jednak... Grim miał racje. Nawet królowa nie może takie prawa ustanowić bez zgody lordów.- wzruszył ramionami wręczając młodzieńcowi zwój.- O posłuch w tej sprawie sam zadbać musisz. Bo jeśli już w Poddomie, wśród tutejszych lordów wsparcia nie uzyskasz... Dalej będzie tylko gorzej. Pomijając fakt...- spojrzał w kierunku mroku, w głębi którego zniknęły jakiś czas temu wrota.-... że jeśli się naprawdę uprą kwestią czasu będzie aż zdobędą ten fort i otworzą Wrota.
- Szlag... Szlag by to wszytko!
- huknął Hadrian, wciskając zwój do torby.- Przybyłem tutaj na ekspedycję, do walki z zarazą. Nie żeby uprawiać politykę!
- A jednak...
- Czemu ty uczynić tego nie możesz? Przekonaj lordów!
- Jaaaa?
- uśmiechnął się wrednie czarodziej.- Jestem z pospólstwa mój panie. Nie posłuchają mnie. Śmiać będą się tak gromko, że nikt mego głosu nie dosłyszy.
Hadrian wpadł w rozpacz, widoczną gołym okiem. Popatrzył po swych towarzyszach.
- Nie mamy na to czasu...-mruknął do siebie.
- Jeśli odejdą lordowie nie minie dzień aż cała ludność Poddomu ruszy ich śladem. Kto wie ilu może zostać zarażonych w tym czasie? A jeśli to wypełźnie na powierzchnię...
- Dobrze! Tharik, Thorik...C'ath?
- popatrzył po krasnoludach.- Udacie się ze mną za lordem Grimem. Postaramy się go przekonać. Jeśli nie, pójdziemy do pozostałych lordów... Ktoś musi mieć choć trochę oleju w głowie.-spojrzał ponownie na Haffnara.- Pozostałych mych towarzyszy zapoznajcie z sytuacją. Wykorzystajcie ten czas aby dowiedzieć się czegoś o zarazie, przyjaciele. I gdzie udać się dalej... Nie obawiajcie się mych rodaków. Po mieście przemieszczać będziecie się mogli swobodnie.
- Dokładnie to chciałem zaproponować nim pojawił się nasz pieniacz.- uśmiechnął się jakby sztucznie do magików i zakapturzonego człowieka.- Fort pozostawimy żołdakom. Pokażę wam co wiemy o zarazie. U siebie. Zapraszam.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline