Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2013, 18:25   #226
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Miss Anthropy - You And Me - YouTube

Poświęcenie...
Kiedyś Tereska o nim czytała. Zakuwała wtedy do matury, do której ostatecznie i tak jej nie dopuścili bo miała za duży brzuch, którym „degenerowała rówieśniczki”.
Romantycy mieli bzika na punkcie poświęcenia. Wyższych celów.
Ludzie wokoło umierają ale idea bywa nieśmiertelna. Jej przesłanie. Echo czynów do których doprowadziła. Odcisk na kartach historii.
Ojczyzna. Bóg. Ciekawe czy tacy ustasze naprawdę mordując rzesze tych niewinnych ludzie wierzyli, że postępują właściwie?
Może... byli świadomi czegoś czego zwykli ludzie nie potrafią pojąć? Wznieśli się ponad zwykłe postrzeganie śmiertelników gdzie wartość ludzkiego życia ulega dewaluacji?
Poświęcenie...
Czym jest? Czy zawsze jest warte swej ceny? Czy kiedykolwiek jest jej warte?
Ostrze gładko przecięło skórę.
Wielkie ufne oczy Hieronima. Do końca takie niedowierzające...
Plan, realizacja, konsekwencje.
Po prostu.
Hirek jej kiedy mówił, ucząc się do egzaminów, że kobiety są bardziej zajadłymi mordercami. Ponoć mężczyzna kiedy podnosi broń do ostatniej chwili się waha i analizuje. Można go odwieść od decyzji. Przekonać.
Kobiety są inne. Jeśli „klamka zapadła” to zapadła. Jak już sobie w tym swoim babskim łbie coś uroi to nie ma odwrotu. Jakby to już się stało a przelanie krwi było jedynie detalem. Posłodzeniem gotowej już i zaparzonej herbaty.
Dlatego Teresa tak bardzo płakała idąc ku swemu przeznaczeniu. Czuła dokonaną rozpacz i wyrzuty jeszcze wtedy kiedy spoglądała w żywe i tak znajome oczy swojego braciszka.
Czy sądziła, że to coś da? Że istotnie w tym szaleństwie istnieje jakaś metoda?
Tak. Łudziła się, że tak. Że Antoś będzie bezpieczny. Że Hirek pójdzie do nieba. Wolny od demonów i koszmarów. Że Wanda i Gawron zdołają uniknąć losu hiobowych dzieci. Że ona weźmie to na siebie. Będzie cierpiała za miliony.Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze...
Czy ich kochała? Każdego inaczej, lecz przecież szczerze. Hirka, miłością starszej siostry, która co noc trzymała go za rękę kiedy ojciec gasił światło w ich pokoju a braciszek tak bał się ciemności... Antosia. Miłością matczyną, bezgraniczną jak kosmos, niepojętą. Wandę też kochała, choć zaniedbała tą miłość. Najlepsza przyjaciółka młodzieńczych lat. Relacja nieskalana naleciałościami dorosłości. I Patryk... Którego kochała miłością, której nigdy na głos nie zdefiniowała aby nie komplikować życia, które i tak jest już skomplikowane.
Będzie o nich myśleć...
Będzie za nimi tęsknić...
wiedząc, że jej nienawidzą.
I mają ku temu racje.
Pytanie z gatunku tych, których się unika. Czy jesteś zdolny do bratobójstwa?
Teresa już znała odpowiedź na to pytanie.
- Wybacz mi. Wybacz... - zapłakała.
Krew jej brata trysnęła na wszystkie strony. Czuła jej smak na języku. Ponoć w niektórych prymitywnych plemionach zjadają zwłoki swoich bliskich aby zatrzymać ich blisko siebie.
I Teresa przełykała krew brata w jakiś obłąkanym transie.
Zdruzgotana.
Złamana.
Rozbita na kawałki porcelanowa figurka.
A później....
Później poczuła jakby ktoś sklejał ją na nowo.
Ale już inną. Nową. Niepodobną do Teresy Bułki. Niepodobną do człowieka w ogóle.
Świat wyglądał inaczej.
Myśli biegły innym torem.
Stała się... innym stworzeniem. Mieszkańcem Miasta Miast. I zrozumiała, że nic poza nim nie istnieje. Nigdy nie istniało. I istnieć nie będzie.

Łańcuchy złapały ją jak tancerz, który w locie pochwyca swoją partnerkę i unosi wysoko w powietrze. Niemal czule. Rozumiała co się stanie. I pojmowała konieczność. Strach nie nadszedł. Jedynie dreszcz oczekiwania.

- Dlaczego?
Z dołu zabrzmiał znajomy głos.
Patryk Gawron bne rozumiał. W ostatnich dniach, tygodniach, miesiącach świat wokół niego oszalał, jednak na to co działo się teraz brakowało słów w niewyszukanym gawronowym słowniku. Wciąż jeszcze czuł na sobie ciągnące we wszystkie strony łapy Żywych Trupów, czuł ich zatęchły zapach, a ich opustoszała nagle garderoba właśnie nieruchomiała na podłodze. W międzyczasie umarł Hirek. Ot tak po prostu. Stał a potem umarł z przedziurawionym gardłem. Zabiła go Teresa. Teresa, która wyrosła Bóg raczy wiedzieć skąd. Zanim skołowany mózg Patryka zdążył przyswoić jej obecność, na scenę wkroczyły pnącza łańcuchów. Nie umiał powiedzieć czy zaatakowały jego przyjaciółkę, czy może sama je przyzwała. Powinien ją ratować, czy przed nią uciekać? Co się, do cholery, działo?
- Czemu... Czemu to zrobiłaś? - jęknął Gawron padając bezwładnie na kolana.
Na twarzy Bułki, rozciągniętej na ścianie jak sam Mesjasz na krzyżu, wykwitł obłąkany w swej błogości uśmiech doprawiony strugami rzęsistych łez.

- We krwi... - nie patrzyła na Patryka Raczej gdzieś “poprzez niego”. Z jej oczu wyzierał niepojęty w tej sytuacji błogostan a w zaciśniętej i spętanej łańcuchem pięści tkwił nadal, niczym insygnia władzy, zakrwawiony sierp. Kobieta miała taki wyraz twarzy... trochę nieludzki, trochę natchniony. Spotykało się takie postacie na kościelnych obrazkach przedstawiających świętych w momencie objawienia. Jakby pojęli jakiś odgórny sens, otarli się o absolut.
- We krwi - powtórzyła jakby do siebie - się rodzimy. Wypełzamy z łona naszych matek ślepi i bezradni. Dzisiaj we krwi wyszłam z łona Miasta Miast, ale już odmieniona. Stąd wszystko widać lepiej... Otwórz oczy Alicjo - uśmiechnęła się do Gawrona równym rzędem zębów, który powodował niepokój - druga strona lustra nie istnieje...
- O czym ty gadasz? Jakie Miasto? Jaka,kuźwa, Alicja? Właśnie zabiłaś swojego brata do kurwy nędzy!! - Głos mu się łamał. Przysiadł na piętach, wbił w nią rozszerzone do granic możliwości gały. - Zaplanowałaś to od początku? Kim ty w ogóle jesteś do cholery?

- Powiem ci kim nie jestem... Nie jestem biegającą w kołowrotku myszą, która stara się uszczęśliwić wszystkich w ramach niezrozumiałego altruizmu. Nie jestem już niczyją córką, niczyją siostrą, żoną ani matką. Jeśli szukasz Teresy... - jej uśmiech wyglądał jak wycięty z papieru i doklejony do jej twarzy - spóźniłeś się. Już jej tu nie ma...
Przez chwilę po prostu patrzył na nią. Pół siedząc, pół klęcząc na podłodze. Mały, przerażony, niedowierzający... pokonany.

- Ale ty pierdolisz. - powiedział niespodziewanie i uśmiechnął się krzywo. Była w tym uśmiechu jakaś smutna mieszanka histerii z desperacją. Chwiejne wstał, a właściwie wygramolił się do pionu, jakby był dobrze wstawiony, na drżących kolanach, lewą ręką niepewnie łapiąc powietrze, prawą trzymając za plecami, jakby powstrzymywał kręgosłup przed pęknięciem. Zrobił dwa kroki w jej stronę. - Powiedz no, panno "odrodzona we krwi", pamiętasz Powrót Żywych Trupów?

Łańcuchy trzymające ciało młodej kobiety napięły się mocniej. Jeden nawet z taką siłą, że chyba pękł nadgarstek i popłynęła krew z przeciętej skóry. Uwięziona przez łańcuchy nie czuła jednak bólu. Cierpienie było jak ... obietnica wyzwolenia, droga “na drugą stronę”, gdziekolwiek ta “druga strona” się nie znajdowała. Bramą, której otworzenie potrzebowało krwi, potrzebowało cierpienia, potrzebowało ... śmierci. Bo śmierć - to kobieta na łańcuchach wiedziała już bardzo, bardzo dobrze - bo śmierć, była jedynie początkiem. Była jedynie stanem przejściowym. Etapem istnienia. Jak narodziny. Jak życie. Jak starzenie się. Jak ... wszystko. Cały ten mniej lub bardziej popieprzony bagaż, który każdy człowiek gromadzi podczas swej wędrówki. Gromadzi, chociaż tak naprawdę nie wie po co. Bo przecież tam, na końcu i tak ów dobytek na niewiele się przyda. Śmierć obdziera ludzi z tego, czego doświadczyli. Odbiera im wspomnienia. Ale przecież noworodek, przychodząc na ten świat w bólach i krzyku, też niewiele wie, niczego nie pamięta. Może więc i śmierć jest takimi narodzinami. A ból i krzyki są ważnym etapem jej przejścia.
Łańcuch napiął się ponownie. Tym razem z wielu miejsc na ciele młodej kobiety popłynęła leniwie krew.
- Żywe trupy... - kobieta o twarzy Teresy Cichej skrzywiła się pod naporem bólu ale zaraz znów się uśmiechnęła w ten chory obłąkany sposób. - A tak... Oglądaliście razem te głupie filmy. Pytała cię o coś wtedy...
Jej wyraz twarzy się zmienił, opadła ta kurtyna absurdalnego uniesienia i znów przypominała Tereskę. Jego Tereskę, którą od dziecka znał. Która ganiała za nim na Węgielnej z obdrapanymi kolanami, przynosiła mu pierogi i wylewała ukradkiem jego alkohol do kuchennego zlewozmywaka. I nagle z jej ust popłynął kropka w kropkę ten sam monolog co owego dnia na kanapie starej Gawronowej. Jakby tkwił gdzieś głęboko w jej głowie i teraz przywołała go, jak odświeża się nagraną płytę. Z tym samym tonem głosu, bułkowym dziecięcym uśmiechem i ufnym wyrazem oczu. Maszyna do odwarzania wspomnień.
- Wiesz co Gawron? Co ty byś zrobił jakby na ten przykład... wiesz, zmrok jest, wychodzisz z klatki na Węgielną... a tu same zombiaki. Wiesz, twoi znajomi, sąsiedzi... Ta stara spod piątki co ma Alzheimera... Wszyscy normalnie. Dałbyś się użreć? Wiesz, żeby mieć święty spokój. Czy byś im łby odrąbywał łopatą, tak z zimną krwią? Dałbyś radę? Mnie na przykład? - przeciągała zabawnie wyrazy i wydawała z siebie jęki jak żywe trupy z filmu Romero. -To jak Gaaaawron. Odrąbiiiiiesz mi łeeeeb? Czyyyy daszzzz sobieeee wyssać mózzzzg? - zaśmiała się tak szczerze. - Chociaż ciebie by pewnie łukiem obchodzili. Ty tam masz drucik co trzyma dwoje uszu.
Otóż to. Kurwa, czy to naprawdę musi się tak kończyć. Gawron przełknął ślinę. Wszystkie karty były na stole. Chciał coś powiedzieć, coś niosącego otuchę, a może coś finezyjnie złośliwego... cokolwiek, byle zamknąć gębę temu czemuś, co udawało jego przyjaciółkę. Jego krtań ścisnęła się jednak uniemożliwiając wydanie jakiegokolwiek dźwięku, poza czymś, co brzmiało jak kwilenie zranionej myszy. Zatrzymał się w pół kroku kompletnie sparaliżowany, czuł jak każde kolejne słowo tej istoty wbija się w jego duszę i zabija ją kawałek po kawałku. “To jak Gaaaawron. Odrąbiiiiiesz mi łeeeeb?”
A potem coś w środku pękło.
Z gardła wydobył się nieartykułowany krzyk bezradnej wściekłości. Z krzykiem powróciła pewność ruchów, w oczach pojawiła się wściekła desperacja. Dwa susy, prawa ręka wyłania się zza pleców uzbrojona w ostry, osmalony pręt. Stal rozmywa się w smugę kierującą się pod żebra Teresy, w stronę serca.
 
liliel jest offline