Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2013, 21:17   #109
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Krwawa rzeź w karczmie dobiegła ostatecznie końca. Udobrychany karczmarz co prawda nie odłożył kuszy, jednak przestał nią mierzyć w drużynę. Przekabacony Jan Nalius wyszedł z budynku z zamiarem odpoczęcia i rozpoczęcia “śledztwa” następnego dnia, zaś sama drużyna zabrała się za sprzątanie podłogi z ofiar śmiertelnych (pod czujnym okiem gospodarza, który pilnował aby na jego podłodze nie została nawet najmniejsza plamka krwi).
Żaden z żołdaków nie miał przy sobie niestety magicznego ekwipunku, którym lokalny Baron jakoby miał obdarowywać swoje wojsko. To samo tyczyło się panny Habrid. Kiedy wszystko zostało już uprzątane, można było wyruszyć w drogę.
Był tylko jeden problem - osiołki, które Ayragin oporządził.
Cztery zwierzaki były przywiązane parami jak w końskim (albo psim?) zaprzęgu do... sań na których znajdował się dobytek drużyny.
- Skąd ty do licha ciężkiego wytrzasnąłeś sanie?! - krzyknął Seser.
- Stały sobie, to je wziąłem. Było na nich trochę mięsa - wzruszył ramionami elf, wyciągając z boku sań kawał wędzonki, który natychmiast zjadł. - Ktoś chce? Jest tu tego więcej.

Kiedy wreszcie oporządzono osiołki tak jak należy (sanie zostawiono, jednak dodatkowe mięso zabrano), można było wreszcie wyruszyć w drogę.
Na szczęście z opuszczeniem miasta nie było problemu - Jan Nalius posłusznie poszedł odpocząć po ciężkim poranku, a strażnicy przy bramie jedynie spytali czemu Raam i Arkturusk są tacy obici. Wyjaśnienie pod tytułem “ciężka noc w karczmie” w zupełności wystarczyło.

Niedaleko za bramą Ayragin wybiegł nagle do przodu, wskoczył w krzaki i wyciągnął z nich (za fraki!) podejrzanie wyglądającą osobę w towarzystwie pisku kogoś małego i dziewczęcego.
- Stój! To jeden z naszych! - krzyknął Aseir, zanim elf zdążył obić Galainowi facjatę.
- Aa... yy... wiedziałem to. - odparł Ayragin stawiając barda na ziemi jak szmacianą lalkę i otrzepując go z pyłu, a następnie skinął głową wychodzącej z krzaków Beevie. Dopiero wtedy drużyna była naprawdę w komplecie.
- Arkturusk, Galain, Beevie. - Seser szybko przedstawił sobie towarzyszy, którzy jeszcze się nie znali, po czym z dumą nałożył na głowę swój diadem i powiedział z pełnym entuzjazmu głosem: - W drogę!

Ruszyli w stronę Mglistego Lasu: najpierw na południe, potem na wschód. Planowali przebyć las, żeby dostać się na jego drugą stronę i wejść na Wysokie Wrzosowiska.
O dziwo przez dłuższy czas nie było żadnych problemów.

Przez pięć dni podróży, jaki zajęło drużynie dotarcie do lasu najgorszą rzeczą jaka ich spotkała był wieczorny deszcz połączony z poranną mgłą, przez którą nikomu nie chciało się wstawać oraz harmonijka na której Ayragin uwielbiał grać zawsze rano i wieczorem. To znaczy “grać”. Nie dopuszczał do siebie barda, który oferował mu pomoc w grze na instrumencie i nie przyjmował do wiadomości informacji, że zwyczajnie fałszuje.
Od deszczowego dnia mgła ich w zasadzie nie opuszczała, jednak po pewnym czasie przestali ją nawet zauważać - wraz z nią wjechali do lasu i już pierwszego wieczora między drzewami ich sielanka się skończyła.

Kiedy rozpalono ognisko na wieczór w lesie, Seser spojrzał nagle w kierunku północnym, jakby nagle coś usłyszał.
- Aseir, Arkturusk, chodźcie ze mną. - powiedział krótko, wstając i idąc w tamtym kierunku. Zaintrygowani magowie ruszyli za nim.
Po kilku minutach marszu przez drzewa (w ciągu których Arkturusk zdołał wdepnąć w łajno jakiegoś wyjątkowo dużego zwierzęcia, fuj!) ich oczom ukazało się drzewo, które na wysokości kilku metrów miało... plamę. “Kleks” był koloru fioletowego i ani Aseir, ani Arkturusk by go nie zauważyli, gdyby Seser go im nie pokazał palcem. Po bliższym przyjrzeniu się oboje jednak stwierdzili, że ma dość regularne kształty, do Arkturuska łudząco podobne do run w języku smoczym.
- Fioletowa runa, zasobna. - powiedział Seser. - Widziałem takich kilka w życiu. Osobom zaznajomionym w magii daje dodatkowe moce. Sądząc po sile jej aury, raczej nie jest zbyt potężna, ale zawsze. Szkoda tylko, że jest jednorazowego użytku. Mnie ona niepotrzebna, ale jestem ciekaw co się stanie, więc zdecydujcie który ją weźmie.

W międzyczasie w obozie nastąpiło niezwykłe zjawisko. A raczej brak zjawiska: Ayragin nie męczył nikomu uszu swoją fujarką.
Po chwili jednak przyczyna tego precedensu stała się jasna.
- Ukradłaś mi ją! Wiedźmo! - krzyknął, potrząsając Beevie raz za razem w górę i w dół. - Oddawaj! Zaraz ją z ciebie wytrząsę!
Podczas gdy biedna (i tym razem niewinna!) elfka była odwracana nogami do góry, Raam również padł ofiarą kradzieży, tyle że jawnej. Poczuł nagle, że kot wbija mu pazury w bark wyjątkowo mocno, a po chwili... nic. Nie było kota!
Jednak barbarzyńcy wystarczyło się obrócić, żeby zobaczyć jak kilka małych, zielonych skrzatów ze skrzydełkami lata w powietrzu niosąc jego zwierzaka jak worek ziemniaków. Ziemniaków!

Galain w tym czasie też nie miał lekko - ktoś go szarpnął za pas do którego przypięta była mandolina. Bard jednak nie miał zamiaru oddać swojego skarbu, a już na pewno nie bandzie wrednych skrzatów! Jedno mocne szarpnięcie wystarczyło, żeby nawet Galain przyciągnął skrzaty do siebie.
Jego radość jednak nie trwała długo, gdyż poczwary wznowiły szarpania, skrzykując kolegów do pomocy. Trzy kolejne, latające demonki nadleciały i zaczęły łaskotać Galaina gdzie popadnie. Bezradny mężczyzna nie miał wyboru, puścił pasek i stracił mandolinę na rzecz małych złodziejaszków.
 
Gettor jest offline