Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2013, 12:23   #21
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Obwoźny burdel zawiódł. Przystrojone w skąpe łaszki i z grubsza, bo przecież nie gruntownie wymyte dzikuski znalazły bramy Harrenhall zamknięte, a blanki zastawione łucznikami. Tylko garstka wróciła żywa. Meldunek był naznaczony wściekłością i żądzą mordu.

- Żółte Koty wiedziały, że szykujemy podstęp - Sheba Jednooka splunęła w dłoń i zaczęła wycierać zaschnięte plamy krwi z policzka i szyi. Ona, Tuatha i Yrsa kucały w ciemnościach pod osłoną starej, pokrzywionej wierzby. - Wpuścili nas w przejście pod murem i zlali wrzątkiem. Mnie i kilku innym udało się uciec. Gdybyś nie posłała z nami tej obstawy nie byłoby komu opowiadać.

Może już wtedy trzeba było zawrócić. Ale Yrsa zbyt była upojona bliskością łupu... i zbyt dobrze wiedziała, że po tym, co spotkało kobiety, lwy muszą zapłacić. Inaczej ona straci twarz. Ponad wszystko jednak pragnęła tego zamku. Tak, tej pokraki, tego brzydactwa, nieforemnej bryły leżącej na brzegu Oka Boga jak jak truchło wielkiego zwierza, co się doczołgało do wodopoju i zdechło. Pragnęła zaś tylko po to, by zaraz opuścić, zwalniając miejsce nadciągającym wojskom Północy, które wiódł Roose. By móc powiedzieć: „Harrenhal jest twoje, mój panie”.

Nocne podejście hordy dzikusów pod mury Harrenhall nie pozostało niezauważone. Obrońcy kryli się ze swoją siłą, ale widać było ruch na blankach, zatkane na szybko i obstawione wyrwy w murach, unoszące się pod niebo opary, które niosły ze sobą woń smoły i mnóstwo pochodni żarzących się na całej długości umocnień. Ktokolwiek dzierżył Harrenhal pod nieobecność Clegane’a przewidział atak i był na niego przygotowany. Istniała również możliwość, że do twierdzy przybyły posiłki - skąd bowiem takie ożywienie?

Yrsa przycisnęła do pobliźnionej skroni czubki palców.
- Czy widzieliście na drodze z południa ślady wielu ludzi? Koni? Wozów? Nie. Zatem posiłki nie nadeszły. Idziemy na Harrenhal. Atakujemy trzy wyrwy w murze naraz. Ja prowadzę jedną grupę. Wybierzcie innych między sobą. Grupa zwiadowców ma ruszyć na południe i wyglądać, czy nie idą posiłki.

Wbiła na głowę hełm i ruszyła do koni. Najbardziej irytująca była myśl, że choćby żyły sobie wypruła i flaki... w obecnej sytuacji nic to nie zmieni.

***

Harrenhal nie przypadło jej do gustu nawet z oddali. Zaraz po tym, jak przedarła się konno przez pierwszą linię umocnień odczuwała do tego okaleczonego miejsca dziwną mieszaninę strachu i obrzydzenia. Tuż za drugim murem, kiedy lannisterski knecht rozpłatał gardło biegnącemu przed nią Spalonemu i krew klanowca bluznęła jej w oczy, nienawidziła tego zamku już całym sercem.

Zaś po bitwie, gdy wokół trwało dorzynanie rannych i grabienie trupów, Yrsa siedziała na stosie zwłok w czerwonych płaszczach z zakrwawioną nogą obnażoną aż po biodro, a starzec z Malowanych Ludzi przymierzał się do wypalenia rany na jej udzie – wtedy uznała, że to w sumie świetne miejsce. Roose by je polubił. Oczywiście, opuściłby bez sentymentu... jak wszystko, bo sentymenty w ogóle były mu obce, ale podobałoby mu się tutaj. Ten zamek do niego pasował. Przylgnąłby mu do ciała jak znoszone ubranie.

Będzie mogła powiedzieć: „Harrenhal jest twoje”. Kosztowało to życie wszystkich ludzi Redfortów prócz dwóch braci bliźniaków. Zginęło też sporo zbrojnych i ponad setka klanowców. Ale reszta była upojona zwycięstwem. Zdobyli zamek. Ona zaś będzie mogła powiedzieć, co chciała powiedzieć. I naprawdę, była gotowa za tę możność zapłacić tę cenę we krwi.

Tyle że nie chciała, aby była to krew nienarodzonego jeszcze dziecka.

***

- Sześć dziesiątek rycerzy, piętnaście piechoty. Są pół dnia drogi stąd – mówiła Tuatha, obejmując się wpół ramionami. Nie zsiadła też z kucyka, jakby nie ufała własnym nogom. Była dziwnie blada i dziwnie napięta. Yrsa zaklnęła w duchu. Żyła męskim życiem – ale wiedziała dość, by poznać, co jest na rzeczy. Objęła szamankę ramionami i ściągnęła z siodła. Dla postronnych mogło to wyglądać jak siostrzane uściski bliskich sobie kobiet, ale Yrsa w istocie tachała szamankę w stronę zabudowań.

Musimy stąd odejść. Niech Roose sam sobie zdobędzie zamek.

- Ten zamek to nie jest dobre miejsce na powicie potomka. - rzekła szamance, gdy zostały same.
Tuatha, kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, skurczyła się w sobie. Była bardzo cierpiąca - ukrywała to przed ludźmi, ale jest bardzo słaba.
- Za późno - cedzi przez zęby - Nie ruszę się stąd na krok. Przyprowadź mojego kuca. I oddaj mi nóż – ręce zaczęły się jej trząść. - Ktoś będzie musiał mi pomóc – popatrzyła ponuro na Yrsę.
- Dobrze. Modrzew zaprowadzi cię do bożego gaju – skinęła jej głową i starała się być spokojna. - Przygotuje wszystko, co będzie ci potrzebne. Zorganizuję obronę... i zaraz do ciebie przyjdę, a dziki pojedzie po wioskach, szukać akuszerki.

***

Maester, jeśli przeżył, siedział w wieży, do której schroniły się lannisterskie niedobitki. Tej samej wieży, którą klanowcy obkładali teraz znoszonym z całego zamku drewnem. Na stosie składali też ciała poległych ziomków... co czyniło zamiar Yrsy jeszcze bardziej makabrycznym.

Oh, nie miała złudzeń, że pokryta szkliwem po smoczym ogniu wieża stanie w płomieniach. Ale na dolnym poziomie będzie dość gorąco, by zabić – zaś górne zasnują się równie zabójczym dymem. Drzwi zaś, niezależnie od tego, jak mocne, przepalą się szybko.

- Hej, wy tam! - krzyknęła, idąc z pochodnią ku stosowi. - Każdy, kto chce dołączyć do Harrena i jego synów, niech zostanie tam gdzie jest. Każdy, kto chce żyć, niech wyjdzie. Nie spotka go żadna krzywda.

Zwłaszcza jeśli przypadkiem będzie maesterem.

***

Rozkazała klanowcom rozgrabić zbrojownie, zabrać wszystko, co się nadawało do jedzenia i wyprowadzić z zamku wszystkie konie. Jeśli im się nie uda, będą mogli wycofać się przez wyrwy w murze. Ghzeb już teraz zatruł na ten wypadek studnie, w każdą z nich wrzucając obciążonego kamieniami trupa. Miną całe dnie, zanim ciała wypłyną, a dla tych, co będą pić wodę, będzie już wtedy za późno.

- Wiesz, jaka jest różnica – zapytał Modrzew Albrechta Snowa, gdy kolejne zwłoki z pluskiem pogrążyły się w głębinach studni – pomiędzy dzikimi a klanami z gór?
- Wy jesteście dzicy, a klanowcy są częścią królestwa...
- Właśnie tak! - zachwycił się Modrzew dogłębnie. - Jak zbudowano Mur, myśmy znaleźli się na północ, a oni na południe od niego... - wskazał palcem na Yrsę, z okrwawioną twarzą kuśtykającą ku nim przez podwórzec - ... bo poza tym to nie ma żadnej różnicy.
- Albrecht – powiedziała cicho. - Zabierz stąd tych bliźniaków od Redfortów. Cokolwiek się stanie, mają przeżyć i trafić do mego męża. Razem z Cleganem. Jesteś za to osobiście odpowiedzialny.

Będzie ciemno, kiedy lwy przyjadą, głęboka noc. Mówią, że noc to pora duchów.
 
Asenat jest offline