21-02-2013, 21:36
|
#143 |
| Depeche Mode - Personal Jesus - YouTube - Trzymasz się z tyłu i jesteś cicho. Nie odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Zrobisz coś głupiego, nie licz na moich ludzi. Dżizassss, ale truł. - Si, papa. Nikt się nie cackał i kiedy komandosi ryli brzuchami po wilgotnej ziemi Felipa została w tyle. Puta madre, serducho zaczęło tłuc się w piersi jak ptak schwytany w foliowy worek. Latynoska złapała się za klatkę piersiową, przycisnęła policzek do przystrzyżonego trawnika i poczekała aż ból minie. Co za syf w siebie wpompowała... Obróciła się na plecy i gapiła w nocne niebo. Nie miała siły się ruszyć. Było jej tak wszystko jedno. I wtedy... Gwiazdy, jedna po drugiej, zaczęły odklejać się od atramentowego sklepienia i spadać w dół leniwymi spiralnymi ruchami... Chociaż nie... to nie gwiazdy. To błyszczące płatki białego śniegu. Gwiezdny proszek. Kokainowy deszcz. Otworzyła usta i patrzyła jak pojedyncza drobina z lekkością pierza ląduje na jej języku. Smakowała wanilią i karmelem. Jak haagen dazs wyjadany nocą w zaciemnonej kuchni... W tym czasie w słuchawce padł sygnał do ataku. Koledzy z jej grupy ruszyli ku rezydencji. W kierunku ochroniarzy na molo padły strzały a i ci nie pozostali dłużni. Ferrick i jeden z grupy Alfa oddalili się w kierunku budynku i po chwili rozbrzmiało donośne jebudu. Rezydencja stała najwyraźniej otworem i kiedy ludzie już wlewali się do środka Felipa dostrzegła jednego z wrogów zastawionego kobiecą postacią w ramach tarczy, który wycofywał się w stronę jachtu z niewątpliwym zamiarem ucieczki. Spojrzała na członków brygady Alfa, którzy już znikali za wysadzonymi drzwiami. Zawodowcy. Będzie im tylko zawadzać. Z drugiej strony przy jachcie został tylko solo. EMP musiało zadziałać bo nie dość, że silnik jachtu milczał to dodatkowo cała łódź tonęła w atramentowych ciemnościach. Wszelkie źródła światła i elektronika w obrębie dwustu stóp siadła na amen. To wszystko jednak wydawało się mało istotne... Bo kiedy de Jesus zobaczyła tego skurwiela z zakładniczką po prostu wiedziała, że musi coś zrobić. Poczołgała się w stronę zarośli a później przemknęła trzymając się cienia bliżej jachtu. Wiedziała, że to Newt. Nie istniała możliwość aby dostrzec z tej odległości twarz ale po prostu Felipa miała pewność. Nazwijcie to kobiecą intuicją. A może zwykłymi omamami na haju. Zresztą omam ten nie był osamotniony. - Kurwa! - szepnęła Felipa łapiąc się za mostek. Kolejny raz tej nocy serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. - Wystraszyłeś mnie! Ignacio De Jesus zwany Dżizas stał wyprostowany jak struna i z dłonią przytkniętą do czoła patrzył na horyzont niczym bajkowy kapitan pirackiego statku, który wypatruje w oddali lądu. Tyle, że brakowało mu stroju morskiego wilka. Jak na ironię miał na sobie płócienną togę przewieszoną przez jedno ramię i koronę z cierni co upodabniało go niezmiernie do jakiegoś puta bluźnierczego, pokrytego tatuażami mesjasza. - Tata? Kiedy cię wypuścili? Myślałam, że masz odsiadkę do końca roku. - Jezus chodzi gdzie chce – uniósł dwa palce na wysokość serca. - Ja pierdolę pszczółko... Wujek Li zafunduje ci wszczep filtrujący albo kulkę w łeb. Gadasz jak koala, który przedawkował eukaliptusy. - Że co? - Jeśli masz zamiar uratować tą dziewczynę to to jest dobry moment. Newt Weaver uwolniona od swojego prześladowcy biegła na oślep. Felipa widziała całą scenę w zwolnionym tempie. Przerażenie malujące się na jej twarzy. Pocisk, który wszedł gdzieś poniżej łopatki i szarpnął jej ciałem. Upadek. W następnej stop klatce Felipa już trzymała dziewczynę w ramionach nie mogąc dojść do porządku dziennego z ilością krwi oblepiającej jej drżące dłonie. - Jezuuu! - krzyknęła. - Jestem przecież. Istotnie, Ignacio de Jesus łypał z zaciekawieniem na charczącą krwią Newt. Felipa przytulała jej wychodzone ciało do swojego bujnego biustu a z nieba jak na złość sypał ten cholerny, opadający w dół równymi pionowymi wektorami śnieg, czyniąc tą scenę iście filmową. - Puta madre, nie mam pojęcia o medicina... Felipa spróbowała zatamować ranę ale krew buchała z niej gorącymi falami. Latynoskę obleciał strach, że dziewczyna umrze jej na rękach a przecież tak bardzo, bardzo chciała ją uratować. - Papa... - jęknęła nie radząc sobie z sytuacją. Ale Ignacio de Jesus milczał. Życie. Ostatecznie kiedy najbardziej potrzebujemy pomocy jesteśmy sami i zdani na samych siebie. - Ciii, ciii maleńka – odrzuciła perukę i pogładziła ją po naturalnych włosach. Były szorstkie w dotyku i posklejane a Felipa dodatkowo poplamiła je jeszcze świeżą krwią oplepiającą jej palce. - Wszystko będzie bien, zobaczysz... Spiridon mnie przysłał. Zaraz ci znajdziemy medico, tylko się trzymaj carino... - Puta madre! Wy ze śmigłowca, słyszycie mnie? Potrzebuję medico! - niemal krzyknęła do słuchawki. Mężczyźnie po drugiej stronie nie umknął jej chaotyczny roztrzęsiony głos. Dodatkowo akcent miała mocniejszy jeszcze niż zazwyczaj i ciężko było ją zrozumieć. - Dostała postrzał w plecy, comprende? Weaver! Ona mi się kurwa wykrwawia na rękach, musicie ją zabrać! Hombre stoickim tonem oświadczył, że musi potwierdzić rozkazy u dowództwa czytaj Waltersa. Przeciągająca się w nieskończoność chwila wydawała się nie do zniesienia. Newt kwiliła na przemian i pluła krwawą pianą. Felipa tuliła ją jak dzieciaka i tamowała rękami upływ krwi. - Błagam cię Walters – szeptała do siebie. - Nie rób nam tego... Po chwili głos w słuchawce oznajmił, że będą lądować i zabierać rannych. Felipa odetchnęła z ulgą. Nie wiedzieć czemu życie Newt Weaver stało się dla niej bardzo ważne. Może przedawkowane dragi uwypukliły w niej jakąś wrażliwą, uśpioną zazwyczaj część duszy, a może po prostu zwyczajnie się rozkleiła. Jej życie od jakiegoś czasu było siedzeniem na minie i było oczywistym, że wszystko to pierdolnie w końcu w drzazgi. Traf chciał, że stało się to na finałowej akcji gdzie wokół szalały kule i umierali ludzie. - Idziesz? - Ignacio de Jesus był cholernie niecierpliwy jak na narkotyczny omam. - Si papa. Zarzuciła sobie przez ramię półprzytomną Newt i krok po kroku wlokła się w stronę śmigłowca. Obracające się z zawrotną prędkością śmigła helikoptera targały włosy Latynoski obracając wniwecz robotę fryzjera wartą dwieście zasranych eurodolców. A płatki śniegu wirowały wokół jak w bożonarodzeniowej szklanej kuli, którą złośliwe dziecko potrząsnęło o jeden raz za dużo.
- Jesus! Co za popieprzona noc... |
| |