Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2013, 20:19   #141
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Siedząc w trzęsącym się na podmiejskich drogach vanie, Remo w myślach wrzeszczał sam na siebie, przeklinając swoją pieprzoną głupotę i brawurę. Zysk z tego co teraz robił niezależnie od wyniku będzie prawdopodobnie żaden i wiedza ta tylko pogarszała stan skupienia. Na zewnątrz pozostawał spokojny, patrząc przed siebie jak zwyczajny trep jadący na poligon, by sobie trochę pobiegać. We łbie mu się przewracało i cieszył się, że gdzieś tam daleko siedział zadrutowany fagas, w odpowiednim momencie mając klepnąć w ten a nie inny klawisz holograficznej klawiatury, wyzwalając całą gamę różnych następstw.
Strzelanie do żywych ludzi nie należało do hobby hakera, a pakował się w to ostatnimi czasy co chwilę, w pogoni za nierealnym celem. Nadzieję pokładał wyłącznie w tym, że wszystko pójdzie w miarę sprawnie i w żadnym momencie nie będzie zmuszony do działania innego od stukania w klawisze w poszukiwaniu rozwiązań innych od brutalnej siły. Wcześniej zwykle to one były jego priorytetem, najwyraźniej znajomość z lubiącą wybuchy dziewczyną mocno zmieniała światopogląd, bo ani przez chwilę nie zastanawiał się nad próbą osiągnięcia obecnego ich celu bez kładzenia pokotem kilkunastu minimum ludzi. Nie im oceniać, którzy z nich byli dobrzy, a którzy źli.
Że stali po drugiej stronie lufy. Tak to tylko oceniali ci, którzy zarabiali na życie strzelaniem? Nie znał odpowiedzi na to pytanie.

Mózg murzyna z opóźnieniem rejestrował większość wydarzeń. Dojechali na miejsce i ruszyli do celu. Haker podążał za plecami ostatniego z najemników, starając się tylko nie rzucać w oczy. Jego grupa nie musiała się czołgać, a osłona drzew, płotów i domów wystarczyła, by nie znający się na skrytych podejściach w warunkach bojowych mężczyzna, nie został odkryty. Kucając za jakimiś krzakami słuchał komunikatów, kilka razy zerkając na rezydencję, ale przede wszystkim obserwując dane na wyświetlaczu, ustawionym na tak małą moc, że z trudem dostrzegał tekst i obraz, za to sam także nie przyciągał wzroku. Netrunner powiadomił o swojej gotowości, o której Remo i tak już wiedział, mając z nim bezpośrednie połączenie.
Z ciekawości zajrzał na stronę VirtuaGirl, otrzymując Error 404, wciąż używany przez większość witryn. Nie było mowy o pomyłce. Większość ludzi wewnątrz i na zewnątrz tego budynku miała zginąć. Zasłużyli.

Nadszedł sygnał. Obraz z kamer drgnął, pozostając na pierwszy rzut oka bez zmian. Czujniki pozostały bierne, przepuszczając ludzi, truchtem pokonujących otwarty teren. Wystrzałów prawie nie usłyszał, nie przyglądał się też jak pada ten przy wozie. Zerowa przyjemność, gdy przekładało się to na prawdziwe życie. Sam nie ruszył się z miejsca, słuchając już słyszalnych strzałów zza rezydencji, wybuchów z obu stron i krótkich słów potwierdzenia kolejnych zabójstw czy rozkazów. Nie chciał tu zostać sam, więc ruszył się, gdy obie drużyny znikały w domu lub za nim.
Niedługo potem Ann wezwała go do siebie, kończąc słodkie chwile bierności. Zresztą zauważył to wcześniej. Ktoś tam miał głowę na karku i systemy alarmowe, od razu odłączające piwnicę od reszty świata. Nie dało się zatrzymać windy. Musiał podpiąć się bezpośrednio. Nawet jak mu się to zupełnie nie podobało, to do cholery, właśnie po to poszedł z pozostałymi na tę akcję.

Wszedł do budynku, mijając zakładającą ładunki na kratę saperkę. Skoro winda została ściągnięta na dół, Remo od razu skierował się do niej. Musiała mieć podłączenie do obu systemów. Wyciągnął pistolet i strzelił kilka razy w panel sterujący, rozwalając go na mniejsze kawałki. Wyjął własny sprzęt i podpiął do kabli, a potem wszystko to do siebie. Miał nadzieję złamać podstawowe zabezpieczenia i otworzyć szeroki kanał dostępowy również dla netrunnera. Co dwie głowy to nie jedna. Najpierw kamery, jeśli takie na dole były, potem reszta.
To zajęcie pozwalało mu się odprężyć i nakręcić jednocześnie, gdy adrenalina pompowana do żył przyspieszała ruchy rąk i sprawność mózgu. Otoczenie i rzeczywistość przestawały się liczyć.
 
Widz jest offline  
Stary 16-02-2013, 15:21   #142
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 04:55, niedziela, 6 wrzesień 2048
Port Washington
2 dni do wyborów





Błysk. Huk. Seria z karabinu maszynowego, wystawionego na chwilę powyżej muru, brzmiąca niemal tak samo przerażająco, jak czuć musiał się człowiek trzymający broń.
Bez środków pośrednich. Śmierć i zniszczenie. Jeszcze jeden wybuch, ciskający odłamkami we wszystkie strony, pragnący za wszelką cenę odebrać życie.
Zimna kolba karabinu, okular nowoczesnego systemu optycznego przyciśnięty do cybernetycznego oka. Idealnie zgrane ruchy i palec Waltersa naciskający spust. I niemal w tej samej chwili czerwona mgiełka tryskająca z głowy trafionego. Bez litości. Bez skrupułów. Czy nadejdą później? Nikt się nie zastanawiał. Kobiecy krzyk, paniczny bieg do przodu, w poszukiwaniu ratunku. Śmierć jednego człowieka warta życia drugiego.

Wydarzenia nie zwolniły na dłużej niż kilka ulotnych chwil. Kolejne wybuchy oznajmiły wejście ludzi Bulleta do środka budynku, gdy on sam odciągał jeszcze rannego, aplikując mu coś. Schowany za murkiem strażnik puścił kolejną serię, powiadomiony snajper Alfy tylko na to czekał. Kolejne trafienie, kolejny trup. Niemal słychać było odgłos padającego bezwładnie na ziemię ciała. Walters podążył za pozostałymi, gdy snajper Charlie przyjął pozycję niedaleko basenu, z celownikiem skierowanym prosto na jacht. Inni byli już w środku, skąd nie dobiegały już strzały. Parter został zabezpieczony. Wiele pomieszczeń, po których widać było ślady szybkiej, niedokończonej ewakuacji.
Alex nie zamierzał porzucać niczego cennego. Pycha czy głupota? A może to jedno i to samo. Miał za to jeszcze zapłacić.



Wkrótce poza rezydencją pozostało tylko dwóch snajperów, ranny i... Felipa. Latynoska miała coś do zrobienia, może za bardzo odurzona narkotykami, a może to była prawdziwa, ognista natura tej kobiety? Jej oczy wyłowiły kobietę, jeszcze zakładniczkę. Wtedy już ruszyła w tamtym kierunku, przedzierając się przez nieliczną zieleń. Wiedziała, że musi pomóc. Coś bardzo silnego pchało ją w tamtym kierunku. Jak się okazało, zadanie zostało jej ułatwione, gdy trzymający zakładniczkę mężczyzna padł martwy, a ta wyrwała się do przodu, krzycząc o ratunek.

Prawie jej się udało. Felipa prawie do niej dotarła, gdy jeden ze strażników posłał kolejną serię z wnętrza jachtu. Snajperzy natychmiast wystrzelili i seria zamilkła jak ucięta nożem. Jeden z pocisków okazał się jednakże celny. Biedna dziewczyna krzyknęła raz jeszcze i upadła, w chwili, gdy Jesus już była przy niej i odciągała poza zasięg karabinów.

Widziała krew. Trafiona w plecy dziewczyna oddychała z trudem i płakała. Jej brudne blond włosy zsunęły się, ukazując twarz, którą latynoska pamiętała ze zdjęć.
A może raczej z wyświetlaczy holograficznych po wejściu na witrynę VirtuaGirl. Zaraz nad imieniem "Shanon".



Kolejny potężny wybuch wstrząsnął rezydencją, gdy C4 rozrywały beton i metal, ciskając kratą z potężną siłą o przeciwległą ścianę. W takiej chwili od precyzji i delikatności zawsze liczyła się skuteczność. Alfa i Charli wchodzili już na górę, kolejne granaty wybuchły, a krótka wymiana ognia potwierdziła, że tam jeszcze byli ochroniarze. Zbyt mało, lub może zbyt słabo wyszkoleni dla grupy doskonale wyposażonych weteranów.
Beta, wraz z Edem, już przebijali się pył pozostały po wybuchu, kierując swoje kroki ku piwnicy. Żaden z nich nawet nie przeszedł obok Remo, podłączonego kablami do panelu sterującego windą. Haker widział jak miliony gigabajtów informacji przepływają przez elektroniczną część jego mózgu i sięgają dalej, wpadając w tunel otworzony przez netrunnera. Obaj stosowali identyczną taktykę co Ann. Potrzebny był wyłom.
I dokonali go w ciągu minuty.

Kye doskonale zdawał sobie sprawę, że siła użyta przez wynajętego przez Waltersa człowieka nie mogła pochodzić ze zwykłego domowego sprzętu, a raczej z czegoś co sam miał w zabezpieczonym pokoju. Zamiast się nad tym zastanawiać, powstrzymał szturmowców Bulleta, na holograficznym ekranie wyświetlając obraz z kamer.

Dwa piętra. Tylko kilka elektronicznych "oczu", wystarczająco, by zobaczyć by pierwsze na minusie było już opróżnione. Laboratorium, sala operacyjna, kilka innych pomieszczeń, które tylko przebiegli wzrokiem w poszukiwaniu żywych dusz. Wyglądało na to, że każdy poziom pod rezydencją był tak samo duży jak jej parter. A na tym najniższym w oczy rzucały się cele i żywi ludzie, żywo dyskutujący ze sobą. Pięciu z bronią, w tym dwóch ubranych w pełne kombinezony bojowe, wraz z hełmem i szybą osłaniającą twarz. I pan Alex, również w kombinezonie, za to bez zasłony na dobrze znanej już ze zdjęć mordzie.
Nie było wątpliwości, że to on tam dowodził. Inni wyprowadzali właśnie dziesięć dziewczyn z tych cel, które jeszcze były pełne. Przynajmniej trzy z nich nie mogły mieć jeszcze dwunastu-trzynastu lat. Wszystkie oszołomione, poddające się temu wszystkiemu z wyczuwalną na niemym obrazie obojętnością.

Alfa i Charlie zeszli na parter, meldując, że góra budynku czysta. Jeden z nich był niegroźnie ranny.
Remo krótko potwierdził, że może tych na dole "odłączyć" w każdej chwili, od wszelkiego zasilania. Przy drzwiach na schody stało dwóch ludzi, wątpliwe jednakże, żeby ktoś prócz tych w kombinezonach widział coś w absolutnych ciemnościach.
Tylko te zakładniczki...

Zanim zdecydowano, odezwał się głos Alexa, widzianego w kamerze jak podchodzi do interkomu.
- Dacie nam wyjść, a potem odpłynąć. Inaczej one wszystkie zginą. A także pozostali, trzymani w innych miejscach. W ramach dobrej woli połowę pozostawimy na molo. Nie myślcie, że jak nas szybko wyeliminujecie, to im się nic nie stanie. Mają zabezpieczenia. Jeśli ja zginę, one również. Chyba nie warto, prawda? Wychodzimy za minutę. Cofnijcie się i zabezpieczcie broń.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-02-2013, 21:36   #143
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Depeche Mode - Personal Jesus - YouTube

- Trzymasz się z tyłu i jesteś cicho. Nie odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Zrobisz coś głupiego, nie licz na moich ludzi.
Dżizassss, ale truł.
- Si, papa.


Nikt się nie cackał i kiedy komandosi ryli brzuchami po wilgotnej ziemi Felipa została w tyle. Puta madre, serducho zaczęło tłuc się w piersi jak ptak schwytany w foliowy worek. Latynoska złapała się za klatkę piersiową, przycisnęła policzek do przystrzyżonego trawnika i poczekała aż ból minie. Co za syf w siebie wpompowała...
Obróciła się na plecy i gapiła w nocne niebo.
Nie miała siły się ruszyć. Było jej tak wszystko jedno.
I wtedy...
Gwiazdy, jedna po drugiej, zaczęły odklejać się od atramentowego sklepienia i spadać w dół leniwymi spiralnymi ruchami...
Chociaż nie... to nie gwiazdy.
To błyszczące płatki białego śniegu.
Gwiezdny proszek.
Kokainowy deszcz.
Otworzyła usta i patrzyła jak pojedyncza drobina z lekkością pierza ląduje na jej języku.
Smakowała wanilią i karmelem. Jak haagen dazs wyjadany nocą w zaciemnonej kuchni...


W tym czasie w słuchawce padł sygnał do ataku. Koledzy z jej grupy ruszyli ku rezydencji. W kierunku ochroniarzy na molo padły strzały a i ci nie pozostali dłużni.
Ferrick i jeden z grupy Alfa oddalili się w kierunku budynku i po chwili rozbrzmiało donośne jebudu. Rezydencja stała najwyraźniej otworem i kiedy ludzie już wlewali się do środka Felipa dostrzegła jednego z wrogów zastawionego kobiecą postacią w ramach tarczy, który wycofywał się w stronę jachtu z niewątpliwym zamiarem ucieczki.


Spojrzała na członków brygady Alfa, którzy już znikali za wysadzonymi drzwiami. Zawodowcy. Będzie im tylko zawadzać. Z drugiej strony przy jachcie został tylko solo. EMP musiało zadziałać bo nie dość, że silnik jachtu milczał to dodatkowo cała łódź tonęła w atramentowych ciemnościach. Wszelkie źródła światła i elektronika w obrębie dwustu stóp siadła na amen.


To wszystko jednak wydawało się mało istotne... Bo kiedy de Jesus zobaczyła tego skurwiela z zakładniczką po prostu wiedziała, że musi coś zrobić. Poczołgała się w stronę zarośli a później przemknęła trzymając się cienia bliżej jachtu.
Wiedziała, że to Newt. Nie istniała możliwość aby dostrzec z tej odległości twarz ale po prostu Felipa miała pewność. Nazwijcie to kobiecą intuicją. A może zwykłymi omamami na haju.
Zresztą omam ten nie był osamotniony.
- Kurwa! - szepnęła Felipa łapiąc się za mostek. Kolejny raz tej nocy serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. - Wystraszyłeś mnie!
Ignacio De Jesus zwany Dżizas stał wyprostowany jak struna i z dłonią przytkniętą do czoła patrzył na horyzont niczym bajkowy kapitan pirackiego statku, który wypatruje w oddali lądu. Tyle, że brakowało mu stroju morskiego wilka. Jak na ironię miał na sobie płócienną togę przewieszoną przez jedno ramię i koronę z cierni co upodabniało go niezmiernie do jakiegoś puta bluźnierczego, pokrytego tatuażami mesjasza.
- Tata? Kiedy cię wypuścili? Myślałam, że masz odsiadkę do końca roku.
- Jezus chodzi gdzie chce – uniósł dwa palce na wysokość serca. - Ja pierdolę pszczółko... Wujek Li zafunduje ci wszczep filtrujący albo kulkę w łeb. Gadasz jak koala, który przedawkował eukaliptusy.
- Że co?
- Jeśli masz zamiar uratować tą dziewczynę to to jest dobry moment.


Newt Weaver uwolniona od swojego prześladowcy biegła na oślep. Felipa widziała całą scenę w zwolnionym tempie. Przerażenie malujące się na jej twarzy. Pocisk, który wszedł gdzieś poniżej łopatki i szarpnął jej ciałem. Upadek.
W następnej stop klatce Felipa już trzymała dziewczynę w ramionach nie mogąc dojść do porządku dziennego z ilością krwi oblepiającej jej drżące dłonie.
- Jezuuu! - krzyknęła.
- Jestem przecież.
Istotnie, Ignacio de Jesus łypał z zaciekawieniem na charczącą krwią Newt. Felipa przytulała jej wychodzone ciało do swojego bujnego biustu a z nieba jak na złość sypał ten cholerny, opadający w dół równymi pionowymi wektorami śnieg, czyniąc tą scenę iście filmową.
- Puta madre, nie mam pojęcia o medicina...
Felipa spróbowała zatamować ranę ale krew buchała z niej gorącymi falami. Latynoskę obleciał strach, że dziewczyna umrze jej na rękach a przecież tak bardzo, bardzo chciała ją uratować.
- Papa... - jęknęła nie radząc sobie z sytuacją. Ale Ignacio de Jesus milczał.
Życie.
Ostatecznie kiedy najbardziej potrzebujemy pomocy jesteśmy sami i zdani na samych siebie.
- Ciii, ciii maleńka – odrzuciła perukę i pogładziła ją po naturalnych włosach. Były szorstkie w dotyku i posklejane a Felipa dodatkowo poplamiła je jeszcze świeżą krwią oplepiającą jej palce. - Wszystko będzie bien, zobaczysz... Spiridon mnie przysłał. Zaraz ci znajdziemy medico, tylko się trzymaj carino...
- Puta madre! Wy ze śmigłowca, słyszycie mnie? Potrzebuję medico! - niemal krzyknęła do słuchawki. Mężczyźnie po drugiej stronie nie umknął jej chaotyczny roztrzęsiony głos. Dodatkowo akcent miała mocniejszy jeszcze niż zazwyczaj i ciężko było ją zrozumieć. - Dostała postrzał w plecy, comprende? Weaver! Ona mi się kurwa wykrwawia na rękach, musicie ją zabrać!


Hombre stoickim tonem oświadczył, że musi potwierdzić rozkazy u dowództwa czytaj Waltersa. Przeciągająca się w nieskończoność chwila wydawała się nie do zniesienia. Newt kwiliła na przemian i pluła krwawą pianą. Felipa tuliła ją jak dzieciaka i tamowała rękami upływ krwi.
- Błagam cię Walters – szeptała do siebie. - Nie rób nam tego...


Po chwili głos w słuchawce oznajmił, że będą lądować i zabierać rannych. Felipa odetchnęła z ulgą. Nie wiedzieć czemu życie Newt Weaver stało się dla niej bardzo ważne. Może przedawkowane dragi uwypukliły w niej jakąś wrażliwą, uśpioną zazwyczaj część duszy, a może po prostu zwyczajnie się rozkleiła. Jej życie od jakiegoś czasu było siedzeniem na minie i było oczywistym, że wszystko to pierdolnie w końcu w drzazgi. Traf chciał, że stało się to na finałowej akcji gdzie wokół szalały kule i umierali ludzie.
- Idziesz? - Ignacio de Jesus był cholernie niecierpliwy jak na narkotyczny omam.
- Si papa.
Zarzuciła sobie przez ramię półprzytomną Newt i krok po kroku wlokła się w stronę śmigłowca. Obracające się z zawrotną prędkością śmigła helikoptera targały włosy Latynoski obracając wniwecz robotę fryzjera wartą dwieście zasranych eurodolców. A płatki śniegu wirowały wokół jak w bożonarodzeniowej szklanej kuli, którą złośliwe dziecko potrząsnęło o jeden raz za dużo.

- Jesus! Co za popieprzona noc...
 
liliel jest offline  
Stary 21-02-2013, 22:26   #144
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Rozwalanie było takie jak zwykle: Bułka z masłem dla kogoś kto wiedział co gdzie położyć, by efekt był maksymalny przy minimalnym nakładzie. Lubiła tę robotę. Huk eksplozji sprawiał, że krew w jej ciele krążyła szybciej. Patrzyła na solidną metalową kratę, która dzięki jej działaniom przeleciała przez pomieszczenie niczym pestka wystrzelona z dmuchawki i z łoskotem walnęła o przeciwległą ścianę. Taka robota może nie wymagała wiele finezji, ale dawała sporo satysfakcji.
Czekała na dalsze decyzje Waltersa, który jakby z automatu został uznany za dowódcę całego przedsięwzięcia, przeglądając wraz z Remo obrazy z kamer na dole, Gdy odezwał się do nich osobiście niesławny pan Theleon. Wyglądał na pewnego siebie. Chyba nic nie mogło zachwiać jego poczuciem nietykalności. Dziewczyna patrzyła na jego twarz i zastanawiała jak bardzo można się czasem pomylić we własnych założeniach...

Po wysłuchaniu ultimatum Alexa Ann nachyliła się do Remo i zapytała cicho:
- Te dziewczyny mają prawdopodobnie takie same obrączki jak ta z meliny. Czy jesteście w stanie odciąć tamtym dostęp do obsługi tych urządzeń?
Potem odwróciła się do Waltersa i stojących w pobliżu ludzi.
- Pan Alex przyda nam się żywy. Ma z pewnością wiele informacji, które mogą się przydać. Jego ludźmi bym się nie przejmowała, ale podejrzewam, że jak dostaniemy go w nasze ręce inni przestana stawiać opór. Nie wiem jak ty. - Popatrzyła w oczy Eda - Ja nie mam zamiaru słuchać jego poleceń.
- Ja również. Jego ludzie albo zginą albo złożą broń
- odparł Ed. - Powiedz panom z ochrony Alexa co ich czeka na górze. Oddadzą nam go to zachowają życie. Zero negotiation. Albo giną wszyscy, albo nikt.
Saperka pokręciła głową:
- Pozwólmy im wierzyć, że przystajemy na te warunki aż nie wyjdą z piwnicy. Jeśli jednak okażą się wierni swemu panu będziemy mieli niepotrzebne kłopoty tam ta dole.
- Dobra. Niech wychodzą. Jeszcze bardziej się dzisiaj rozczarują.
- Powiedział Walters - Zdejmujemy ochronę jak będą stawać okoniem.

- Nie bardzo mogę coś poradzić
- Remo odpowiedział na pytanie Ferrick po chwili sprawdzania systemów rezydencji. - Nawet jak są to te bransoletki, mogę spróbować wyłącznie zakłócenia sygnału mobilnym urządzeniem o słabej mocy. Cokolwiek to jest, nie ma do tego dostępu z sieci rezydencji. Ten cały Alex powinien być pierwszym naszym celem. Aktywacja może być nawet głosowa lub na zaniknięcie jego funkcji życiowych.

Ann popatrzyła w kamerę na twarz ich wroga. Mieli niewiele czasu by podjąć decyzję, która zadecyduje o kolejnym życiu:
- Ktoś musi tu zostać i udawać, że odłożyliśmy broń. Na szczęście nie wiedzą ilu przeciwników mają przeciwko sobie. Może lepiej pozwolić im wyjść na zewnątrz i tam rozstawić snajperów? Theleona dobrze byłoby ogłuszyć jak najszybciej. Kye ma rację. Nie wiadomo co i jak może aktywować. W końcu to spec od cyberwszczepów. Natomiast złapanie go żywcem byłoby wysoce pożądane. Musimy też wziąć pod uwagę, że po wejściu na klatkę schodową może założyć hełm któregoś ze swoich ludzi. Wtedy będzie problem by go rozpoznać. Może ktoś powinien iść na niższe piętro i zaskoczyć ich od tyłu?
- Remo wyłączysz wszystkie światła tu i na zewnątrz kompleksu,
- wtrącił Ed - a wy jak oceniacie sytuacje? - Zapytał szefów alfa i Charlie.

- Na zewnątrz użyć flash-bang grenades. - Odezwał się jeden, a drugi milczał.
- Okay, zrobimy tak jak mówi Ann. Połowa udaje poddanych, snajperzy i solo kamuflują się na zewnątrz. Jak granaty nie wystarcza to wystrzelamy resztę. Ty, ty i ja. Ann zajmiesz się flashami? - zapytał saperki.

- Nie mam już własnych - odpowiedziała dziewczyna - i nic nie przygotuję w ciągu kilu sekund. Masz jakieś to daj. Czyli odrzucamy pomysł zejścia na dół i zaatakowania od tyłu?
- Jak Alex i zakładnicy mają przeżyć, to tak.
- Ed podał Ferrick dwa granaty. Wzięła je bez słowa i wsunęła do kieszeni kurtki. Bez dalszych dyskusji skierowała się na piętro. Odwróciła się jednak po dwóch krokach i odezwała do patrzącego na nią Waltersa:
- Wiesz, że nie nadaję się na gadki. Kiepsko u mnie z blefem, a z zastraszaniem jeszcze gorzej. Ty to zrób. Przekaż im że się zgadzamy na ich warunki. Może trochę spróbuj się potargować, by to nie wydało im się zbyt łatwe.

Nie było dalej co dyskutować. Postanowiła iść na piętro i zaczaić na jednym z balkonów wychodzących na plażę. Skoro chcieli uciec jachtem, prędzej czy później musieli się pokazać w jej polu rażenia. Objęła wzrokiem pomieszczenia. Przywołała w pamięci widok domu z góry, który pamiętała ze zdjęć ściągniętych przez Remo. Dopasowała do tego widziany obecnie rozkład pomieszczeń i zdecydowała, które miejsce najlepiej nada się do jej celów. Roztrzęsiony głos Felipy wzywającej helikopter powiedział jej że udało znaleźć się Newt. Miała nadzieję, że ratowanie dziewczyny nie wpłynie negatywnie na to co przygotowali dla pana Alexa.
 
Eleanor jest offline  
Stary 23-02-2013, 06:39   #145
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Koniec był bliski. Tej nocy. Tej akcji. Tego życia? Yep. Nic nie miało być jutro takie same. Geez. I co dalej?

Facet nie wiedział co go trafiło. Pocisk wyleciał tyłem głowy z czerwonym pluskiem. Spanikowana dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Jak startujący do lotu ptak rozpościerający skrzydła, z rozrzuconymi ramionami, rozwianymi włosami, biegła po piachu plaży. Przed siebie. Byle szybciej. Byle dalej. Nie było czasu na radość. Oderwał oko od lunety karabinu.

Walters jako jeden z ostatnich dobiegał do budynku. Wpadł do środka. Obszerny salon, z barem wtulonym pod ścianą, tonął w ciemnościach przerywanych iskrzącym światłem przepalającej się u sufitu lampy. W powietrzu wciąż unosił sie pył i dym po eksplozjach. Walters zwinie przeskoczył przez sofę niczym młody jelonek. Kiedy reszta ostrożnie lustrowała czerwonymi laserami wszystkie zakamarki on z bronią gotową do strzału przemykał w kierunku schodów na dół. Basement. Nie byle jaki. Dwupiętrowy. Do Eda dołączyła reszta. W domu panowała cisza, która nagle zburzyło w jego uchu skrzekliwe trzaśnięcie, a potem znajomy głos Felipy.

- Puta madre! Wy ze śmigłowca, słyszycie mnie? Potrzebuję medico!
– usłyszał w słuchawce wciśniętej w ucho. Latynoska mówiła chaotycznie. Akcent miała mocniejszy nawet niż zazwyczaj i ciężko było ją zrozumieć. - Dostała postrzał w plecy, comprende? Weaver! Ona mi się kurwa wykrwawia na rękach, musicie ją zabrać!

Weaver? Newt Weaver! Niby tylko on mógł sprawić by helikopter spadł z nieba. Kurwa. Biec do nich, czy nie biec? Wahał się. Jedna rana a druga żyje. Odetchnął z ulgą czując jak mimowolnie stres ściska go w gardle jak zaciśnięta pięść na szyi gęsiora. Zapaliłby fajkę i popił browarem. Ciężko przełknął.

- Bird, zabierz rannych, ale nie odlatuj jeszcze jak będzie miejsce w cargo. Stand by wtedy w okolicy. – rzucił do mikrofonu. - Beta, przygotujcie rannych i sprzęt do ewakuacji. Ranni do ptaka, reszta na auta.
- Roger that. – odpowiedział beznamiętnie pilot.

Po chwili, w pomieszczeniu pełnym komandosów w czerni w zaciągniętymi na twarze kominiarkami, wszyscy wyglądali tak samo. No prawie. Waltersa było łatwo poznać. Był tym najsztywniejszym. Walters był śmiertelnie poważny. Kurwa zrobili z niego generała. Słuchał Ludzie obstawili wejścia i korytarze potwierdzając p kolei zajmowane pozycje nudnymi jak flaki z olejem komendami wojskowego żargonu. Przez chwilę miał wrażenie, że ma taki durny wyraz twarzy, że cała akcja powinna mieć żenujący kryptonim „Ed Walters”.

Potem obserwował co się działo na dole. Alex. Dziewczyny. Dwa czarne Shreki i kilka płotek. Do czego go ta to wszystko zaprowadziło? Ratował życia? Wysługiwał się korporacjom? Tyle kłamstw, że nie wiedział juz czy jego imię jest prawdziwe. Czy to była jego droga?

Skurwysyn z dołu zaszczekał do intercomu. Był pewny siebie. Nawet dał im minutę. Walters pociągnął nosem. Zabije go jeszcze dzisiaj.

Po krótkim planowaniu działania, razem z mrugającymi z oczodołów kominiarki oczętami „Chinkie” i z jeszcze czarniejszym niż zazwyczaj Remo, Ed przeładował broń. Czuł jak wszyscy się na niego gapią. Ann kręcąc tyłeczkiem, specjalnie czy tylko niechcący, aczkolwiek zgrabnie, bo do twarzy jej w mundurku było, na niego zrzuciła pertraktacje z terrorystą. Kurwa mać. Walters na negocjatora nadawał się jak Felipa na ciecia w aptece... Remo pogrążony był w gigabajtowym transie. Ed zawsze podziwiał hackerów za ich dziecinną pasję. Dasz takiemu klawiaturę a wystuka ci poemat informatyczny z miną pochłoniętego zabawą dziecka. Kiedy i murzyn oderwał wzrok od ekranu, i popatrzył na Waltersa jakby miał chrząknąć, tajniak nad tajniakami zebrał się w sobie. Gdyby nie te bidulki na dole, kilkunastoletnie, to by zrobił z tej piwniczki Sajgon stolicę Wietnamu... Pedofile jebane. Zanim zabije Alexa każe Bulletowi wyruchać tego pana w dupę.

- Słuchaj Alex. - Ed zaczął spokojnie starając się mieć wyluzowany głos. - Przedłużone negocjacje działają na twoja niekorzyść. Żeby nie było, że nie ostrzegałem. - zrobił pauzę. - Wypuścisz dwie trzecie dziewczyn i zostawisz za sobą sprzęt. - ton głosu Eda był już kompletnie inny niż kiedy jakby bez przekonania rozmawiał z Ann. Teraz był stalowy, zimny i bez emocji. - Moi ludzie wycofają się. Czy ty ochujałeś, żeby myśleć, że odłożymy broń? Żebyście nas wystrzelali jak misiaczki na strzelnicy w wesołym miasteczku? - zakpił lecz nie był w głosie Waltersa szydzenia, czysta retoryka alkoholika na kacu, który dowodził, że szczypta procentów oszuka odwodniony organizm. - Dostaniesz safe passage. Po odpłynięciu, dwie mile dalej wysadzisz na brzegu resztę zakładników. Potem lepiej zmień tożsamość, przestań istnieć. Albo bierzesz to, albo zacznijcie czuć się tam wygodnie na dole jak u siebie w trumnie. Żyje się tylko raz, umiera się tylko raz. Będzie tak jak komu pisane. Wybieraj Alex. Masz trzydzieści sekund. What say you?!
A kutas nic nie powiedział od razu. Milczenie Alexa trwało jednak tylko chwilę.
- Ze sprzętu bierzemy wszystko, co jest zapakowane i to co mamy teraz przy sobie. Co do reszty może być. Pamiętaj, jak tylko zauważę coś podejrzanego lub spróbujecie coś zrobić, one umrą.
Rozłączył się, nie pozwalając już nic dodać.
Waltes przybliżył twarz do monitora na którym widać było gębę Alexa.

- Jak zauważę coś podejrzanego..
. – Ed przedrzeźnił go warcząc przez zaciśnięte zęby. – Ty durny bucu.

Na ekranie kamery widział, że ustawieni w sznurek ochroniarze i zakładniczki szykowali sie do wyjścia. A raczej przygotowali się oprawcy, bo dziewczyny były prowadzone jak otumanione, skrępowane barany na rzeź. Walters nie czekał na ich wyjście. Wiedział gdzie pójdą. Na jacht. Ruszył pędem. Na takich akcjach, kiedy nie musiał gadać i podejmować decyzji za innych, miał dwa biegi. Szybki i szybszy. Schował się w krzakach w północno zachodnim zagajniku posesji. W cieniu otwartych drzwi na tarasie piętrowego balkonu widział wtapiająca się w mrok obok firanki, wysmukłą sylwetkę Azjatki. Jej w noktowizorze cyfrowego zbliżenia, jej skośne oczy w czarnej ramce kominiarki, widział przez moment. Ninja.

Charlie zabezpieczała zdobyty teren rezydencji więc Walters nie bał się, że pan Alex wymknie im się niezauważony. Z bronią gotową do strzału trwali na swoich pozycjach. Mieli dać do zrozumienia terrorystom, że są tam gotowi do jatki, gdyby tym drugim cos głupiego przyszło do głowy. Mieli odprowadzić porywaczy i zakładniczki beznamiętnym wzrokiem wycelowanych luf. Reszta ludzi, prócz kilku najemników Bulleta, którzy zajmowali sie przenoszeniem rannych i sprzętu, zajęła pozycje strzeleckie. Na dachu budynku, w nie zajętych przez skitranego Waltersa, okolicznych krzakach rezydencji niedaleko basenu. Na północnej plaży. A jeden nawet w wodzie.

Alex mógł blefować. Mógł mieć bezlew na ręku. Przestrzeli mu kolano. A potem drugie. Tylko co jeśli gieniusz cyberwszczepowy zamieni się w przerośniętą zakładniczkę? Ed znał się na kobietach. Miał swoje sposoby. Pozna go po cyckach.
My way.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 23-02-2013 o 06:42.
Campo Viejo jest offline  
Stary 25-02-2013, 21:44   #146
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 05:08, niedziela, 6 wrzesień 2048
Port Washington
2 dni do wyborów





Alex Theleon był człowiekiem pewnym siebie. Nic, praktycznie przez całe jego ponad piećdziesięcioletnie życie, tej pewności nie podważyło. Jak dotychczas żałował tylko jednego - że nie dokonał przełomu. Owszem, było trochę wynalazków, kilka rzeczy wybitnych, jak choćby VirtuaGirl, tej jednej jednakże brakowało. Nie zamierzał więc poddawać się agresorom, żałując, że nie przyspieszył tej ewakuacji. Sprawę można było jeszcze uratować. Sprzęt i kobiety kupi na nowo, jeśli tamci chcieli je dostać, nie ma sprawy. Domyślał się, kto znalazł się tam na górze. Zaatakowali szybko i skutecznie, czyżby ich nie docenił? Przecież tylko co najwyżej dwójka z nich miała historię pozwalającą czuć przed nimi jakikolwiek respekt. Ta sprawa z zasadzką na tajniaka, jak on tam się zwał? Ah tak, Walters. Zwykły pech. Ciężko przewidzieć.

Trudno, należało żyć dalej. Za czymkolwiek podążali, rzuci im ochłap a samemu uda się do kolejnej tajnej kryjówki. Wiele się już nauczył. A pomyśleć, że kilku czy tam kilkunastu godzin tylko brakowało, żeby wyjaśnić tę serię nieporozumień.
Wysłuchał tego, co próbował być twardy, dając mu odpowiedź. Nie był rasowym negocjatorem, to było znać, ale co robiłby tu negocjator. Pewnie nie spodziewali się takiej piwnicy i jej zawartości. Ich problem. Byliby głupi, gdyby zaryzykowali życie dziewczynek. Przyciągnął Marthę, uśmiechając się do niej słodko. Był z niej bardzo dumny, przyniosła mu dużo pieniędzy. Za dwunastolatki płacono wyjątkowo dobrze. Odbezpieczył pistolet, nie bawiąc się w przykładanie go do czyjejś głowy. Mógł je wszystkie zabić w każdej chwili, niech będą tego pewni. Trzymanie jej blisko miało także inne zalety. Była tarczą, a na dodatek skąpe ubranie sprawiło, że musiał sięgnąć do swojego krocza i poprawić kutasa. Te bojowe kombinezony były czystą udręką.

Czas było wychodzić. Rozkazy wydał już wcześniej, bezużyteczni strażnicy szli z przodu i z tyłu, zasłaniając się kobietami. Musieli zdawać sobie sprawę, że mimo tego są beznadziejnie łatwymi celami dla weteranów. Alex pokładał nadzieję w dwóch osobistych strażnikach, przygotowanych specjalnie na takie okazje. Nie po to wkładał w nich tyle pieniędzy i własnych umiejętności. Sam szedł w środku grupy. Hełm sobie darował, jego własna głowa zawierała już wszystko co mogło okazać się użyteczne. Byle dotrzeć do jachtu. Stamtąd bez problemu wezwie pomoc.
Nie wierzył, że ci na górze zaryzykują. Skoro chcieli dziewczyny, to wyjątkowo głupio byłoby strzelać prosto w ich tłum. W ramach dobrej woli miał nawet zamiar trzymać się pierwszej części słownej umowy.



Po dotarciu na parter, kilka szczegółów od razu rzucało się w oczy. Rozwalona krata, wraz z całą futryną. No cóż, nie miała wytrzymać szturmu jednostki antyterrorystycznej. Ciemność panująca wokół. Jemu nie przeszkadzała, ale dziewczyny się potykały. Jedna się nawet przewróciła, to jeden ze strażników podniósł ją za włosy. Krzyknęła. Głupia, nie wie, że to nic nie pomaga? Niektóre nigdy miały się nie nauczyć.
Rozejrzał się, nie dostrzegając nikogo. Usunęli się z zasięgu, nie szkodzi. I tak nie liczył na to, że odrzucą czy opuszczą broń. Dodawała im pewności siebie, nawet jeśli nic nie mogli więcej zrobić, a tylko trzymać kawał żelastwa i patrzeć na nich przez optyczne celowniki.

Wyszedł już na zewnątrz. Tu było znacznie jaśniej, mimo, że oświetlenie całego budynku wydawało się nie działać. Wskaźniki ciepła wykazały obecność kilku sylwetek, skulonych lub leżących w pewnej odległości od trasy przejścia. Jakaś dziewczyna znów pisnęła, potykając się o ciało martwego ochroniarza. Niestety, bezużyteczni, jak już wcześniej podsumował. Mógł tylko żałować, że nigdy wcześniej sytuacja nie wymagała dużej ilości prawdziwych profesjonalistów. Tym wystarczyło dopłacać czasami usługami, żeby byli szczęśliwi. Ostrożnie ominął ciało, patrząc jak pierwszy idący strażnik popycha trzymaną dziewczynę, prawie ślizgając się na kałuży znajdującej się tam krwi. Jacht był już tuż przed nim, a także tuż przed samym Alexem. Wyglądało na to, że wszystko się uda. Tylko dlaczego ci w środku nie uruchomili silnika? Idioci! Choć możliwe, że atakujący zabili wszystkich jego ludzi wewnątrz. Utrudnienie, choć raczej niewielkie.
Obrócił się jeszcze, by zobaczyć jak radzą sobie ci z tyłu. Wszyscy już opuścili rezydencję.
I wtedy rozpętało się piekło.

Wszędzie wokół wybuchły granaty błyskowo-hukowe, ogłuszając ich natychmiast. Wszystkie dziewczyny skuliły się albo padły na ziemię. Cybernetyczne oczy Alexa zniwelowały efekt oślepienia, trwający dla niego tylko przez sekundę. Nagłe wypadki sprawiły jednakże, że zamarł na chwilę w przerażeniu i osłupieniu. Nie przyzwyczajony do warunków bojowych umysł zaczął pracować z opóźnieniem. Obaj strażnicy byli już do tego momentu martwi, nie było wątpliwości. Jego osobista tarcza siłowa, najnowszy wynalazek myśli technicznej Kalisto, rozświetliła się po trafieniu, zanim zdążył zasłonić się Marthą.
Cybernetyczni ochroniarze radzili sobie lepiej. Reagując w ułamku sekundy użyli najbliższych kobiet jako dodatkowych ochron. Obie nawet nie krzyknęły, gdy trafiły je pociski. Idioci, chcieli przecież odzyskać je żywe! Odpowiedzieli ogniem, niesamowite oczy Theleona potwierdziły co najmniej dwa trafienia. Tylko, że przeciwników było znacznie więcej. Jasna cholera!

Ciągnąc za sobą dwie kobiety i kuląc, rzucił się do jachtu. Była jeszcze nadzieja, gdy słyszał wystrzały. Tylko krótką chwilę, nawet najlepszy z pancerzy nie mógł wytrzymać, ostrzeliwany z wielu luf. Kilka kolejnych rozbłysków oznajmiło mu, że tarcza się wyczerpuje. Brakowało tylko kilku metrów!
Jedna z dziewczyn upadła. Zostawił ją, ciągnąc za sobą tylko Marthę. Cichy pisk w uszach, w których znów coś zaczynał słyszeć, oznajmił wyczerpanie się pola siłowego.
Nawet nie wiedział, co go powaliło i unieruchomiło. Coś jakby migoczący cień wynurzyło się z wody.
A potem zapadła ciemność.


Jesus, Walters, Ferrick, Remo

Kim lub czymkolwiek byli ci dwaj w hełmach, to oni byli przyczyną wszystkich strat. Zginął jeden z ludzi Waltersa i jeden z tych zwerbowanych przez Bulleta. Flash-bangi okazały się wobec nich nieskuteczne, a szybkość reakcji bardziej przywodziła na myśl roboty. Strzelali też doskonale i tylko skoncentrowany ogień sprawił, że nie było więcej trupów po stronie atakujących. Zginęły dwie dziewczyny, cztery inne zostały ranne - w tym dwie ciężko. Tarcza siłowa Alexa przedłużyła starcie. Helikopter zabrał rannych, ludzie na pokładzie wstrzyknęli coś podtrzymującego życie.

Cel akcji został osiągnięty. Theleon, sparaliżowany, leżał na molo, powalony ostatecznie z najbliższej odległości przez zwiadowczynię. Jacht także został szybko sprawdzony. Ostatni z żywych tam ochroniarzy próbował uciekać podczas strzelaniny, czego nie przeżył. Poza rannymi, mieli teraz dwadzieścia kobiet, dużo sprzętu, a także trzech przerażonych cywilów - obsługę jachtu. Szybki skan dziewczyn wykonany przez Ann potwierdził, że uwięzione miały nie tylko nadajniki wokół kostek, ale również, bardzo niewielki, podobny do tego odkrytego u Jack, wszczep w gardle. Każda z nich. Przy Alexie nie było żadnego wyzwalacza, przynajmniej widocznego. Sam mężczyzna był bowiem naszpikowany elektroniką.

Gdzieś w oddali słychać już było syreny, zbliżające się na tyle wolno, że przekaz był jasny. "Ucieknijcie zanim podjedziemy, bardzo prosimy!". Policja nieszczególnie miała ochotę babrać się w takim syfie. A okoliczni mieszkańcy, nawet jak ją wezwali, to kulili się teraz w domach, w bliskim towarzystwie własnej ochrony. Jeden z dowódców drużyn skinął na Waltersa.
- Macie co trzeba? Zgodnie z umową przejmujemy resztę. Zajmiemy się glinami. Zabitego możemy przetransportować gdzie chcecie, dziewczyny chcecie zabrać czy liczycie na pomoc naszą lub glin? Te ranne lecą do szpitala.
 
Sekal jest offline  
Stary 28-02-2013, 20:28   #147
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Słysząc wypowiedź dowódcy Alfa, Ann popatrzyła na niego i stwierdziła:
- Wszystkie dziewczyny muszą trafić do szpitala albo innego miejsce, które udzieli im natychmiastowej pomocy chirurgicznej. W gardłach mają przymocowany chip, który po aktywacji, według opinii Jack zamieni je w warzywa. Nie wiadomo co gdzie i jak może to aktywować, więc lepiej by do czasu dezaktywacji były w miejscu uniemożliwiającym przesył impulsów. Możesz to im załatwić? - Potem spojrzała na Waltersa:
- Skoro nie mamy tu nic więcej do roboty zabierzmy Alexa i znikajmy.

Mężczyzna pokręcił głową.
- Jest to poza moimi kompetencjami. To co mogę zrobić to skontaktować się z szefem i przedstawić mu sytuację po załatwieniu sprawy z glinami. Nie zostawimy ich tu, ale zapewnienie chirurgicznej pomocy kosztuje.
Wydawał się beznamiętny, choć i on stracił człowieka w tej misji. Profesjonalizm ciągle nie pozwalał mu pewnie na emocje.
Ann patrząc cały czas na Eda wzruszyła ramionami:
- Na kontach Alexa z pewnością jest wystarczająco pieniędzy by pokryć wasze straty związane z akcją, pomóc dziewczynom i jeszcze nieźle na tym zarobić. Nikt nie ma złudzeń, że to była samarytańska akcja, myślałam jednak że twoi kumple bardziej się przejmują ludzkim życiem. Cóż... wy decydujecie. Mnie interesuje tylko Alex i to co zdołamy z niego wycisnąć.
- Dobra robota.
- Walters skinął głową do dowódcy Alfa. - My się zmywamy. - dodał patrząc na komandosa, nie zwracając uwagi na sarkazm Ferric. - Zajmijcie się glinami i dziewczynami też. Skontaktuj się z kim trzeba - ciągnął jakby to było oczywiste. - Jest jak ona mówi. Są w zagrożeniu zdrowia. Do tego czasu kobiety muszą być w kwarantannie informatycznej. Gliny raczej tego nie zapewnią. Przyjdzie czas i na chirurgię. Wykonujesz tylko rozkazy. Na swoja kieszeń ich nie bierzesz. A głodnych gadek o sumieniu nie będę ci serwował.

- Gdzie chcesz mieć poległego?
- zapytał Bulleta. - Powiedź im. A jak nie to trafia na policyjny stół.

Przecież wszyscy wiedzieli, że kumple kumplami, ale najemnicy na pewno będą chcieli wyjąć kilka wszczepów z martwego kompana, który już z nich nie skorzysta.

Podniósł nieprzytomnego Alexa, przytrzymał i zdzielił solidnie sierpowym, aby wyładować złość oraz zadbać, by dłużej był nieprzytomny. Potem przerzucił go przez ramię i był gotowy do ewakuacji.
- Felipa lecisz z Weaver czy zabierasz się z nami? - rzucił do słuchawki idąc po plaży. W jego raczej smutnym głosie słychać było jednak ulgę i trochę satysfakcji.
- Zabiorę się...eeee.... z wami - latynoska brzmiała na zawieszoną. Przez szok głos dalej jej drżał i pociągała nosem. - Idę w stronę samochodów.

Szef grupy Eda potwierdził tylko skinieniem głowy. Bullet już dał znać swojemu, przewieszając broń przez ramię.
- Nie potrzebuję pomocy, zabierzemy go sami. Dajcie tylko znać gdzie wzięli rannego. Zmywamy się.
Wkrótce potem we dwóch już nieśli swojego do zostawionego przecznicę dalej vana.

- Skoro przyjechaliśmy tu nie swoim samochodem potrzebujemy tymczasowego środka transportu. - Ann jak zwykle starała się być konkretna - Czy ktoś ma coś przeciwko byśmy go sobie pożyczyli? - Wskazała ręką na stojącego przed rezydencją vana, będącego jeszcze niedawno własnością nieprzytomnego jeńca, którego taszczył Walters.
Nikt nie wyraził sprzeciwu, więc saperka wsunęła się na miejsce kierowcy. Kluczyki tkwiły w stacyjce. Najwyraźniej poprzedni kierowca, który teraz był pewnie stygnącym trupem, musiał kręcić się gdzieś niedaleko, gdy dopadło go przeznaczenie. Dziewczyna odpaliła samochód i poczekała aż reszta usadowi się na miejscach. Gdy drzwi zamknęły się za przybyła na końcu latynoską wolno ruszyła z podjazdu.
- Felipa trzeba przekonać Dirkuera by w tempie ekspresowym dostarczył nam jeszcze jedno serum prawdy. Proponuję załadować się z powrotem do samochodu Remo. nie wiadomo czy ten pojazd nie ma namierzania. - Zerknęła w lusterko na pozostałych - Niby mamy Alexa, ale kto wie kogo nie mamy? Zastanówcie się gdzie jechać na przesłuchanie.

- Najlepiej tam, gdzie jest blokada łącz. Remo, coś przychodzi ci do głowy? Na żadna metę gangu wziąć nas nie mogę. - powiedział Walters.
- Może to być cokolwiek - odpowiedział haker. - Ciągle mamy to urządzenie do zagłuszania. Garaż czy opuszczona piwnica starczy.

- Zadzwonię do Dirkuera
- przytaknęła Felipa zajęta obsesyjnie wręcz wycieraniem krwi Newt Weaver ze swojej twarz i rąk. - A co do przesłuchania... Na Bronxie jest masa opustoszałych budynków gdzie nie zapuszcza się nikt poza menelami i ćpunami... - na dźwięk ostatniego słowa dziwnie zamilkła. Tej nocy Felipa zachowywała się rzeczywiście dziwnie, jak nie ona. - Jak już nagramy jego zeznania nie powinniśmy go... zabić? Tacy jak on się nie zmieniają. Niektóre z tych panienek to jeszcze ninos...

- Bronił to ja go nie będę
- Remo starał się pohamować żądzę mordu Felipy. - Wolałbym się jednak najpierw upewnić, czy jego śmierć faktycznie czegoś nie uruchomi, co zabije te dziewczyny albo i nas.

- Podaj mi konkretny adres
- Ann postanowiła skupić się na tym pytaniu na które była w stanie w tym momencie odpowiedzieć. Zabijała już wcześniej i zabiła znowu tej nocy, ale to było co innego. Śmierć w walce. Jednak planowanie na zimno egzekucji? Nie była pewna czy jest do tego zdolna.
Felipa podała namiar na zagłębie opustoszałych budynków na Bronksie.
- Są tam bloki mieszkalne przeznaczone do rozbiórki. Teren ogrodzony siatką, prawie nikt się tam nie kręci.
- Świetnie. Powinno się nadać.
- Ferrick skinęła głową.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 28-02-2013 o 20:32.
Eleanor jest offline  
Stary 03-03-2013, 14:32   #148
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kiedy zmieniali samochód, Ferrick wykonała krótki telefon do Jack i umówiła spotkanie z lekarką. Potem skoro ręce były już skute kajdankami przez Waltersa, starannie skleiła nogi Alexa taśmą klejącą. Nie zapomniała też o ustach. Zrobiła to bardzo starannie. Powinno nieźle zaboleć przy odklejaniu.
- Wsadźmy go do bagażnika, bo po drodze zabierzemy jeszcze Evans.

Cisza nie zapadła na długo. Felipa odpaliła swój holofon i połączyła się z Dirkuerem prosząc o drugą dawkę serum prawdy.
- Nic nam nie załatwi - podsumowała na głos aby pozostali wiedzieli na czym stoją. - Odsunęli go od sprawy i nie ma do niczego dostępu. Spróbuję inaczej...

W dalszej kolejności przeprowadziła kilka rozmów, które brzmiały jak przewijana na przyspieszonych obrotach taśma do nauki hiszpańskiego. Mimo iż nie rozumieli treści było jasne, że latynoska pozbawiona jest swojego zwyczajowego zapału i entuzjazmu. Owszem, wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego ale uleciała gdzieś cała radość jaką zazwyczaj dawała jej nawijka.

- Zrobimy sobie przystanek za Morris Park, si? Mój amigo opchnie nam serum od ręki. Za tysiąc eurobaksów. Apeluję o zrzutkę, jestem chwilowo spłukana.
- Mamy jeszcze nieco wspólnej kasy - Ann wyciągnęła do latynoski rękę rozpoczynając transfer pieniędzy.

Kiedy saperka zatrzymała samochód we wskazanym miejscu, latynoska wysiadła z wozu i zniknęła na jakiś czas w starej kamienicy, przed którą tłoczyło się kilku podejrzanie wyglądających hombres w za dużych ciuchach i z widocznymi tatuażami. To nie była młodzież eksperymentująca z modą ale stara recydywa. Z oczu źle im patrzyło a i przez dwie minuty kiedy czekali na latynoskę, gringos wykazywali względem vana maksimum zainteresowania jak psy, które muszą oglądnąć, obwąchać i obsikać nowe drzewo w okolicy. W końcu Felipa wyszła. Jeszcze chwilę zamarudziła na rozmowie z typkami, aby w finale wymienić z nimi uścisk przedramienia poprzedzony klepnięciem w ramię.

- Jedź - rzuciła lądując z powrotem na tylnej kanapie samochodu i opierając czoło o przyciemnianą szybę. Ależ była nieswoja. Jakby nie zgadzało się miejsce i czas w którym powinna się teraz znajdować.

Po drodze zahaczyli o knajpę wujka Li aby zgarnąć stamtąd Jack. Felipa posunęła się na środek w kierunku Remo i zrobiła dziewczynie miejsce na tylnym siedzeniu.
- Jak twój facet? - zaraz pożałowała tego pytania. Jeśli nie przeżył to w zasadzie wolałaby nie wiedzieć.

Jack siedziała nad kubkiem zielonej herbaty, kiedy pojawili się pozostali. Napój został praktycznie nienaruszony, kiedy zapłaciła za niego i weszła do auta ciągle lekko powłócząc nogą. Była śmiertelnie blada, rozczochrana, a pod oczami straszyły ciemne wory nie wyglądało jednak by była pod wpływem jakichś dragów. Przynajmniej nie było żadnych oznak fizyczny, bo lekarka zachowywała się przerażająco beznamiętnie.
- Jak jego siostra przyleci to odepną go od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe - odpowiedziała chłodno na pytanie Felipy, ale zaraz zmieniła temat – Co to za gościu? Skąd go zgarnęliście?

Przez całą sprawę Jack działała z boku i teraz dopiero wyszło jak dużo ma braków. Gadania było sporo i zazwyczaj Felipa zaczęłaby po prostu paplać ozorem i streszczać zdarzenia z ostatnich dni ale akurat w tej chwili... po prostu nie miała siły. Nadal czuła skutki przedawkowania zasyfionych narkowtyków, zapach krwi Newt Weaver na skórze i ogólną apatię. Milczała.

Ann zerknęła we wsteczne lusterko na Felipę i Remo. Jeśli o nią chodziło nie miała ochoty na opowieści. Chyba też nikt się tego po niej nie spodziewał.
Jechała zgodnie ze wskazówkami których udzielała jej Felipa. Latynoska pokierowała ją do miejsca, o którym wcześniej wspomniała - ogrodzonego siatką osiedla mieszkalnych bloków przyszykowanych pod rozbiórkę. Felipie źle się kojarzyło to miejsce. Pierwszy raz zabiła tam człowieka. Tak z zimną krwią. Bezdusznie. Nie znała nawet jego imienia chociaż twarzy nie zapomni nigdy. Czasem jej się śnił po nocach. Młody chłopak z tatuażem anioła na szyi.

- Tam - wskazała wszystkim klatkę schodową. - Piwnice są nieźle wygłuszone. Jak padnie strzał to nikt się nie powinien zainteresować. Niech ktoś tego hijo de puta wyciągnie z bagażnika.

Ed nie odzywał się do nikogo podczas drogi w zamyśleniu bawiąc się tłumikiem przy pistolecie. Kiedy Ann wyłączyła silnik, wysiadł z auta. Otworzył bagażnik. Sprzedał solidnego kopa obcasem dobijając po nerkach leżącego zboczeńca. Poprawił rękawiczki na swoich dłoniach i wytargał skutego w kajdanki Alexa na ziemię. Tym razem chwycił nieprzytomnego faceta za buta i pociągnął w kierunku czarnego otworu wskazanych przez Felipę drzwi. Theleon sunął się za Waltersem na plecach szorując bojowym skafandrem po mokrym asfalcie.

W piwnicy Felipa wybrała możliwie przestronne pomieszczenie. W rogu stało zdezelowane metalowe krzesło, zupełnie jakby czekało cierpliwie na ten moment aż Alex Theleon posadzi na nim swoją winną dupę.
- Przywiąż go Eddie i ocuć, si? - poleciła latynoska sama zaś wyciągnęła z kieszeni flakonik z serum i podkręciła go do aplikatora w kształcie małej fikuśnej spluwy.

Remo, milczący podobnie do Eda, z samochodu wyciągnął nie tylko swoją torbę ze sprzętem, ale także urządzenie zagłuszające od Dirkuera. Przydawało się częściej niż się spodziewał. Ustawił to wszystko w pomieszczeniu. Odpowiedział na zaległe pytanie Evans.
- To szef tego całego burdelu na kółkach, który za nami podążał. Przyczyna wszystkich nieszczęść wielu ludzi.

Złość lekko wyrwała Jack z przytępienia. Czuła się ignorowana, zadała pytanie, a wszyscy je zlali patrząc tępo w szybę. Wyglądali na zmęczonych to fakt, ale chyba nie zakładali, że jej to wystarczy, że powie „ah, tak no dobrze, to koleś, który zabił Diego, wierze wam, że to on.”.
Nie ciągnęła już wątku podczas jazdy ciekawa czy ktoś w końcu odpowie. I doczekała się; odpowiedział Remo z lagiem godnym hakera.

I na tym najwyraźniej zamierzał przestać.
- Jedna osoba? Sam złowieszczy szef na szczycie? Żadnej bardziej zorganizowanej grupy? Skąd w ogóle go zgarnęliście? I skąd macie pewność, ze on jest na szczycie łańcucha pokarmowego?
Dopóki nie dostanie odpowiedzi na pytania nie miała zamiaru wpadać w milą rozkosz świadomości, że mają kogoś kto jest winien. Nie chciała się pomylić.

- Opowiem ci wszystko Jack, ale jak już załatwimy tą sprawę, si? - urwała dopytywania Felipa. - Skończymy przesłuchanie i ci streszczę que pasaa.

Alex, otumaniony i mocno już obolały po niezbyt miłym traktowaniu jego ciała przez ostatnie minuty, nie opierał się, gdy przywiązywano go do krzesła i wstrzykiwano serum. Jego działanie było podobne do zaobserwowanego u Carlosa jakiś czas temu. Ciałem targnęły spazmy. Mimo, że zaczął mówić, jego zachowanie było inne niż wcześniej pochwyconego. Cóż, serum było inne, może działało inaczej?
- Kto jest twoim kretem W CT? - zapytała Felipa.
- Matthias Franz, członek zarządu.
- Czy w innych organizacjach także masz kretów? Nazwiska - rzucił rozkazująym tonem Ed.
- Tylko w Umbrelli mam kogoś od ważnych informacji, to Maria Boven, szefowa laboratorium tutaj w Nowym Yorku. Choć ona myśli, że wynosi te informacje dla kogoś zupełnie innego niż my. Z Kalisto dość ściśle współpracowałem.
Poza nią, spokojnym, zrezygnowanym tonem wymienił jeszcze kilka pomniejszych nazwisk, również z korporacji OI-TEK. Jego ciałem znów wstrząsnęły drgawki. Jack wcześniej nie widziała z zewnątrz zachowania człowieka poddanego serum prawdy, ale wyraźnie źle ono działało na Alexa.
- Jak dezaktywować twój system zabezpieczeń? Jak to działa? - pytanie padło z kolei od Remo.
- Których zabezpieczeń? Dziewczyny umrą wraz z moją śmiercią. Do ich wszczepów dotrze sygnał destrukcji. Mogę go też aktywować sam, wprowadzając komendę we wbudowanym w moje ciało komputerze.
- Podaj numery tajnych kont i hasła - o dziwo zainteresowanie w kwestii dodatkowych dinero do zgarnięcia wykazała Ferrick.
- Główne konto jest poza krajem, autoryzowane moim głosem, próbką DNA i szyfrem, który mogę wygenerować tylko ja. Podpisałem specjalną klauzulę i tylko ja osobiście mogę z niego korzystać. Konto operacyjne jest w One Banku, tutaj w Stanach. Dane do niego są zapisane na moim dysku.
Jego głos był coraz cichszy.
- Jaki był twój związek z Suarezem i Aleksandrem? - zapytała jeszcze Felipa.
- Suarez dla mnie pracował od dawna. Alexander od niedawna. Miał nam przekazywać co wiedział, ale wiedział niewiele. Zmusiliśmy go do tego, wiedział, że zabijemy jego matkę gdy zdradzi...

Evans zaklęła nagle, dopiero teraz dostrzegając co się dzieje. Ale było już za późno. Ciało Alexa drgnęło, jakby został porażony prądem, a przesłuchiwany nagle stracił przytomność. Jego oczy pozostały otwarte, a krótka, przeprowadzona przez nie myślącą przecież teraz jasno Jack potwierdziła, że zadziałały jakieś zabezpieczające wszczepy, dosłownie "wyłączając" Alexa. Na pewno wysłały także jakiś sygnał, ale ten został zablokowany przez sprzęt Dirkuera. Jeniec żył jeszcze, cokolwiek jednak go wyłączyło, było bardzo skomplikowanym, działającym na mózg i nerwy urządzeniem.
Wyglądało to dokładnie tak, jakby był robotem, zaprogramowanym przez kogoś tak, by przestał działać w razie problemów. Zabezpieczenie zadziałało z opóźnieniem, za to skutecznie.
Co gorsza, wstrząs elektryczny mógł go dodatkowo "wyczyścić" z danych.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 03-03-2013 o 14:37.
liliel jest offline  
Stary 07-03-2013, 21:33   #149
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ann nie była z siebie zadowolona. Gdyby pomyślała, mogłaby przewidzieć, że specjalista od nicowania ludzkich mózgów, będzie wiedział jak się przed takim działaniem zabezpieczyć. Oczywiście inni też mogli o tym pomyśleć, ale nie odpowiadała przecież za myślenie innych, a za swoje tak. Wyraźnie traciła czujność. Dobrze, że to był już koniec, bo mogłoby zrobić się niebezpiecznie. Zmęczenie, brak snu i zwiększony poziom adrenaliny, który przeżywała przez ostatnie kilka godzin, w końcu dawały o sobie znać.
Zmarnowała cenny czas na niewłaściwe pytanie.
Potrzebowała spokoju, odpoczynku i przynajmniej kilku godzin snu.

Ze spraw bieżących pozostało tylko pozbyć się sprzętu z domu Suareza. Skoro już zdecydowała się zaufać Remo, to jemu miała zamiar oddać magiczne dna.
- Muszę odpocząć. Nie jestem w stanie teraz logicznie myśleć. Remo podrzuć mnie do motelu Days Inn Bronx. Poza tym ktoś powinien tam być, gdy obudzi się dziewczyna z mety. Nie wiadomo w jakim będzie stanie. Po południu przywiozę fiolki Umbrelli. Poczekam na zewnątrz.

Wyszła z opuszczonego domu i ruszyła w kierunku samochodu hakera. O tej porze nawet na Bronxie ruch wydawał się wyjątkowo znikomy. Do wschodu słońca została ponad godzina, ale niewielu tubylców było jeszcze na nogach. Zwłaszcza w tej okolicy, pełnej według słów Felipy, pijaków i narkomanów, którzy przyjęli już odpowiednią nocną dawkę i teraz nurzali się w zapomnieniu.
Odetchnęła głęboko. Ona nie mogła sobie tak łatwo pozwolić na zapomnienie. Obraz krwawiących i skręcających się w bólu ciał, jeszcze przez jakiś czas będzie próbował przebić się do świadomości z pokładów pamięci, której nie można było wykasować. W takich chwilach przeklinała swoje umiejętności i ilość zapamiętywanych szczegółów.
Zimny poranny wiatr chłodził jej rozpaloną głowę pozwalając w końcu zebrać myśli.
Najpierw wybrała numer zagraniczny i w kilku słowach uspokoiła rodzinę, zapewniając, że mogą bez przeszkód wrócić z powrotem. Potem napisała wiadomość do Kennetha. Niezależnie czy posłuchał jej sugestii czy nie, była mu to winna.
Na koniec wysłała wiadomość ojcu: „Sprawa zakończona. Wracam dziś do domu.” Nie wiedziała co teraz robi, a wolała nie przerywać mu ewentualnego snu. Czasami był nad wyraz cenny.

***


Obudziła się słysząc gwałtowne poruszenie na sąsiednim łóżku. Obudzona dziewczyna siedziała na nim i rozglądała się wkoło przerażonymi oczami.
- Już wszystko dobrze. Jesteś bezpieczna – saperka odezwała się do niej cicho i spokojnie. - Jak masz na imię?
- Maddy, Madlen Rohe.
- Odpowiedziała niepewnie.
- Ja jestem Ann. Pamiętasz co ci się przytrafiło?
Niepewnie skinęła głową. Jej historia była taka podobna do wielu, które słyszy się w wiadomościach. Dziewczyna z prowincji przyjeżdża do dużego miasta by zdobyć sławę. Jeśli ma szczęście pracuje jako kelnerka w nocnych klubach, a jeśli ma parszywego pecha trafia na faceta pokroju Alexa Theleona. Obietnica świetnej pracy, albo fascynujący mężczyzna wystarczy by zwabić ją w nieodpowiednie miejsce. Potem wszystko już toczy się gładko. Klatka się zamyka. Nikt jej nie szuka, nikt o nią nie zapyta.
Samotność wielkiego miasta...

***


Wyglądało na to, ze mimo traumatycznych przeżyć dziewczyna sobie poradzi, więc Ann zabrała się za sprawę próbek. Taksówką podjechała na parking gdzie zostawiła Morgana i przesiadła się z powrotem do własnego samochodu. Najpierw pojechała do czynnego w niedziele sklepu ze sprzętem turystycznym i kupiła turystyczną lodówkę, potem wybrała się do Chinatown.
W niedzielę o tej porze uliczki chińskiej dzielnicy były zatłoczone jak prawdziwe azjatyckie miasta. Wszędzie w oczy rzucały się zapraszająco otwarte, najczęściej podnoszone w górę witryny sklepowe. Sklep dziadka Shen wyglądał zdecydowanie niepokojąco zamknięty na głucho.
- Spokojnego dnia pani Tong – Ann pochyliła się w pełnym szacunku ukłonie przed starą kobieta, siedząca w bujanym fotelu przed sklepem z chińska porcelaną, będącą najbliższą sąsiadką jej krewnych.
- Szczęście z tobą Yui. Czy twoi dziadkowie wrócą niedługo? Zaniepokoił nas niezwykle ich nagły wyjazd. - Oczy starej Azjatki aż błyszczały od niewypowiedzianej ciekawości.
- Myślę, że wrócą w ciągu kilku najbliższych dni. Przyszłam sprawdzić czy w domu wszystko w porządku. - Powiedziała dziewczyna i szybko wystukała kod do bocznych drzwi. Rozsunęły się bezgłośnie. Skierowała się na zaplecze, a gdy tam weszła rozbłysły umieszczone na ścianach lampy. Mimo szacunku do tradycji i chęci zachowania tradycyjnego wyglądu sklepu, pod wpływem walczących o nowoczesność wnuków, dziadek zgodził się zainstalować we wnętrzu nieco technicznych nowinek. Jak alarmy czy światła na fotokomórkę. Ann przeszła do panelu sterowania i wystukała odpowiednie cyfry na klawiaturze. Bez wahania podeszła do ustawionych obok siebie chłodni i sięgnęła do środkowej. Na dolnej półce leżała jej opakowana w foliowy worek na śmieci paczka. Wyjęła ją i rozpakowała. Osiem fiolek starannie owinęła folią i ułożyła w środku. Dwie owinęła kolorową taśmą i położyła na wierzchu. Potem uruchomiła chłodzenie. Urządzenie zaczęło monotonnie buczeć.
Dziewczyna sprawdziła jeszcze zgodnie z tym co mówiła pani Tong czy wszystko jej w porządku w mieszkaniu na górze, a potem ponownie uruchomiła alarm i wyszła na zewnątrz.
Pozostała jej tylko wizyta w domu towarowym De Hua i wiadomość dla Nathaly:
„Obiecane próbki są razem z tym co dla mnie załatwiłaś, tam gdzie to zostawiłaś. Ann”
Turystyczną lodówkę wraz z ośmioma fiolkami Umbrelli zawiozła do Remo.

Potem w końcu mogła wrócić do domu. Wyglądał dokładnie tak jak można się było spodziewać po wizycie niespodziewanych gości. Sporo bałaganu i na szczęście niewiele zniszczeń. Miała nadzieję, że upora się ze sprzątaniem zanim wróci jej rodzina.

***


Wiadomość od hakera, którą dostała wieczorem w niedzielę wywołała radosny uśmiech na jej twarzy:
"The Den na Manhattanie, pub dla takich jak ja, pewny i niezły. Jutro o 19, ja stawiam."
Pomyślała, że to chyba idealna okazja by włożyć na siebie bluzkę od Nathali, która dostała na ostatnie urodziny. Do tej pory jakoś nigdy nie miała nastroju by ją nosić.
Dwadzieścia cztery godziny to czasami bardzo długo...
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 07-03-2013 o 22:03.
Eleanor jest offline  
Stary 09-03-2013, 07:49   #150
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ocknął go żar dopalającego się w ręce papierosa. Odpalił drugiego. Wstał z łóżka i poszedł do okna. Miasto mrugało brokatem neonów. Za jego plecami niedomknięte drzwi łazienkowe przez szczelinę wpuszczały do ciemnego pokoju snop światła i cichy szum prysznica. Walters zaciągnął się głęboko. Dziwnie wyszło. Starał się nie myśleć o ostatnich kilku dniach. Nie miał siły ani ochoty na robienie bilansu zysków i strat. Bez emocji przyjrzał się ostatniemu dniu omijając wzrokiem twarze tych wszystkich ludzi, których w nim zabił.

Corp-Tech. Anioły. Miracle.
Wszystkie dane jakie uzyskał przy sprawie Alexa Theleona, rzecz jasna z pominięciem kwestii Miracle oraz kont szalonego naukowca, wysłał Agentowi Y. Te same dane z pominięciem kwestii finansowych poleciało również do pana Sato z dopiskiem.
Cytat:
Zajmijcie się dziewczynami. Z mojej działki potrąćcie koszty operacji. Resztę mego honorarium podzielcie pomiędzy dziewczyny oraz rodziny tych, które zginęły.
Agentowi Y przygotował "wymówienie pracy", które miało być wysłane później. Kiedy będzie już daleko i po wszystkim. Z dopiskiem.
Cytat:
Gang spalony. Nie szukajcie mnie.
Czy był spalony? Nie wiedział. Nie miał zamiaru ryzykować. Zresztą tak mu było nawet wygodniej.
Jorgenstenowi nic nie wysłał. Nie było o czym gadać. Tym bardziej z Audrey. Było mu jej szkoda? Nieeee.

Alex Theleon. Miał wiele powodów i okazji, aby pozbawić go życia. I nie żeby miał dosyć tego dnia zabawy w zabijanie. Miał jej dosyć od wielu lat. Uważał, że Jack miała większe do tego prawo. Mordercze zapędy ostygły w Waltersie, gdy pacjent stracił pamięć. Był już nikim.

Kiedy Ed zrobił co mógł i operacja dobiegła końca, wytarł rękawem pot z czoła i zdjął zakrwawione rękawiczki. Na stole operacyjnym leżał niby ten sam człowiek, Alex Theleon, a jednak ktoś inny.
- Zrób z nim co uważasz za konieczne. – odezwał się do Evans. – Nikt po nim płakać nie będzie, ale... Gdyby to mi nadepnął na odcisk jak tobie... I gdybym miał twoje oczy i cycki, to dałbym mu wyżyć. Przygarnąłbym. Rozkochał w sobie. Wypełnił puste naczynie życiem. Nadał sens. Hodował kiełki szczęścia. A kiedy miałby już tak wiele do stracenia co ty, to... Wtedy mu to wszystko bym zabrał. Bo tylko wtedy poniesie karę. A teraz... teraz zginąłby nie Alex Theleon lecz ... może nawet obcy człowiek. Nie, nie obcy. Ten sam. Ale bez tożsamości. Bez niczego do stracenia. Zemścij się na zimno. Potem opowiesz mi kiedyś jak smakowało. – puścił jej oczko.
Decyzję zostawił Jack, bo cokolwiek dziewczyna wybierze, miał to być wybór słuszny.

Newt Weaver. Sprawa skończona. Dziewczyna będzie żyła. Przestała go obchodzić więcej niż inna obca netrunnerka. Nawet się temu nie dziwił. Odszukanie porwanej było mu bardziej potrzebne niż jej czy Spirydonowi. A kiedy to osiągnął, mógł poświęcić się innemu celowi.

Felipa de Jesus.
W pierwszej chwili kiedy Felipa przekroczyła próg knajpy można było mieć wątpliwości czy to aby ona. Ed zdążył się przyzwyczaić do stylu latynoski oscylującego gdzieś pomiędzy ekskluzywną prostytutką a niegrzeczną gwiazdą rocka. W każdym razie do swojego wizerunku przykładała zawsze sporą wagę teraz natomiast... usiadła przed nim kobieta ubrana w golf, jeansy i trampki, bez cienia choćby makijażu i w upiętych w nieładzie włosach. Wyglądała dość zwyczajnie i naturalnie i jedynie fantastyczne cycki potwierdzały z całą pewnością, że to ta sama Felipa de Jesus, z którą pracował przez ostatnie dni.

Oszukiwał się, że nic do niej nie czuł? Kiedy przyszła taka normalna, swoja i skromna nagle stała mu się jeszcze bliższa. Jakby z wymalowanego, odstrojonego i wyzywającego kopciuszka, zamieniła sie w taka niewinną, śliczną i kochaną królewnę. Której nagle nie miał odwagi złapać za tyłek. Której nie chciał złapać za tyłek. Którą chciał przytulić.

- I co dalej? - Ed uśmiechnął się do Felipy w odbiciu lustra za barem. - Jakie masz plany, kochanie? – nie zamierzał odkrywać się ze swoja odkrytą w ciągu czterdziestu ośmiu godzin słabością, która wzruszyła posady jego patriotycznego ducha walki o lepsze jutro narodu i losów całego świata.

W tonącej w półmroku knajpie, nie licząc barmana i jakiejś parki w kącie, było pusto a w powietrzu świrowała jakaś stara melodia. W końcu na zewnątrz było koło dziesiątej rano. Stali bywalcy smacznie spali w swych domach.
- Rozumiem, że to subtelny wstęp do pożegnania? - Felipa odpaliła papierosa. Prawdę mówiąc wyglądała na zmęczoną. - Co zrobię? Chyba wreszcie dorosnę, carino. Muszę trochę poukładać moje życie bo zrobił się z niego bajzel. A ty?
- Ja myślałem o wakacjach. - powiedział zagadkowo. - I co, sama chcesz posprzątać burdello? – udawał, że go to ani ziębi , ani grzeje na dłuższą metę.
- Tak, to muszę zrobić sama. Dałam sobie dwa dni na podomykanie wszystkich spraw a później...
- zaciągnęła się papierosem patrząc w dal. - Mam rezerwacje w klinice odwykowej - przeniosła na niego wzrok i zapytała poważnie. - Myślisz, że mógłbyś... mnie zawieść?
- Sure. Mam cie też odebrać? – nawet na nią nie spojrzał.
- A chcesz? - wzruszyła ramionami. - Podobno pierwszy tydzień to ścisły detox w izolatce ale później... chyba nawet dopuszczają odwiedziny. Masz ochotę przejechać się parę razy na wieś? Ośrodek jest poza Big Apple, na jakimś odludziu. Przypuszczam, żeby pacjenci nie nawiali - uśmiechnęła się rozbawiona.
- A co, nie wytrzymasz do końca sama? Beze mnie? Czy bez seksu? - uniósł brew znad kufla.
Ciekaw był odpowiedzi.
- Po prostu myślałam, że moglibyśmy wydłużyć tą naszą umowę o kolejne dwa, trzy tygodnie... - spojrzała na niego bez cienia wyrzutów sumienia. - A później prawdopodobnie wrócę do Nowego Jorku, wyjdę za mąż, usunę tatuaże i porzucę przestępczą działalność - usta miała uzbrojone w delikatny uśmiech ale ciężko było wywnioskować czy mówi poważnie. - Wayland chciał stabilizacji, mieszkania na Manhattanie, białych koszul i wakacji na Hawajach w ramach korporacyjnego bonusu - Felipa bez krępacji położyła dłoń na udzie Waltersa. - Ja miałam odmienne oczekiwania od życia tego więc go rzuciłam. Ale w ciągu ostatnich dni zrozumiałam, że bardziej niż stabilizacji boję się... samotności. Będę grzeczną dziewczynką jeśli taka jest za to cena. Ale chętnie spędzę z tobą jeszcze trochę czasu zanim to nastąpi. Żebym miała co wspominać.
- Wszystko się może zdarzyć. – powiedział patrząc na nią zamyślonym wzrokiem.
Już ją widział z kucykami, w fartuszku, z gołą pupą, krzątającą się po kuchni. Uśmiechnął się chowając usta pod krawędzią kufla z piwem.
- Za przyszłość. - wzniósł szkło nieznacznie do góry.
- A twoja... narzeczona? Wracasz do udawania gangstera czy to już koniec tej fuchy i dziewczynę zostawiasz razem z przykrywką?
Po co nazywała rzeczy po imieniu? Mogła ubić z Jorgenstenem deal. Dowód za jego głowę. Stary mógł nie być pewnym. Paranoja? Lata nieufności? Dobre nawyki? Ed nie miał zamiaru więcej ściemniać ani odpowiadać zagadkami. Jakby kusił los bezczelnie chcąc przekonać się, że demonów nie ma pod łóżkiem i Felipie można ufać. Że można ufać junkie z fajnymi cyckami. Że Walters jest dobrym człowiekiem.
- Powiedzmy, że też przechodzę na emeryturę. Nigdy jej nie kochałem, a ona kochała kogoś kim nie jestem. - powiedział bez emocji. - Jakby cię trochę lepiej dokarmić, to spodobasz się jeszcze bardziej mojej mamie. Ona jeszcze nie wie, że będzie dawać szansę synowi marnotrawnemu. - uśmiechnął się. - Byłaś na zachodnim wybrzeżu?
- Nie. - Felipa nie kryła rozbawienia. - Ale en serio? Mamo, to Felipa. Ćpunka z gangu z kilkoma wyrokami ale na pewno się polubicie - latynoska w ostatnim zdaniu sparodiowała eda-twardziela i parsknęła śmiechem.
- Eeeee. Sam się nie pokażę im na oczy o tak. - mrugnął diodą wszczepu. - Usted no va a ser gangsta ni drogadicto mas mi amor, verdad? - odpowiedział idealnie podrobionym akcentem Felipy.
Widać Walters miał na Felipę zbawienny wpływ, bo humor poprawiał jej z każdą chwilą. Kiedy wreszcie spoważniała położyła dłoń na jego kwadratowej szczęce.
- Ed carino, bo trochę się pogubiłam... To jeszcze przekomarzania czy realna propozycja? Jak ty... to wszystko widzisz? Prawie mnie nie znasz...
- Nie można brać wszystkiego ani śmiertelnie poważnie, ani zupełnie dla jaj.
– odparł wzruszając ramionami. - Ale czemu miałoby nam się nie udać? Jesteśmy spaleni w tym mieście. Wypaleni takim życiem. Wykolejeni. Może potrzebujemy siebie bardziej niż nam się wydaje. Facet z przeszłością. Kobieta po przejściach. Let's just go. Let go. Najwyżej będzie kilka ciekawych tygodni. – znowu wzruszył ramionami. - Jesteś taka laska, z tych co dają się kochać i sama będziesz miała z czasem wiele do dania. Będziesz szczęśliwa i dasz szczęście. Czy dla mnie? Who knows?
Felipa zaniemówiła. Minęła chwila zanim zebrała myśli i zdołała z siebie coś wykrztusić.
- A co z naszą umową? Sin emocion? A... odwyk? Wujek? Wayland? Bullet? Ada? - latynoska wyglądała na spanikowaną. - Mam zobowiązania... Mogę tak po prostu... uciec? - zapytała, choć w zasadzie nie oczekiwała od Eda odpowiedzi.
To było kuszące. Zostawić to wszystko za sobą i zwyczajnie nawiać. Zacząć od nowa. Bez ciężaru dorastania na narkotykowej melinie, w sierocińcu, robienia dla gangu, pogoni za dinero, naćpanej matki i wychodzącego co jakiś czas z mamra ojca...
Felipa przygryzała wargę aby po chwili po prostu skinąć głową.
- Bien. Najwyżej będzie to kilka ciekawych tygodni.
- Ja bede dla ciebie odwykiem, a jak nie dam rady to od czego są wszczepy detoxu. - zaśmiał się. - Stać nas na to honey. Just let yourself go.
- Nie bądź takim optymistą carino. Wszczep filtrujący mieli mi założyć w klinice. Ale najpierw czeka mnie detox bo chwilowo nie jestem jeszcze na niego gotowa. A Detox to nic przyjemnego, już kiedyś miałam go za sobą. Całodobowa trzęsawka, prześcieradła mokre od potu i hektolitry wymiocin. Posłuchaj Ed... - Felipa odpaliła jedną fajkę od drugiej. - Może przesuńmy to o parę dni i odbierzesz mnie z kliniki? Nie chcę cię sobą obciążać na tym etapie. Mamy się dobrze bawić. Na tym wschodnim wybrzeżu, si? Odtruwanie ćpuna to cholernie nieciekawy start na zabawowy road trip.

- Jasne. Możemy po. Nawet lepiej. - zamówił kolejne piwo. - Ale ja się nie zaszywam.
Felipa parsknęła śmiechem.
- Ja też nie. Jeśli mam odstawić dragi to chce chociaż sobie zostawić furtkę na dobry alkoholowy zgon. I ostatnia kwestia. Kiedy mnie odbierzesz z kliniki zanim damy długą... muszę się upewnić, że Wayland wróci do pełnego zdrowia. I... się pożegnać.
Walters nie odpowiedział nic, tylko cmoknął i odpalił papierosa. Zupełnie nie rozumiał jak kiedyś można było w knajpach pić piwo z banem na palenie?
- I’ll be waiting. – puścił kółeczko.

Dym rozbił się o szybę. Ile razy mierzył do gościa stojącego w oknie? Patrzącego w dal, jakby prosto mu w oko lunety?

Z łazienki na puszysty dywan wynurzał się z łazienki ciepły kłąb białej pary.
 
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172