– Za stary na to jestem... – wysapał gniewnie, jednak z posadzki wstał jak na staruszka całkiem żwawo, sprawnie wyplątał się z opończy i cisnął zmiętą w kąt stajni.
Tyle że to była ta łatwiejsza część. Żeby obejrzeć dziabnięte przez wilka przedramię, musiał ściągnąć kurtkę, a do tego z kolei – pozbyć się narzuconego na wierzch kubraka z drutu. Chętnie by sobie tych wszystkich przyjemności oszczędził, gdyby nie lejąca się z rękawa jucha.
Na Konrada, a potem Ericha popatrzył spode łba, choć niemalże z wdzięcznością, bo po tym, co od nich usłyszał, wyzbył się magicznie całego właściwie poczucie winy. – Taki miałem... kurwa mać... kaprys. Bo rozumiem, że dobrze wiesz jeden z drugim, gdzie powinienem szukać mojej heretyckiej żony. No już, chłopaki. Zabawiliśmy się trochę, teraz możecie powiedzieć. – Stęknął boleśnie, w złości gwałtownie zrzucając kolczugę z ramion. – Szlag by to...
Pomoc Sylwii przyjął bez fałszywego heroizmu, chociaż wcześniej wolałby się upewnić, że nie stało się jej nic poważnego. – Jesteś cała? – Spytał troskliwie, próbując zajrzeć pod jej poszarpaną kurtkę.
Na podsuniętą przez Gomrunda flaszeczkę popatrzył raczej nieufnie, zwłaszcza że nawet uczone marszczenie i unoszenie brwi na wiele zdać się nie mogło przy odcyfrowaniu w półmroku znaczków z etykietki. Mimo to przełknął zawartość bez specjalnego wahania, skinąwszy tylko chłopakom w parodii toastu. Potem odchrząknął tęgo i zgiął się wpół, przyciskając przedramię do brzucha, aż nabrał wystarczającej pewności, że kiedy otworzy gębę, to nie po to, żeby zawyć z bólu. – Wiesz, Sylwia... – wystękał przez zęby. – Myślałem, że mógłbym cię w wolnej chwili... Nauczyć kilku sztuczek... Ale teraz – ni to się zaśmiał, ni syknął boleśnie – nie jestem już taki pewien.
Posłusznie pochylił się nad szczątkami pechowego brodacza. Miała rację – cokolwiek przy nim zostało, już nie mogło przydać się bardziej jemu niż im. Choćby i złoty samorodek. Spieler podniósł do oczu błyszczący orzeszek w łupinie czarnej skały, po czym rzucił krasnoludowi, najwyraźniej równie zachwyconemu najnowszą inicjatywą dziewczyny. Jemu zostawił także dobór argumentów, bo nieznośne rwanie w lewej ręce wciąż utrudniało zebranie myśli.
Spielerowi plan Sylwii na pierwszy rzut oka też zdawał się zbyt ryzykowny, ale pomysł Ericha był w sumie jeszcze bardziej rozpaczliwy. W końcu wykazać się w otwartej walce mieli już okazję... – Niech spróbuje. – Skrzywił się, sprawdzając, czy może już polegać na własnych palcach. – Pohałasować zawsze zdążymy. Może tym razem uda się po cichu.
Niewątpliwie zabrzmiało to jak zgoda. W razie czego trudno było by się wyprzeć, zresztą Spieler zawsze uważał się za jednego z tych szczęśliwych ludzi, którzy do podjętych decyzji podchodzili jak do gnoju - im mniej roztrząsania, tym lepiej.
A jednak stanął Sylwii na drodze, kiedy już miała wychodzić, przekrzywił lekko hełm, popatrzył w oczy i spytał półgłosem: - Na pewno? Bo jeśli nie, to nie musisz. |