Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2013, 06:39   #145
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Koniec był bliski. Tej nocy. Tej akcji. Tego życia? Yep. Nic nie miało być jutro takie same. Geez. I co dalej?

Facet nie wiedział co go trafiło. Pocisk wyleciał tyłem głowy z czerwonym pluskiem. Spanikowana dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Jak startujący do lotu ptak rozpościerający skrzydła, z rozrzuconymi ramionami, rozwianymi włosami, biegła po piachu plaży. Przed siebie. Byle szybciej. Byle dalej. Nie było czasu na radość. Oderwał oko od lunety karabinu.

Walters jako jeden z ostatnich dobiegał do budynku. Wpadł do środka. Obszerny salon, z barem wtulonym pod ścianą, tonął w ciemnościach przerywanych iskrzącym światłem przepalającej się u sufitu lampy. W powietrzu wciąż unosił sie pył i dym po eksplozjach. Walters zwinie przeskoczył przez sofę niczym młody jelonek. Kiedy reszta ostrożnie lustrowała czerwonymi laserami wszystkie zakamarki on z bronią gotową do strzału przemykał w kierunku schodów na dół. Basement. Nie byle jaki. Dwupiętrowy. Do Eda dołączyła reszta. W domu panowała cisza, która nagle zburzyło w jego uchu skrzekliwe trzaśnięcie, a potem znajomy głos Felipy.

- Puta madre! Wy ze śmigłowca, słyszycie mnie? Potrzebuję medico!
– usłyszał w słuchawce wciśniętej w ucho. Latynoska mówiła chaotycznie. Akcent miała mocniejszy nawet niż zazwyczaj i ciężko było ją zrozumieć. - Dostała postrzał w plecy, comprende? Weaver! Ona mi się kurwa wykrwawia na rękach, musicie ją zabrać!

Weaver? Newt Weaver! Niby tylko on mógł sprawić by helikopter spadł z nieba. Kurwa. Biec do nich, czy nie biec? Wahał się. Jedna rana a druga żyje. Odetchnął z ulgą czując jak mimowolnie stres ściska go w gardle jak zaciśnięta pięść na szyi gęsiora. Zapaliłby fajkę i popił browarem. Ciężko przełknął.

- Bird, zabierz rannych, ale nie odlatuj jeszcze jak będzie miejsce w cargo. Stand by wtedy w okolicy. – rzucił do mikrofonu. - Beta, przygotujcie rannych i sprzęt do ewakuacji. Ranni do ptaka, reszta na auta.
- Roger that. – odpowiedział beznamiętnie pilot.

Po chwili, w pomieszczeniu pełnym komandosów w czerni w zaciągniętymi na twarze kominiarkami, wszyscy wyglądali tak samo. No prawie. Waltersa było łatwo poznać. Był tym najsztywniejszym. Walters był śmiertelnie poważny. Kurwa zrobili z niego generała. Słuchał Ludzie obstawili wejścia i korytarze potwierdzając p kolei zajmowane pozycje nudnymi jak flaki z olejem komendami wojskowego żargonu. Przez chwilę miał wrażenie, że ma taki durny wyraz twarzy, że cała akcja powinna mieć żenujący kryptonim „Ed Walters”.

Potem obserwował co się działo na dole. Alex. Dziewczyny. Dwa czarne Shreki i kilka płotek. Do czego go ta to wszystko zaprowadziło? Ratował życia? Wysługiwał się korporacjom? Tyle kłamstw, że nie wiedział juz czy jego imię jest prawdziwe. Czy to była jego droga?

Skurwysyn z dołu zaszczekał do intercomu. Był pewny siebie. Nawet dał im minutę. Walters pociągnął nosem. Zabije go jeszcze dzisiaj.

Po krótkim planowaniu działania, razem z mrugającymi z oczodołów kominiarki oczętami „Chinkie” i z jeszcze czarniejszym niż zazwyczaj Remo, Ed przeładował broń. Czuł jak wszyscy się na niego gapią. Ann kręcąc tyłeczkiem, specjalnie czy tylko niechcący, aczkolwiek zgrabnie, bo do twarzy jej w mundurku było, na niego zrzuciła pertraktacje z terrorystą. Kurwa mać. Walters na negocjatora nadawał się jak Felipa na ciecia w aptece... Remo pogrążony był w gigabajtowym transie. Ed zawsze podziwiał hackerów za ich dziecinną pasję. Dasz takiemu klawiaturę a wystuka ci poemat informatyczny z miną pochłoniętego zabawą dziecka. Kiedy i murzyn oderwał wzrok od ekranu, i popatrzył na Waltersa jakby miał chrząknąć, tajniak nad tajniakami zebrał się w sobie. Gdyby nie te bidulki na dole, kilkunastoletnie, to by zrobił z tej piwniczki Sajgon stolicę Wietnamu... Pedofile jebane. Zanim zabije Alexa każe Bulletowi wyruchać tego pana w dupę.

- Słuchaj Alex. - Ed zaczął spokojnie starając się mieć wyluzowany głos. - Przedłużone negocjacje działają na twoja niekorzyść. Żeby nie było, że nie ostrzegałem. - zrobił pauzę. - Wypuścisz dwie trzecie dziewczyn i zostawisz za sobą sprzęt. - ton głosu Eda był już kompletnie inny niż kiedy jakby bez przekonania rozmawiał z Ann. Teraz był stalowy, zimny i bez emocji. - Moi ludzie wycofają się. Czy ty ochujałeś, żeby myśleć, że odłożymy broń? Żebyście nas wystrzelali jak misiaczki na strzelnicy w wesołym miasteczku? - zakpił lecz nie był w głosie Waltersa szydzenia, czysta retoryka alkoholika na kacu, który dowodził, że szczypta procentów oszuka odwodniony organizm. - Dostaniesz safe passage. Po odpłynięciu, dwie mile dalej wysadzisz na brzegu resztę zakładników. Potem lepiej zmień tożsamość, przestań istnieć. Albo bierzesz to, albo zacznijcie czuć się tam wygodnie na dole jak u siebie w trumnie. Żyje się tylko raz, umiera się tylko raz. Będzie tak jak komu pisane. Wybieraj Alex. Masz trzydzieści sekund. What say you?!
A kutas nic nie powiedział od razu. Milczenie Alexa trwało jednak tylko chwilę.
- Ze sprzętu bierzemy wszystko, co jest zapakowane i to co mamy teraz przy sobie. Co do reszty może być. Pamiętaj, jak tylko zauważę coś podejrzanego lub spróbujecie coś zrobić, one umrą.
Rozłączył się, nie pozwalając już nic dodać.
Waltes przybliżył twarz do monitora na którym widać było gębę Alexa.

- Jak zauważę coś podejrzanego..
. – Ed przedrzeźnił go warcząc przez zaciśnięte zęby. – Ty durny bucu.

Na ekranie kamery widział, że ustawieni w sznurek ochroniarze i zakładniczki szykowali sie do wyjścia. A raczej przygotowali się oprawcy, bo dziewczyny były prowadzone jak otumanione, skrępowane barany na rzeź. Walters nie czekał na ich wyjście. Wiedział gdzie pójdą. Na jacht. Ruszył pędem. Na takich akcjach, kiedy nie musiał gadać i podejmować decyzji za innych, miał dwa biegi. Szybki i szybszy. Schował się w krzakach w północno zachodnim zagajniku posesji. W cieniu otwartych drzwi na tarasie piętrowego balkonu widział wtapiająca się w mrok obok firanki, wysmukłą sylwetkę Azjatki. Jej w noktowizorze cyfrowego zbliżenia, jej skośne oczy w czarnej ramce kominiarki, widział przez moment. Ninja.

Charlie zabezpieczała zdobyty teren rezydencji więc Walters nie bał się, że pan Alex wymknie im się niezauważony. Z bronią gotową do strzału trwali na swoich pozycjach. Mieli dać do zrozumienia terrorystom, że są tam gotowi do jatki, gdyby tym drugim cos głupiego przyszło do głowy. Mieli odprowadzić porywaczy i zakładniczki beznamiętnym wzrokiem wycelowanych luf. Reszta ludzi, prócz kilku najemników Bulleta, którzy zajmowali sie przenoszeniem rannych i sprzętu, zajęła pozycje strzeleckie. Na dachu budynku, w nie zajętych przez skitranego Waltersa, okolicznych krzakach rezydencji niedaleko basenu. Na północnej plaży. A jeden nawet w wodzie.

Alex mógł blefować. Mógł mieć bezlew na ręku. Przestrzeli mu kolano. A potem drugie. Tylko co jeśli gieniusz cyberwszczepowy zamieni się w przerośniętą zakładniczkę? Ed znał się na kobietach. Miał swoje sposoby. Pozna go po cyckach.
My way.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 23-02-2013 o 06:42.
Campo Viejo jest offline