Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2013, 18:48   #124
Elas
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Elas & Elas sp.z.o.o. prezentuje:
Elathorn


Odziany w długi, szary płaszcz mężczyzna stał przed jednym z straganów, obracając w dłoniach mały, kościany amulet. Sprzedawca przysięgał na własną matkę, że jest on jak najbardziej magiczny. Miał przynieść ochronę przed złym (nawet przed poborcami podatkowymi!), przynosić szczęście a nawet zwiększyć potencje seksualną.
- Falsyfikat. - stwierdził Elathorn. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy przyglądał się oburzeniu, jakie spowodowały jego słowa.
- Czego innego można szukać na zwykłym straganie? - rozległo się zza mężczyzny bezwzględnie demaskującego oszustwo kupca, czy też zwyczajnego naciągacza. Posiadaczem głosu był nastoletni blondyn ubrany w czerwoną koszulę w kwiaty jak i spodnie przedziwnego koloru, który kobiety i adepci sztuki szycia ubrań nazywali Khaki.
- Niespodzianki. Wbrew pozorom, można tu znaleźć rzeczywiście magiczne przedmioty, chociaż są one pewnego rodzaju... ewenementem. Wciąż jednak występującym częściej niż jednorożce. Ale ta kość nawet nie zetknęła się z magią. Prawdopodobnie największy kontakt z nią miała kiedy bogowie kreowali ten świat. - Elathorn odrzucił amulet na stragan, za nic mając krzyki sprzedawcy.
- Ludzie często nie zdają sobie sprawy z mocy czy wartości jakie posiadają niektóre przedmioty... bądź osoby. Ale na głupocie jednych zyskują drudzy, czyż nie? - zapytał czarodziej, odwracając się w kierunku osoby, która postanowiła się wtrącić.
- Magiczny czy nie, na tej właśnie zasadzie działa kupiecki rynek - blondyn zaśmiał się, delikatnie mierzwiąc ręką czuprynę. Jego twarz zdawała się emanować radością, ot, spotkał kogoś, kto wygląda na mądrego kreacjonistę. Coż za miły dzień.
- Spotkałem kiedyś jednorożca - Faust zanegował stwierdzenie, zaś jego oczy przez moment skierowały się daleko za sylwetkę wybrednego kupca. - Prawdziwej magii w podrzędnych kramach jeszcze nie uświadczyłem - dodał po chwili, obserwując reakcję sprzedawcy, ktorego uszy i usta stałyby się ujściem złości, gdyby tylko mogły.
- Ja wręcz przeciwnie. O ile legendarne stworzenia znam tylko z niezliczonych ksiąg, to magię da się znaleźć nawet w takich miejscach. Jak to się mawia, “kto szuka ten znajduje”. Trzeba po prostu mieć odpowiednią wiedzę czy też umiejętności, a to jest rzadkość w dzisiejszych czasach... nawet w akademiach magicznych. - na twarzy Elathorna pojawił się lekki, ironiczny uśmiech, związany bezpośrednio z jego wspomnieniami.
- Widać wszystko zależy od tego, czego szukamy - zaśmiał się słysząc wspomnienia o prawdziwej, potężnej magii. Blondyn nie zamierzał kwestionować jej istnienia, byłoby to bowiem swoiste wyjawienie swej glupoty, zwłaszcza w świecie, w ktorym ta istniała na każdym kroku. Co prawda znalezienie dobrego dowodu na prawdziwą potegę było męczace, jednak w tym mieście wystarczyło spojrzeć na unoszące się nad ziemią kamienne kolumny. Jedna z nich była rezydencją Vienn. Poteznej czarodziejki korzystającej z nepochamowanej potęgi magii ognia.
- Ciekawe słowa dla podróżnika odwiedzającego Zarię - wytknął po chwili blondyn.
- Nie tylko ja wypowiadam słowa, które ciężko spotkać w trakcie rozmowy na trakcie. Niestety, ciężko w tych czasach spotkać kogoś, z kim możnaby porozmawiać na wiele tematów. Szczególnie przy posiadaniu rozległej wiedzy potrafi ten fakt zasmucić, lecz cóż można na to poradzić? - zapytał niebieskowłosy dosyć retorycznie, wzruszając ramionami.
- Mimo wszystko jesteśmy niedaleko jednej z większych akademii - Faust powtórzył się uśmiechnięty. - Co prawda większość jej mieszkańców jest żałosna - smutne słowa wypłynęły z jego ust, co błyskawicznie spotkało się ze zmianą mimiki piewcy równowagi. Dopiero teraz oczom czarodzieja mogła ukazać się całkowicie biała rękojeść oraz tsuba katany, schowana w pochwie dokładnie tego samego koloru, wszystko za sprawą małego kroku w tył, będącego swoistą reakcją na negatywne emocje płynące z jego ust.
- Jednak kilku jest całkiem ciekawych - dodał, rozchmurzając się po raz kolejny.
- Jest wiele akademii i w teorii różnią się od siebie. Jednak w praktyce niemalże wszyscy ich członkowie mają jeden, wspólny punkt. Jednak to nie jest miejsce na dokładniejsze dywagacje na ten temat, nie sądzisz? - czarodziej bez żadnego skrępowania przeszedł na formę osobistą.
- Zresztą, nie mi oceniać poszczególnych czarodziejów. Istniały, istnieją i istnieć będą legendy otoczone przez średniaków czy magów, którzy tą wspaniałą mocą posługują się niczym maczugą, bez żadnej finezji. Jednak cóż my, malutcy, na to poradzimy? - rzucił kolejnym pytaniem retorycznym.
- Oj poradzimy - Faust przełamal nieco konwencję, którą starał utrzymać się rozgadany podróżnik. - Nie miną trzy dni, a całe miasto będzie o tym huczeć - zaśmiał się gromko. - Przynajmniej przez krotką chwilę - dodał po chwili nieco skromniej.
- Przez krótką chwile, dokładnie. Potem co? Ludzie zapomną, jak to mają w swej głupiej naturze. Nie wyciągną wniosków jakie niesie historia, przecież lepiej popełniać te same błędy w nieskończoność. Można poturlać chwilę kamień pod górę, ale co z tego, skoro w końcu i tak się z niego sturla? - Elathorn wzruszył lekko ramionami, jakby nie dając szans na jakiś rozwój. Zresztą, takie było jego podejście do zwykłych ludzi.
- Powiedz to Syzyfowi - ten, o ktorym w krótce miało usłyszeć całe miasto roześmiał się głośno, jakby nie potrafiąc odeprzeć tak oczywistej aluzjii do człowieka próbującego oszukać bogów.
- Nie mniej jeśli poturlam wystarczająco duży kamień - blondyn zebrał powietrze do swych ust. - To nie tylko spadnie, lecz i wywoła lawinę - powiedział jednym tchem.
- Nie bez powodu syzyfowa praca jest tą, której wykonywanie nie daje żadnych efektów. Ludzie są... jacy są. Ślepi, chociaż widzą. Głusi, chociaż słyszą. Niemi, chociaż mówią. Zresztą, nie tylko oni. Ten świat nie potrzebuje kilku wybitnych jednostek, ten świat potrzebuje zmiany całego życia. Bo aktualnie nawet najwspanialsi nie zmienia za wiele. Nawet najwięksi mogą upaść pod naporem komarów.
- Not Hercules ecta plures - Faust po raz kolejny odniósł się do mitologii, tak jakby istoty boskie były mu nieco bliższe niż magiczne. - A przynajmniej tak powiadali dawno temu - dodał po chwili, jakby na swoje usprawiedliwienie. Jego wzrok powędrował w kierunku słońca, tylko po to by osobnik o włosach tego samego koloru mógł określić czas, jaki pozostal by wędrówka gwiazdy dobiegła końca.
- Każdy jest rowny, mało kto jednak o tym wie, oraz, co gorsza - z tego korzysta. - wyjawił po chwili młody strażnik równowagi.
- Nie zgodzę się z tym stwierdzeniem. Od samego narodzenia każdy otrzymuje predyspozycje, które sprawiają, że w danych dziedzinach jest lepszych bądź gorszy od innych. Zresztą, gdyby wszyscy byli równi, ten świat wyglądałby jeszcze gorzej. - teoria Fausta zdecydowanie nie trafiła do czarodzieja.
- W równości nie chodzi o umniejszanie możliwości, czy boskich darów. - odparł blondyn. - Lecz o potencjał, który jest nieograniczony/ - dodał po chwili roześmiany.
- Nawet moc boska znajdzie kiedyś swoje granice. - czarodziej odbił piłeczke.
Tym, co zakończyło krótkie spotkanie, które miało zaowocować w przyszłości, niczym przeznaczona przez los okazja by spotkać się, nim zostanie się rzuconym na trase pędzącego pociągu, którego ostatnia stacja zmieni losy całego kontynentu. Blondyn uśmiechnął się krótko, prowokująco, by po chwili zniknąć. Dosłownie i w przenośni. Wydawało się że cała jego egzystencja zniknęła za sprawą jednego podmuchu wiatru. Jedynym, co zdawało się wskazywać na to, że kiedykolwiek tu był rozcięty lód, oraz płytka rana na wierzchniej warstwie okrycia otaczającego bark czarodzieja. Najwyraźniej tajemnicze beztalencie miało coś do zaoferowania, nie mniej jednak - rozpłynęło się, nim ukryte zdolności mogły wyjść na jaw. Kilka ulic dalej, jak gdyby nigdy nic pojawił się właśnie on, również z poniszczonym ubraniem, będącym w tym wypadku szkartłatową koszulą, lecz po przeciwnej stronie. Odległość na jaką musial się on zbliżyć, by zdołać wykonać wszystko w sposób, jaki sobie wymarzył, sprawiła, że lodowy pancerz poszarpał jego okrycie.
Czarodziej spojrzał na swój bark. Równie dobrze celem mogłaby być szyja. Przełknął ślinę, z trudem starając się zachować spokój.
- Ciekawie. - mruknął pod nosem. Już wiedział, nad czym musi popracować.


Wracając do codzienności.


Często zdarzało się, że burmistrz zlecał mu misje osobiście. Rzadziej rzucał “musisz dać z siebie wszystko”, wiedząc, że czarodziej i tak to zrobi. Natomiast pierwszy raz widział go w tak tragicznym stanie. Najchętniej by go wyprosił, każąc mu się ogarnąć - ale nie mógł. W Wiltover był zbyt bezpieczny, by tak po prostu to porzucić.
- Co się stało? - zapytał, siadając na swoim miejscu.
- Mamy ludzi którzy będą chcieli oczyścić wysypisko z szaleńców i oddać nam nad nim kontrolę. Jednym z nich jest mój przyjaciel, chce byś go ochraniał. -odparł burmistrz.
- Rozumiem. - odparł krótko, zamykając księgę którą przed chwile studiował. Nie używał zakładek, nigdy ich nie potrzebował.
- Jakieś szczegóły? - zapytał jeszcze, robiąc przy tym wolne miejsce na biurku.
- Trudno o nich mówić, nie do końca wiem jak mój przyjaciel namówi całą grupę do współpracy. Chodzi o tych od latającej kolejki. Słyszałeś o nich?
- Tak, coś zdążyłem usłyszeć. Podobno jest wśród nich przedstawiciel rasy sidhe. No i narobili sporo hałasu, nie tylko samą kolejką, ale nie jestem pewny o co chodzi. Ostatnio jestem pogrążony w swoich studiach, jednak z chęcią przetestuje moją wiedzę w praktyce. Jaka dokładnie miałaby być moja rola? - w tym samym czasie w którym mówił, Elathorn z pamięci odtwarzał dokładny plan wysypiska. Dokładnie rzecz biorąc, tworzył lód, który niemalże idealnie oddawał to miejsce - w pewnej skali rzecz jasna. Lodowy model powoli tworzył się na biurku.
- Mój przyjaciele chce iść z nimi na wysypisko a żaden z niego wojownik, chce byś był jego tarczą jak i mieczem. No i bys pomógł tym przybysza odzyskać dla nas wysypisko, dobrze wiesz, że otworzenie bram to nie taka prosta sprawa. -westchnął zarządca miasta. - Cóż to za Shide o którym mówisz? -zainteresował się niebieskowłosy.
- Rozumiem. Jak wygląda osoba, którą mam ochraniać? No i co po wykonaniu zadania? - chociaż pytania kierował do rozmówcy, to jego wzrok skupiony był na powstałym właśnie modelu wysypiska.
- Byłem kiedyś w Valahii, poznałem kilku Sidhe. Jest to rasa niebieskoskórych i z tego co wiem, jeden z nich był w kolei. Chociaż wątpię, bym go znał, to istnieje takie prawdopodobieństwo. Szczątkowe, jednak istnieje.
- Bob? Przeciętny facet, na pewno poznasz. -stwierdził burmistrz. - Masz zapewnić mu ochronę póki będzie przebywał w towarzystwie grupy, gdy postanowi wrócić do miasta wrócisz razem z nim. -dodał zarządca nieświadomie wydając rozkaz który w przyszłości mógł wydać się trochę szerszy niż burmistrz zamierzał.
- Zrozumiałem. Coś jeszcze? - Elathorn chciał się upewnić, czy to wszystkie rozkazy, chociaż jego skupienie przeniosło się już niemal w całości na model. Czarodziej nawet nie był pewien, czy burmistrz mu nie odpowiedział, czy odpowiedź do niego po prostu nie dotarła. Zanim oderwał się od swojego zajęcia, to był już w pomieszczeniu sam.
Pozostało mu tylko wziąć swoje graty i iść szukać tego całego Boba.
 
Elas jest offline