Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2013, 15:27   #121
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
"Les enfants terribles"

- Przebudził... się... - mruknął cicho rycerz wspierając się na swym orężu. Nie było mowy o ucieczce, do tego nawet nie wiedział kim jest tajemniczy więzień. Postanowił więc zapytać go o to...
Calamity wyprostował się na moment a jego kości chrupnęły gdzieniegdzie, po czym zeskoczył na dół, z niemałym hukiem. W jednej dłoni trzymał miecz, a w drugiej hełm, gdy zbliżał się swymi chwiejnymi krokami do osobnika.
- Z kim... mam... nieprzyjemność? - Zapytał przewiercając, go swymi fioletowymi ślepiami, z których sporadycznie kapała dziwna ciecz. Pomimo tego, że Dzierżyciela rozpaczy niemal, nie da się przestraszyć, czuł wyraźny niepokój przed tym tajemniczym jegomościem. Miał też nadzieje, że Gort wróci tutaj z Faustem, zanim dojdzie do nieprzyjemnych sytuacji...
- Oh mon bon* jakaż straszna choroba Cię trawi, nie należysz do najprzystojniejszych, ale lepszy taki gość niż żaden.- westchnął rozmówca i łypnął okiem wesoło na rycerza. - Kim jestem? Ofiarą sentencji Inter arma silent leges** jeżeli takie wyjaśnienie jest dla Ciebie wystarczające przeklęty rycerzu. A ty kim jesteś i co Cię do mnie sprowadza? - zagadnął wesoło, a krzesło obróciło się tak by łatwiej było rozmówcą złapać kontakt.
Na komentarz o swoim wyglądzie rycerz skrzywił się nieco urażony, jednak nie zwracając na to większej uwagi zbrojny przemówił.
- Calamity... - Przedstawił się rycerz, ścierając nadmierną ilość wydzieliny z oczu.
- Jestem tutaj... przypadkiem... nie spodziewałem się... więźnia... w tym miejscu... - Dodał rycerz.Z obserwacji można było wywnioskować że ten “więzień” nie czuł sie tutaj tak źle. Wyglądało to tak jakby po prostu czekał na coś, lub na kogoś...
- O jakiej... wojnie mówisz... i kto cię... tutaj uwięził... - Nie zapowiadało się na razie na żadną walkę, więc Calamity używał swojego standardowo uprzejmego-ponurego tonu.
- Nie spodziewałeś się więźnia w celi? To dość oczywiste, że więzienia buduje się for prisoners, oczywiste nieprawdaż? -zaśmiał się wesoło zabandażowany osobnik, po raz kolejny popisując się znajomością języków. - Szlachetne imię nosisz mon bon, szlachetne... -stwierdził zamyślony osobnik. - Zapewne pochodzisz z bogatych rodów waszych ludów, prawda? Ciekawe jak rozwineliście się tam na górze...- powiedział zamyślony po czym uśmiechnął się szeroko.
- Stara to była wojna, na pewno o niej nie słyszałeś i nie dane Ci jest jej pamiętać. Мои дети postanowiły mnie tu zamknąć, twierdziły że nie jestem najlepszym Padre, więc spotkała mnie za to kara. - westchnął ze smutnym uśmiechem osobnik.
- Wybacz...źle się... wyraziłem... nie spodziewalem się tyle... więźnia... co więzienia - Rycerz bez przerwy przyglądał się więźniowi, spróbując domyślić się kim moze być, gdyż poprzednia odpowiedź na temat tożsamości osobnika była nie wystarczająca.
- Mieli racje... tamte ciała... na hakach są... twoimi dziećmi... z tego co powiedział... twój strażnik... lub sługa... - Zbrojny założył hełm i wsunął miecz do pokrowca na plecach. Mocno przygarbiony, zadał kolejne pytanie.
- Czym jesteś... chodzi mi o rasę... - uniósł nieco głowę utrzymując kontakt wzrokowy.
- Moimi dziećmi? Nie żartuj! -zaśmiał się więzień wesoło. - To są jacyś przypadkowi wieśniacy, ten czarny dziwak myślał chyba, że ludzka krew doda mi sił, cóż za bzdura. -osobnik przewrócił okiem i dodał. - Meine Kinder mnie tu zamknęły i mają się całkiem good. -stwierdził osobnik po czym zastanowił się nad drugim pytaniem. - Czy jestem? Dobre pytanie mon bon, ale czy wypada o to pytać komuś tko sam nie wie czym jest? -odparował pytanie pytaniem.
Dzierżyciel rozpaczy warknął cicho.
- Więc ty... pewnie wiesz... - Mówiąc to wskazał palcem na rozmówce.
- A skąd bym miał to wiedzieć, przecież Cię nie znam!-odparł wesoło więzień.
Calamity już się domyślił że się z nim po prostu bawi. Nie dał po sobie poznać że jest nieco zirytowany.
- Nie igraj... ze mną.... nie jesteś... w pozycji do tego.... - Zbrojny zacisnął pięść przed swoją twarzą.
- Widać ze byłeś człowiekiem. -prychnął więzień. - Zawsze uważacie, że jesteście najważniejsi, że wszystko krąży dookoła was. Siedze w tej celi od tysięcy lat a ty myślisz, że oczywiście nie miałem ciekawszych rzeczy do roboty niż obserwowanie właśnie Ciebie. Naprawdę myślisz, że jesteś so special? -zakończył z pogardą uwięziony osobnik.
- Tysięcy...lat ? Nie jesteś.... wampirem... czyżby jakimś...bożkiem?! - Kończąc zdanie zbrojny wyszarpnął Despair, z pokrowca. Końcem ostrza niemal dotykając czubka nosa rozmówcy, Calamity przemówił.
- Kiedy wrócą moi... towarzysze... zadecydujemy co... dalej.... - Rycerz miał bardzo złe przeczucia, i był niemal pewien, że niedługo wywiąże się kolejna ciężka walka.
- Bożek brzmi dość obraźliwie... -stwierdził urażony więzień. - A wielu ich przybędzie? -zainteresował się związany mężczyzna.
- Wystarczająco... - Przemówił ponuro rycerz, opierając miecz na barku. Jako że nie miał więcej pytań, ani ochoty rozmawiać, w milczeniu oczekiwał powrotu Fausta i Gorta.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 15-02-2013, 16:11   #122
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Strażnik


Gort i Faust kroczyli korytarzem wykonanym z boskiego kruszcu, ponownie nie zostawiając żadnego brudu na czarnobiałych płytach. Nic ciekawego czy niezwykłego się w tym czasie nie wydarzyło, żadnych gromów czy wybuchów zwiastujących rychły koniec. Jedynym specyficznym zjawiskiem było to co w pewnym momencie odczuł Faust, jak gdyby coś niewidzialnego przeleciało obok niego i ugryzło lekko w miejsce, w którym poprzedniego wieczoru Hana zostawiła ślad swoich ząbków. Wrażenie jednak zniknęło szybciej niż się pojawiło.

Gdy dwóch mężczyzn wkroczyło do sferycznej Sali, dostrzegli rycerza rozpaczy, który stał przed krzesłem na którym siedział związany Kronos, kończąc właśnie dyskusje z zapomnianym bogiem.

- Oh to chyba twoi dwaj metgezellen * o których mówiłeś. –powiedział radośnie Kronos gdy przybysze powoli zbliżali się do rycerza. – Aczkolwiek spodziewałem się całej armii dzielnych mężów. –stwierdził po czym jego wzrok uniósł się na most wiszący nad głowami całej czwórki. – Oh w kocu jest… długo się nie pokazywała, już miałem nadzieję… –stwierdził z wyraźnym zawodem w głosie Bóg. W tym tez momencie na pomoście strzeliły iskry a koło grupki walczących z szaleństwem otworzył się portal w postaci dwóch greckich kolumn tworzących bramę. Z tak powstałego przejścia wyłoniła się zaś kobieta o wielkiej urodzie.


Brunetka o miłej młodej twarzy, ale kształtach idealnych dla profesjonalnych modelach, o cerze gładkiej niczym aksamit a uśmiechu tak miłym, że miękły od niego kolana. Jej duże brązowe oczy przejechały po zebranych, zaś na widok uśmiechającego się Kronosa jej suta drgnęły w delikatnym grymasie obrzydzenia.
Greckie sandały stuknęły kilka razy o posadzkę gdy strażniczka przestąpiła kilka kroków a biała suknia opinająca jej zgrabne kształty, stała się oparciem dla dłoni kobiety, gdy a wylądowała na wysokości bioder. Włosy ukryte pod złotym diademem w postaci misternego koku zdawały się, górować nad całą sytuacją, niczym potężni królowie nad swym ludem.
- Witaj ojcze. –stwierdziła sucho w stronę więźnia po czym spojrzała na trójkę mężczyzn.
- Odejdźcie stąd, to nie miejsce dla ukochanych dzieci Prometeusza.

*- Towarzysze – holenderski

Martwy towarzysz i żywe zmartwienie.


Shiba powoli kroczył schodami prowadzącymi do barykady strażników, zaś poturbowanie ciało Hany bezwładnie spoczywało na jego rękach. Czarnowłosa niczym śpiąca istotka zdawała się całkowicie wyciszona i pozbawiona gniewu który targał nią podczas ostatniej walki, a może całe życie? Tego Shibie nie dane będzie się dowiedzieć, chociaż kto wie… wszak idą do najpotężniejszych wyroczni w krainie, może tam znajdzie odpowiedź na pytanie czy postąpił słusznie?

Gdy niebieskoskóry wkroczył po schodach, strażnicy wyraźnie odetchnęli z ulgą, jedynie stary kapitan zdawał się rozumieć co aktualnie dzieje się w duszy młodego przedstawiciela domu Pogody.
- Przykro mi. –powiedział i poklepał zakrwawione ramię sługi królestwa.- Nastały dni kiedy brat zabija brata, a przyjaciele stają przeciwko sobie niczym odwieczni wrogowie. … –mówiąc to zacisnął sękatą dłoń mocniej i uniósł głowę rozmówcy tak by spojrzeć mu prosto w oczy. – Dla tego nie możesz się poddać synu, jak nie wy to kto uratuje nas od takiego świata? –mówiąc to mężczyzna delikatnie zabrał Haną z rąk Shiby. – Jak się nią zajmę, ty musisz trochę odpocząć.

Gdy kapitan ruszył z martwym ciałem w tylko sobie znaną stronę, Shiba nagle został całkowicie pośród tłumu krzątających się strażników. A dokładniej praktycznie sam bowiem jeden strażnik zatrzymał się przy nim… by nagle okazać się Johnem.
Przedstawiciel handlowy który dopiero co opuścił pokój burmistrza dostrzegł Shibę który z ciałem Hany na rękach wyłonił się z podziemnych korytarzy, lecz za nim dopchał się do niego minęło kilka chwili. Teraz zaś dwójka mężczyzn stała ze sobą twarzą w twarz mając sobie wiele do wyjaśnienia, na temat Hany jak i dalszym przebiegu misji.

Człowiek do zadań specjalnych.


Elathorn siedział w swym gabinecie w ratuszu miejskim w Witlover. Był tu strażnikiem od dłuższego czasu, ale nikt by nie pomyślał by wysłać go na patrol czy też standardowe rewizję. O nie. Do niego trafiały sprawy priorytetowe, wymagające szczególnych umiejętności, a że takich dużo nie było o praca do najcięższych nie należała. Mężczyzna pochylony nad księga studiował coś zawzięcie, do tego stopnia, że nie usłyszał pukania do swego pokoju, dopiero gdy to nasiliło się, zamrugał kilka razy i otworzył zamknięte na trzy zamki drzwi.
- Witaj Elathornie. –powiedział burmistrz który wyraźnie nie był w najlepszym nastroju. Podkrążone oczy, jak gdyby długo nie spał lub dużo płakał, mas na twarzy oraz lekki odór alkoholu unoszący się dookoła niego, wskazywał na zalążki depresji. – Pozwolisz że wejdę? –stwierdził od razu pakując się do środka i opadając na krzesło. Mag westchnął tylko zamykając drzwi, jak by na to nie spojrzeć nie mógł wygonić swego pracodawcy.
- Mam dla Ciebie niezwykle ważną misję, będziesz musiał dać z siebie wszystko. –stwierdził niebiesko włosy zarządca bez ogródek zerknął na rozmówcę czekając na jego reakcję.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 23-02-2013, 13:42   #123
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Shiba spojrzał ostro na postać przed nim. John. Człowiek który był duchem. Postać bez wyglądu i osobowości, jakichkolwiek cech charakteru. Zastanawianie się nad tym kim on było samo w sobie wystarczyłoby aby oszaleć. Ba, gdyby niebieskoskóry miał namalować personifikację szaleństwa pewnie posłużyłby się Johnem jako modelem...
- Yo. - rzuciła niebieskoskóra nie do końca pewna co ma powiedzieć.
- Witaj - odpowiedział na przywitanie John, nie wiedząc zbytnio jak sprecyzować pytanie o to co właśnie zobaczył - Czy to była...?
- Tak. Oszalała. - odparł wprost. - Nie mów o tym reszcie. Zwłaszcza Calamitiemu. - Jego ton był nie tyle prośbą co...rozkazem.
Niebieskoskóra miała ruszyć w stronę gabinetu burmistrza, ale coś ją nagle uderzyło.
- Co ty tu robisz?
W głębi serca John spodziewał się właśnie tej odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę że w Hanie istnieje jakaś skaza która prędzej czy później da o sobie znać, jednak mimo tego obdarzył dziewczynę czymś na kształt sympatii. W końcu gdyby nie ona najprawdopodobniej nie wydostałby się żywy z cyrku, nie mówiąc już o dotarciu ze źle wygojoną raną nad rzekę
- Nic nie powiem... jednak będą się zastanawiać co się z nią stało. Mam nadzieję, że będziesz w stanie powstrzymać ich od poszukiwań. Byłem u burmistrza, próbowałem zdobyć nieco więcej informacji o naszym aktualnym położeniu oraz o celu naszej podróży
Chociaż jedna osoba zajęła się czymś faktycznie powiązanym z ich zadaniem. Shiba nieco złagodniała.
- Dowiedziałeś się czegoś, "Bobie"? - spytała niewinnym tonem. Była świadoma, że John miał nieco zdolności do oszustw i kłamstw ale nigdy by nie obstawiła, że prowadził dyskusję z burmistrzem gdy ona stała pod drzwiami. No, wtedy to on stał.
John uśmiechnął się, wyraźnie z czegoś zadowolony. Chociaż ustępował pozostałym członkom ekspedycji w kategorii walki to jednak pod względem zbierania informacji niewielu było w stanie go prześcignąć.
- Owszem, dość sporo, jednak to nie najlepsze miejsce by to omawiać. Proponuję się przejść, a najlepiej poszukać pozostałych
- A ja proponuję, abyś przekazał mi co planujesz w razie gdyby twoje plany okazały się niekoniecznie poprawne. - Niebieskoskóra z jakiegoś powodu nie chciała mu pozwolić na samowolę. - Po resztę posłałam Fausta więc sami się znajdą. Zresztą, nie będzie mi się chciało łazić tam i z powrotem skoro jesteśmy tuż obok burmistrza.
John odpowiedział spokojnym, rzeczowym tonem
- Dowiedziałem się jak dostać się do tuneli które doprowadzą nas bliżej naszego celu, mimo tego że chwilowo są zamknięte i dostęp do nich jest teoretycznie niemożliwy. Burmistrz chwilowo nie będzie ci do niczego potrzebny, co więcej odwiedziny u niego w tej chwili mogą być niekorzystne dla całej wyprawy
Podparła rękę na biodrze analizując Johna.
- Jesteś naszym liderem? Przełożonym króla? - agresywny ton powracał na swoje miejsce. Cokolwiek wymyśliła Shiba zdecydowanie nie było tylko przeciw Faustowi ale i reszcie ekipy. - Jeżeli coś planujesz to oczekuję wyjaśnień. Nie daj Papuru coś spieprzysz. Jesteśmy drużyną, a ty z swoim brakiem postaci, osobowość i kompatybilności zresztą musisz do tego dorosnąć. - stwierdziła ostro. - Cieszę się, że w końcu próbujesz zrobić coś co nam pomoże zamiast po prostu znikać w tłumie ale byłoby mi równie miło gdybyś nie starał się trzymać tego dla siebie.
- Jestem tym, który robi cokolwiek poza bezmyślnym parciem do przodu. Wszystkie swoje działania dedykuję przybliżeniu nas do celu, niezależnie od tego czy ich rezultaty są widoczne czy nie. I nie, nie jestem liderem naszej grupy tak samo jak ty nim nie jesteś. Dlatego rezultaty swoich odkryć powierzę całej naszej drużynie, a nie tylko tobie - jak się okazywało John potrafił pokazać nieco charakteru, chociaż jego uśmiech i delikatne skrzywienie warg było w tej chwili nieco inne niż zwykle
W czym był problem aby najpierw powiedział jej a później i reszcie? Po cholerę tak bardzo mu zależało aby usłyszeli o tym wszyscy? To było bez sensu.
Ruszyła do przodu, odepchnęła delikatnie na bok Johna i skierowała się do gabinetu burmistrza. Będzie kontynuować tak jak to zaplanowała wcześniej. Cholera go wie co zrobił John. Szlag go wie czemu on w ogóle próbuje zrobić cokolwiek.
John natomiast widząc że nie uda mu się przekonać Shiby do opuszczenia budynku sam ruszył w stronę wyjścia. Nie miał ochoty wpaść teraz na burmistrza, ograniczenie liczby ludzi którzy go tu widzieli i będą w stanie powiązać z czymkolwiek, zwłaszcza z ludźmi z latającej kolejki było konieczne. Zastanawiał się nad bezpośrednim skontaktowaniem się z kimś z pozostałych. Wiedząc o problemach związanych z magią Mardreda pozostawała mu trójka: niepozornie wyglądający mężczyzna, zakuty w zbroję rycerz i czarnoskóry osiłek. Po chwili namysłu wybrał to, co wydawało mu się najrozsądniejszą opcją: spróbował nawiązać kontakt z Faustem.
Kontakt po chwili został nawiązany, a dokładniej czekał na akceptację Fausta, ale zdawał sią dziwnie odległy, jak gdyby ktoś zakłócał rozmowę, zapewne gdyby była to umiejętność bazująca tylko na magii, to zaklęcie zostało by rozproszone.
John westchnął ciężko, postanawiając wrócić do poprzedniego planu. Zamierzał opuścić ten budynek i pozwolić by jego fałszywa tożsamość rozpłynęła się w anonimowym tłumie jaki wypełniał ulice Wiltover, cały czas oczekując aż uda się nawiązać więź z Faustem.
Gabinet burmistrza okazał się zamknięty, widać zarządca o rozmowie z Bobem udał się gdzieś innym wyjściem ze swego gabinetu. Starego Kapitana nigdzie nie było widać, zapewne dalej załatwiał sprawy z pochówkiem Hany. John zaś zniknął gdzieś w tłumie, niewidzialny jak zawsze.
Shiba usiadł zmęczony pod gabinetem. Był potwornie zmęczony.
Co by się nie działo, nie miał innych planów w tym momencie. Jeżeli burmistrz nie wróci to po prostu wróci do zajazdu spać.
 
Fiath jest offline  
Stary 23-02-2013, 18:48   #124
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Elas & Elas sp.z.o.o. prezentuje:
Elathorn


Odziany w długi, szary płaszcz mężczyzna stał przed jednym z straganów, obracając w dłoniach mały, kościany amulet. Sprzedawca przysięgał na własną matkę, że jest on jak najbardziej magiczny. Miał przynieść ochronę przed złym (nawet przed poborcami podatkowymi!), przynosić szczęście a nawet zwiększyć potencje seksualną.
- Falsyfikat. - stwierdził Elathorn. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy przyglądał się oburzeniu, jakie spowodowały jego słowa.
- Czego innego można szukać na zwykłym straganie? - rozległo się zza mężczyzny bezwzględnie demaskującego oszustwo kupca, czy też zwyczajnego naciągacza. Posiadaczem głosu był nastoletni blondyn ubrany w czerwoną koszulę w kwiaty jak i spodnie przedziwnego koloru, który kobiety i adepci sztuki szycia ubrań nazywali Khaki.
- Niespodzianki. Wbrew pozorom, można tu znaleźć rzeczywiście magiczne przedmioty, chociaż są one pewnego rodzaju... ewenementem. Wciąż jednak występującym częściej niż jednorożce. Ale ta kość nawet nie zetknęła się z magią. Prawdopodobnie największy kontakt z nią miała kiedy bogowie kreowali ten świat. - Elathorn odrzucił amulet na stragan, za nic mając krzyki sprzedawcy.
- Ludzie często nie zdają sobie sprawy z mocy czy wartości jakie posiadają niektóre przedmioty... bądź osoby. Ale na głupocie jednych zyskują drudzy, czyż nie? - zapytał czarodziej, odwracając się w kierunku osoby, która postanowiła się wtrącić.
- Magiczny czy nie, na tej właśnie zasadzie działa kupiecki rynek - blondyn zaśmiał się, delikatnie mierzwiąc ręką czuprynę. Jego twarz zdawała się emanować radością, ot, spotkał kogoś, kto wygląda na mądrego kreacjonistę. Coż za miły dzień.
- Spotkałem kiedyś jednorożca - Faust zanegował stwierdzenie, zaś jego oczy przez moment skierowały się daleko za sylwetkę wybrednego kupca. - Prawdziwej magii w podrzędnych kramach jeszcze nie uświadczyłem - dodał po chwili, obserwując reakcję sprzedawcy, ktorego uszy i usta stałyby się ujściem złości, gdyby tylko mogły.
- Ja wręcz przeciwnie. O ile legendarne stworzenia znam tylko z niezliczonych ksiąg, to magię da się znaleźć nawet w takich miejscach. Jak to się mawia, “kto szuka ten znajduje”. Trzeba po prostu mieć odpowiednią wiedzę czy też umiejętności, a to jest rzadkość w dzisiejszych czasach... nawet w akademiach magicznych. - na twarzy Elathorna pojawił się lekki, ironiczny uśmiech, związany bezpośrednio z jego wspomnieniami.
- Widać wszystko zależy od tego, czego szukamy - zaśmiał się słysząc wspomnienia o prawdziwej, potężnej magii. Blondyn nie zamierzał kwestionować jej istnienia, byłoby to bowiem swoiste wyjawienie swej glupoty, zwłaszcza w świecie, w ktorym ta istniała na każdym kroku. Co prawda znalezienie dobrego dowodu na prawdziwą potegę było męczace, jednak w tym mieście wystarczyło spojrzeć na unoszące się nad ziemią kamienne kolumny. Jedna z nich była rezydencją Vienn. Poteznej czarodziejki korzystającej z nepochamowanej potęgi magii ognia.
- Ciekawe słowa dla podróżnika odwiedzającego Zarię - wytknął po chwili blondyn.
- Nie tylko ja wypowiadam słowa, które ciężko spotkać w trakcie rozmowy na trakcie. Niestety, ciężko w tych czasach spotkać kogoś, z kim możnaby porozmawiać na wiele tematów. Szczególnie przy posiadaniu rozległej wiedzy potrafi ten fakt zasmucić, lecz cóż można na to poradzić? - zapytał niebieskowłosy dosyć retorycznie, wzruszając ramionami.
- Mimo wszystko jesteśmy niedaleko jednej z większych akademii - Faust powtórzył się uśmiechnięty. - Co prawda większość jej mieszkańców jest żałosna - smutne słowa wypłynęły z jego ust, co błyskawicznie spotkało się ze zmianą mimiki piewcy równowagi. Dopiero teraz oczom czarodzieja mogła ukazać się całkowicie biała rękojeść oraz tsuba katany, schowana w pochwie dokładnie tego samego koloru, wszystko za sprawą małego kroku w tył, będącego swoistą reakcją na negatywne emocje płynące z jego ust.
- Jednak kilku jest całkiem ciekawych - dodał, rozchmurzając się po raz kolejny.
- Jest wiele akademii i w teorii różnią się od siebie. Jednak w praktyce niemalże wszyscy ich członkowie mają jeden, wspólny punkt. Jednak to nie jest miejsce na dokładniejsze dywagacje na ten temat, nie sądzisz? - czarodziej bez żadnego skrępowania przeszedł na formę osobistą.
- Zresztą, nie mi oceniać poszczególnych czarodziejów. Istniały, istnieją i istnieć będą legendy otoczone przez średniaków czy magów, którzy tą wspaniałą mocą posługują się niczym maczugą, bez żadnej finezji. Jednak cóż my, malutcy, na to poradzimy? - rzucił kolejnym pytaniem retorycznym.
- Oj poradzimy - Faust przełamal nieco konwencję, którą starał utrzymać się rozgadany podróżnik. - Nie miną trzy dni, a całe miasto będzie o tym huczeć - zaśmiał się gromko. - Przynajmniej przez krotką chwilę - dodał po chwili nieco skromniej.
- Przez krótką chwile, dokładnie. Potem co? Ludzie zapomną, jak to mają w swej głupiej naturze. Nie wyciągną wniosków jakie niesie historia, przecież lepiej popełniać te same błędy w nieskończoność. Można poturlać chwilę kamień pod górę, ale co z tego, skoro w końcu i tak się z niego sturla? - Elathorn wzruszył lekko ramionami, jakby nie dając szans na jakiś rozwój. Zresztą, takie było jego podejście do zwykłych ludzi.
- Powiedz to Syzyfowi - ten, o ktorym w krótce miało usłyszeć całe miasto roześmiał się głośno, jakby nie potrafiąc odeprzeć tak oczywistej aluzjii do człowieka próbującego oszukać bogów.
- Nie mniej jeśli poturlam wystarczająco duży kamień - blondyn zebrał powietrze do swych ust. - To nie tylko spadnie, lecz i wywoła lawinę - powiedział jednym tchem.
- Nie bez powodu syzyfowa praca jest tą, której wykonywanie nie daje żadnych efektów. Ludzie są... jacy są. Ślepi, chociaż widzą. Głusi, chociaż słyszą. Niemi, chociaż mówią. Zresztą, nie tylko oni. Ten świat nie potrzebuje kilku wybitnych jednostek, ten świat potrzebuje zmiany całego życia. Bo aktualnie nawet najwspanialsi nie zmienia za wiele. Nawet najwięksi mogą upaść pod naporem komarów.
- Not Hercules ecta plures - Faust po raz kolejny odniósł się do mitologii, tak jakby istoty boskie były mu nieco bliższe niż magiczne. - A przynajmniej tak powiadali dawno temu - dodał po chwili, jakby na swoje usprawiedliwienie. Jego wzrok powędrował w kierunku słońca, tylko po to by osobnik o włosach tego samego koloru mógł określić czas, jaki pozostal by wędrówka gwiazdy dobiegła końca.
- Każdy jest rowny, mało kto jednak o tym wie, oraz, co gorsza - z tego korzysta. - wyjawił po chwili młody strażnik równowagi.
- Nie zgodzę się z tym stwierdzeniem. Od samego narodzenia każdy otrzymuje predyspozycje, które sprawiają, że w danych dziedzinach jest lepszych bądź gorszy od innych. Zresztą, gdyby wszyscy byli równi, ten świat wyglądałby jeszcze gorzej. - teoria Fausta zdecydowanie nie trafiła do czarodzieja.
- W równości nie chodzi o umniejszanie możliwości, czy boskich darów. - odparł blondyn. - Lecz o potencjał, który jest nieograniczony/ - dodał po chwili roześmiany.
- Nawet moc boska znajdzie kiedyś swoje granice. - czarodziej odbił piłeczke.
Tym, co zakończyło krótkie spotkanie, które miało zaowocować w przyszłości, niczym przeznaczona przez los okazja by spotkać się, nim zostanie się rzuconym na trase pędzącego pociągu, którego ostatnia stacja zmieni losy całego kontynentu. Blondyn uśmiechnął się krótko, prowokująco, by po chwili zniknąć. Dosłownie i w przenośni. Wydawało się że cała jego egzystencja zniknęła za sprawą jednego podmuchu wiatru. Jedynym, co zdawało się wskazywać na to, że kiedykolwiek tu był rozcięty lód, oraz płytka rana na wierzchniej warstwie okrycia otaczającego bark czarodzieja. Najwyraźniej tajemnicze beztalencie miało coś do zaoferowania, nie mniej jednak - rozpłynęło się, nim ukryte zdolności mogły wyjść na jaw. Kilka ulic dalej, jak gdyby nigdy nic pojawił się właśnie on, również z poniszczonym ubraniem, będącym w tym wypadku szkartłatową koszulą, lecz po przeciwnej stronie. Odległość na jaką musial się on zbliżyć, by zdołać wykonać wszystko w sposób, jaki sobie wymarzył, sprawiła, że lodowy pancerz poszarpał jego okrycie.
Czarodziej spojrzał na swój bark. Równie dobrze celem mogłaby być szyja. Przełknął ślinę, z trudem starając się zachować spokój.
- Ciekawie. - mruknął pod nosem. Już wiedział, nad czym musi popracować.


Wracając do codzienności.


Często zdarzało się, że burmistrz zlecał mu misje osobiście. Rzadziej rzucał “musisz dać z siebie wszystko”, wiedząc, że czarodziej i tak to zrobi. Natomiast pierwszy raz widział go w tak tragicznym stanie. Najchętniej by go wyprosił, każąc mu się ogarnąć - ale nie mógł. W Wiltover był zbyt bezpieczny, by tak po prostu to porzucić.
- Co się stało? - zapytał, siadając na swoim miejscu.
- Mamy ludzi którzy będą chcieli oczyścić wysypisko z szaleńców i oddać nam nad nim kontrolę. Jednym z nich jest mój przyjaciel, chce byś go ochraniał. -odparł burmistrz.
- Rozumiem. - odparł krótko, zamykając księgę którą przed chwile studiował. Nie używał zakładek, nigdy ich nie potrzebował.
- Jakieś szczegóły? - zapytał jeszcze, robiąc przy tym wolne miejsce na biurku.
- Trudno o nich mówić, nie do końca wiem jak mój przyjaciel namówi całą grupę do współpracy. Chodzi o tych od latającej kolejki. Słyszałeś o nich?
- Tak, coś zdążyłem usłyszeć. Podobno jest wśród nich przedstawiciel rasy sidhe. No i narobili sporo hałasu, nie tylko samą kolejką, ale nie jestem pewny o co chodzi. Ostatnio jestem pogrążony w swoich studiach, jednak z chęcią przetestuje moją wiedzę w praktyce. Jaka dokładnie miałaby być moja rola? - w tym samym czasie w którym mówił, Elathorn z pamięci odtwarzał dokładny plan wysypiska. Dokładnie rzecz biorąc, tworzył lód, który niemalże idealnie oddawał to miejsce - w pewnej skali rzecz jasna. Lodowy model powoli tworzył się na biurku.
- Mój przyjaciele chce iść z nimi na wysypisko a żaden z niego wojownik, chce byś był jego tarczą jak i mieczem. No i bys pomógł tym przybysza odzyskać dla nas wysypisko, dobrze wiesz, że otworzenie bram to nie taka prosta sprawa. -westchnął zarządca miasta. - Cóż to za Shide o którym mówisz? -zainteresował się niebieskowłosy.
- Rozumiem. Jak wygląda osoba, którą mam ochraniać? No i co po wykonaniu zadania? - chociaż pytania kierował do rozmówcy, to jego wzrok skupiony był na powstałym właśnie modelu wysypiska.
- Byłem kiedyś w Valahii, poznałem kilku Sidhe. Jest to rasa niebieskoskórych i z tego co wiem, jeden z nich był w kolei. Chociaż wątpię, bym go znał, to istnieje takie prawdopodobieństwo. Szczątkowe, jednak istnieje.
- Bob? Przeciętny facet, na pewno poznasz. -stwierdził burmistrz. - Masz zapewnić mu ochronę póki będzie przebywał w towarzystwie grupy, gdy postanowi wrócić do miasta wrócisz razem z nim. -dodał zarządca nieświadomie wydając rozkaz który w przyszłości mógł wydać się trochę szerszy niż burmistrz zamierzał.
- Zrozumiałem. Coś jeszcze? - Elathorn chciał się upewnić, czy to wszystkie rozkazy, chociaż jego skupienie przeniosło się już niemal w całości na model. Czarodziej nawet nie był pewien, czy burmistrz mu nie odpowiedział, czy odpowiedź do niego po prostu nie dotarła. Zanim oderwał się od swojego zajęcia, to był już w pomieszczeniu sam.
Pozostało mu tylko wziąć swoje graty i iść szukać tego całego Boba.
 
Elas jest offline  
Stary 24-02-2013, 19:21   #125
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Fakty o równowadze: Odważniki muszą być tej samej wagi - część I

- Witajcie - pierwszy z przybyłych nie-bogów przemówił blondyn, pełniący rolę strażnika równowagi, a kto wie, może i sędziego w boskim pojedynku?
-Ojcze, który spłodził córkę będącą zarówno najmłodszym jak i najstarszym jego potomkiem. - rozpoczął, patrząc na spętanego w środku gigantycznego więzienia pradawnego boga - Kronosa.
- Dzierżycielu rozpaczy zdolnej zniszczyć nawet to, co już zniszczone - nie był pewien czemu, ale kontynuował z wysokim, niemal patetycznym językiem nawet przy przemowie do swego “nakama”.
- Oraz ty, która porzuciła kult świętego byka, by niedługo potem dać pokaz swym zdolnościom, przemieniając wraz ze swym bratem niesforną dwójkę w góry. - tak jak w przypadku jej przodka, rozpoczął od wymienienia jakiegoś z jej przeszłych czynów. - Hero - powiedział, rozbawiony do stopnia, w którym białe zęby rozpromieniały zgromadzone w pomieszczeniu światło, kradnąc nieco z uwagi, którą poświęciło bogom.
Dopiero po chwili blondyn wyczuł coś, czyjąś obecność zataczającą koła niedaleko jego własnej świadomości. Przywołał z pamięci doznania z rozmów z Bachusem. Tak, ktoś zdecydowanie próbował się z nim porozumieć. Otworzył nieco swój umysł, zapraszając do środka gościa.
- Witaj - odparł w kierunku nieznajomego <<Johna>>.
- Witam, to ja, John. Również należę do ekspedycji - dodał na wszelki wypadek, gdyby jego zdolność zadziałała na Fausta mocniej niż zamierzał wymazując kompletnie obecność Anonima z pamięci - Zdobyłem nieco informacji potrzebnych nam do wypełnienia zadania i chciałem spotkać się z resztą naszej drużyny
Hera uniosła swoją cieńką brew zdziwiona, że ktoś tutaj zna jej imię.- Witaj nieznajomy, jednak to ani miejsce ani pora na uprzejmości. Musicie opuścić tą cele natychmiast. -stwierdziła poważnie zaś Kronos zaśmiał się głośno. - Widzę mamy tu kogos oczytanego, uścisnąłbym Ci dłoń ale jak widzisz to niemożliwe.
- John... Ah tak! - rozmówca nie mógł być pewien, czy blondyn stroi sobie z niego żarty, czy przez przykrywkę niemalże idealnej anonimowości trudne było rozpoznanie go po samym jego imieniu.
Umysł strażniak równowagi zdawał się pracować na wyższych obrotach niż zwykle, prowadzenie dwóch rozmów jednocześnie zdawało się być ciekawym ćwiczeniem. - Kto wie, może jeszcze dzisiaj ją uściśniesz - roześmiał się blondyn.
- Jestem z Gortem i Puszką - wyznał, przyjmując że to nieco żartobliwe określenie będzie łatwiejsze do identyfikacji niż pełne imię, którym rycerz chciał się tytułować. - Z szybkim spotkaniem może być problem, chyba, że masz ochotę na lekki spacer - zaśmiał się, tym razem jednak zrobił to w myślach.
- W takim razie zaczekam, aż będziecie w mieście - John przez chwilę zawahał się zastanawiając się czy powinien im przekazać informację o Hanie, jednak zdecydował się przynajmniej na razie posłuchać Shiby. W końcu uratowała mu życie; przynajmniej tyle mógł dla niej teraz zrobić - Wiem w jaki sposób przedostać się do tuneli, którymi mamy udać się w dalszą drogę, mam też zezwolenie władz miasta na wejście tam i przykrywkę dla naszej eskapady
- Zezwolenie? - zapytał znajdującego się wysoko ponad jego głową akwizytora, będącego swoistą szarą eminencją tego zlepku przypadkowych osób, którzy mogą nazywać siebie “nakama”.
- To znaczy że lokalne władze, a co za tym idzie również strażnicy nie tylko nie będą nam przeszkadzać w dostaniu się tam, ale użyczą nam swojej pomocy... w pewnych granicach oczywiście
- Mhm. - strażnik podsumował, nie dając poznać po stanie swoich myśli, że tym co krążyło po jego głowie było jakiekolwiek przetrwanie tychże władz po tym, co może zaczać się tutaj dziać.
- Nie sądzę. -odparła Hera podchodząc do Fausta i dźgając o palcem w pierś.- Nie wiem po co tu przyszliście, ale mój ojciec pozostaje w swym więzieniu. Żyjecie tylko dla tego, iż to że znaleźliście to miejsce jest znakiem, że zasługujecie na coś więcej niż przypadkowa śmierć zupełnie nie związana z waszym przeznaczeniem.
Gort był nieco oszołomiony pojawieniem się kobiety o wyglądzie arystokratki. Nie, nawet ktoś taki jak on czuł że bije od niej znacznie potężniejsza aura i siła woli niż od jakiejkolwiek przedstawicielki płci pięknej którą kiedykolwiek spotkał.
- Hej, paniusiu! - zawołał pirat do bogini. - A co powiedziałabyś na to żebym urządził sobie z twoim ojczulkiem mały sparing? Obiecuję że nie zrobię mu krzywdy. Chcę tylko sprawdzić czy naprawdę jest taki silny jak mówi o nim Mądrala.
- Zamilcz głupcze, nie jesteś godny by tak do mnie mówić. -warknęła boginii a pirat w jednej chwili poczuł jak wysychają mu usta, jak gdyby nagle cały strach który tłumił przez wszystkie lata w swym potężnym sercu nagle uderzył zmasowanym ataku w jego serce.
- Ile to już lat minęło od waszego wyroku? - strażnik spytał będącej jakże wrogo nastawionej do niego bogini, która w ostatniej sprawie zdawała się go popierać.
- Niewystarczająco długo. -stwierdziła oschle Hera.
- Ohh, taka niewrażliwa dla własnego ojca? - zapytał nieco zdziwiony sytuacją blondyn. Chwilami cieszył się z powodu każdego grama wiedzy, którą posiadał, by zaraz po tym czuć coraz większy jej niedosyt. Może w stwierdzeniu, że trzeba być głupim, by być mądrym było dużo więcej niż ziarnko prawdy, zaś świadomość swoich braków niewątpliwie była pierwszym krokiem do pozbycia się takowych.
- Nie sądzisz, że można dać Kronosowi drugą szansę? - zarzucił kolejnym, nieco zbyt prowokacyjnym pytaniem.
- A czy ty dałbyś swojemu ojcu szanse po tym jak by pożarł Cię żywcem? -zapytała ironicznie Hera zaś Kronos wtrącił się nieśmiało do rozmowy.
- Chce zauważyć że wszystko grzecznie zwróciłem...
- Z pewnością znałbym go lepiej, niż Fausta III - zaśmiał się kontynując swój wywód. - Mimo wszystko żyjesz i masz się całkiem dobrze uzbrojona w biel damo. - dodał po chwili.
- Jeżeli ktoś co Ci ukradnie, a potem zostanie Ci to zwrócone, czy nie chciałbyś by złodziej poniósł karę? -odparła pytaniem Hera świdrując sylwetkę Fausta wzrokiem.
- Idąc tym tropem jestem złodziejem. - blondyn był radosny jak nigdy dotąd. Ot stało przed nim dwóch jakże potężnych bogów, zaś przekonanie Kronosa by użyczył chociaż cząstki mocy Gortowi mogło gwarantować powodzenie misji. Nie mówiąc już o przydatności pradawnego boga wśród znajomych...
- Cóż to za kara, gdy trzeba go pilnować. - zauważył. - Zarówno jego zdolności, jak i osób go strzerzących zwyczajnie się marnują. - dodał po chwili gorzkim głosem.
- Każdy więzień ma swych strażników. -prychnęła Hera po czym tupnęła tak że kilka płyt popękało, co było dziwny zjawiskiem zważywszy na odporność swoistego wystroju tego miejsca. - Ponadto zapominasz się strażniku, masz pilnować by ten świat był w równowadze zaś trzymanie mego ojca w tym miejscu gwarantuje by tak się działo.-dodała jeszcze oburzona.
- Curuś daj, że spokój chociaż porozmawiać z gośćmi byś mi dała. -mruknął znudzony wyraźnie mężczyzna. - A jak się zezłościsz to Ci się zmarszczki porobią i potem znowu przyjdzie twój mąż i będzie ciskać we mnie piorunami. -westchnął jeszcze niczym po ciężkiej imprezie.
- Widzisz, przybyłem tutaj z jednym z naginaczy ziemii - tu blondyn wskazał ręką na czarnoskórego wielkoluda. - Jeśli odnosisz się do mojej roli, to wiedz że rozwinięcie jego talentu ma bezpośredni związek z szerzącą się zarazą.- dodał po chwili.
- Kronosie, jeśli niszczyć, to uczciwie, nie bez możliwości obrony, tak? - zapytał.
- To wasze ludzkie sprawki, zaraza nie dotyczy nas bezpośrednio, to tylko i wyłącznie zmartwienie waszego ludu, ta kara zaś ma wyższą cenę i rolę. -odparła Hera, jednak nie była to błyskawiczna riposta, chwile zajęło jej namyślenie się co wykorzystał Kronos.
- Zniszczenie i stworzenie wszystko to się ze sobą łączy mój mały strażniku. -po czym zaśmiał się i dodał. - Aczkolwiek igrasz z rage of the woman a to nigdy nie jest dobrym wyjściem. -dodał z tą samą radością.- Potrafi to przysporzyć dużo niestrawności- dodał z chichotem.
- Jak bardzo chciałbym się z tobą zgodzić, dzierżąca nadany przez jednego z największych poetów opisujących wasze dzieje, tytuł dziecka. - rozpoczął blondyn. - Jednak Bogowie, jak i każde inne osobliwości czerpią swoją siłę z tego kto i w jaki sposób dba o ich pamięć, składa im hołd. - wspomniał jeden z faktów bogini, której naturalny kolor włosów zdawał się być odcienia kojarzącego się z gotowym do zbiorów zbożem.
- Co prawda byty tak potężne jak wy nie znikną z tego świata od razu - tutaj zatrzymał się, jakby nie będąc pewnym tego, co właśnie zamierza zrobić. Jeśli ktoś byłby wzorowym obserwatorem, mogłoby mu się wydawać, że blondyn kradnie jeden z atrybutów Hery - światło, emitując nieco białej energii ze swojego ciała. Mogło jednak być to tylko przywidzenie, czy może coś, co wykraczało poza normalną, ograniczoną trzema wymiarami powierzchnię?
- Upadek będzie powolny i coraz bardziej samotny - powiedział, zaś jego usta przyjęty dziwny, nieco ostry uśmiech. - Może nawet bogowie zaczną wtedy błagać o kata? - dodał, by po chwili, z nieco zdziwioną miną zwrócić się w kierunku Kronosa.
- Zmiana nie jest chaosem, tak jak stagnacja to nie równowagą, nieprawdaż El Rey da tierra? - najwyraźniej strażnik nie miał problemu z byciem, czy też udawaniem poligloty.
Kronos spoważniał nagle mierząc blondyna swym jednym wolnym okiem, nie odpowiedział jednak, milcząc łypał na swoją córkę która wyglądała na wyraźnie zamyśloną.
- Masz... -zaczęła nagle ważąc każe słowo. -...wiele do powiedzenia młody człowieku. Z twoich ust płynie wielka mądrość ale i wielka pycha. -stwierdziła powoli zbliżając się do Fausta i pochylając się lekko tak by spojrzeć mu w oczy, dopiero teraz do całej trójki dotarło jak wielką osoba jest Hera, jak gdyby w te kilka kroków urosła do rozmiarów prawdziwego giganta.- Ale czy twe czyny są tak samo odważne jak słowa? Czy nie jesteś tym który w chwili słabości, chwili gniewu wezwał na pomoc nas? Potężne byty by tylko uratować swoja marna godność, pychę która nie mogła znieść porażki? -mówiąc to Hera przykucnęła lekko tak że jej oczy ciągle były na poziomie wzorku Fausta. - Udajesz czy jesteś odważny. Jesteś mędrcem czy pysznym głupcem, który stara się udowodnić swoją mądrość, okaże się w twej następnej odpowiedzi. -mówiąc to wyprosotwała się i machnęła dłońmi niczym wprawny artysta. - Pozwolę wam na rozmowę ze swym ojcem ale pod jednym warunkiem. -po tych słowach na jej ustach wykwitł lekki uśmiech, tak dobrze znany herosom gdy bogowie ofiarowywali im możliwość zaznania potęgi. - Mówisz niczym przywódca, zachowujesz się niczym najważniejszy w tej sali mimo, że jesteś zwykłym robakiem. Tak więc czas byś pokazał kim jesteś naprawdę. Jest was tu trójka. -mówiąc to wskazała wszystkich z drużyny mimo że wcześniej całkowicie ignorowała Gorta i Calamitiego zupełnie ignorując ich ruchy jak i słowa. - Więc czas byś wybrał. Czas byś pokazał czy jesteś wodzem czy tchórzem. Wybierz wojownika, rycerza który pokona mego wybrańca, w walce na śmierć i życie, kogoś kto będzie w stanie pokazać iż jesteście godni rozmowy z mym ojcem. -mówiąc to powietrze zafalowało dookoła Hery. - Jednak prawdziwy dowódca musi mieć wybór, więc zdecyduj, czy chcesz wybrać wojownika pierwszy, ale dzięki temu zdecyduję o miejscu walki, czy może chcesz bym to ja przedstawiła pierwsza swego wybrańca, ale dzięki temu pozostawisz mi tez wybranie placu boju. -zakończyła dudniącym głosem, zaś Kronos zerknął na Fausta jak gdyby dając mu do zrozumienia że gra nie jest warta świeczki.
Faust rozłożył ręce na boki - co było idealnym podsumowaniem zarówno słów kobiety, jak i całkiem słusznej reakcji jej ojca. - Stawiasz mnie w sytuacji, w której każdy wybór będzie zły, ciekawe. - zaśmiał się blondyn, ciągle pewny siebie.
- Mędrzec uniknie walki, będzie więc tchórzem - zaśmiał się blondyn. - Zaś przyjmując wyzwanie, stanę się głupcem. - dodał po chwili nieco rozczarowany. - Wysyłając kogoś innego, by walczył w moim imieniu przyjmę możliwości wodza, nie będę jednak liderem odpowiedzialnym za swoich kompanów. - dodał po raz kolejny, prostując cztery palce jako wytyczniki kolejnych jego słów.
- Jestem tu, bo chcę porozmawiać z Kronosem - wyjawił po chwili nieco ciszej. - Rozmawiać - podkreslił raz jeszcze, po nieco głębszym oddechu. - Nie zawsze znaczy wysyłać kogoś na wolność, może chcę tylko ciekawszej dla niego, jak i dla mnie kary? - chociaż nie traktował pokazu zdolności oratorskich jako przemyślany punkt programu, niestety - tak wyglądały pełne patosu rozmowy z bogami.
- Jeden z tej trójki potrafi kształtować ziemię, szuka wyzwania, okazji do rozwoju - powiedział, spoglądając kątem oka na czarnoskórego. - Drugi szuka źródła swego smutku. - wskazał wzrokiem rycerza rozpaczy.
- Ja zaś dbam tylko o to, by niezależnie od wszystkiego, szanse były równe - powiedział, tym razem zachowując jednak grobową, czy może więzienną ciszę.
- Życie w zamian za rozmowę? - strażnik zakpił ze slów małżonki Zeusa. - Nie chodzi nawet o mnie, robaka, ale tak nisko cenisz zastępy swoich herosów? - wytknął rozmówczyni kolejny nietakt z jej strony.
- Nie jeden mędrzec pochwalał głupotę, ja zrobię więc dokładnie to samo. - wyjawił Herze swój prosty plan. - Jeśli zakład ma być uczciwy, to może ustalimy równe stawki? - zapytał chytrze.
- Twój wojownik, lecz nie jego żywot - powiedział, zaś w jego oczach pojawił się błysk narastających emocji. - Tak wiele pomniejszych bożków niemal umiera z braku mocy, może gdy odejdziesz będzie lepiej? - zadrwił.
- Jeśli twój wojownik mnie pokona, umrę. Jeśli ja go pokonam - uśmiech strażnika wystarczył za dokończenie sentencji.
- Nawet...bogowie... sprowadzają wszystko... do walki... smutne... - Calamity zadrżał dziwacznie wygięty do tyłu, tak jakby chciał żeby kręgi w kręgosłupie wróciły na miejsce.
- Ludzie... powinni szukać w was... ideałów...wsparcia...inspiracji... - Zbrojny kontynuował, zerkając na Herę. - Miast... tego... czerpiecie... radość z tego że my śmiertelnicy.... mordujemy się... for your entertainment... - Nawet Rycerz znał ten język. Wyprostował się na chwile okazując swój właściwy wzrost. - Gdybyście...chcieli... szaleństwo mogłoby zniknąć... od tak... Dzierżyciel rozpaczy pstryknął w palce, aż poleciało kilka iskier. - Byt... który decyduje... kto jest bogiem... a kto nie... ma dziwne poczucie... humoru... - Kończąc wypowiedź Calamity pokręcił głową w bardzo flegmatyczny sposób.
- Iwabababa! - zaśmiał się pirat, spoglądając jeszcze raz na Kronosa, a potem na Herę. - Więc jesteście jakimiś bożkami? To będzie ciekawe! Nie myślcie tylko że się was przestraszymy! Pokaż na co cię stać, paniusiu! Ten tutaj może nie wygląda na silnego, ale i tak wystarczy by skopać dupę twojemu pomagierowi!
Olbrzym stanął obok blondyna i poklepał go wielką łapą po plecach.
- Wiedziałem że odważny z ciebie gość! - rzekł Gort do swego towarzysza z dumą wypisaną na twarzy. - Daj im popalić, Mądrala! Tylko pamiętaj że ten tutaj jest mój.
To mówiąc czarnoskóry pogroził zaciśniętą pięścią w stronę Kronosa.
Hera zaśmiała się głośno kładąc dłoń na twarzy, by ewentualne łzy wywołane tym wybuchem śmiechu nie spłynęły dalej niż powinny. - Ty dalej nic nie rozumiesz Fauście. -stwierdziła po czym powolnym krokiem podeszła do Gorta i musnęła jego podbródek palcami, delikatnymi niczym świeży powiew wiatru. - Nie rozumiesz strażniku, że nie jesteś w pozycji do dyktowania warunków? Dalej nie zdajesz sobie sprawy w jakim miejscu się znaleźliście? - to mówiąc uśmiechnęła się do murzyna którego twarz badała po czym dodała. - Może nasz osiłek Ci to wytłumaczy, powiedz mi człeku czy byłeś kiedykolwiek w więzieniu? -zapytała Bogini pierwszy raz zwracając się bezpośrednio do Gorta.
- A żebyś wiedziała że byłem - potwierdził murzyn, krzyżując ręce na masywnej piersi. - I to w najgorszym i najstraszniejszym jakie kiedykolwiek zbudowano.
W tym momencie pirat jakby się nad czymś zastanowił i rozejrzał się jeszcze raz po sali zbudowanej z czarnego boskiego kamienia.
- Chociaż jak tera tak sem nad tym pomyślał, to pewnie twój ojczulek rzeczywiście ma tutaj gorzej niż miałem ja i moi nakama.
- O uzbrojona w biel - westchnął nieco głupawo blondyn. - Wspominałaś o równowadze, by zapomnieć o niej, gdy tylko uznasz to za stosowne. - wytknął po chwili jej błąd, nie odczuwając żadnej krępacji płynącej z rozmowy z boginią.
- Naprawdę twierdzisz, że warto poświęcić życie dla rozmowy? - strażnik równowagi zapytał po chwili Herę, nieznacznie przyśpieszając tempo swojej wypowiedzi. - Jeśli twierdzisz, że jestem niczym robak, to co ci grozi zmiana stawki? - zaśmiał się, jednak tym razem w roznoszącym się po więzieniu śmiechu nie było czuć powagi, raczej zew krwi godny kata. - Czy twierdzisz że robak pokona wybranego przez ciebie herosa? - podsunął rozmówczyni wniosek płynący z jego słów, co z całą pewnością dodatkowo umniejszyło godności jedzącej kozły(tak, stały epitet Hery).
 
Zajcu jest offline  
Stary 24-02-2013, 23:11   #126
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Fakty o równowadze - Część II: Pieprzyć zasady, jestem piratem!

- Zaraz wszystko zrozumiesz Fauście, bo nie wiem czemu wciąż powtarzasz o herosach, kiedy ja ich na myśli nie miałam. -uśmiechnęła się Hera a jej ręce spłynęły na masywna pierś Gorta niczym dłonie pożądliwej kochanki. - A powiedz nam mój miły... -wyszeptała do ucha pirata. - Jak byś nazwał kogoś kto bez pozwolenia strażników wchodzi do twej celi by z tobą porozmawiać lub Cie uwolnić. Jaka czekała by go kara?
- Uhakika ni - blondyn rozpoczął od dziwnego języka, nie tyle licząc na brak jego zrozumienia przez boginię, co po prostu podtrzymując zabawę więźnia. - Ktoś był tutaj przed nami - powiedział rozbawiony.
- Był na drodze... a nie w celi.-odparła lubieżnym głosem Hera zerkając na most i lekko przygryzając ucho Gorta.
-- Ma rację kido- stwierdził Kronos niechętnie. - Póki ktoś nie zajedzie z mostu może czuć się bezpiecznie. - po tych słowach przeniósł swe jedno oko na rycerza rozpaczy. - Wybacz, że przeze mnie zboczyłeś ale wyglądałeś tak zabawnie że nie mogłem sobie tego odpuścić. -stwierdził z szerokim uśmiechem widocznym na odsłoniętej części jego twarzy.
- Zabawnie...zboczyłem?!... czy ja się śmieje!? Warknął rycerz wskazując na kronosa.
- O CZYM TY GADASZ?! - ta wypowiedź bardziej przypomniała ryk potwora niż zwykły krzyk.
- O tym że z takim stylem nigdy nie znajdziesz dziewczyny. -odparł Kronos cmokając lekko ustami. - Nie myślałeś żeby zrzucić tą pokraczną zbroję i zarzucić jakieś wygodniejsze ubrania? Nawet ja żeby mieć co jeść musiałem się trochę małżonki naszukać... -zakończył z chichotem ale szybko umilkł pod srogim wzrokiem Hery.
Nawet Calamity zaczął się domyślać że prowokuje go do jakiegoś aktu agresji w jego stronę.
- Co...chcesz zyskać... z tej... prowokacji... - rzekł ponownie rycerz, prawie ignorując naigrywanie się z niego.
- A co próbuje osiągnąć swym życiem każda istota? Jak sądzisz নাইট*- odparował pytaniem więzień.
Zbrojny nie wiedział jak ma odpowiedzieć na to pytanie, zabulgotał tylko niezadowolony i odwrócił z powrotem wzrok na Herę.
- Spokojnie, paniusiu - powiedział Gort nie wiedząc za bardzo jak powinien zareagować, więc jedynie delikatnie chwycił kobietę za barki i spróbował odsunąć ją od siebie. - Nie wiem w co z nami pogrywasz, ale ja tu przyszłem na rozróbę, a nie na zabawy z kobitkami.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie chłopcze. -odparła odsuwając się lekko od Gorta z wyraźnie urażoną miną.
- Ah tak - zastanowił się pirat z wyraźną ulgą na twarzy. Widocznie nie znosił dobrze krępujących sytuacji. - Więc... nazwałbym go... sprzymierzeńcem? A sprzymierzeńców się nie karze... tak myślę.
- Dla tego mój ojciec jest dla was miły, traktuje was jak sprzymierzeńców. -odparła Hera z uśmieszkiem i kontynuowała temat. - A gdyby do celi wszedł w tym momencie strażnik. Kim dla niego byłby ten obcy?
- Pewnie intruzem którego trzeba złapać i postawić przed sądem - odpowiedział Gort, wzruszając ramionami.
- My... jesteśmy... tymi intruzami... Wtrącił zbrojny powoli chwytając za rękojeść.
Hera zaś radośnie klasnęła w dłonie. - Dokładnie, bystry jesteś puszeczko. -stwierdziła puszczając zalotne oczko do rycerza po czym zwróciła się do Fausta. - Tak więc nie walczysz o rozmowę, ona jest bonusem strażniku. Walczysz o wolność, nie z herosem zaś z innym więźniem. Czy próbowałeś stąd wyjść? -zapytała zupełnie zmieniając temat.
- Wiesz, Hero, podoba mi się twój sposób myślenia - strażnik ideału zwanego równowagą przemówił, tym razem wyciągając emocje z nieco innego bieguna swej własnej duszy. - Za wszelką cenę chcesz postawić się w sytuacji, w której każdy wynik jest twoją wygraną. - blondyn podzielił się swym spostrzeżeniem, tak jakby jej podstęp był oczywisty nawet dla osobników z końca drabiny zwanej zdolnościami intelektualnymi.
- Jeśli twój więzień wygra, intruz z głowy - blondyn kontynuował dopiero po krótkim westchnięciu, oraz napełnieniu płuc nowymi porcjami powietrza. Bogini miała nieco racji, jej moc, albo specyfika tego miejsca nie pozwalała odwiedzić pobliskiej winnicy w najszybszy z możliwych sposobów. Najwyraźniej sytuacja robiła się napięta, zaś ślepe podążania za instrukcjami uzbrojonej w biel zdawało się być coraz bezpieczniejszą opcją. Jednak nigdy nie chodziło właśnie o nie, raczej o coś, co przyświecało mu od dawien dawna.
- Jeśli zaś ja wygram, jeden z więźniów wiecznego więzienia odejdzie, by przepłynąć przez Styks - dodał po chwili, na wszelki wypadek, jakby nie będąc pewnym czy bogini jest świadoma każdego grama zysków płynących ze swej propozycji.
- Zaryzykuj coś, nie można zyskać nie stawiając czegoś na szali. - kusił niczym nie-do-końca boski wąż. - Tak, by umowie towarzyszyła równowaga - dodał po chwili, oblizując delikatnie swoje wargi. Postronni świadkowie mogli teraz podziwiać blondyna w pełnej krasie - jego koszula zaczynała delikatnie falować.
Zbrojny chwycił się za głowę, dyndającą bezwładnie do tej pory dłonią, jakby próbując zebrać i nie wypuścił z głowy kołatających się bez przerwy myśli. Chyba tylko jego silna wola powstrzymywała go od bestialskiego ataku na boginię. Oddech rycerza zaczął przyspieszać, do nienaturalnej prędkości...by nagle zastygnąć bez ruchu niczym ponury posąg, postawiony na cześć “nieszczęścia”. Z jego ust zaczęły wypływać niezrozumiałe dla nikogo słowa, które bardziej przypominały bulgot, niż jakikolwiek używany język. Zaraz po tym zachwiał się mocno, przy czym wygięty do tyły tak bardzo, że kuc który zdobił jego hełm musnął o ziemię. Dla postronnych było to dziwne z jakiego konta by na to nie spojrzeć, jednak dzierżyciel, rozpaczy wygięty w ten sposób przemówił.
- Dlaczego... istniejecie... - zaczął prostując się na chwilę, by znów powrócić do swej przygarbionej postury. - Nic... dobrego nie robicie... przynosicie tylko... nieszczęście... - Calamity łypnął fioletowym okiem na Herę. - A więc... i mnie... - Po tej wypowiedzi, wlepił wzrok w tajemniczy kamień po którym obecnie stąpali wszyscy zgromadzeni.
- Was... to bawi? Czy... cudze... cierpienie, żal...smutek... tak bardzo was... bawi... - Zbrojny spojrzał na swoją metalową rękawice, z nawet jemu nieznanego metalu, zaciskając i zwalniając powoli niewidzialny przedmiot. - Czy to... był kaprys... wam podobnym...że powstałem? A może wciąż... mieliście... za mało ludzkiego cierpienia... więc potrzebowaliście... “Avatara”. Czy to był... wasz kaprys...ze stałem się czymś mniej... niż człowiek, a jednocześnie... czym więcej? Na swej... drodze...spotkałem wiele... wykolejonych bytów... ale wy... - Uniósł palec w górę, wskazując wyraźnie na coś nad nim. - Jesteście... na pierwszym miejscu... zepsucia... Istoty które powinny...być prawe... to smutne, bardzo smutne... - Rycerz uronił pojedyncza łzę, nie z tych nieskończenie płynących z jego pustych jakby się mogło wydawać oczodołów. Ta była krystalicznie czysta, kiedy opadła na czarny kamień. - Błagam...nie przedłużajmy tego...chce stąd...wyjść... - Ponownie zwiesił głowę nie ukrywając psychicznego zmęczenia, jednocześnie zaciskając łapsko na rękojeści “Despair”, aż rękawica złowrogo zaskrzypiała. Wydawałoby się że miecz jest niezwykle zniecierpliwiony, drgając sporadycznie w dłoni właściciela.
Hera po słowach Fausta chciała wyraźnie odpyskować, lecz kolejny monolog tym razem wypływający z ust rycerza rozpaczy wyraźnie ją zaskoczył, o czym świadczyło nagłe ściągnięcie przez nią ust i lekkie uniesienie brwi. Nawet jej magia jak gdyby na chwilę zwariowała bowiem kobieta z giganta na powrót powróciła do normalnych rozmiarów, zaszokowana sposobem w jakim przybysz zwraca się do bogów... a może głęboką prawdą przed którą Bogini starała się ukrywać?
Czym jest równowaga? Czy można nazwać ją prawem, które gwarantuje równe traktowanie każdego? Jeśli istota jest traktowana przez innych z góry, powinna mieć prawo do tego samego. Kim jest ktoś, kto może decydować o potędze innych, o wpływie na nich? Czy strażnik nie powinien od czasu do czasu przypomnieć że równowaga daje prawo, by każdy wbił się na dowolny poziom, wykorzystując w pełni swój potencjał. Gdzie w oddali rumak pochodzący ze stajni Posejdona parsknął, jakby przytakując uczuciom kłębiącym się w duszy blondyna. Ten zaś chciał zniknąć, stając się sługą i panem wiatru w jednym. Pozycja uzyskana na świecie nigdy nie była stała, ulegała ona ciągłym zmianom. W końcu do czego dążyło szaleństwo, które obecnie zdawało się być największym zagrożeniem dla równowagi? Do, o Minerwo, ironio, oraz każda inna muzo z tego, jak i innych światów - absolutnej, niemalże całkowitej równości. Świata, w którym wszystko było utwardzone, a wszyscy tacy sami.
Chociaż wszystko działo się w jakże krótkim odcinku czasu, na twarz blondyna zdążył wypłynąć uśmiech, tym razem płynący jednak nie do końca z jego serca. Zdawało się, że jest to katalizator znajdujących się w nim emocji. Szczęścia. Zaskoczenia. Oraz narastającego zniecierpliwienia charakteryzującego kata przygotowującego się do wyroku, szukając jednak swej broni. Wiatr jednak odrzucił prośbę, jak i rozkaz. Zdawał się milczeć, tak jak i blondyn, który zamiast swego ruchu, będącego szybszym niż mrugnięcie oka. Jedynym, co ciągle było na miejscu, był on sam, stłamszony przez otaczającą go wielkość. Na skraju jego świadomości po raz kolejny pojawiło się coś, tak jakby blondyn miał zostać nie tyle użytkownikiem boskiej energii, boskim zabójcą, co raczej psychoterapeutą. Blondyn otworzył nieco swój umysł, badając istotę nowego, czy może starego gościa?
Wiadomość była zaś bardzo krótka...niczym więzienny gryps? A może po prostu rozmówca z niego żartował. Tak czy owak brzmiała ono następująco.
- By wygrać zrozum zasady więziennej Gry. Klucz, skład i kajdany. Krony - ostatnie słowo brzmiało niczym podpis. Po Kronosie jednak nie dało się niczego wywnioskować bowiem jak gdyby nigdy nic przemówił do zbrojnego.
- Czemu Bogowie powinni być prawi? -odezwał się Kronos, jednak po jego minie dało się wywnioskować, że tez traci trochę pewności siebie. - Jesteśmy bytami większymi od was, czy zabicie mrówki jest uczynkiem złym? Czy zamknięcie jej w słoiku i obserwowanie jak się męczy uznasz za grzech czy dziecięca zabawę, która pozwala młodym lepiej poznać świat? - to mówiąc krzesło więźnia podsunęło się do rycerza. - Zadałem Ci wcześ... -Kronos jednak nie zdążył powiedzieć bo o to w słowa wszedł mu Calamity.
- Czy znęcanie się... nad słabszym bytem... przynosi wam... radość...spełnienie? Wyjaśnij mi... proszę... - Rzekł bardziej ponuro niż zwykle, zwieszając nisko głowę.
Kronos lekko się uśmiechnął mówiąc. - Do tego zmierzam, mon bon, do tego zmierzam. -mówiąc to jego oko spoczęło na otworze w hełmie Calamitiego a on kontynuował urwaną myśl. - Pytałem Cię po co żyjemy. Każda istota żyje po to by cieszyć się życiem, by czerpać z niego radość. To nadrzędny cel istnienia. A czym że jest szczęście dla więźnia który w samotności siedzi już od tysięcy lat? Oczywiście kompan do rozmowy, nic innego nie może przynieść tyle radości co w końcu dialog z kimś. Nawet z mrówką. -mówiąc to przymknął oko i uśmiechnął się. - Radość jest samolubna. Przynajmniej dla Bogów..
- Nie powinno... was być... nie powinno...jesteście złem... nigdy wcześniej nie spotkałem... tak plugawej istoty… Rycerz poderwał głowę gdy przemówił Kronos.
- To wy nas stworzyliście. Jeżeli jesteśmy źli to za wasza sprawą. -stwierdził hardo uwięziony byt. - Kłamstwem jest, że Bogowie stworzyli ludzi na swoje podobieństwo. To wy stworzyliście nas wedle swej wyobraźni, wasze zmartwienia i wątpliwości podyktowały nam jak mamy wyglądać. Jeżeli jesteśmy parszywi i brudni to jest to tylko i wyłącznie wasza zasługa.
- Więc... trzeba... posprzątać... “po sobie”. - Rzekł Calamity wyciągając powoli miecz. Rycerz pogładził ostrze i przemówił bezpośrednio do oręża.
- Despair... wychodzi na to... że częściowo też... ponosimy winę... - Zbrojny przyłożył klingę do ucha. - Milczysz... zawsze milczysz...masz prawo do tego... - pokręcił głową, po czym wykona parę gwałtownych wymachów, przecinających ze świstem powietrze. Zaraz po tym, oparł miecz za szyją przybierając swoją postawę bojową. “Upadek z takiego wysoka, zaboli nawet Boga.” rzekł w myślach, dzierżyciel rozpaczy. Jego umysł był oczyszczony z niepotrzebnych myśli, wystarczył jeden impuls aby ta kupa metalu rzuciła się na tego który zwie się “Bogiem”. Nie miał pojęcia czy chociaż dotrze do krzesła gdzie jest jego cel, ale wiedział za to że nie może tak po prostu zostawić czegoś tak plugawego samemu sobie. - Twórca... może zniszczyć... swoje dzieło... nieprawdaż?... Mon...Bon -
- Hej! Mówiłem że on jest mój! - zawołał Gort, bez wahania chwytając otwartą dłonią za ostrze Calamitiego. - Prędzej czy później dostanie za swoje, a na razie pozwól mu mielić ozorem. Poza tym zobaczmy najpierw co wymyśli Blondas, bo żeby zabić boga musimy najpierw znać jego słaby punkt.
Nie wiadomo skąd pirat o czymś takim wiedział, ale wyglądał na dość pewnego siebie i zdecydowanie nie chciał pozwolić Calamitiemu na bezmyślne zaatakowanie Kronosa, który według Fausta posiadał moce podobne do niego samego i w tym momencie Czarnoskóry uważał go za swojego ostatecznego rywala. Po chwili zaś Gort zdał sobie sprawę, że z jego potężnej dłoni spływa struga krwi z rany powstałej od schwytania miecza.
Dało się usłyszeć głośne zgrzytnięcie zębisk rycerza, gdy Gort wszedł mu w drogę.
- Racja...przecież... go zaklepałeś... - Calamity stuknął się w hełm. - To było...bardzo samolubne... z mej strony... wybacz. - Z tymi słowami Despair spoczęło na barku rycerza. Mógł zaczekać...


Hera zerknęła na rycerza i uśmiechnęła się słodko. - Umknęło to mojej uwadze... Więźniowie nie mogą mieć broni. - po tych słowach pstryknęła palcami a Despair wyparował. Zniknął nagle z dłoni przeklętego rycerza, jak gdyby nigdy ko tam nie było Pożeraczka kóz puściła rycerzowi oczko po czym nagle przedstawiła nowa ofertę.
- Zależy wam na wolności? - to pytanie skierowane było do Gorta i Calamitiego. - Jeżeli tak mogę was puścić... o ile zostawicie tu swego blondwłosego kompana na kare aż po kres jego dni.
 
Tropby jest offline  
Stary 24-02-2013, 23:28   #127
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Fakty o równowadze: Bezinteresowność, część III

- Wench... - Rzucił rozeźlony rycerz, gdy jego oręż wyparował, po czym przemówił - Poprzednia propozycja... nadal aktualna? - Nawet nie brał pod uwagę pozostawienia tutaj Fausta, tym bożkom... inaczej nie potrafił ich już określić.
- Och.. - blondyn westchnął delikatnie, jakby wzruszyło go wstawiennictwo rycerza sławiącego wszem i wobec imię rozpaczy, nie ograniczając się w swym działaniu tylko do śmiertelników, zaczynając sadzić naczynie smutku i zwątpienia nawet w istotach boskich.
- Shall we play a game? - zacytował postać często przedstawianą jako błazna.
- Oż ty w mordę - murzyn popatrzył zdziwiony na krwawiącą dłoń, a potem na Herę. - Widzę że damulka lubi grać ostro. Ale chyba sobie żartujesz jeśli myślisz, że ja i Puszka się ciebie przestraszymy!
Mięśnie Gorta zacisnęły się do tego stopnia, że po chwili krwawienie samoistnie ustało, a pirat zezłoszczony pogroził bogini skąpaną w krwi pięścią.
- Dość już mam tych twoich gierek! Blondas przyjął twoje wyzwanie, więc skończcie wreszcie mleć ozorami i zacznijcie naparzać się po gębach zanim wszyscy umrzemy z nudów!
Hera spojrzała na Gorta, w taki sposób że ten nagle poczuł się jak gdyby trochę mniejszy. - Czyli uznajesz to że Faust stoczy ta potyczkę nawet wtedy gdy... -mówiąc to pstryknęła palcami a nagle czarne bandaże oplatające Kronosa zniknęły. -... nawet jeżeli to tego więźnia wybiorę jako swego czempiona?
Faust dopiero teraz zauważył co planuje Hera, od początku nie miała zamiaru dać im porozmawiać ze swym ojcem. Odejść czy zabić tego z którym chciało się prowadzić konwersacje... a może był jakiś sposób by oszukać Boginię?
- Podstępnie... można było się... tego spodziewać... - Warknął Calamity, odskakując nieco do tyłu. Nie miał broni, co nie znaczyło że był bezbronny. Ustawił się pozycji takiej jak zwykle to robi, gdy szykuje się do walki, z tym że jego dłonie ułożone były w taki sposób jakby gotów był rozerwać kogoś na strzępy. Poza otwartym konfliktem nie widział innej możliwości, jednak od jakichkolwiek działań powstrzymywała go wiara w Fausta i jego pomysłowość.
- Ochh.. - westchnął blondyn. - Słodkie, rodzinne spotkania. Niemalże czuję się jej członkiem. - Faust roześmiał się głośno, schylając się z pokorą, z której aż kipiała wieloznaczność. Właściwie to ten gest, będący dosłownie, oraz w przenośni ukłonem w stronę istot niemalże najwyższych w domniemanej hierarchii istnień, miał tak wiele zastosowań. Jednym z nich był krótki uśmiech, oraz próba nawiązania kontaktu mentalnego z Kronosem.
Kronos przeciągnął się i strzelił kostkami kilka razy otwierając na chwile swój umysł, tak by Faust mógł przekazać mu jakaś krótka informację.
- Może mały buncik przeciw pani klawisz? - blondyn roześmiał się w myślach, przesyłając tym samym informację drugiemu z więźniów.
- Gdy buntujesz sie przeciw jednemu, reszta fortepianu przybędzie. -odparł w myślach Kronos.
- Czy tej kompozycji można nadać inne tempo? - umysł blondyna zapytał, podtrzymując sprawnie metaforę. Blondyn podskoczył kilka razy w miejscu - może i nie było to potrzebne, ale chciał sprawdzić jak czuje się jego ciało. W walce “all-out” z bogiem nie powinien mieć szans. Tym, co pochłaniało umysł blondyna były trzy słowaw: “Klucz”, “Skład”, “Kajdany”. Błękitne oczy strażnika omiotły całe pomieszczenie raz jeszcze w poszukiwaniu czegoś, co może dać zajęcie pozostałej dwójce, lub też - pomóc mu uratować nie tylko siebie, ale i Kronosa.
- Niech to szlag! Ja go zaklepałem, ale to ty pierwszy przyjąłeś wyzwanie paniusi - jęknął pirat, uderzając się pięścią w czoło. Chyba nie był pewien kto w tej sytuacji powinien mieć pierwszeństwo w pojedynku z Kronosem. W końcu jednak doszedł chyba sam ze sobą do jakiegoś konsensusu, gdyż uśmiechnął się i zawołał:
- Dobra, już wiem co zrobimy! Blondas będzie z nim walczył pierwszy, a jak przegra to wtedy moja kolej! Może tak być, paniusiu?
Kronos już chciał odpowiedzieć Faustowi, gdy nagle Hera wybuchnęła głośnym śmiechem. Zasłoniła nawet usta, niczym dama, ale niewiele to dało. W czasie gdy sie śmiała, dłoń Gorta zarosła kamieniami, w dłoniach Calamitiego pojawiło się ostrze, a Faust poczuł jak wracają jego moce.
- Zdaliście. -stwierdziła z uśmiechem żona Zeusa. - Kluczem do zwycięstwa zawsze jest odwaga. -stwierdziła wystawiając do góry jeden palec. - Kajdany które nas ograniczają to ambicje i dążenie tylko do własnych celów, te zas zrzuciliście dochodząc do wspólnych celów. -to mówiąc spojrzała na Gorta który pozwolił by Faust walczył zamiast niego. - Skład, to niech na razie pozostanie tajemnicą bo jeszcze go nie otworzyliście, ale powoli zaczynacie wiedzieć gdzie go szukać. - bogini uśmiechnęła się lekko. - Rozmawiajcie z moim ojcem ile chcecie... ale nie ręczę za jego pomoc. - to mówiąc machnęła ręką w stronę ściany z której... na krześle wyjechał związany w bandaże Kronos. Ten zas który stał koło niej, powoli zaczął zmieniać się w muskularnego brodatego mężczyznę, Zeusa jak mniemał Faust.
Strażnik równowagi przymnął nieco oczy, najprawdopodobniej w celu utrzymania chociaż namiastki tego, co było tak zawzięcie przez niego bronione, zaś jego szczęka tylko z trudem pozostała na miejscu, nie wędrując z zawrotną szybkością w stronę podłoża.
- Gratuluję - odparł blondyn. - Tego się nie spodziewałem - dodał po chwili nieco mniej oficjalnie niż zwykle.
- Pomyśleć że sam gromowładny zaszczycił nas przy tej próbie - odparł jeszcze, rozglądając się po towarzyszach. Nawet jeśli on sam był teraz szczęśliwy, zaś jego wiara w towarzyszy mogła powoli zaczynać istnieć w zakamarkach jego serca, to obawy przed reakcją czarnoskórego były... conajmniej słuszne.
- Od teo jesteśmy, by sie nas nie spodziewać. -zasmiał sie Zeus gdy powoli znikał z Hea u swego boku. Faustowi jednak coś tu nie pasowało. Ten test był za łatwy... tak jak gdyby boska para chciała by grupka zdała go za wszelka cenę. Strażnik wiedział przecież że gdy legendarni herosi musieli udowodnić swą wartość, latami wykonywali we misje... a oni na dobrą sprawę po prostu tutaj przyszli.
Więc to była próba... tego rycerz akurat się nie mógł spodziewać. Obejrzał dokładnie Despair z każdej strony, upewniając się że to jego miecz, po czym wsuwajac go do pokrowca na plecach przemówił.
- Niebywałe... - powiedział to z lekkim zdumieniem w głosie. Poza tym Calamity nie wiedział nawet o czym rozmawiać, z Kronosem, o co go zapytać. Postanowił, że zacznie od tego pytania.
- Jak... powstrzymać szaleństwo? -
- A skąd mam to wiedzieć? -odparł więzień w sposób o wiele mniej uprzejmy niż ten którego odgrywał gromowładny.
- Krony, pytanie z innej beczki - odpowiedział blondyn, który najwyraźniej odzyskał już spokój umysłu oraz towarzyszącej mu wredoty. - Wskazówka była od ciebie? - zapytał po chwili.
- Nie, pierwszy raz was widzę. -odparł ojciec bogów.
- Kto mógłby chcieć cię uwolnić? - kolejne krótkie pytanie padające w kierunku pożeracza własnych dzieci, tym razem wzmocnione gestem ręką, próbując wskazać chociaż część umarłych ofiar.
- Dobre pytanie. Wiem, że nie był to człowiek, jakiś inny byt. Ale ciężko to określić, bandaże tłumią moją zdolność poznawczą a on dobrze się maskował. -odparł szczerze starożytny jeniec.
- Byt, posiadał więc normalną duszę? - blondyn kontynuował swoje pytania szukając czegoś, co mogło popłacić przyspieszenie siwizny jego głosu.
- Nie normalną... ale posiadał duszę, tego jestem pewny. -kontynuował odpowiedzi Kronos.
- Dziękuję - strażnik równowagi po raz kolejny kultywował tą ideę poprzez płynne balansowanie między zachowaniem godnym pogardy jak i tym, uznanym za odpowiedniem przez każdego z mędrców głoszących “kulturę”.
- Czemu nie posiadasz głosu? - zadał kolejne dziwne pytanie, którego jego “nakama” nie mieli prawa zrozumieć.
- Chędożeni oszuści! - wrzasnął Gort i rzucił się wymachując pięściami w miejscu gdzie zniknęli Hera i Zeus. - Już ja wam pokażę co znaczy kpić sobie z Czarnoskórego! Jeszcze mnie popamiętacie!!
Pirat przez dobrych kilka minut wydawał z siebie dzikie okrzyki i zadawał ciosy niewidzialnym wrogom nim w końcu się uspokoił, by z urażoną miną stanąć przed prawdziwym Kronosem.
- Więc tylko tamta damulka i stary zgred mogli cię uwolnić? Przeklęci, zapluci, kłamliwi bożkowie! A tak chciałem się z tobą zmierzyć... - rzekł murzyn z wyrzutem do tytana. - Jeśli jeszcze kiedyś jakiegoś spotkam, to najpierw przyłożę mu w czerep, a potem pozwolę gadać!
- Nie tylko oni ale dla nich było by to najprostsze. -odparł Kronos wzdychając głośno. - Co do głosu... Ci którzy stracili wolność nie maja prawo decydować o życiach innych. Tylko wolni mogą głosować.
- Twoja percepcja jest teraz osłabiona, jednak na pewno czujesz to, co dzieje się w ciele Gorta - blondyn bardziej stwierdził niż zapytał. Dziwiło go jak przeznaczenie mogło zacieśniać się wokół wybranych istnień. Grupa do której obecnie zdawał się należeć sprawiała że wszystko złego, jak i dobrego w okolicy spadało właśnie na nich. Strażnik nie wiedział czy to możliwe, jednak czuł że każdy z członków “drużyny” ma talent inny niż wszystkie magiczne zdolności.
Talent do pakowania się w kłopoty, niezależnie od tego, czy świadomie jak było to w przypadku latorośli jednego z wymarłych już klanów, czy zupełnie przypadkiem, zmieniając swoją błękitnoskórą płeć i zyskując kobiece atrybuty - tylko i wyłącznie przez pędzący pociąg zwany losem.
- No to co z nim robimy? - zapytał zniecierpliwiony wielkolud, jednak po chwili uśmiechnął się i uderzył pięścią w otwartą dłoń, wskazując tym samym że na coś wpadł. - Hej, skoro posiadasz takie moce jak ja, to może wiesz co muszę zrobić żeby stać się silniejszy? Wstyd się przyznać, ale tamten czarny dziwak prawie pokonał mnie i Puszkę, co znaczy że musze trochę przypakować. A słyszałem że bogowie wiedzą wszystko, więc nawet jeśli jesteś uwięziony, to na pewno znasz jakiś sposób żebym się wzmocnił!
Pirat wyszczerzył zęby, a następnie pochylił się nad Kronosem i zbliżył swoją twarz do jego, by złożyć mu ofertę w jego mniemaniu nie do odrzucenia.
- Wiesz, niedługo zamierzam zostać najgroźniejszym i najsławniejszym piratem tego świata. A komuś takiemu jak ty pewno nudzi się to siedzenie w pierdlu, więc mógłbym załatwić ci trochę rozrywki. Najładniejsze kobitki z egzotycznych wysp, najlepsze żarcie i napitki z całego świata... może nawet uda mi się dogadać z tamtą paniusią żeby dała ci przepustkę na kilka dni? Trochę dziwna z niej babka, ale zdawało mi się że na mnie leciała... No, co ty na to?
- Władający ziemią człek? Ciekawe, ciekawe... -stwierdził bóg, wysłuchawszy Fausta a następnie uśmiechnął się gdy Gort przedstawił mu swoja propozycję.- Urlopem bym nie pogardził... -stwierdził z cichym śmiechem, który jednak zdawał się mieć moc by poruszyć całe jaskinie. - Oczywiście, że istnieje sposób, trywialny, ale zarazem niezwykle trudny do zrealizowania. -mówiąc to oko wolne od bandaży, a czarne niczym noc spojrzało na pirata. - O ironio. Czarnoskóry wojowniku mórz, by stać się silniejszym musisz zjeść kamień. Czarny kamień, jeden z tych które stworzyłem będąc jeszcze u władzy. Te z których wykonano część tej sali. -mówiąc to rozejrzał się, bowiem rekami nie mógł wskazać otaczającej ich przestrzeni.- Te jednak nasycone są już magią mych dzieci więc nic Ci nie dadzą, jednak jeżeli uda Ci się znaleźć podczas twej drogi jakiś z mych tworów, zyskasz niezwykła moc...jednak ma to też swoją cenę. Ale to niech pozostanie niespodzianką. -dodał bóg z tajemniczym uśmieszkiem.
- Ty pewnie tez chciałbyś stać się silniejszy prawda? - zwrócił się Kronos, do Calamitiego.- Wyczuwam w tobie niezwykle dziwaczną moc rycerzu, zaś od twego miecza bije nieopisany wręcz smutek, właśnie ta rozpacz jest kluczem do twej siły. Boskie łzy. Padło ich sześc gdy moje dzieci w końcu uwolniły się z więzienia mego żołądka, każda łza należała do jednego z nich, każda którą ofiarujesz sobie lub twej broni uczyni jedno z was silniejszymi.- uśmieszek na twarzy więźnia podpowiadał jednak że i taki zabieg ma jakiś ukryty koszt.
Słysząc informację uzyskaną od Kronosa Gort wydał z siebie niekontrolowany okrzyk radości i uniósł w górę pięści w geście zwycięstwa.
- IWABABABA!!! Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz, gościu! Jeśli to zadziała to będziesz pierwszym na mojej liście do obsypania złotem gdy tylko zostanę Królem Piratów!!
Wyglądało na to że podekscytowany priat całkowicie stracił zainteresowanie rozmowami, gdyż natychmiast pobiegł w stronę schodów i gdy tylko znalazł się pod mostem, przyłożył dłonie do ziemi, a po chwili wyrosła z nich szeroka na metr kamienna kolumna na której stanął, ta zaś zaczęła się powiększać w bardzo szybkim tempie, unosząc tym samym Czarnoskórego w powietrze niczym winda.
- Dalej, Puszka! Nie ma co tracić czasu! - zawołał radośnie pirat. - Idziemy szukać tych czarnych kamieni i łez! Iwabababa! Przygotować działa! Żagle na maszt i cała naprzód!!
- Mam nadzieję że nasza wizyta była miłą odmianą od braku doznań - powiedział uśmiechnięty blondyn, zaś moment w ktorym ostatnie słowo rozbrzmiało wśród bogów, strażnik równowagi pojawił się przy czarnoskórym piracie.
- Do zobaczenia - jego pożegnanie zostało podkreślone przez głęboki ukłon w stronę bóstw.
- Do zobaczenia. -odparł z lekkim uśmieszkiem Kronos.
 
Zajcu jest offline  
Stary 25-02-2013, 20:27   #128
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wizyta

Shiba czekał przed gabinetem burmistrza dobry kawał czasu, niczym zwykły człek oczekujący an przybycie urzędnika któremu należy oddać tonę papierów, których tak naprawdę nikt nie potrzebuje. Kiedy niebieskoskóry przysypiał już powoli na krześle przed gabinetem, podszedł do niego stary kapitan, który stanowił jego łącznik z urzędową częścią Witlover. Przekazał on młodemu członkowi domu Pogody wiadomość że burmistrz źle się czuje i nie jest w stanie nikogo przyjąć. Jednak mina staruszka jak i wyostrzony zmysł zapachu kucharza dawały mu jasną odpowiedź na przyczynę złego nastroju zarządcy – alkohol. Burmistrz prawdopodobnie upił się do stopnia w którym prowadzenie jakichkolwiek interesów czy rozmów staje się niemożliwe, staruszek zaś przesiąkł zapachem gorzałki od samego przebywania w okolicy młodego władcy stolicy techniki.
Shibie nie pozostawało nic innego jak wrócić do swego zajazdu i tam przeczekać okres nietrzeźwości swego przyszłego rozmówcy.
Mieszkaniec Valhali położył się na łóżku i przymykając oczy dał upust zmęczeniu jakie wywołała w nim walka w podziemiach ratusza. Nie chodziło jednak o zmęczenie fizyczne, a to które trawiło umysł, ból po stracie przyjaciółki, śmierci którą przyniosły własne ręce.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3zTUtQKWEjM[/MEDIA]

Shibe dręczyły koszmary, po raz kolejny przeżywał walkę w ciemnościach, potyczkę w której odebrał życie Hany. Perspektywa była jednak inna, nie patrzył na bitwę swymi oczyma, spoglądał na nią z oczu czarnowłosej dziewczyny. To on był blada istotą, zaś to na co patrzył nie przypominało mu spokojnego osobnika jakim na ogół był. Nie chodziło o fizyczność, bowiem te cechy jak najbardziej się zgadzały, tak samo ubiór czy nawet sposób poruszania. Jednak oczy i mimika jego sennego „Ja” były powykręcane, rozbiegane, jednym słowem szalone. Tym razem to Hana była istotą która oparła się chorobie, przerażoną dziewczyną, atakowana przez ogarniętego umysłowa zaraza przyjaciela. A może tak też było w czasie normalnej walki, może to on był szalony i nie dostrzegł przez to normalności Hany. Może zamiast pomagać, niszczył? Zamiast prowadzić drużynę ku jej celowi, odwodził ją od odpowiednich decyzji?
Nie ważne ile razy walka w śnie była odtwarza, co robił w ciele Hany, zawsze kończyło się to śmiercią czarnowłosej. Za każdym razem zaś zamiast bólu czuł przyjemność, ale nie była to radość kobiety o imieniu niczym kwiat, nie była to radość jej niebieskórego oponenta. Bowiem z każdym powtórzeniem zgonu, w momencie gdy kobieta opadała na posadzkę, znowu patrzył na nią ze swego ciała, z rękami w jej krwi, obserwując jak życie ulatuje z dziewczyny. Wzrokiem chłonąc gasnąca istotę, trawiony przez wewnętrzny płomień, pragnący pożreć jej żywot, nacieszyć się ta traumatyczną rozkoszą. Za każdym razem zachowując się jak coraz większy potwór…

Shiba obudził się cały zlany potem. Całe ubranie kleiło się do niego, włosy zaś opadały mu na ramiona jak gdyby dopiero wyszedł z jeziora. Serce waliło niczym kowalski młot, o niewykute jeszcze ostrze, miarowo uspokajając się, pozwalając organizmowi wrócić do odpowiedniego rytmu. Mieszkaniec domu pogody, dyszał dobrą chwile i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z dwóch istotnych rzeczy. Pierwsza z nich było słońce powoli zachodzące na linii jaskini w której znajdowało się miasto. Shiba przespał cały dzień, widać był bardziej zmęczony niż wskazywała na to jego aparycja. Drugim elementem który zarejestrował było to co wyrwało go ze snu – pukanie do drzwi.
Niebieskowłosy jeszcze chwile otrząsał się ze swego stanu i dopiero po chwili wyraził zgodę na to by tajemniczy pukacz wkroczył do małego pokoiku.
Gość który stanął w progu nie był zaś niebieskóremu znany… aczkolwiekod razu poczuł wewnątrz siebie, że należy nań uważać.


Była to drobna krucha osóbka, której płeć ciężko było określić przez warstwy ubioru zasłaniające elementy po których najprościej można było taki wniosek wysunąć. Strój cechowała duża ilość skórzanych pasów umieszczonych wszędzie gdzie się dało: na rękawach, butach i całej ciepłej kurtce. Twarz przybysza była niesamowicie blada co wspaniale kontrastowało z płomiennymi rudymi włosami, wypływającym spod kaptura niskiego jegomościa. Niesamowicie podkrążone oczy wskazywały w niechybny sposób na brak odpowiedniej dawki snu, jaką każdy winien zażywać w ciągu dnia.
- Czy…ty…to…Shiba? –zapytał cichym głosem, w którym każde słowo brzmiało jak ziewnięcie.

Zasadzka!


Trójka osób od siebie tak różnych, a jednocześnie zżytych kroczyła ciemnym korytarzem w stronę kanałów, skąd mogliby wreszcie opuścić boskie więzienie. Faust, blondyn który w normalnych okolicznościach nawet nie zwróciłby uwagi na osobę tak prostą jak jego kompan Gort. Pirat, potężny i nieokrzesany niczym sama definicja tego słowa, oraz rycerz który milcząc niósł na plecach swój ogromny miecz, na barkach zaś starożytne dziedzictwo. Grupka, która nie bała się niczego, która śmiała się w twarz przeciwnością, stanowiąc jednocześnie główna siłę uderzeniową powołanej do życia drużyn walczącej z szaleństwem.
Gdy tylko stopy odkrywców starożytnego więzienia stanęły w rzece odchodów i nieczystości Gort wyciągnął ręce a już po chwili ziemny pilar wyniósł całą trójkę w zaułku niedaleko miejskiego ratusza. Wynikało z tego że więzienie Kronosa znajdowało się dokładnie pod siedzibą władz tego miejsca, zwykły przypadek a może cos znacznie bardziej skomplikowanego?
Tak czy siak, sporo czasu zajął im pobyt w więzieniu, czyżby zakrzywiało ono w pewien sposób czas, a może Hera wycięła im delikatny żart zaburzając ich percepcję? Tak czy siak był już wieczór, a słońce zachodziło leniwie na horyzoncie, śmiałkowie zdawali sobie sprawę że w przeciągu najbliższych dni będą musieli opuścić ta mekkę techniki by kontynuować swoją zbawiająca świat podróż.
Po opuszczeniu podziemi Calamity lekko zachwiał się na nogach – wszak przebywał w pobliżu boskich kamieni najdłużej, te musiały go w jakiś sposób osłabić.
- Nie martw się puszka zaraz się kimnie… –huknął wesoło Gort uderzając rycerza w plecy potężnym łapskiem, jednak nie dane mu było zdania dokończyć.
Z mroku nadleciała butelka, która gruchnęła prosto w rycerza niosącego rozpacz, rozbijając się i uwalniając tym samym chmurę dziwnego dymu. Faust którego wiedza wykraczała po za kanony zwykłych śmiertelników od razu rozpoznał substancję – był to silny środek odurzający. Posiadacz czerwonej koszuli od razu wyskoczył po za zasięg oparu, Gort zaś ryknąwszy wściekle od razu ruszył w stronę z której nadleciał podstępny atak – widać jego potężne ciało za nim miało sobie truciznę. Gorzej jednak było z Calamitym, którego osłabiony organizm nie wytrzymał tak silnej dawki specyfiku, a rycerz osunął się na kolana, by po chwili rąbnąć w ziemię hełmem, zatapiając się w krainie przymusowego snu.
Z cieni zaułka wyłoniły się zaś trzy osoby, zwinie i szybko, odcinając obie drogi wyjścia z tej uliczki. Przy Fauście stanęło dwóch, eleganckich i niezwykłych.


Jednym był łysiejący mężczyzna o przysłoniętych ustach, ubrany w elegancki garnitur z cienkim krawatem manifestującym swoja czarna barwę na tle białej koszuli. W jednej ręce trzymał butelkę stylizowana na wino, w drugiej tliło się cygaro, co najbardziej charakterystyczne jednak było to iż na jego plecach znajdowała się olbrzymia butla, niemal tak wielka jak on.
Drugi z oprawców miał białe włosy, zaś jego oczy o fiołkowej brawie błądziły łakomo po kieliszku wypełnionym winem. Jego strój stanowił długi płaszcz o złotych zdobieniach, z lilia przypięta na miejscu typowym dla butonierek, koszula jak i spodnie kolorystycznie pasowały do tego pięknego kwiatu jak i włosów osobnika. Uszy co zauważył Faust były lekko spiczaste co mogło sugerować elfie pochodzenie tego szczupłego jegomościa.
Na drodze Gorta stanął zaś mężczyzna któremu do elegancji było daleko.


Ten wysoki mężczyzna odziany w kimono stał pewnie z rękami ułożonymi na piersi. Kita rudych włosów szorowała po ziemi za nim, dając złudzenie falującego zboża które zdobiło jego zielone kimono. Na stopach miast butów założone miał typowe japońskie Geta, zaś u pasa zwisała mu kartka z chińskimi znakami ochronnymi. Ręce jegomościa zawinięte były w bandaże, co w połączeniu ze strojem pozwalało twierdzić iż jest to jakiś znawca sztuk walk. Ostatnim elementem jego stroju był szeroki słomkowy kapelusz, który niemal całkowicie przysłaniał jego twarz.

- ładny wieczór prawda? –spytał głosem przesiąkniętym chrypą mężczyzna w garniturze. – Wybaczcie Panowie… ale jesteśmy tu by was porwać. –stwierdził bez ogródek.

Koncert


Nadszedł wieczór, a John wraz z resztą gości czekał w kolejce by zająć swe miejsce w teatralnej sali gdzie odbyć miał się koncert wielkiego muzyka Tokau Monue. Wężyk ludzi ( i nie tylko przedstawicieli tej rasy) zwolna przesuwał się ku kasjerowi który skrupulatnie sprawdzał bilety na tą uroczystość, by potem unosząc czerwoną wstęgę wpuszczać pary jak i samotników do budynku.
Przedstawiciel handlowy bez problemu dostał się do środka i zajął miejsce w pierwszym rzędzie, tuż naprzeciw sceny, jeden rzut oka przez ramie wystarczył by stwierdzić że sala będzie pękać w szwach.
- Przepraszam mógłby Pan przesiąść się na moje miejsce? To, to zaraz obok Pana, a ja chciałbym siedzieć obok mej żony, niestety kupił pan bilet przed nami i nie było już tych obok siebie. –zwrócił się ktoś do Johna. Ten zgodził sie bez problemu, czemu miałby odmawiać mężczyźnie który chce spędzić wieczór z małżonką, zwłaszcza, że chodziło o tylko jedno miejsce obok, co zupełnie nie zmieniało komfortu płynącego z oglądania. John powstał i zmienił swe siedzisko dopiero teraz uświadamiając sobie jak dziwaczna para go o to poprosiła.



Mężczyzną który w podzięce skłonił się przed Doe był szerokiej postury… zombie? Jego twarz przypominała pokrytą pęknięciami czaszkę, z długą zaszytą szramą przechodząca przez lewe oko mężczyzny. Uśmiechał się szeroko, a jego płonące czerwienią oczy zwrócone były na towarzyszącą mu kobietę. Na głowie zarzucony miał rudy tupecik, a ozdobny szal dodawał szyku jego i tak drogiemu garniturowi. W lewej dłoni trzymał pięknie wykonaną laskę, zakończoną dużym czerwonym klejnotem, sama ręka jednak do pięknych nie należała, były to bowiem same kości. Osobni wydawał się jednak całkowicie pokojowo nastawiony bowiem zajął miejsce oddalone o jeden fotel od Johna, na ten zaś usiadła piękna młoda kobieta.


Na głowie miała letni kapelusz białego koloru, który skrywał krótkie zielone włoski, których kilka kosmyków dzielnie próbowało się spod niego wyrwać. Suknie w kolorze nakrycia głowy, odsłaniała ramiona, oraz gustownym wcięciem na wysokości piersi, zachęcała męskie spojrzenia do wędrowania w tamte rejony. Wizerunku dopełniały bialutkie szpilki na zgrabnych nóżkach kobiety… jedynym co nie pasowało do tego wspaniałego obrazka był długi i gruby wężowy ogon, który zwinęła sobie na kolanach, by nie przeszkadzać nim innym widzą.
- Jeszcze raz dziękujemy. –powiedziała delikatnym głosem i uśmiechnęła się do Johna przyjaźnie, po czym zajęła się rozmowa ze swym partnerem o sprawach zupełnie trywialnych, jak ostatni posiłek w restauracji i wystrój mieszkania. Miłość nie jedno ma imię jak to mówią, a nawet Zombie i skorpena do szczęścia prawo mają.

Gdy sala w końcu zapełniła się mieszkańcami i turystami, światła przygasły o rozmowy ucichły, koncert zaś się rozpoczął.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=sBBReuk7mUw[/MEDIA]

Na początku zagrali mniej znani artyści, skrzypkowie i organiści, którzy naprawdę reprezentowali wysoki poziom, miło słuchało się ich utworów które pozwoliły odpłynąć zmartwieniom i troska w daleki rejs. Mimo to jednak wszyscy oczekiwali pojawienia się gwiazdy wieczoru, której recital zbliżał się coraz to większymi krokami.

W końcu gdy ze scen zszedł ostatni z solowych skrzypków, sale wypełnił nagle lekki blask niebieskiego światła, padający ze specjalnie przygotowanych na ta okazję nowoczesnych lamp. Kurtyna zaś uniosła się, a na scenę wkroczył nie kto inny jak sam Tokau Monue.


Ubrany w idealnie skrojony garnitur i czerwoną koszule, młodzieniec o białych niczym śnieg włosach. Na jego widok od razu wybuchły entuzjastyczne oklaski, zaś artysta skłonił się w stronę widowni, w uśmiechu obnażając swe ostre zęby. Dopiero teraz John zobaczył iż uzębienie mężczyzny jest niezwykle podobne do tego które reprezentował Shiba, czyżby muzyk był w jakiś sposób powiązany z ludem Valhali?
Tym jednak co naprawdę rzuciło się w oczy przedstawicielowi handlowemu, okrywając jego umysł cieniem zwątpienia były oczy muzyka. Czerwona barwa nie była może czymś czego należało się bać, wszak istniało wiele ras u których był oto normalne. Zresztą dzieliło go zaledwie miejsce o zombiego arystokraty, więc oczy o barwie rubinu były tu najmniejszym problemem. Jednak w tym spojrzeniu cos się tliło, coś czego rozwinięta formę John widział u kruczej wiedźmy – obłęd. A może była to po prostu gra świateł i jedynie złudzenie?
Artysta skłonił się jeszcze raz po czym zasiadł do swego instrumentu jakim było pianino a jego palce zaczęły tańczyć po klawiszach zalewając uszy zgromadzonych naprawdę wspaniałą muzyką…

Po godzinie nieprzerwanej gry, nadszedł czas na przerwę by wirtuoz mógł chwilę odpocząć a widzowie odświeżyć się. John był naprawdę pod wrażeniem gdy opadała kurtyna. Monue grał niczym prawdziwy mistrz, nie dziwota że jego koncerty były tak popularne. Gdzieś na granicy słuchu przedstawiciel handlowy usłyszał jak zombie informuje swoja partnerkę iż zaraz wróci, bowiem wzywa go potrzeba która wykonać można jedynie w latrynie. Wężowa dama ucałowała go w policzek, po czym odwróciła się w stronę swego sąsiada którym był John.
- Jak sssię Panu podobała pierwssssza część? –zapytała sycząc lekko przy wypowiadaniu każdego „s”. Johnowi jednak nie dane było odpowiedzieć, jeszcze nie teraz, bowiem w momencie gdy ostatnia głoska zadrżała w powietrzu cos łupnęło mocno o dach teatru, a w suficie powstała nagle sporych rozmiarów dziura. Tyn posypał się na przerażonych gości, zaś przez powstały otwór do sali wleciała dużej wielkości metalowa kula.


Obiekt wykonany w misterny sposób, okryty warstwą kilku ostrych ochronnych kolców z wielkim kryształem w centralnej części który rzucał jasne światło na zebranych gości. Kula wydała kilka dziwnych dźwięków, po czym nagle otworzyła się a z jej wnętrza wystrzelił szereg metalowych macek, które błyskawicznie owinęły się dookoła kosztowności najbliższych osób. Jedną z ofiar była wężowa kobieta siedząca koło Johna, macka chwyciła za perłowy naszyjnik która ta miała na szyi, zielonowłosa zaś złapała go w swoje drobne rączki nie chcąc oddać ozdoby złodziejowi. Problem leżał w tym że nikt po za Johnem nie zwrócił uwagi na ostrza które powoli poczęły wyłaniać się z wnętrza kuli, zapewne po to by szybko unieszkodliwić stawiających opór osobników. John musiał podjąc decyzję, uciekać czy może bohatersko bronić nieznanych mu gości na spektaklu?

Zimne zmysły


Zbliżał się wieczór a Elathorn wchodził zirytowany po mieście. Nie dość, że burmistrz spił się do takiego stopnia że nie dało się dziś już z nim rozmawiać, to jeszcze opisy rzeczonego Boba, okazał się tak bardzo niedokładny, że mag nie był wstanie znaleźć mężczyzny. Nic nie dało czekanie w ratuszu na przyjaciele burmistrza, czy też chodzenie po pobliskich zajazdach – Witlover było zbyt duże by od tak znaleźć jednego mężczyznę.
Dla tego tez dzień minął mu na snuciu planów nad odbiciem wysypiska, oraz an szwędaniu się po mieście, w między czasie udało mu się tanio zjeść w naprawdę dobrej knajpie, oraz dowiedzieć się od kapitana straży o zgonie podejrzanej o szaleństwo dziewczyny.
Ta sprawa trochę go zaciekawiła, pokonał ją bowiem niebiesko skóry szlachcic, mimo że wcześniej dziewczyna dziesiątkowała straże miejskie. Widać Shide który przybył latająca koleją nie był byle kim, warto byłoby się z nim spotkać, mógł okazać się cennym sojusznikiem.
Lodowy mag miał już ruszać do swych kwater, bowiem słońce niechybnie zachodziło na horyzoncie, gdy nagle poczuł cos dziwnego. Skupisko naprawdę silnej energii magicznej, cos czego w tym mieście nie wyczuwał od dawna. Dochodziło z pobliskiego zajazdu który zdawał się być normalnym, niewyróżniającym się niczym miejscem, jednak nieskrempowana energia magiczna wręcz buchała teraz z jednego z pokojów. Warto byłoby to sprawdzić, bowiem jeżeli był tam jakiś mag o takim potencjale to niezatrzymany teraz, mógł wprowadzić sporo zamieszania w miasteczku, które tak ukochali sobie mechanicy. Aczkolwiek nie miał zapisanej w umowie sprawdzania wszystkich podejrzanych zdarzeń, więc była to jedynie kwestia jego wyboru.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 01-03-2013, 15:51   #129
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Śpiący książę
(Czyli słodycz i złe sny)

Lekko garbiąc się na łóżku Shiba przecierała oczy przyglądając się osobie, która postanowiła ją odwiedzieć. Wzięła parę razy ciężki oddech. Co jak co ale teraz z chęcią pozrzucała by z siebie ten koszmar dawką godziny rozmyślań filozoficznych i kilkoma szklankami zimnej wody.
- Tak. - odparła w prost i oparła głowę na kolanie. - O co chodzi?
Postac nie odpowiedziała...bowiem przysnęła na stojąco co zdradzał charakterystyczny bąbelek unoszący się z nosa. Gdy ten urósł do odpowiednich rozmiarów pękł z cichym “pyk” co obudziło dziwnego osobnika, który otrząsnął się nagle.
- Ty...jesteś...Shiba? -zapytał zaspany jak gdyby zapomniał, że pytanie to już padło z jego ust.
Niebieskoskóra zamrugała kilkakrotnie
- Tak.. - powtórzyła spokojnie. Jej niespodziewany gość wydawał się mieć dosyć interesujący charakter.
- A...więc...to...dla...Ciebie... -mówiąc to osobnik uniósł koszyk, który stał dotychczas na ziemi zasłonięty przez ściany. Był to zwykły wiklinowy pusty kosz. - Miały...tu...być... - tutaj nastąpiło bardzo głośne i długie ziewnięcie, po którym osobnik przetarł wolną dłonią oczy i kontynuował. -...owoce...ale...wszystkie...zjadłem... -stwierdził wyciągając w stronę dziewczyny pusty już prezent.
Dziewczyna nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Kimkolwiek był gość radowała ją jego obecność.
- Hahaha! - wzięła koszyk jak gdyby nigdy nic. - Nic się nie stało. Sidhe nie są w stanie jeść owoce. - uśmiechnęła się. - A więc koszyk dobrego humoru. Miło z twojej strony. - uśmiechnęła się. - To prezent od ciebie? W sumie kim jesteś? - spodziewała się, że śpiący to raczej chłopak na posyłki. Zapytała jednak w ten a nie inny sposób.
Chłopak na chwile zawiesił się, jak gdyby spał na jawie dopiero po kilku sekundach odparł swym zaspanym tonem. - Jestem...Krio...to...znaczy....w...moim...ojczysty m...języku...energiczny. -przedstawił się i wykonał delikatny ukłon. A dokładniej pochylił się, przysnął na chwilę by ponownie po pęknięciu bąbelka wyprostować się do poprzedniej pozycji. - Prezent...jest...od...tajemniczego...wielbiciela.- to mówiąc wskazał kartkę na koszyku która faktycznie była w ten sposób podpisana.
- Nie lubię tajemnic. - odparła niepoważnie dziewczyna. - Wyglądasz na zmęczonego. Mogę ci się jakoś odwdzięczyć za fatygę? - Uśmiechnięta odstawiła koszyk i wstała z łóżka aby się wyprostować. - Mogę zrobić ci coś od jedzenia albo..nie wiem. - wzruszyła ramionami nieco obojętnie. Chłopak był zabawny.
Chłopiec, czy tez kobieta ponownie zawiesił się wlepiając tępo spojrzenie w przestrzeń przed siebie. Shiba mogła zastanawiac sie czy to przez jego tendencje do zasypiania...czy tez przez jej koszulkę która mokra od potu dośc ciasno opinała teraz biust dziewczyny. Tak czy owak chłopaczek po chwili zamrugał i ziewając stwierdził.
- Emmm.... - zas po tym głębokim zdaniu poszperał w kieszeni skąd wydobył pomiętą karteczkę. - Bardzo...chciałbym...zostać...członkiem...wasze j... -zaczął beznamiętnym głosem odczytywać z świstka papieru. -...ekspedycji. Jestem...przydatny...i...dzielny. Ma...to...zabrzmieć...przekonywująco..ty...idiot o... -zakończył po czym kilka razy zamrugał i ziewając dodał. - Tego...ostatniego...chyba...nie...powinienem...czy tać. Uznajmy...że...tego...nie...słyszałaś... -dodał lekko speszony.
Shiba zmrużyła oczy przyglądając się chłopcu. Był dosyć...osobliwy. Można nawet powiedzieć "słodki". Z jednej strony miło by było mieć takiego towarzysza z drugiej niekoniecznie nadawał się on do walki z szaleństwem.
- Hmm... - Niebieskoskóra przekształciła safaię w garnek i przewiesiła go nad kominem, podpalając go.* Miała zamiar zagotować nieco wody.
- No nie wiem, nie wiem. Rozumiem, że on moim wielbicielu nie możesz mi dużo powiedzieć? - spytała. - Powiedz mi trochę o sobie. Wiesz co to za ekspedycja? I czy masz jakąś broń albo znasz się na magii?
-Znam... się... na... magii... -odparł chłopak po czym wkroczył do pokoju, i opadł tyłkiem na łóżku, zaś na jego twarzy pojawiły się nikły uśmiech gdy tylko poczuł pod sobą pościel. Jego dłoń zaś szybko wyjęła ze spodni kolejną karteczkę.- Eskpedycja...ma...na...celu...pomoc...światu...i. ..ochronienie...go...przed...szaleństwem. - mówiąc to jego powieki lekko opadły jak gdyby usilnie walczył ze snem, zaś po chwili pojawił się autograf tego osobnika-bąbelek z nosa.
- Oh... - uśmiechnęła się niebieskoskóra. Miała szczerą nadzieję, że nie zna się na niczym, albo szermierce. Wtedy po prostu zabrałaby mu broń. Magii nie potrafiła uciszyć.
Zdjęła wodę znad kominka i wsypała do niej kawę. Trochę pomieszała i przelała do kubka, Safaię zmieniając w drugi.
Z uśmiechem podeszła do chłopaka podając mu kubek, a samemu popijając z safaii. - Masz, pobudzi cię.
Ten jednak nie zareagował chrapiąc cicho, z zwiotczałymi ramionami i opuszczoną głową, jak gdyby w ogóle nie słuchał co mówi do niego dziewczyna, pogrążony w swych sennych amrzeniach.
Shiba zamyśliła się przez moment...Niech ją cholera weźmie jeżeli Kiro nie jest magiem snów.
Nie było innej opcji przy jego skłonnościach. Cóż, skoro się wystawiał do niebieskoskóra niekoniecznie chciała bawić się z nim w podchody.
Delikatnie zbliżyła się i zawisła nad nim z nieszczerym uśmiechem. Oblała go kawą zmieniając Safaię w sztylet który zbliżyła do jego gardła, czekając aż postać wykaże ślady wzbudzenia.
- To wyjaśnij mi kim jest mój adorator i skąd wiesz o celu naszej wyprawy? - pewnie przeczytał w gazecie. W końcu to sekretna misja.
- Ałałałalałałaała! -krzyknął nagle rozbudzony chłopak, i zaczął machać rekami jak gdyby odganiał się od much, Shiba zas dostrzegła że gorąca kawa nagle całkowicie ostygła, by po chwili zmienić się w kawowe lody, na ciepłym kapturze chłopaka. Kiro chyba nie za bardzo zdawał sobie sprawę ze sztyletu przy jego gardle, bo zamrugał kilka razy patrząc na Shibę jak gdyby nad czymś intensywnie myślał.
-Czy...dałem...Ci...już...prezent?
- ..."tajemniczy" i "świadomy twoich sekretów" znaczy tyle samo co "potencjalne zagrożenie" - objaśniła mu w prosty sposób niebieskoskóra starając się ułożyć tak aby w miarę możliwości zablokować mu potencjał ruchowy. - To trochę za mało. Tak się składa, że urodziłam się z zdolnością racjonalnego myślenia. - trochę było w tym obelgi.
- Czy...ja...właśnie...zostałem...zakładnikiem? -zapytał lekko zdziwiony chłopak niewyrażając żadnych chęci do ucieczki, czy walki o swoją wolność.
- Tak. - chłopak naprawdę był powolny w myśleniu. To, co momentami mogło być czarujące, w praktyce niekoniecznie było użyteczne. - Powiesz mi wszystko o sobie i tym całym "tajemniczym wielbicielu" albo zostaniesz moim zwierzakiem-tragarzem póki ten sam się nie ujawni. - przedstawiła mu sprawę jasno.
- Wow...zawsze...chciałem...być...zakładnikiem! -stwierdził z lekkim podekscytowaniem chłopak. - Em...a...jak...powiem...to...będę...mógł...iś ć...z...wami? -dopytał się jeszcze Kiro.
Shiba zamrugała kilkakrotnie.
"przyjaciół trzymaj blisko a wrogów jeszcze bliżej". Zacytowała nie będąc do końca pewna czy przysłowie dokładnie tak szło. Jakby nie było, kimkolwiek był wielbiciel to jeżeli Kiro nie będzie z nimi, nie ujawni się i spostrzeże, że Shiba ma mózg.
- ...Tak... - odparła w końcu.
- Hura... - było to chyba najmniej entuzjastyczny i ogólnie najbardziej leniwy objaw radości jaki dziewczyna widziała kiedykolwiek. - A...więc...wszystko...o...mnie...urodziłem...si ...12...lutego.... -rozpaczął powoli chłopak chyba zbyt dosłownie rozumiejąc polecenie niebieskoskórej.
….Myślała o tym aby mu przerwać jednak stwierdziła, że go wysłucha. Kto wie, w końcu był na swój sposób ciekawy no i dowie się dokładnie skąd poznał jej wielbiciela. Nie zabierając mu spod gardła sztyletu spoglądała na niego wsłuchując się w opowiadanie.
Była to historia dość długa, opowiadana powoli i przerywana sporadycznym przysypianiem zakładnika. Dziewczyna dowiedziała się jednak sporo, przede wszystkim o tym że w pewnym sensie pochodziła z podobnych ziem co śpioch oraz że byli w tym samym wieku. Chłopak pochodził z dalekiego południa z krainy bliźniaczo podobnej do Valhalii, lądów skutych wiecznym lodem. Tutaj trafił kompletnym przypadkiem, bowiem zasnął pewnego dnia w pracy, a że zajmował się załadunkiem paczek na statek, to w ładowi przespał cała podróż i odnaleziono go dopiero w porcie. W przeciwieństwie do Side lud z którego pochodził Krio miał naturalne predyspozycje do magii, jednak ich ciała nie przechodziły ewolucji a kuchnia stała na dość niskim poziomie. Do Witlover dotarł w podobny sposób, czyli przespał sporą część swej wędrówki na wozie z sianem, kiedy w końcu tu dotarł postanowił znaleźć sobie jakąś pracę. Z powodu jednak swej predyspozycji do zapadania w niespodziewane drzemki, nie mógł utrzymać stałej posady, aż w końcu niedawno jego przyjaciel (właściciel sklepu z łóżkami) znalazł mu po znajomości zajęcie. Chłopak miał szpiegować drużynę walcząca z szaleństwem,dla niejakiej Pozytywki, która w szybki sposób straciła dotychczasowych pomocników i desperacko poszukiwała jakiejś wtyczki. Chłopak nakłamał w swoim “CV” i tym tez sposobem początkujący i prawdopodobnie najmniej skuteczny szpieg w dziejach znalazł się tutaj.
Gdzieś w połowie historii Shiba zeszła z swojego zakładnika. Wysłuchiwała wszystkiego potwornie rozbawiona i wesoła.
- Jesteś najlepszym zakładnikiem jakiego miałam. - pochwaliła go czymś, co brzmiało wręcz absurdalnie. - Ok, jako mojego zakładnika zmuszam cię, abyś zawsze do mnie wracał i raportował, jeżeli Pozytywka się z tobą skontaktuje. - Ta wypowiedź w normalnych warunkach również była bezsensowna. - Na razie możesz odpocząć.
Niebieskoskóra zastanawiała się czemu Pozytywka dalej za nimi podąża. Wedle jej wiedzy powinna ona być wtyką Blizny, który jest już martwy. Zemsta? Możliwe. Jednak czemu wtedy na Shibie? To Faust i Gort zabili jej szefa.
Wyglądało na to, że dziewczyna dalej ma powód aby pozbyć się całej grupy a co najgorsze, znała ją od samego początku wyprawy. Będą musieli ją jakoś złapać, zanim ona dorwie ich.
-Pierwszy...raport...miałem...wysłać...z...Kanti ...albo...z...Lukrozu,...zależnie...gdzie...trafi my... -odparł chłopak podając dwie zupełnie niezrozumiałe dla Shiby nazwy po czym wyciągnął się na łóżku z głośnym pomrukiem zadowolenia.- Pani ... Pozytywka ... zdaje ... się ... mieć ... jakieś ... plany ... z.. .wami ... związane. -dodał jeszcze by po chwili zamilknąć, tworząc kolejny bąbelek.
Dziewczyna zastanawiała się dłuższą chwilę, co powinna czynić dalej. Przypilnowała, czy jej niewolnik nie ma zamiaru się budzić, po czym przebrała się w swoje standardowe ubranie. Schowała safaię w pochwie za plecami oraz białą księgę pod płaszczem.
Miała zamiar udać się na pocztę. Zdecydowanie było ją stać na kilka listów.
Wychodząc zamknęła pomieszczenie na klucz, pewna, że Kiro będzie grzecznym zakładnikiem i nie spróbuje uciec.
Czuła swojego rodzaju obrzydzenie.
Mimo wizyty pogodnego Kiro, wciąż miała w głowie obraz z snu. Jej teoria się potwierdzała, obecność szaleństwa wpływała na wszystko co związane jest z umysłem. Sny również były. Ba, najpewniej na tym polega sama choroba. Gdy owładnie myśli, to chyba raczej koniec? Tak to przynajmniej brzmiało.
Starała się nie myśleć i nie interpretować przekazu z przyjemności jaką otrzymywała mordując Hanę znów i znów i znów i...Jeżeli mogło to zrobić cokolwiek, to tylko zaszkodzić.
Mogłoby pójść jej z tym dużo gorzej gdyby 'zakładnik' nie zajął jej czasu, jak i myśli...Była mu dosyć wdzięczna.
Co racja to racja. Samemu z szaleństwem nie wygra.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 02-03-2013 o 17:30.
Fiath jest offline  
Stary 01-03-2013, 22:15   #130
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Kung-fu vs. Gort-fu

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BwBKjK7Xik0[/MEDIA]

- Iwabababa! - roześmiał się wesoło Gort. - Już myślałem że spiszę ten dzień na straty. Ci pieprzeni bożkowie nic tylko by gadali i grali z nami w gierki! Ale w końcu spotkałem kogoś kto wygląda na silnego!
Czarnoskóry wielkolud wykonał kilka zamaszystych obrotów ręką, parę skłonów i na koniec strzelił dwa razy karkiem, po czym uniósł pięści niczym bokser i przeskakując z nogi na nogę czekał na pierwszy ruch przeciwnika.
- Słyszałem że wojownicy ze wschodu zawsze lubią przedstawić się przed bitką - stwierdził ni stąd ni zowąd pirat. - Więc ja jestem Gort Kingstone, kapitan załogi Piratów Czarnoskórego! Lepiej zapamiętaj to imię żeby twój szef wiedział co napisać na twoim nagrobku! - wyglądało na to że murzyn nie zdawał sobie sprawy z oksymoronu który właśnie popełnił. - A ty jak się zwiesz?
- Zwą mnie Zhong Khali!-przedstawił się dziarskim głosem płomiennowłosy przeciwnik, który tak jak i Gort rozciągnął się lekko, aczkolwiek w trochę bardziej widowiskowy sposób, bowiem wykonał małe salto zakończone szpagatem, by potem podnieść się z ziemi i strzelić kostkami. - Spory jesteś. -stwierdził wesoło do Gorta.
- Ty też jesteś niczego do sobie - odrzekł pirat. - Ale w porównaniu do innych gości którym obijałem mordy, to trochę z ciebie chuchro. Więc jak masz w zanadrzu jakąś sztuczkę, to lepiej od razu ją pokaż zanim rozgniotę cię na miazgę.
- Lubie takich jak ty, przynajmniej masz jaja do bitki. -zaśmiał się rudzielec i nagle odbił się od ziemi. Widać był równie nieokrzesany co pirat, bowiem jedna jego noga pozostała na ziemi, gdy ciało wykonał pełen obrót a on z wesołym okrzykiem oznajmił światu nazwę swego ataku. - Dragon Ki kick! -zapiał wesoło. Gort skrzyżował ramiona na piersi bowiem to tam powędrowała noga obcokrajowca. Gdy chodak zderzył sie z potężnymi muskułami pirata, niemal słychać było głośne łupnięcie, atak zas spowodował nawet mały powiew wiatru. Stopy murzyna przesunęły się po ziemi odrywając kawałki bruku, zaś z uderzonego miejsca uniósł się mały kłąb dymu, świadczący o sile tego ataku. Jednak po za zaczerwienieniem na czarnych niczym smoła ramionach, nic Gortowi się nie stało.
- Będzie ciekawie! -zawołał wesoło rudzielec, uginając lekko nogi i stając w dziwacznej pozycji. Obie ręce wysunął do przodu palce ustawiając w dół do ziemi. Gort nie znał tej postawy ale wiedział jedno - na pewno chowała w sobie wiele akrobatycznych sztuczek.
- Zwinny jesteś - pochwalił pirat swego oponenta. - Nie tak zwinny jak inny koleś któremu niedawno skopałem dupsko, ale teraz mam sposób na takich jak ty. Bari Bari no Hedgehog!
Pirat zaprezentował przeciwnikowi nową technikę, pokazując tym samym swoją umiejętność przystosowywania się do walki z dowolnym przeciwnikiem, gdyż na jego skórze wyrosły nagle kamienne wypustki, które po chwili zamieniły się w kilkucentymetrowe zaostrzone stożki, między którymi pojawiły się także mniejsze kolce. Dzięki temu nie było sposobu by uderzyć go w walce wręcz, nie raniąc przy tym również i siebie.
- Teraz spróbuj mnie dorwać, szczurze lądowy! - ryknął murzyn, po czym oderwał stopy od ziemi i zaszarżował na swego przeciwnika, planując uderzyć w niego całym swoim ciałem.
- Myślisz ze czymś takim mnie przestraszysz?! -zaśmiał się głośno wojownik ze wschodu, a jego drewniane buty zastukały o kamienny bruk, gdy ruszył czołowo na spotkanie z Gortem. Po drodze jego prawa dłoń zacisnęła się w pięść, a on zapierając się nogami o ziemię wykonał jedną ze swych sztuczek. Odbił się wysoko, tak że bez problemu przeskoczył Gorta, lądując za nim, w powietrzu rzecz jasna wykonując widowiskową śrubę.
Problem leżał w tym że gdy wylądował jego chodak utknął w dziurze, którą wcześniej wywierciły stopy Gorta, szorujące po ziemi, tym samym stracił on równowagę i tylko szybkie podparcie się rękoma uratowało go przed uderzeniem twarzą o ziemię. Gort zaś zdążył w tym czasie wyhamować i odwrócić się do wstającego przeciwnika.
- Blondas, padnij! Bari Bari no Hard Rock Spitter! - zawołał pirat, szybko wypluwając z ust grad utwardzonych kamyczków, których prędkość i siła były znacznie większe niż normalnie.
- Chytre! -stwierdził kapelusznik i chwyciwszy rondo rzeczonego nakrycia głowy, ruszył wprost na kamyczki krzycząc wesoło. - Shadow walk! - to zaś sprawiło że przyspieszył nagle lawirując między wszystkimi pociskami Gota, omijając je bez problemu nie tracąc nawet grama prędkości, zbliżył się on do pirata i wyprowadził prosty cios pięścią w jego pokrytą kolcami pierś.- Ki punch! -dodał do kolekcji nazewnictwa ciosów kolejną pozycję, zaś jego cios bez problemu złamał kamienny kolec, jednak zatrzymał się na zbroi stworzonej z ambicji czarnoskórego. Gort poczuł jednak, że gdyby cios byłby trochę silniejszy zapewne przebiłby jego tarczę.
- Ha! Teraz cię mam! - oznajmił Gort, chwytając swego przeciwnika za ramiona, by przytrzymać go w miejscu, po czym wypluł z ust ostatni kamyczek chcąc strącić mu z głowy słomkowy kapelusz. Następnie zaś odchylił do tyłu głowę z zamiarem przywalenia mu z główki której czoło również pokryte było nieco mniejszymi, choć równie ostrymi kolcami.
Kamyczek uderzył w kapelusz, który zleciał z głowy wojownika, odsłaniając twarz, wesołego młodzieńca o lekkim zaroście. Jego oczy utkwione były w Gorcie, do którego ze śmiechem powiedział - Teraz będzie nawet wygodniej!. -mówiąc to tez odchylił głowę i zderzył się z nadlatującym czołem Gorta, jednak wyszedł na tym gorzej od Pirata. Czarnoskóry bowiem połamał tylko swe kamienne kolce, jego rudy przeciwnik zaś skończył z głęboko rozciętym czołem, zaś krew poczęła spływać po jego twarzy.
- To zabolało...-stwierdził wciąż siląc się na wesoły ton, po czym napiął mięśnie by wyrwać się z uścisku przeciwnika, jednak póki co nie przynosiło to efektów.
Dłonie Gorta natomiast zarosły kamieniem i który oplótł ramiona rudowłosego, zamykając się na nich tym samym niczym kajdany.
- Chyba nie tak bardzo jak to - rzekł Gort z chytrym uśmiechem i najpierw spróbował kopnąć przeciwnika w kostkę by ten stracił balans, gdyż pirat zamierzał uniesieść go i wyrżnąć nim w ścianę najbliższego budynku.
Potężny pirat wykonał silne kopnięcie, które ze świstem przecięło powietrze, jednak jego przeciwnik był na to zbyt szybki. Rudowłosy wojownik starożytnych sztuk, odbił obie nogi od ziemi, wyginając się w tak przedziwny sposób, że nagle oplótł dolnymi kończynami szyje przeciwnika. Ponadto gdy tym razem mnich naprężył muskuły wypełnione tajemniczą energią Ki, kamienne kajdany pękły uwalniając go z uścisku czarnoskórego oponenta.
- Walka z tak bliska to nie mój konik. -zaśmiał się wojownik, po czym wypuścił szyję Gorta i zgrabnymi fifrakami wycofał się na bezpieczna odległość, gdzie ponownie przyjął swoją dziwaczną bojowa pozycję.
- Myślisz że tam cię nie dosięgnę? - zapytał pirat z uśmiechem. Mimo wszystko był zadowolony że wojownik ze wschodu nie dał się tak łatwo pokonać. Nie zamierzał jednak długo dawać mu forów, gdyż momentalnie przykucnął i dotknął rękami podłoża. - Bari Bari no Funeral!
Gdy okrzyk Gorta rozniósł się po uliczce, ziemia zatrzęsła się momentalnie i po chwili rozstąpiła się pod Khalim.
Przeciwnik jednak znowu użył sztuczki cienistego kroku. Jego ruchy przyspieszyły, a jak się okazało pozwoliło mu to również unosić się nad otworem i odbijać od powietrza, bowiem, bez problemu zniwelował efekt ataku Gorta.
- Moi kompani chyba nie radzą sobie tak dobrze jak my... będę musiał im pomóc. Tak więc skończę teraz z tobą! -stwierdził energicznie wskazując Gorta palcem, kiedy to murzyn przemieniał swe dłonie w kolczaste kule. Rudowłosy wojownik ze wschodu złożył swe dłonie niczym wyznawcy religii wszelakich, a jego ciało błysnęło złotawa energią.
- Tajna technika, Smok o dwóch głowach! -krzyknął o jasność nasiliła się do takiego stopnia, że pirat aż musiał przymknąć oczy. Gdy ponownie mógł normalnie widzieć w miejscu gdzie przed chwila stał jego oponent...dostrzegł dwóch dokładnie takich samych rudych mnichów.
- Ciekawe jak sobie dasz rade teraz! -zawołali synchronicznie i biegiem ruszyli po łuku w stronę Gorta, jeden zabiegając go od lewej drugi zaś od prawej.
- Fajna sztuczka, rudzielcu! Ale co powiesz na to! - odkrzyknął pirat i w jednej chwili zaczął obracać się dookoła własnej osi, ponownie wykorzystując siłę odśrodkową kamiennych kul umieszczonych na swych ramionach by zwiększyć pęd obrotów. Na Bliznę co prawda to nie podziałało, ale tym razem zdawało się że przeciwnik nie posiada żadnych ataków dystansowych, więc Gort nachylił nieco swą oś w stronę nadciągających wrogów i zaczął posuwać się w ich kierunku niczym rozpędzony, najeżony kolcami bączek.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OI2COawqMJQ[/MEDIA]

Rozkręcony Gort ruszył na dwóch szybkich niczym wiatr wojowników. Pirat może nie był tak szybki, ale na pewno o wiele silniejszy co zresztą widać było na podstawie kamiennych odłamków lecących spod jego nóg, które niczym wiertło orały w uliczce kolejny rów. Rudowłosy przeciwnik widać był równie zawzięty co jego oponent bowiem nie zwolnił nawet na chwilę, przyjmując to swoiste wyzwanie. Przeciwnicy zbliżali się do siebie, tak że na chwile słychać było niemal tylko łupanie ich serc i dźwięk napiętych nerwów świata czekających na to zderzenie ciosów. Zhong Khali w obu swych osobach, tuż przed zbliżeniem się w zasięg ataku przeciwnika, wykonał ten sam ruch którym zaczął potyczkę, wykonał pełen obrót, na jednej nodze, zaś alejkę wypełnił podwójny okrzyk wojownika - Dragon Ki kick!
Noga przeciwnika zachodzącego od lewej uderzyła w kamienną kulę najeżoną kolcami, która była teraz ręką Gorta, z ogromną siłą, tak wielka że kolce na jego dłoni połamały się, zaś chodak wojownika, rozbił się w drzazgi. Jednak przeciwnikiem rudzielca nie był przecież byle kto! Potężny pirat swym rozpędem i magiczna tarczą całkowicie zniwelował siłę ciosu przeciwnika, a jedynym jego skutkiem było jedynie gwałtowne wytracenie szybkości, oraz lekkie zachwianie równowagi...które bezwzględnie wykorzystał bliźniak przeciwnika. Nim Gort zdołał mrugnąć, drewniany but uderzył go prosto w nochal, który pękł z głośnym trzaskiem łamanej kości. Tak, tym razem kamienne ciało nie pomogło olbrzymowi, wewnętrzna siła przeciwnika skutecznie je bowiem omijała. Krew chlusnęła na twarz czarnoskórego, a jeden ząb opuścił swoją wesołą rodzinkę lecąc w stronę wyoranego wcześniej przez olbrzyma rowu. Ciało potężnego wojownika oderwało się od ziemi, a on poleciał w stronę najbliższego budynku. Jednak z Gorta nie był byle wojownik, może nie był on najmądrzejszy w drużynie, ale wytrzymałością i przysłowiowymi “jajami” ciężko było mu dorównać. W locie jego nienaruszona kamienna dłoń wystrzeliła w stronę przeciwnika, który jako pierwszy od dłuższego czasu tak poważnie go zranił i łupnęła w jego bark. Sądząc po okrzyku bólu i kości mnicha nie wyszły z tego cało, zaś kolce wbiły się na tyle głęboko, by niczym na haku pociągnąć rudzielca za lecącym murzynem.
Plecy wojownika mórz walnęły o budynek, co spowodowało oczywiste posypanie się gruzu, jak i przymusowe odwiedziny Gorta w czyimś salonie. Na szczęście pustym i chyba niezamieszkałym
Pirat pierwsze co zrobił po wylądowaniu to podniósł wolną rękę do twarzy i pomacał się po złamanym nosie, zdziwiony że drugiej osobie tego samego dnia udało się zranić jego prawdziwe ciało.
- Zdolny jesteś - pochwalił wojownika, jednocześnie wsadzając palec wskazujący po kolei do obu dziurek w nosie które zostały zatkane wapiennymi zatyczkami. - Ale ciekawy jestem co się stanie gdy rozgniotę na miazgę jednego z was?
Po tych słowach kolce na dłoni czarnoskórego wydłużyły się i wyrosły na nich zadziory, by utrudnić przeciwnikowi ich wyrwanie z barku, zaś drugą łapą pirat dotknął marmurowej posadzki mieszkania i w miejscu gdzie przebił się przez ścianę... wyrosła nowa z kamienia. Podobnie zasłonięte zostały wszystkie drzwi i okna wychodzące na uliczkę, a pirat skupił się by wyczuć kroki drugiego rudzielca znajdującego się na zewnątrz. Następnie zaś jego wolna dłoń jeszcze raz zamieniła się w pokrytą kolcami kulę, którą zamierzał przywalić w twarz oponentowi który leżał w budynku razem z nim, by odpłacić mu, jak to mówią, pięknym za nadobne.
Gdy Gort, przywalił przeciwnikowi ze swoją druzgoczącą siłą, głowa tego aż walnęła o podłogę sprawiając, że ta popękała, zaś w miejscu uderzenia powstała sporej wielkości dziura. Klon natomiast rozbłysnął jasnym światłem i zniknął, pozostawiając walkę ponownie w równym stosunku ilościowym.
Drugi z rudzielców, na chwile przystanął, Gort był pewien że odczuł utratę energii z jakiej stworzony był jego bliźniak, jednak mnich nie miał zamiaru oddać walki walkowerem. Podszedł do jednej z kamiennych ścian blokujących drzwi i uderzył w nią mocno dłonią, a ta zatrzęsła się niebezpiecznie, zapewne jeszcze kilka uderzeń pozwoli mu dostać się do środka.
Pirat miał jednak plan jak przechytrzyć Khaliego. Czym prędzej podniósł się z ziemi i pobiegł do jednego z pokojów, zatrzaskując za sobą drzwi i czekając na moment aż rudy przebije się i wkroczy do salonu. Wtedy to Gort zamierzał ponownie zamknąć wszystkie przejścia, włącznie z tym przez które sam właśnie przeszedł i użyć swej najnowszej straszliwej techniki.
- BARI BARI NO TURBULENCE!!! - ryknął Czarnoskóry, a po chwili cały dom zatrząsł się w posadach, zaś wszystkie kamienne elementy w pomieszczeniach zaczęły wibrować i drżeć jakby miały zaraz eksplodować. Nagle w posadzce pojawiły się drobne pęknięcia, które szybko przerodziły się w szczeliny, które sprawiły że ściany budynku stały się niestabilne, podczas gdy wstrząsy sejsmiczne utrudniały utrzymanie równowagi i reakcję na zaistniałą sytuację. Teraz nie było wątpliwości że pirat zamierzał zawalić budynek w którym się znajdował. Jego kamienne ciało niemal na pewno przetrwa takie obrażenia bez większych szkód, jednak co się w tym momencie stanie z wojownikiem ze wschodu?
Budynek zadrżał, a chwilę później zgodnie z przewidywaniami pirata konstrukcja poczęła walić się, zasypując mnicha jak i murzyna tynkiem, metalowymi odłamkami jak i innym i sprzętami domowymi. Pokłady pyłu wzbiły się w powietrze, pokrywając całą uliczkę jak i pobliskie domostwa, po tym wyczynie na pewno niedługo na miejscu zjawi się straż. To jednak nie btło teraz istotne dla murzyna która swym potężnym ramieniem, odrzucił metalowa blachę i wygrzebał się z gruzowiska jakie stworzyła jago szatańska moc. Zdążył otrzepać ramiona z pyłu, gdy nagle stera połamanych desek (które kiedyś zapewne były szafą) zatrzęsła się, a spod niej wygrzebał się poobijany rudy mnich. Zakaszlał on kilka razy wypluwając sporo białego tynku, po czym rozłożył się krzyżem na pobojowisku i zaśmiał się głośno.
- Walić taka robotę. Silny z Ciebie gość. -zarechotał ni myśląc by ruszać do dalszej potyczki. - Przyznaję się do porażki. -dodał ocierając twarz z pyłu wymieszanego z krwią.
- Ty też pokazałeś że godny z ciebie przeciwnik - stwierdził pirat, podchodząc do rudzielca i górując nad nim zaśmiał się, o dziwo nie z dumą i wyższością, a ze szczerą radością i zadowoleniem z dobrej walki. - Iwabababa! Dawno nikt nie zapewnił mi tyle zabawy! Nie ruszaj się stąd, będę miał z tobą później do pogadania.
Gort przeszedł koło Khaliego, rozrzucając wielkimi buciorami sterty gruzu i stalowych blach by przedrzeć sie z powrotem do uliczki, gdzie Blondas walczył ze swymi dwoma oponentami. Naturalnie pirat nie zamierzał mu pomagać, ale popatrzeć na ciekawą bijatykę i upewnić się że po walce żaden z nich nie ucieknie jak pies z podkulonym ogonem zawsze mógł.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 01-03-2013 o 22:18.
Tropby jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172