Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2013, 00:13   #24
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Smocza Skała


Maegora fascynowały latające ryby, które próbował łapać wychylając się za burtę. Fascynowało go słońce, które chłonął, kładąc się na grzbiecie i obnażając pękaty, różowy brzuch. Fascynował go maszt, na który na pewno dałby radę się wspiąć, gdyby mu się chciało. A już nade wszystko fascynowała go prędkość. Gdy tylko statek złapał wiatr w żagle, Maegor pobiegł na dziób i wsparłszy przednie łapy o barierkę, skupił się na cięciu powietrza.
Bardzo nie podobało mu się, że musi wracać do ograniczonej przez cztery drewniane ściany przestrzeni. Ale musiał jej słuchać. To była jedyna rzecz, którą smok musiał.

~"~

Zamek na Smoczej Skale okazał się być gniazdem splątanych gadzin. Architekt dał upust swojej miłości do tych stworzeń. Wszystko miało tu kształt smoka, albo jakiejś jego części. Rzygacze w kształcie smoczych łbów, smocze skrzydła trzymające pochodnie, smocze skrzydła zamiast okiennic, łuski, zęby, cielska, ogony, cały zamek był nimi przyozdobiony. Ktoś tu dał się ponieść fantazji.
Pomijając oczywisty niepokój, który budziły smocze ślepia, gapiące się z bogu ducha winnych sztukaterii, zamek był imponującą konstrukcją, nietypową jak na Westeros. Od razu rzucała się w oczy obcość Targaryenów na tych ziemiach.
Duch czekał właśnie na odpowiedź od ‘Królowej’ Selyse, która pod nieobecność męża dzierżyła twierdzę z pomocą grupy zbrojnych. Nie wyglądało to zbyt dobrze dla Stannisa. Widocznie pretendent do tronu Westeros nie wierzył, że ktokolwiek jest w stanie zaatakować Skałę, albo zwyczajnie nie zależało mu na życiu żony i dziedziczki. A może nie przewidział, że może zostać pokonany na Czarnej Wodzie? A może niedobitki jego floty właśnie zmierzały w tą stronę, by pod skrzydłami smoków lizać rany?
W każdym razie zdawało się, że biednym kupcom, którym udało się uciec z rzezi, dane będzie zaznać gościnności Baratheonów. Selyse przygarnęła tułaczy i zaproponowała im w jednym zdaniu by przyjęli wiarę w R’hllora, Pana Ognia. Propozycja Ducha zaskoczyła, ale przyjął ją z gracją, wiedząc że przychylność tej niezbyt ładnej, niezbyt młodej i niezbyt interesującej kobiety jest mu niezbędna przez następne kilka godzin.
Z tego co zauważył, Smocza Skała nie była dobrze obstawiona. Wiele do życzenia zostawiała nie tylko ilość, ale także jakość rycerstwa. O ile te młodziki i starcy mogliby spokojnie utrzymać niezdobytą twierdzą przez długie tygodnie, a nawet poradzić sobie z Donnchadową załogą, o tyle zupełnie nie byli przygotowani na to co pirat planował. Pragnienie szerzenia wiary miało zgubić Selyse i jej ludzi. Póki co była szczęśliwa mogąc porozmawiać z odratowanym z Czarnej Wody rycerzem.

~"~

Piratom się nie śpieszylo, dali sobie chwilę by zapoznać się z zamkiem, a wieczorem, gdy zapadła cisza i przyszedł sen, wyszli na mały spacer.
Ciała spadały w ciszy z murów zamku prosto do wody, lub na piętrzące się w otchłani skały. Ciszę przeszywały jedynie krórkie urywane krzyki ginące wśród huku uderzających o mury zamku fal. Nie mogło to jednak trwać wiecznie. Gdy bramy poszły w ruch, ktoś podniósł alarm i z zamku wysypały się oddziały zbrojnych. Bitwa była gwałtowna. Donnchad i jego ludzie powstrzymali rycerzy do czasu aż przybyłe posiłki dołączyły do starcia. Smoki patrzyły tej nocy na śmierć wielu ludzi. Obrońcy nie mięli jednak najmniejszej szansy. Wkrótce Smocza Skała była w rękach piratów.
Przyszedł czas podliczania strat i zajęcia się zdobyczami. Donnchad ruszył do komnat Lady Selyse. Już na korytarzu czuł, że coś jest nie tak, słyszał gniewne głosy.
- Kobieto, oszalałaś - krzyczał Jakub.
- R’hllor będzie moim wybawieniem! - irytujący, piskliwy głos żony Stannisa i płacz ich kalekiej córki, dzwoneczki na czapce błazna i nagle, szum, dym, wrzask, ogień. Z komnaty wypadł rycerz zanosząc się kaszlem i ogdaniając dłonią dym. Wrzaski nie ustawały.
- Podpaliła się - jęknął Jakub, oszołomiony - I dziewczynkę, i błazna. Oblała olejem i podpaliła.
Wrzaski niosły się z dymem i wiatrem po całym zamku.



Harrenhal

Cisza opadła Harrenhal. Ciemność objęła panowanie nad zamkiem. Na nocnym niebie powiewał dawno zapomniany sztandar rodu Hoare. Zwiadowcy, których Ser Yew wysłał przodem, albo nie wracali, albo śpiewali na jedną nutę - zamek był, z braku lepszego określenia, nawiedzony.
Co się stało z Cleganem i jego ludźmi? A Algood, który miał tędy przejeżdżać w drodze na północ? Czyżby Dzieci Lasu opuściły swoją wyspę i ruszyły zabijać ludzi Lannisterów? A może Czarny Harren wstał z martwych i objął panowanie nad swoją twierdzą? A może to krew budowniczych w zaprawie murarskiej zrodziła zmory i koszmary?
Niewielki oddział, na którego czele Tywin Lannister postawił Manfryda Yew był jak grupka przekupek na bazarze, plotka rosła wśród nich do rozmiarów prawdy szybciej niż zaufanie do dowódcy. Nawet Yew zaczynał mieć powoli wątpliwości. Miał jedynie wesprzeć Clegane’a i przygotować zamek na przybycie głównych sił z Tywinem Lannisterem na czele. Jeżeli zamek padł, ser Manfryd nie był zupełnie przygotowany na prowadzenie oblężenia. Znów złapał się na tym, że nerwowo przełyka zgęstniałą z niepokoju ślinę.
Zamek zdawał się zupełnie opuszczony, a im bliżej podchodzili, tym bardziej przerażał. Wysokie, zniekształcone wieże, niekończące się linie popękanych murów, ziejące pustką blanki i jeden mizerny proporzec łopoczący na wietrze - cztery różnokolorowe pola. Plotki znajdowały potwierdzenie. Yew nie był już w stanie przełykać, splunął więc głośno. Najchętniej wziąłby nogi za pas, ale wyobrażenie gniewu Tywina Lannistera skutecznie dodało mu odwagi. Nie mógł okazać słabości przy ludziach.
- Naprzód! - krzyknął do swoich rycerzy i ruszył z mieczem w dłoni przez szeroko otwarte bramy złowieszczego zamczyska. Pierwsze chwile okazały się wyjątkowo rozczarowujące. Na dziedzińcu nie było nikogo. Nagle któryś z wojów rozdarł się jak dziewica i spadł ze spłoszonego konia prosto na kuper.
- Patrzcie! Ludzie! Ludzie! - wrzeszczał. Pochodnie pojechały do przodu. W zamkowej kuźni stał kowal i jego czeladnicy - martwi.
- Co tu się dzieje? - mruknął Yew rozglądając się po zakamarkach dziedzińca. Martwi byli wszędzie. Zdawało się, że zginęli przy tym co robili, nie wykonując nawet gestu by się obronić. Sceny, które powstały były zaiste makabryczne. Ser Manfryd dał znak i jego konnica ruszyła na wewnętrzny dziedziniec. Piechota w tym czasie zaczęła powoli wlewać się za mury. Yew był pierwszy w przejściu. Nagle usłyszał dziwne metaliczne kliknięcie i dostregł gwałtowny ruch spadającej kraty. Udało mu się tylko odwrócić konia bokiem, jednak niewiele to dało, rumak zaskrzeczał przebity niemal na wylot i padł. Manfryd nie mógł się pochwalić większym szczęściem, jeden z kolców wbił mu się między żebra i wybił oddech z piersi. Rycerz runął razem z wierzchowcem i legł przygnieciony bezwładnym ciężarem zwierzęcego cielska.
- Co tu się dzieje? - chciał jeszcze raz zapytać. Ze swojej wygodnej pozycji mógł bardzo dobrze zobaczyć co właściwie się dzieje. Ziemia płonęła, trupy wstały z martwych, Czarny Harren wymachiwał maczugą, a jego oddział był w rozsypce.
Dziwne, pomyślał Yew w ostatnich swoich chwilach, nie pamiętam żeby Harren walczył maczugą.

~"~

Yrsa mogła być z siebie dumna. W ciągu jednego dnia zdobyła i obroniła Harrenhal. Szkoda tylko, że zatruła studnie, teraz trzeba będzie kopać nowe.
Strach okazał się świetną bronią. Jeszcze nigdy nie widziała Yrsa takiej paniki wśród dorosłych mężów. Na nieszczęście, któryś z dzikich za wcześnie podpalił oliwię i część piechoty Lannisterów została uwięziona poza zamkiem. Dołączyli do niej ci rycerze, których konie nie obawiały się skakać przez strzelające płomienie. Połowie oddziału dało się uciec i nie zanosiło się by mieli się szybko zatrzymać. Prawdopodobnie pobiegli od razu na skargę do tatusia. Reszta, zarżnięta przez klanowców gniła na zewnętrznym dziedzińcu. Pułapki i przerażający wygląd sprawdziły się. A gdy Tuatha zaczęła wrzeszczeć w gaju, pewnie niektórzy powalali spodnie.
Szamanka wciąż wyła do księżyca, Yrsa miała nadzieję, że to dobry znak.

~"~

Tuatha była pewna, że nie przeżyje tej nocy. Musiała jednak zadbać o to by jej córka urodziła się żywa.
Wyłożyła się pod czardrzewem, tuż pod wyrżniętą w jego korze twarzą. Opierała się plecami o zimny pień drzewa i ściskała w ręku kościany nóż. Kazała kuca przywiązać tuż obok siebie, tak nisko, by musiał klęczeć. Kobiecie, którą sprowadzono z wioski zagroziła śmiertelną klątwą, jeżeli zbliży się choć na krok.
Ból byłcoraz silniejszy. Yrsa miała rację, to nie było dobre miejsce by powić dziecko.
Szamanka zaczęła śpiewać świętą pieśń swoich przodków. Słowa i rytm pomagały złagodzić gwałtowne dreszcze, które nią zawładnęły. Pomiędzy jej udami rosła jednak plama krwi. Musiała działać szybko, zanim nie straci przytomności.
Sięgnęła po nóż i podniosła rękę.

~"~

Yrsa minęła pozostawionych w gaju strażników i przekroczyła kilka trupów. Mężczyźni zajęci byli rozdawaniem szybkiej śmierci. Ziemia zdawała się być przesiąkięta krwią. To nie był czas na nowe życie. Gdy wreszcie znalazła miejsce, w którym zostawiła Tuathę, najpierw dostrzegła skuloną pod jednym z drzew wieśniaczkę. Kobieta zaciskała oczy i zakrywałą uszy, kołysała się lekko i mamrotała z przerażeniem modlitwę do Siedmiu.
Nieco dalej, pod czardrzewem leżała Tuatha. Obok niej martwy kuc z poderżniętym gardłem parował w chłodnym powietrzu poranka. Szamanka leżała w całkowitym bezruchu, głowę miała zwieszoną, tak że włosy zasłaniały niemal wijące się na jej ręku dziecko, łapczywie przyssane do piersi. Yrsa była już kilka kroków o kilka kroków od kobiety, gdy zrozumiała, że Tuatha jest martwa. W ręku wciąż ściskała kościany nóż, którym nie zdążyła przeciąć pępowiny.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 25-02-2013 o 19:56.
F.leja jest offline