Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2013, 13:08   #159
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Cholerne zielonoskórce… ich smród roznosił się po całej okolicy. Gomrund nie umiał go znieść. Nie trawił go. Nie tolerował. Znał tylko jeden sposób żeby sprawić, że gobliny przestawały tak dotkliwie zatruwać powietrze wokół siebie. Trzeba było je otworzyć… pozwolić by cały smród jaki mają w sobie uleciał w jednej chwili porwany przez wiatr. Odciąć łeb, przerąbać na pół, zmiażdżyć klatkę piersiową… wymordować je wszystkie. Co do jednego! Te podstępne, mnożące się szybciej niż zające, małe ścierwojady… zawsze one… nic tylko kawałek po kawałku odbierają im ziemię. Twierdze. Kopalnie. Faktorie. Nic tylko się szczenią, żrą, idą walczyć, giną… a na miejsce jednego zabitego przychodzą dwa kolejne… zgniłe puloki… a jak zabiją już jakiegoś brodatego brata to jego miejsce nie wypełni się przez dziesiątki lat…

Wrzało w nim. Krew gotowała mu się w żyłach. Żądza krwi przesłaniała widok. Kiedy kupą wpadli na podwórze pośpiesznie policzył. Kilkunastu. Tylko kilkunastu. Parę wilków. Ich jest przecież pięcioro. Chowają się w stajni przed kilkunastoma zielonymi słabeuszami… już się zabierał za odryglowywanie drzwi. Już chciał czynić rzeź. Już chciał przywrócić porządek i oczyścić okolice Grissenwaldu i krasnoludzkiej kopalni… już chciał. BOGOWIE ALEŻ ON TEGO CHCIAŁ! Ale palce tylko zacisnęły się na skoblu. Kłykcie aż zbielały tak zacisnął na nim pięść. Przecież był z ludźmi. Nie z podobnymi sobie brodaczami.

Z kobietą… z młodzikiem co to znał lepiej rzekę niż swój miecz… z woźnicą, którego odwaga i wola walki była ulepiona z mchu i paproci… i tylko jednym wojownikiem. W dodatku rannym. Obrócił się do nich. Grymas bólu i rozczarowania odmalował się mu na twarzy… cholerni bogowie i ich cholerna łaska wyboru. Natłuc zielonego tałatajstwa i zginąć czy znosić tą obrazę paradującą pod wieżą. Ryknął niczym ranny niedźwiedź i walnął kułakiem w ścianę aż zadudniło.

Nie atakują. Czekają. Mają spryciarza.

Po co mają próbować dostać się do stajni gdzie nie mają przewagi. Mogą poczekać i dorwać ich w lesie.

Albo poczekać aż tamci otworzą wieżę. Przecież oni też mają chęć tam się znaleźć. Oni chcą tam wleźć.


Długonodzy dość szybko udowodnili mu, że konfrontacja jest równoznaczna samobójstwu. Konrad wylał żale. Sylwia zrekompensowała sobie niepowodzenia z wilkami. Erich też zaczynał skomleć jak szczeniak. Dietrich warknął jak na rannego basiora przystało ganiąc młodszych.

- Psia wasza ludzka mać. Skończcie się tarmosić w słomie, srać po gaciach i jęczeć jak baby w połogu. Odpowiedział z typową dla siebie empatią i zrozumieniem ludzkiej natury. Okazanie strachu w obliczu zagrożenia zielonoskórą falą byłoby porażką jego życia. Dlatego doczekanie poranka nie było dla niego celem samym w sobie. – Krasnoluda nie wskrzesimy. Widocznie miała go zabrać śmierć. Droga do Grissenwaldu była co najmniej siedmiokrotnie dłuższa niż tutaj. Być może gdyby wyciągnął mu strzałę z płuca i potrafił zatrzymać krwawienie wewnętrzne. Być może… ale kurwa nie potrafił więc nie miał co teraz tego rozpamiętywać. – Weźcie w końcu odpowiedzialność za wasze życia. Nikt nikogo nie zaciągał tutaj siłą i siłą nie trzyma.

Pomógł wstać z ziemi Konradowi. Popatrzył na jego policzek. – Przeżyjesz… jak cię zieloni nie ubiją. Ale lepiej żeby ubili niż wydupczyli. Teraz nie masz już wyboru, musisz walczyć czy tego chcesz czy nie. Tak samo ty Wozaku… i tobie powinno zależeć na odnalezieniu żony Dietricha. Chyba najbardziej z nas wszystkich. No chyba, chcesz zapytać przedstawiciela oficjum jak można pozbyć się twoich zmartwień? Rzucił mu cierpko. - Weź naładuj moją kuszę i kukaj na podwórze.

Potem podszedł do oglądających swoje rany Sylwii i żonkosia… Nie miał ochoty kolejny raz mówić dziewczynie, że czasem jej brawura jest bolesna dla innych. Nie miał ochoty jej tłumaczyć, że warg to nie kundel z koziej wólki tylko wilk, który utłuczony jest na ludzkim mięsie… i to często wyciągniętym z metalowej puszki. Nie miał też ochoty tłumaczyć jej jak beznadziejny moment wybrała sobie na okazywanie Konradowi swojego niezadowolenia. – Eh tak to z wami chudziny jest. Pokażcie co to wam za zadrapania porobili.

Rana Sylwii była płytka. Opatrunek z zasobnika i spirytus powinny załatwić sprawę. Powinno obyć się bez szycia. Dietrich nie miał już tyle szczęścia. Ramię wyglądało tak jakby je włożono w imadło uzbrojone w stalowe kły i następnie wyrwano. Poszarpane. Sięgnął do kolejnego zasobnika. Wyciągnął małą fiolkę z górskiego kryształu… może ze sto pięćdziesiąt mililitrów oleistego, karminowej barwy płynu. – To pomoże. Powinno przywrócić sprawność. Może nie zabliźni się od razu całkowicie ale z całą pewnością będzie lepiej niż gorzej. Będzie boleć ale nie powinna się rana ślimaczyć ani nie powinno być problemów ze zgorzelem czy czarną krwią. Na wszelki wypadek masz jeszcze to. Podał mu manierkę ze spirytusem. – Doustnie i na ranę. Potem założymy opatrunek. Najpierw muszę dostać się do wozu bo tam mam więcej płótna na opatrunki. Właściwie to miał tam nie tylko to. Gomrund był od najmłodszych lat uczony, że w nawet najbliższą przechadzkę musi wybierać się z prowiantem i klamotami pozwalającymi mu przeżyć kilka dni w razie gdyby coś poszło nie tak jak planował. Norska mało tego, że często wymuszała zmiany planów to jeszcze oferowała bardzo mało przyjazne warunki do egzystencji.

- Mam jeszcze takie dwie. Jedną masz ty. Rzucił Sylwii flaszkę z eliksirem. – Dysponuj ją rozsądnie i nie pchaj się na przód! Pomaga to tylko na niezbyt ciężkie rany. Przy takiej jak miał krasnolud by nic nie pomogło. Ostatnią zostawię w zasobniku.

***

- Spróbuję ich wypłoszyć z tego lasu. Zobaczymy co się stanie. Skrócił paski i rzemienie zbroi. Umieścił tarczę lewym ramieniu. Docisnął hełm do głowy i czujnie obserwując las opuścił budynek. Jednak nic się nie stało. Las był cichy jakby nie skrywał w sobie zielonej zarazy. Żadnego ruchu, żadnej strzały, żadnego warknięcia… ani wtedy kiedy zdejmował swój dobytek z wozu ani kiedy wszedł do drewutni.

Gospodarczy budynek sprawdził pobieżnie. Mógłby kląć na tych paproków z lepianek pod Grisswaldem bo widać było, że roboty nie skończyli a przynajmniej część klamotów nie pobrali. Ale może to i lepiej. Znalazł gwoździe którymi krasnoludzcy budowniczowie mają w zwyczaju łączyć kluczowe bale w budynku. Ludzcy cieśle często ograniczają się do nacięć jaskółkowych i montowaniu tego bez pomocy żelaza… opierając się na samym ciężarze. Z brodaczami było inaczej… umieszczali tam pajączki. „Gwóźdź” wiązał belki bardzo solidnie… a jednocześnie był tak wytopiony że stał na czterech nóżkach… i cztery wznosił w górę. W mieszku jaki znalazł było ich jeszcze może z dwie dziesiątki albo i więcej. Nikt nie chciał na coś takiego nadepnąć. Obdarował nimi Ericha, wozak nie miał tarczy w przeciwieństwie do Konrada więc mógł cisnąć nimi w razie konieczności... pod nogi lub łapy.

Dla siebie zostawił drewnianą belkę. Półtora metra dębiny. Może cześć więźby dachowej a może jakiego innego budulca. Trudo było to teraz jednoznacznie określić. Bądź co bądź to jak takimi kilkudziesięcioma kilogramami drewna rzuciłby ze schodów to paru zatrzyma jednocześnie… a w razie czego zawsze można podeprzeć drzwi.

Znalezione w stajni widły też mogły być znacznie przydatniejsze niż miecz jeżeli by się broniło schodów. Jednak nie dla niego. Belka była i tak wystarczająco absorbująca.

Był gotów przychylić się do propozycji Sylwii. Rozwiązanie zbrojnego podejścia pod wieżę i opieranie ewentualnych ataków miało tyle plusów i minusów co podejście ciche. To jednak to pierwsze można było zrobić po drugim. Nie odwrotnie. Oczywiście mogło być tak, że jakiś goblin przyczaił się pod wieżą i wtedy to włamywaczka będzie w wielkich tarapatach bo nim zdążą jej pomóc minie sporo czasu.

- Bądź ostrożna.

Ustawił się w drzwiach. Osłonięty tarczą z jednej a odrzwiami z drugiej. Obserwował i las… i wieżę. Wieżę dyskretniej. Kuszę oddał Dietrichowi. On bądź co bądź lepiej z niej strzelał. Oddał też mu kołczan z bełtami. W końcu któż mógł wiedzieć jak się to wszystko potoczy.

***

Czekał.
W sercu słyszał zaproszenie swoich przodków na krwawy bój.
Czekał na zieloną zarazę.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 24-02-2013 o 13:19.
baltazar jest offline