Dowódca straży spojrzał na półżywe ciała i wydał rozkaz
-
Mój boże, nakarmcie ich czymś żeby z głodu nie umarli a potem przesłuchaj.. szybko
Matka Baileya powoli otwierała oczy, wyciągnęła dłoń w jego stronę
-
To... to nie on, zostaw... go - z całych sił starała się wypowiedzieć te słowa, mimo tego ze nie myślała racjonalnie.
-
Bredzi bo ma gorączkę.. zabieramy ich - powiedział dowódca, nagle okno salonu wyleciało.. rozbiło się szkło poleciało na stół z jedzeniem, do środka wparowało pięciu mężczyzn w maskach (wskoczyli przez okno)
- Niechaj naszą kryjówkę ozdobi łeb czarownicy! - krzyknęli wszyscy.. rzucili się do ataku.. kiedy nagle zatrzymali się
-
Gdzie czarownica i Bailey Fance? - zapytał jeden z nich, i wyciągnął z kieszeni malutkie portreciki -
Nie ma ich tu..
Dowódca straży patrzył na całą akcję przerażony.
-
Czego tutaj? - zapytał
-
Płatni zabójcy, pewien mężczyzna bardzo nie chce żeby wiedźma przejęła wybrzeże mieczy... kogo wy aresztujecie? - zapytał zabójca -
To są wspólnicy wiedźmy?
-
To jest wiedźma i jej chłopak... - powiedział i wskazał na Baileya i Arturię -
Bierzemy ich i nie macie najmniejszego prawa ich tknąć
-
Ależ nie mamy zamiaru ich tykać, wiecie.. może jesteśmy zabójcami ale zawsze działamy w obronie sprawiedliwości, skoro takie jest prawo to znaczy ze możecie zamknąć w lochach pierwszą lepszą dziewkę która wejdzie wam pod nogi? O nie, my na to nie pozwolimy - zabójca spojrzał na swoich towarzyszy i kiwnął głową dając im jakiś znak. Mężczyźni rzucili się do ataku... zrobili to z prędkością światła. Nim wszyscy się obejrzeli strażnicy leżeli w kałużach krwi, ci mężczyźni to byli prawdziwy zabójcy.. działali niezwykle szybko. Jeden z nich ściągnął maskę
- Najmocniej przepraszam ze te nędzne istoty - odparł i uśmiechnął się podając Baileyowi rękę -
Nazywam się Den, polujemy na czarownice. Szukamy chętnych do wyprawy idziemy w stronę przeklętych ruin, to dobra okazja byście mogli oczyścić swoje imię z niesprawiedliwych oskarżeń.