Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2013, 10:06   #23
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Baldor niezbyt chętnie przystał na prośby nowo poznanych ludzi. Widać dług wdzięczności zobowiązywał. Na ile przyczynił się do tego fakt, że nie miał wszak większego wyboru. Daremnie byłoby szukać chętnych i szlachetnych do wędrówki przez las śmiałków. Przekonał się o tym już na własnej skórze o mały włos nie przypłacając życiem i majątkiem.

- Dwa dni poczekać mogę, nie dłużej. Umówiony jestem z elfami i nie wypada zaiste, mości panie Pszczelarzu, wystawiać na próbę ich cierpliwość lub w krzywym świetle stawiać moje kupieckie słowo terminów.

Na słowa Rathara podpierając się kijem stęknął coś niewyraźnie pod nosem, gdy szedł do wozu. Otworzył jeden z worków i pochylony stał nad nim przez chwilę szperając w środku. Podrapał się po głowie jakby zastanawiał co dać Beoringowi. Wiedział, że żadne narzędzie go raczej nie zainteresuje, bo wszak wojownik nie wyglądał na rzemieślnika, a nie były to przedmioty wielce przydatne na szlaku.

W końcu wyjął ostrożnie blaszaną zabawkę. Przedstawiała dwukołowy wóz zaprzężony w konia. Na wozie siedział stary, długobrody człowiek w szarej szacie i takowego koloru szpiczastym kapeluszu. Srebrny szal pod mleczną brodą oraz czarno malowane buty dopełniały wizerunku starca, który w jednej ręce trzymał rzemyk lejc a drugą podtrzymywał stylizowany na drewno podróżny kij. Baldor postawił zabawkę na desce pokładu wozu i odciągnął do tyłu. Dał się słyszeć mechaniczny, cichy zgrzyt a kiedy kupiec oderwał swą kościstą dłoń od figurki wozu, zabawka ku radości Belgo ruszyła do przodu, jakby naprawdę ciągnął ją koń. Nogi konia jednak nie poruszały się sunąc jak skamieniałe po drewnie, lecz tylko dwa żelazne koła obracały się pchając siwka przed sobą.

- Mam dwa tuziny takich cudeniek jeszcze. Na zmówienie hobbickiego karczmarza z doliny Anduiny, wykonane przez krasnoludzkiego mistrza na podstawie ryciny samego Bilbo Bagginsa. – wyjaśnił kupiec. – Ta jest trzynasta. – dodał ciszej. – Miał to być prezent. – westchnął. - Niech będzie dla ciebie wojowniku. Może inne dziecko z twej rodziny uraduje się klaszcząc z radości. Warta jest dziesięć srebrnych pensów, czyli pół złotej monety. Jednego pociągowego konia całkiem jeszcze do pracy zdolnego lub młodego, zdrowego kuca. Albo jedną krowę, tudzież pięć świń lub dziesięć owiec. Możesz też kupić za to dwieście czterdzieści kurczaków, które teraz po jednym miedziaku stoją. Wszak tuzin miedziaków, to jeden srebrny pens, a ich dwadzieścia daje złotą monetę. – kalkulował na głos. – Tak, wszystko się zgadza. A, że to produkt unikalny, to człek bogaty zapłacić ci za tą zabawkę jeszcze i więcej chcieć może.

Rathar wiedział, że ta suma mogłaby mu zapewnić dwa miesiące życia bez pracy i dodatkowych wydatków, na poziomie, do którego przywykł od dziecka. Poznał też owego hobbita Brandybucka, któremu Beorn pozwolił na szlaku otworzyć karczmę dwa lata temu. Wyglądało na to, że kupiec Baldor nie chciał go oszukać i że bardzo mu zależało na obecności Wszędobylskiego w poczcie ochroniarskim karawany.










Pszczelarz wrócił z Długich Bagien z Ratharem i wiązką korzeni. Iwgar mając zaliczkę oraz zapewniony prowiant na drogę z kiesy kupca, mógł wreszcie pozwolić sobie na rozrzutność i zjeść posiłek inny, niż jak zwykle z owoców polowania rąk własnych. Na pobyt w Mieście na Jeziorze, razem z Beorningiem zatrzymali się w przybytku, którego wspólna sala mieściła dziesiątki ustawionych w rzędy posłań odgrodzonych od jadalni drewnianą, nie sięgającą belek stropowych skośnego dachu, ścianą. Jednak nie w stołówce wieczerzę zjeść zamierzali, lecz w gospodzie „U Bilba”. Tam Kronikarze się zatrzymali i tam ostatni wieczór w Esgaroth miał ich zastać.

W gospodzie muzykantów było wielu. Melodia żeglarzy z odległej krainy wesoło zachęcała do śpiewu. Kilka kubków piwa, miodu i wina spłukiwało kolację a podróżnicy bawili się rozmową i tańcem. Nawet miał Belgo położyć się tego dnia, ku swojej radości, późno w nocy. Aromat palonej fajki, jedynego w karczmie, prawdziwego hobbita pana Dodericka Tooka, unosił się wonnym dymem nad stołami biesiadników.

Fanny zamyślona wspominała miniony dzień. To jak Alwis Księgarz zrobił poważną minę na jej opowieść o wypadku, tajemniczych i podejrzanych okolicznościach jego. O rzekomym encie spaczonym cieniem. Starszy, niewysoki mężczyzna słuchał uważnie marszcząc brwi.

- Doprawdy zacna Fanny, informacja może to być istotna dla Pana naszego miasta. Słyszymy o podobnych wypadkach na Długich Bagnach, gdzie nie tylko grząski grunt rozlewisk jest jedynym zagrożeniem wędrowca. Ale w naszym jeziorze? – podszedł do sprawy bardzo poważnie. – O przeklętych drzewach z Mrocznej Puszczy wszyscy słyszeli wiele, ale tutaj? – pokręcił głową. – Jedna z legend mówi, że żony entów odeszły dawno temu na rhovanińskie stepy, a potem na zawsze zniknęły.

Fanny dopiero co przeczytała tą historię o entianach jak i to, że enty zamieszkiwały obecnie tylko w lesie Fangorna, który tak był nazywany przez Władców Koni z południa. Nie zaszkodziło mi o to powielić się wątpliwościami z Księgarzem. Cokolwiek w wodzie było, skoro skłoniło szlachciankę z Dali do takich wniosków, musiało nie być zwykłym wodorostem.

- To od Smauga może jezioro się psuje. – mruknął niepocieszony i wyraźnie przejęty Alwis.

Potem Fanny wróciła do czytelni. Przeglądała pergaminy i zwoje, mimowolnie przysłuchując się rozmowie.

- Mam. – rzekł Kronikarz. – Ale to droga mapa.

- Ile? – zapytał starszy, wysoki mężczyzna, którego postura zdradzała, że w młodości musiał być nie lada wojem.

Alwis przyjrzał się siwemu Beorningowi. Zerknął spod binokli na młodego wojownika, również odzianego w skóry, którym tym się różnił w uzbrojeniu od swego starszego towarzysza, który mógłby być jego ojcem a może nawet dziadem, że na plecach nosił zawieszony dwuręczny topór i podpierał się włócznią jak wędrownym kijem, gdy ten drugi miał przez ramię przewieszony długi łuk a u pasa przytroczony miecz.

- Dziesięć złotych monet. – powiedział sprzedawca bez mrugnięcia. – Krasnoludy z Ereboru też się nią zainteresowały, stąd cena wysoka.

Stary wojownik bez słowa wysypał na ladę ze skórzanej sakiewki kryształowe kamyki. Diamenty. Przesunął dwa z nich w stronę Kronikarza.

- Krasnoludy powiadasz? – powiedział pod wąsem Beorning chowając resztę szlachetnych kamieni z powrotem do woreczka. – To jeszcze lepiej. – ucieszył się.

Nie żeby Fanny podsłuchiwała. Siedziała niedaleko a w izbie, prócz rozmowy mężczyzn i skrzeczących za oknem ptaków, było wcale głośno. O Beorningach Kronikarka słyszała to co każdy. Że we wzgardzie mają poszukiwaczy skarbów i lgnących do złota i innych kruszców, tudzież kosztowności ludzi a przede wszystkim krasnoludów. Na dodatek, ten wojownik wcale się nie targował. To zdziwiło ją jeszcze bardziej. Nawet Rathar wyciągnął na swoja korzyść od Baldora więcej dla siebie za pracę. Nie robili oni wszak tego z zachłanności, lecz z prostego faktu, że nie gromadząc bogactw i nie szukając ich w świecie, musieli liczyć się z każdym wydanym miedziakiem. Często targowali ceny i wynagrodzenie za pracę. Tak. Tak o nich mawiano. I jeszcze to, że tylko dlatego nie są tak ubodzy jak Leśni Ludzie, gdyż za przekroczenie swych ziem pobierają opłaty celne. Nikt bez uiszczenia opłaty szlaku nie przejdzie. Wielu mawiało, że doprawdy mądrym musiał być Beorn. Że mimo wzgardy do gromadzenia bogactw i lenistwa, bezpieczeństwo doliny zapewniał Ludom Północy pobierając za to wynagrodzenie. Jakże miałby utrzymywać zbrojnych i pilnować dróg polnych i górskich przełęczy, gdyby jego ludzie miast tego, w tym czasie, by rodziny utrzymać, od świtu do nocy, na przykład uprawiali rolę lub łowili ryby?

Fanny wyrwał z zadumy głos Belgo.

- Pani, czy mogę zanieść Bursztynowi kości ze stołu? – zapytał.










Ciemność przykryła Północ i tylko jeszcze czerwona łuna wyglądała znad horyzontu jak rozwiana na czarnym niebie peleryna nieobecnego już słońca. Mgła snuła się na leniwą, szeroką rzeką. Przy brzegu prąd Leśnej Rzeki był wolniejszy, lecz na środku nurt zapewne musiał być mocny. Przed małą karawaną w oddali stał mur czarniejszego od nieba lasu. Nie była to jeszcze Mroczna Puszcza lecz zwyczajne rhovanińskie drzewa. Do granic Królestwa Elfów mieli jeszcze kilka dni.

Podczas drogi Baldor nie szczędził prawił o niebezpieczeństwach Mrocznej Puszczy i dawał rady dla Fanny co przewodzenia w podróży oraz zastanawiał się czy zaklęcia elfów, faktycznie ochronią ich na szlaku, kiedy ludzkie umiejętności są takie zawodne w obliczu cienia. Z kolei Belgo, dumnie idący obok Mikkela, nie odstępował Bardyjczyka na krok, tak jak Bursztyn nie odklejał się od nogi Fanny. Chłopiec przeskakiwał co kilka kroków, aby nadążyć za synem Thoralda. Za każdym razem, gdy kupiec się odzywał, to dziesięciolatek, ostrożnie upewniał się u krótkowłosego rycerza, czy jego stary ojciec ma rację?

Kiedy byli już całkiem blisko liczącego zagajnika, gdy z gęstych oparów białego, zawieszonego nad wodą dymu, który przypominał zawieszone w powietrzu kłęby z cybucha fajki, bezgłośnie wynurzyły się trzy tratwy. Na każdej z nich stały dwie wysmukłe postacie okryte ciemnozielonymi pelerynami z narzuconymi na głowy kapturami. Za pomocą długich kijów sterowały drewniane, płaski barki w stronę brzegu.

- Elfy. – wyjaśnił Baldor.

Powiedział to ściszonym głosem jakby uspokajając wszystkich, że doprawdy nie ma się czego obawiać. Elfi mieszkańcy Mrocznej Puszczy wyszli im na spotkanie schodząc na trawiaste nabrzeże rzeki. Pierwsze swe kroki skierowali od razu w stronę wędrownego kupca.

- Witaj przyjacielu elfów. – wszyscy usłyszeli melodyjny, spokojny głos Galiona. – Belgo. – uśmiechnął się ciepło ściskając prawicę starca. – I wy przyjaciele Baldora.

Po ciepłym powitaniu starszego mężczyzny, jeszcze cieplejszym jego syna oraz przyjaznym pozdrowieniem ochroniarskiej drużyny, elfy pomogły rozładować wóz i konie. Materiały zostały szybko załadowane na trzy tratwy a niemal pusty, bo tylko z dwoma workami towaru, wagon zostawiony tam gdzie się zatrzymał.

Nie dało się ukryć, że największą, ciekawską uwagę jasnowłose elfy okazywały dla Belgo. Jakby były zauroczone jego obecnością. Z szacunkiem, humorem i delikatną czułością odzywały się do niego otwarte na wszystkie pytania chłopca. Otwarcie były nim zafascynowane.

- Niewiele jest wśród naszego ludu dzieci w tych czasach... – wyjaśniła jedna z elfek o dźwięcznym imieniu Nauriel.

Kiedy wszystko, prócz koni było gotowe do podjęcia wodnej podróży, okazało się, że ani cztery konie Baldora, ani trzy Bardyjczyków, nie miały ochoty wchodzić na drewnianą, ruchoma podłogę unoszących się w płytkiej wozie przybrzeża tratw. Nie pomogło popędzanie Baldora, rozkazy Mikkela, głaskanie Fanny, szczeknięcia próbującego pomóc Bursztyna. Gałgan to w ogóle zachowywał się jak osioł. Jakby jego pęciny zapuściły korzenie w mule. Wtedy elfy gładząc końskie szyje i łby szepnęły konikom w ich pochylone ku nim uszy kilka niedosłyszalnych nikomu słów. Niczym pod wpływem czaru zwierzęta nagle, jakby zupełnie zapomniały o swoich wcześniejszych powodach, energicznie niemal wbiegły radośnie na środek czekających na nie pokładów.

W końcu wodna karawana odbiła od brzegu. Żeglarze okazali się ekspertami w swoim zajęciu. Sprawnie kierowali załadowane tratwy pod prąd Leśnej Rzeki.















W ciągu kilku długich dni, kiedy tratwy wolno płynęły w górę rzeki, krajobraz zmieniał się kilkakrotnie. Z lasu wypływali na otwarte równiny, tylko po to aby znów zanurzać się pośród drzew. Mikkelowi wydawało się, że są pod czujnym wzrokiem ukrytych za drzewami obserwatorów, gdyż niejednokrotnie zdawało mu się słyszeć szepty rozmów. Zbyt cichych aby mógł je zrozumieć. Dopiero po kilku dniach, po obu stronach Leśnej Rzeki wyrosły wzgórza, im dalej na zachód, tym bardziej zalesione. Pod koniec czwartego dnia, kiedy słońca pomału zaczęło opadać ku ziemi, wysokie brzegi rzeki zaczęły zmieniać się w strome skały a rozłożyste drzewa cieniem przykryły rzekę. Wtedy wszyscy ludzie na tratwach odnieśli wrażenie jakby zanurzyli się z ciemnej leśnej grocie, gdyż nie widzieli już sklepienia nieba, a tylko splecione wysoko nad ich głowami korony drzew. Jakby wpłynęli do gęstego leśnego tunelu. Trzy maleńkie tratwy na szerokiej Leśnej Rzece pochłonęła otwarta, czarna paszcza Mrocznej Puszczy. Spomiędzy starych drzew, gdzieniegdzie wyglądały na podróżnych stojące w milczeniu skalne, wysokie wzgórza. Kiedy rzeka stała się jeszcze szersza a drzewa nieco rzadziej porastały oba brzegi ostatnie czerwone promienie zachodzącego słońca przebijały się strzelistymi snopami od zachodu z ukosa przeszywając ciemnozielone korony starych drzew.

Tam, ich oczom ukazało się rozwidlenie. Skały teraz wyrastały z wody i elfy skierowały tratwy w stronę kamienne korytarza. Kanionu, którym rzeka odbijała swoją odnogą zakręcając wąskim, szybszym nurtem. Skalne ściany pięły się tutaj coraz wyżej i wyżej aż w końcu tratwy wpłynęły pod łukiem górskiego sklepienia do czarnej groty z której wypływała ciemna woda.

- Jesteśmy w jaskiniach Króla Elfów. – powiedział Galion. – Na najniższym poziomie pałacu.

Na ścianach naturalnej groty pięknie komponowały się w skałach rzeźby i płaskorzeźby zdobiąc surowy wystrój podziemi. Przyciemnione lampy dawały w sam raz światła aby widzieć wszystko dookoła siebie lec nie dalej kilkanaście kroków. W końcu tratwy przybiły do skalno-drewnianej przystani, gdzie czekał na nich dostojny elf. Jego białe włosy niczym jedwab opadały na ramiona. Na skroniach spoczywał delikatny srebrzysty metal, niczym subtelna korona ozdabiający i jednocześnie praktycznie służący za opaskę do włosów. Rysy twarzy jakby rzeźbione dłutem artysty były szlachetne. Ani stare, ani młode, niemożliwe do odgadnięcia ile elf mógł mieć lat.

- Jestem Lindar. Mistrz królewskich piwnic. – odezwał się pewnym głosem, po przyjaznym powitaniu z Baldorem i Belgo. – Znam moich przyjaciół. Lecz was, ludzie, nie znam. Zostaniecie tu w kwaterach razem z towarem do czasu, aż ekspedycja będzie gotowa do podjęcia podróży za dwa dni. – zawyrokował błękitnooki.

- Ale my ich znamy. – pociągnął go za rękaw chłopiec. – Uratowali nas od zbójów.
- To dobrzy ludzie. – przytaknął kupiec.

Lindar bez emocji zmierzył każdego z podróżnych jakby wzrokiem oceniając na ile przyjaciele jego przyjaciela są godni wstąpienia na wyższe poziomy Pałacu Króla Elfów. Jeżeli ochroniarze kupca chcieli spędzić ten czas w lepszych warunkach, musieli do siebie przekonać mistrza królewskich piwnic.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline