Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2013, 00:02   #21
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
W zaciszu swego pokoju prześledziła całą linię genealogiczną. Baldor syn Helgrima, który był synem Omunda, a wnukiem Belga i Uny, co słynęła z kunsztu w grze na cytrze o 25 strunach. Jej cytra, niezwykły instrument Lindarów zaginęła wraz z Bardyjką gdzieś na Długich Bagnach. Prapradziadem Baldora był Hildir Wysoki a pierwszym z rodu zapisanym w Kronice kupiec z Dali również Baldor. Nie były to informacje potrzebne do podjęcia tej podróży. Ale od momentu, kiedy Fanny odziedziczyła Kroniki, sprawdzała historię każdego nowo poznanego Bardyjczyka. Nie kierowała nią ciekawość. Był to raczej obowiązek, jak mycie albo czesanie włosów, nawyk, coś niezbędnego, choć przecież wszyscy mogli chodzić rozczochrani i nic by nikomu od tego nie ubyło. I nic by się nie stało gdyby teraz nie wertowała starych kart i nie powtarzała sobie po cichutku zbędnych informacji, żeby zapadły jej w pamięć i na zawsze tam pozostały. Ale był to element jej dziedzictwa i powinna wiedzieć. W ten sposób oddawała cześć nie tylko przodkom Baldura, ale, przede wszystkim, swoim. I jej własne imię nabierało sensu: Kronikarka.

***

Największym dylematem Fanny, jeszcze w Dali, kiedy zaczynali tę podróż, było pytanie czy zabrać wszystkie Kroniki. Pięć z nich stanowiło wielkie oprawne w skóry Księgi. Kilka tub zajmowały dodatkowe notatki, mapy, nawet rysunki. Szósta, ta którą Fanny kontynuowała była na razie zbiorem luźnych kart. Pierwsze pięć tomów miało wspaniale wykonane, ilustrowane i pięknie oprawione kopie, które były podarunkiem Kolbeinna Młodszego dla króla Barda. Fragmenty Kronik od dawna istniały też w licznych odpisach, rozproszone między różnymi rodzinami, w jednych traktowane z szacunkiem, w innych leżąc na strychach i stanowiąc zimową strawę myszy. Ale prawdziwe Kroniki były jedne i dla Fanny były bezcenne.

W końcu po wielu namysłach zdecydowała się zabrać wszystko „przynajmniej do Esgaroth”. Przyjechały w najsolidniejszym kufrze, opatulone w tkaniny i skóry tak pieczołowicie i ciasno jak opatula się w pieluchy noworodka. Przez dwa miesiące zajmowały w jej pokoju honorowe miejsce na wielkiej ławie tuż obok łóżka. I teraz odłożona na później decyzja znowu wywołała zamęt w jej sercu. Czyż nie powinna zawsze mieć ich przy sobie? Czy istnieje tak dobre miejsce, tak zaufana osoba, żeby mogła je zostawić? Ale wiedziała, że niepotrzebnie obciążą konie w tej i bez tego trudnej wyprawie, że księgom grozi wilgoć i pleśń, i te same niebezpieczeństwa, na które i oni będą narażeni. Wiedziała, że brać ich nie powinna.

Dziś rano, na polanie, gdy Baldor wyjawił im swe zamiary i zaproponował pracę Fanny wpadła w entuzjazm. Miała ochotę wyrazić zgodę natychmiast i z trudem ją powstrzymywała. Czekała z napięciem na Mikkelowe tak. Ale rozradowania i podniecenia nie była w stanie długo ukryć i gdy Rathar zgodził się jako pierwszy, zaraz po nim wyciągnęła rękę do kupca, zobowiązując się do pomocy. Wyglądała jakby miała zamiar ruszać natychmiast, tak jak stała, w tym ciężkim Iwgarowym płaszczu, za bagaż mając tylko futerał z Kroniką i Mękę.

Mikkel i Iwgar śmieli się z jej zachwytu, ale widziała jak obydwóm zabłysły oczy na myśl o przygodzie. I gdy Baldor pokazywał na mapie szlaki przez Mroczną Puszczę wszyscy pochylali się nad nimi w skupieniu.
Rozmawiali z kupcem o trasie i o jego towarze, i o wynagrodzeniu, choć Fanny nie zadała żadnego rozsądnego pytania. Rathar przytomnie wynegocjował początek wyprawy za dwa dni. Svein i elfka nie zdecydowali się na role ochroniarzy kupca.

Kiedy Rathar rozmawiała z Baldorem o zapłacie, Fanny przysłuchiwała się z boku. Przez tę chwilę przestała się uśmiechać i kręcić w kółko niczym jedna z fryg z baldorowego wozu. Nie dorównywała mężczyznom tężyzną i siłą tak potrzebnym w tej wyprawie, nie umiała polować i nie znała dziewiczych lasów, czy nie pomyślą sobie, że to niesprawiedliwe, że jej zapłata będzie taka sama jak ich. Czy nie pomyśli tak Beorneńczyk, który jej nie zna, a właśnie przepędził bandytów samym groźnym wyglądem. I czy - ta myśl była taka małostkowa i jednocześnie taka straszna - czy na tej całej wyprawie, nie przeznaczą jej najzwyczajniej roli kucharki.

Nie, nie. Pokaże im ile jest warta. Będzie najdzielniejsza ze wszystkich. I nawet gotować, tu znowu Fanny nieświadomie przybrała smutną minę niesłusznie skarconego psa, będzie z radością. Zadziwi ich wszystkich. Zadziwi Mikkela.

Przecież hobbit Bilbo wyprawił się z krasnoludami i choć był słabszy i mniejszy, dostał jedną czternastą smoczego skarbu, i po stokroć na niego zasłużył i jeszcze zrobił z niego najlepszy użytek. Ta myśl z kolei przypomniała jej tawernę i Fanny, jeszcze cała oplątana rozważaniami o swej przydatności, nieśmiało zaczęła namawiać Iwgara i Rathara, żeby tam zatrzymali się na tę ostatnią przed wyprawą noc, albo przynajmniej odwiedzili ich U Bilbo w porze kolacji. Wiedziała, że może to nie być takie łatwe, bo dwa dni to nie tak wiele czasu na poczynienie potrzebnych przygotowań. A Iwgar cały czas coś plótł o kwiatkach.

Kronikarka nie bała się tej wyprawy, choć miała wystarczającą wiedzę żeby nie mieć wątpliwości, że będzie niebezpieczna. Szybko uwolniła się od myśli o gotowaniu, bo najważniejsze było to, że w Woodland Hall powinny mieszkać dwie bardyjskie rodziny i o obydwu w Kronikach brakowało wielu informacji: o Gormie Siwowłosym i jego synach, pochodzących z najbardziej długowiecznego bardyjskiego rodu, do tego kilka pokoleń wstecz spokrewnionych z Mikkelem poprzez jego prababkę ze strony matki będącą bliźniaczą siostrę babki Gorma. Był to ród szlachecki, w dawnej Dali znany i szanowany, słynący z krzepkiej długowieczności. I o potomkach Melei Łowczyni. Prawdopodobnie już trzecim pokoleniu rudych i zwinnych niczym lisy myśliwych z tej matriarchalnej rodziny. Myślała o nich Bardyjczycy, ale czy nimi jeszcze byli? Może spotkani na szlaku, bezimienni byliby tylko Leśnymi Ludźmi z nieznanego klanu, długowłosi i brodaci jak Iwgar, odziani w skóry, mówiący z puszczańskim akcentem. Długo mieszkali daleko od Góry.

Kolbeinn Młodszy, który przedsiębrał w życiu kilka długich podróży nigdy do Woodland Hall nie dotarł. Myśl, że jej to się uda przyprawiała ją o dumę. Gdy Mikkel się zgodził Fanny obydwiema dłońmi uścisnęła jego rękę. Nie powiedziała dziękuję tylko dlatego, że to słowo wydawało jej się za małe.

Reszta pakowania była prosta. W podróżne juki zmieściły się ubrania na zmianę, koce, płaszcze, trochę drobiazgów, ostrzałka do broni i Mikkelowa brzytwa, w niewielkiej skrzynce trochę narzędzi Fanny i podwójne przybory pisarskie. W tubie na ramieniu pisana obecnie Kronika, w futerale Męka, przy pasku erborski sztylet. Bukłaki z wodą i bukłaki z winem. Prowiant. Kilka map w bagażach, mapa traktu wzdłuż Leśnej Rzeki w kieszeni.

Wyszła z tawerny, gdy Mikkel zajmował się końmi. Bursztyn, który odwiedziny w stajni uwielbiał szalenie i zapewne wiązało się to z zamiłowaniem do przekąsek z końskich kup, poszedł z panem. Fanny powiedziała, że musi pożegnać kilka osób. Była to prawie prawda. Zapukała do drzwi Brana Wioślarza, pogawędziła z jego żoną i córkami, opowiedziała o porannej przygodzie, obiecała odwiedziny jesienią i pożegnała się. A potem jakby niechcący, bez udziału myśli, w pięknym słońcu tego kwietniowego dnia Fanny pospacerowała do elfiej dzielnicy i jej najbardziej znanego krawca. Już raz tam była, uszyła suknię, którą odebrała i nigdy nie założyła. Suknia była śmiała jak na bardyjskie standardy, choć Fanny niejednokrotnie widziała mieszkanki Esagroth ubrane frywolniej. Fanny uszyła ją, żeby kiedyś zaskoczyć Mikkela i żeby powiedział jej, że jest piękna. I tak dużo razy o tym myślała, że nigdy nie odważyła się jej włożyć.

Ale tym razem Fanny nic nie chciała szyć, bo nie było na to czasu. Chciała kupić gotowe. Kobiece spodnie. Wieczorem małe zawiniątko trafiło do juków. Miała niejasne przeczucie, że mogło podzielić los sukienki.

Potem zdyszana Fanny biegła na Targ Wodny, gdzie umówiła się z MIkkelem i oczywiście spóźniła się dobre pół godziny. Targ był miejscem, które Fanny uwielbiała. Łódki stały tu zawsze tak gęsto, że przechodziło się po prostu z jednej na drugą, a różnorodność towarów przyprawiała o zawrót głowy. Gwar, który ich otoczył można było porównać chyba tylko z brzęczeniem roju pszczół, a czasem Fanny wydawało się ze kuźnie są cichszym od tego miejscem. Przeszukiwali łodzie w poszukiwaniu czegoś specjalnego.

Pod koniec dnia Fanny odwiedziła pewnego księgarza. Ów niski człowieczek, wyglądał dokładnie tak jak księgarz wyglądać powinien, zawsze pachniał woskiem i kurzem, zawsze był elegancko obrany w kremowe koszule i kamizelki w kratę i zawsze na palcach miał plamy z atramentu. Fanny kilkakrotnie pożyczała od niego księgi o historii Dali i Esgaroth, o smokach, o czynach dawnych bohaterów. Księgarz kochał nowe Esgaroth, tak jak Fanny kochała nową Dal. Dziś Fanny dopytała się o księgi o entach. Spędziła nad nimi ponad godzinę. A potem opowiedziała Księgarzowi wydarzenie w zatoczce, dopytując, czy były tam inne wypadki. I zapytała wprost czy jego zdaniem prawdopodobne, że miejsce to zamieszkuje zadrzewiały, spaczony cieniem stary ent, i czy nie trzeba kogoś powiadomić o tym przypuszczeniu.

***

W nocy przed wyjazdem nie mogła spać. Księgi miały pozostać w Esgaroth. Że tak będzie lepiej uważał i Mikkel. Choć za dnia spakowała je tak samo dokładnie, jak za pierwszym razem, do wielkiej skrzyni, teraz tylko przy świetle księżyca wypakowała je z powrotem. Siedziała między nimi na podłodze i usiłowała przeczytać je wszystkie tej nocy jeszcze raz. O świcie zastał ją tak Mikkel. Wyglądał na rozgniewanego i Fanny już przygotowywała się na ostre słowa dotyczące jej rozumu, kiedy powiedział:
-Dobrze. Bierzemy je.
To było tak niespodziewane, że Fanny oniemiała, a Mikkel widząc jej minę wybuchnął śmiechem.
-Wyobraziłem sobie twarze Rathara i Iwgara, gdy zobaczą nas z tym wielkim jak szafa kufrem.
Teraz śmieli się już oboje.
-Heh. Tak się nie da –powiedział w końcu Mikkel - trzeba to będzie zapakować w dobre worki i dać na luzaka.

Ale sprawa skończyła się inaczej. Fanny, której porcja śmiechu przywróciła odrobinę rozsądku zostawiła w Esgaroth cztery z pięciu Ksiąg.
Spakowała jedną. Swoją ulubioną.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 22-02-2013, 01:12   #22
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Od razu zobaczył jak oczy się jej zaiskrzyły na widok rozłożonej przez Baldora mapy Mrocznej Puszczy. Jak kupiec palcem pokazywał dokąd i którędy chce przejść. Wyobrażał sobie jak szybko teraz myślała. Jak oczami wyobraźni przemierzała leśne ostępy. Czyż nie na to czekała? Okazję by ruszyć w podróż tak daleką, niepewną i tak niebezpieczną jak jeszcze nigdy wcześniej. I to teraz gdy w północnym Rhovanionie w końcu zagościł pokój, a miasta Dali i Esgaroth to do siebie ściągały wędrowców z odległych krain. Właśnie teraz, właśnie dzięki temu niepozornemu kupcowi mogli ruszyć na daleki dziki zachód, śladami wyrzuconych niegdyś ze swego spalonego domu królów północy i wygnanych z Ereboru długobrodych. Śladami historii...
Zaśmiał się. Niemądra Fanny. Ale nie należało się oszukiwać. W głębi serca zazdrościł żonie. Ona wiedziała. Czuła to. To był jej skarb. Jej dziedzictwo i przeznaczenie. I właśnie znalazło się na wyciągnięcie ręki.

Uchwycił też roześmiane spojrzenie wiecznie wesołego Iwgara, który jął zwracać Baldorowi uwagę na oczywiste przeszkody wyruszenia od zaraz. Ale potem Bardyjczyk sam spojrzał na mapę i uśmiech zniknął z jego twarzy. Świat tak bardzo wykraczał poza granice, które kształtowały przeciętnego człowieka. Co jego trzymało w Dali? Co pchało jak najdalej stąd? Nadzieja? Czy mężczyzna nie powinien odkrywać swego miejsca w świecie broniąc swojego domu i rodziny?
Wyprawa przez serce Mrocznej Puszczy brzmiała tak strasznie lekkomyślnie. Tak dziecinnie. Myśli mocnym głosem Thoralda zrzucały całun romantycznej głupoty z tej ekspedycji. Na zachód wszak do Leśnego Grodu prowadziła dłuższa acz mniej ryzykowna droga północnym skrajem Puszczy. Ku południu zaś, gdzie hen daleko rozpościerało się wielkie królestwo Gondoru, wiodły znacznie bezpieczniejsze równinne stepy i łąki. A i tam ruszyli przecież niegdyś zaginieni Bardyjczycy.
Powinien odmówić nierozważnemu kupcowi. Przemówić żonie do rozsądku i jeśli zajdzie potrzeba postanowić za nią. Pożegnać Iwgara i Rathara, a następnie z młodym Sveinem wrócić do Esgaroth i zdzierżyć kłótnię z Fanny bez której by się nie obeszło.
Znów na nią spojrzał. Uradowana i zarumieniona niemal ze szczęścia podawała właśnie Baldorow dłoń na znak, że się zgadza. Zaśmiał się i pokręcił głową. Musiałby mieć smocze serce, żeby jej to odebrać.

- Możesz liczyć na naszą pomoc mości Baldorze. Choć nie o byle drobiazg pytasz, byłoby z naszej strony zadrwieniem z losu gdybyśmy uratowawszy Cię przed tymi bandytami, odmówili teraz pomocy w przejściu przez Mroczną Puszczę.

Leśny Gród. Ten kierunek właściwie nawet brzmiał mu bardzo dobrze. Prowokował. Dasz mi radę Prawdziwy Bardyjczyku?

***

- Dzielnyś chmyzie - powiedział do chłopaka gdy już wszystko zostało ustalone. Znać było po malcu, że przeżył chwilę grozy. Że dumny był z siebie. Ale i trochę onieśmielony towarzystwem. Szczególnie Ratharem, którego mężna postawa chyba najbardziej przyczyniła się do uniknięcia walki i ocalenia ojca chłopaka. Młody Bardyjczyk, którego cały świat to życie jego ojca - Zbójcy podobni tym trzem łotrom niejednego już podróżnego usiekli na bezdrożach. Wykazałeś się w ich obliczu odwagą, która uratowała Twojego ojca. Będzie z Ciebie rycerz kiedyś.

***

Tak dużo znowu w gruncie rzeczy spraw do załatwienia w Esgaroth im nie zostało. Iwgar powiedział, że obiecał Ratharowi wspólne zbieranie kwiatków co zapewne zajmie im cały dzień więc wieczorem powinni się zobaczyć w gospodzie u Bilba. Przynajmniej z Pszczelarzem, bo Beorneńczyk póki co zdawał się niezbyt chętny odwiedzaniu miasta nad Długim Jeziorem. Nie należało jednak wątpić w gawędziarskie zdolności Iwgara i liczyć, że mimo wszystko obaj przyjdą. Póki co jednak, Mikkela czekał przegląd koni i ich ekwipunku podróżnego.

W stajni, której budynek znajdował się naprzeciwko oberży u Bilba, przezimowały trzy konie jakie zabrali ze sobą z Dali. To Mikkel głównie się nimi zajmował. Objeżdżał oba wierzchowce w najgorsze mrozy, a luzaka wyprowadzał. Czyścił je i pilnował by były zdrowe. Szczególną uwagę i dbałość poświęcając kopytom i grzbietom. W dziczy koń dawał dużą przewagę. Odciążał, przyśpieszał. Grzał gdy robiło się zimno... Co prawda Baldor zaproponował by swoje pakunki przenieśli na jego kuce, ale Mikkel w tym przypadku hołdował zasadzie, kto swoje nosi ten się nie prosi.
Na Pensie jeździł od kilku lat. Prezent od brata. Kary, narowisty ogier o nieco szalonym charakterze. Duży trochę jak na przedzieranie się przez Puszczę, ale Mikkel nie wyobrażał sobie by mógł go nie zabrać. Imię sam mu nadał choć bardziej adekwatne byłoby Mała Fortuna. Dostał go jeszcze jako niejeżdżonego i pamiętał ile trudu kosztowało go ucywilizowanie zwierzęcia. Fanny z kolei jeździła na zakupionej od dalekowschodniego kupca dereszowatej kobyłce z easterlińskich bachmatów. Niski, zgrabny konik. Do tego zwrotny i w przeciwieństwie do Pensa niewybredny i w diecie i w towarzystwie. Tolerowała nawet obecność Pensa, a to już świadczyło o jej spokojnym charakterze. Odbijało jej tylko wtedy gdy wchodziła w ruję. Wtedy to i Pens się jej bał. Fanny nazwała ją Perłą. Perła z Bursztynem bowiem jak stwierdziła dobrze wyglądały na zapisanych kartach.
Na luzaka wzięli ze sobą myszatego wałaszka pociągowego z kuców jakich używały krasnoludy z Żelaznych Wzgórz do przewożenia surowców do Dali. Krępy, niewyględny i niewiarygodnie silny. Nie obraził się nawet o ten wielki kufer z kronikami, który Fanny postanowiał zabrać ze sobą do Esgaroth. Miał tylko jedną wadę użytkową. Okropnie nie lubił czyszczenia swojej grubej kudłatej sierści. Bywało, że na widok zgrzebła nawet kłapał zębami. Mikkel na tym polu prowadził z nim już trwającą 3-miesiące wojnę okupioną niemałą ilością siniaków. Wszak koń bardyjskiej szlachty nie może wyglądać byle jak. Osobiście też w nawiązaniu do szeregu stoczonych batalii ochrzcił kuca imieniem Gałgan.

***

Po powrocie z Wodnego Targu zasiadł do przeglądania ekwipunku. Z uwzględnieniem tego co może, a co napewno raczej im się w kniei nie przyda. Co by należało pocerować, czy podkleić na prędce, a co trzeba by kupić. Ze szczególnym uwzględnieniem maści na szybsze gojenie ran. Co prawda o ile dobrze pamiętał Iwgar w tej dziedzinie mógł być wielce pomocny, ale nigdy nie wiadomo co się może w drodze wydarzyć.

W końcu dotarł do broni...

- Dobrze pomyślana broń, moim zdaniem. Większego trzyma na dystans. Mniejszego kłuje do skutku. A i gdy chwila niepewna, a ręka silna, zawsze można cisnąć - odparł rosłemu Beorneńczykowi - Choć napewno nie tak niszczycielska gdy stoisz już z wrogiem twarzą w twarz, jak taki topór. Wygląda jakby niejedno widział.
Przez chwilę przyglądał się rzeźbionej broni Rathara.
- Chętnie skorzystam z propozycji. Całą zimę dość leniwie spędziliśmy w Esgaroth toteż i dobrze by poćwiczyć. Co do odlewania grotów to jednak tylko podstawy są mi znajome. Zacząć możemy choćby jutro skoro pojutrze nam czas w drogę. A jeszcze wracając do propozycji Fanny byście na wieczór do gospody “U Bilba’ zajrzeli, i ja ją składam. Napić się wszak czegoś mocniejszego i porozmawiać przy karczemnym stole szybko następnej okazji nie będziemy mieli.


Tak dziś powiedział Ratharowi. Skłamał. Włócznie nie była tylko dobrze pomyślana. Z tarczą i włócznią, Mikkel bał się tylko tego, że kiedyś przeceni swoje możliwości. Nie miał ku temu jakiś wielkich podstaw. Umiał się nią posługiwać tylko skutecznie, a nie wybitnie. Widział jakich sztuk potrafią dokonywać w tej dziedzinie strażnicy pałacowi króla Barda. Nie dorównywał im. Ale tak jak zauważył Rathar, czuł się zwyczajnie pewnie dzierżąc w dłoniach długie drzewce tej broni. Nieskromnie też uważał, że ma do tego serce. Miał od dawna. Od kiedy Thorald pokazał swoim synom najwspanialszą pamiątkę rodzinną z czasów przed Smaugiem. Włócznię króla Bladorthina. Jeszcze pięć lat temu była ona jedyna. Zaprezentowana starożytnemu królowi Bladorthinowi przez ereborskich mistrzów kowalstwa i zamówiona w ilości kilkuset sztuk. Do momentu otworzenia skarbca Samotnej Góry nie było wiadomo, czy krasnoludy wykonały zlecenie. Jak się okazało wykonały. I teraz połowa straży królewskiej takie miała. Ale to niczego nie zmieniało. Była pierwsza i jedyna. Uratowana z płonącego Dale przez pradziada Mikkela. I przechowana. Thorald chciał ją zwrócić królowi. Bard jednak uznał, że powinna zostać w jego rękach. I tak się stało. Póki Thorald nie zmarł na łożu śmierci przekazując ją Mikkelowi. Żaden z synów nie zakwestionował woli ojca.

Włócznia była dłuższa nawet od tej, którą pożyczył mu Beorneńczyk. A jednak zdecydowanie lżejsza. Dobrze wyważona. I jeśli można tak nazwać ten rodzaj broni, była piękna. Misterna wręcz. Trzykrotnie przekuwana stal grotu wyglądała niesamowicie. Czarna i błyszcząca przywodziła na myśl rozświetlone gwiazdami niebo. Podstawą drzewcy zaś było zaimpregnowane cisowe drewno. Najpewniej z cisu srebrzystego, ale sekret zabrali ze sobą do grobów krasnoludzcy rzemieślnicy. Co bardziej niesamowite było ono przenicowane wijącymi się po całej długości stróżkami z białego złota. Jak i po co? Tego również nie sposób było powiedzieć. Za to można było podziwiać efekt jaki dawało. Jej imię przetrwało do dziś. Skumring. Zmierzch.
Mikkel z broni miał właśnie ją, podarowanego mu przez Fanny Melieraxa w skórzanym futerale, ereborski sztylet i miecz o szerokim ostrzu z tych jakie stosowali najczęściej Bardyjczycy. Ponadto lekka prawie nie krępująca ruchów skórznia do codziennej wedrówki i kaftan kolczy na wypadek poważniejszych potyczek. Na koniec zaś tarcza. Zwyczajna, okrągła z wycięciem i herbem Dali. Czerwony smok, przekreślony Czarną Strzałą.

Był gotowy.

***

Schodząc do karczemnej izby poczuł ukłucie żalu, że może dzisiejszy wieczór powinni spędzić sami, a nie z nowymi towarzyszami podróży. Zatrzymał się więc w połowie schodów i spojrzał z góry na pełne gości pomieszczenie. I wtedy kątem oka zauważył go. Pierścień. Założony na palec prawej ręki. Skąd się na nim wziął?
Uniósł dłoń. W ciemnym świetle karczemnych świec i lamp, rubin wyglądał wspaniale. Pasował do niego. Tylko pytanie nadal nie odpuszczało. Kiedy go założył? Wyłowił z jeziora... Potem ognisko, ratunek Baldora. Powrót do domu... Nie pamiętał.

Ktoś go potrącił. Jakiś mocno pachnący pieczystym i dymem fajkowym mały człowieczek... Hobbit! Z kraju halflingów-włamywaczy!

Włamywaczy...

Co ja mam w kieszeni?
Bardyjczyk pośpiesznie zaczął sprawdzać czy wszystko ma nadal przy sobie. O hobbitach wiedział mało. Ale nazwy nigdy nie brały się znikąd.

Upewniwszy się, że wszystko było na swoim miejscu zszedł do izby i zamówił im na razie butelkę winę, deskę z wędzonymi serami i boczkiem i talerz omułków. Ani Iwgara z Ratharem, ani Baldora nadal nie było jeszcze. Ale i pora nadal wczesna. Jakiś trubadur śpiewał wesołą piosenkę o dwóch przyjaciołach, z których jeden był elfem, a drugi krasnoludem.
Wtedy zobaczył jak i ona schodzi po schodach. Wyszła zza balustrady. Zaskoczony aż nie wstał z początku gdy podchodziła do stołu.
Usiadła. Całkiem długą chwilę milczeli. Patrzył na nią przez większość tego czasu jakby na siłę odrywając wzrok by nie sprawiać wrażenie nachalności. Ale i tak pewnie sprawił, bo spojrzała na niego pytająco.
Pokręcił głową i uśmiechnął się.
- To nic - powiedział - Po prostu bardzo pięknie wyglądasz.
Radosny błysk w jej oczach gdy sięgała po omułka. Zaraz za nim szeroki uśmiech gdy polał im obojgu wina.
- Podobają Ci się? - spytała.
- Musiałbym skłamać, żeby odpowiedzieć właściwie. A już to byłoby niewłaściwe. Podobają. Nigdy bym się tego nie spodziewał, ale chyba mam nadzieję, że nie jest to ostatni raz gdy zakładasz spodnie.

Iwgar i Rathar przyszli gdy butelka była już pusta. Można było zamówić tutejszego grogu, którym zwykli rozgrzewać się Esgarothczycy w zimowo-wiosenne wieczory. Chwilę później przybyli Baldor i jego syn. A wieczór był jeszcze młody.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 25-02-2013, 10:06   #23
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Baldor niezbyt chętnie przystał na prośby nowo poznanych ludzi. Widać dług wdzięczności zobowiązywał. Na ile przyczynił się do tego fakt, że nie miał wszak większego wyboru. Daremnie byłoby szukać chętnych i szlachetnych do wędrówki przez las śmiałków. Przekonał się o tym już na własnej skórze o mały włos nie przypłacając życiem i majątkiem.

- Dwa dni poczekać mogę, nie dłużej. Umówiony jestem z elfami i nie wypada zaiste, mości panie Pszczelarzu, wystawiać na próbę ich cierpliwość lub w krzywym świetle stawiać moje kupieckie słowo terminów.

Na słowa Rathara podpierając się kijem stęknął coś niewyraźnie pod nosem, gdy szedł do wozu. Otworzył jeden z worków i pochylony stał nad nim przez chwilę szperając w środku. Podrapał się po głowie jakby zastanawiał co dać Beoringowi. Wiedział, że żadne narzędzie go raczej nie zainteresuje, bo wszak wojownik nie wyglądał na rzemieślnika, a nie były to przedmioty wielce przydatne na szlaku.

W końcu wyjął ostrożnie blaszaną zabawkę. Przedstawiała dwukołowy wóz zaprzężony w konia. Na wozie siedział stary, długobrody człowiek w szarej szacie i takowego koloru szpiczastym kapeluszu. Srebrny szal pod mleczną brodą oraz czarno malowane buty dopełniały wizerunku starca, który w jednej ręce trzymał rzemyk lejc a drugą podtrzymywał stylizowany na drewno podróżny kij. Baldor postawił zabawkę na desce pokładu wozu i odciągnął do tyłu. Dał się słyszeć mechaniczny, cichy zgrzyt a kiedy kupiec oderwał swą kościstą dłoń od figurki wozu, zabawka ku radości Belgo ruszyła do przodu, jakby naprawdę ciągnął ją koń. Nogi konia jednak nie poruszały się sunąc jak skamieniałe po drewnie, lecz tylko dwa żelazne koła obracały się pchając siwka przed sobą.

- Mam dwa tuziny takich cudeniek jeszcze. Na zmówienie hobbickiego karczmarza z doliny Anduiny, wykonane przez krasnoludzkiego mistrza na podstawie ryciny samego Bilbo Bagginsa. – wyjaśnił kupiec. – Ta jest trzynasta. – dodał ciszej. – Miał to być prezent. – westchnął. - Niech będzie dla ciebie wojowniku. Może inne dziecko z twej rodziny uraduje się klaszcząc z radości. Warta jest dziesięć srebrnych pensów, czyli pół złotej monety. Jednego pociągowego konia całkiem jeszcze do pracy zdolnego lub młodego, zdrowego kuca. Albo jedną krowę, tudzież pięć świń lub dziesięć owiec. Możesz też kupić za to dwieście czterdzieści kurczaków, które teraz po jednym miedziaku stoją. Wszak tuzin miedziaków, to jeden srebrny pens, a ich dwadzieścia daje złotą monetę. – kalkulował na głos. – Tak, wszystko się zgadza. A, że to produkt unikalny, to człek bogaty zapłacić ci za tą zabawkę jeszcze i więcej chcieć może.

Rathar wiedział, że ta suma mogłaby mu zapewnić dwa miesiące życia bez pracy i dodatkowych wydatków, na poziomie, do którego przywykł od dziecka. Poznał też owego hobbita Brandybucka, któremu Beorn pozwolił na szlaku otworzyć karczmę dwa lata temu. Wyglądało na to, że kupiec Baldor nie chciał go oszukać i że bardzo mu zależało na obecności Wszędobylskiego w poczcie ochroniarskim karawany.










Pszczelarz wrócił z Długich Bagien z Ratharem i wiązką korzeni. Iwgar mając zaliczkę oraz zapewniony prowiant na drogę z kiesy kupca, mógł wreszcie pozwolić sobie na rozrzutność i zjeść posiłek inny, niż jak zwykle z owoców polowania rąk własnych. Na pobyt w Mieście na Jeziorze, razem z Beorningiem zatrzymali się w przybytku, którego wspólna sala mieściła dziesiątki ustawionych w rzędy posłań odgrodzonych od jadalni drewnianą, nie sięgającą belek stropowych skośnego dachu, ścianą. Jednak nie w stołówce wieczerzę zjeść zamierzali, lecz w gospodzie „U Bilba”. Tam Kronikarze się zatrzymali i tam ostatni wieczór w Esgaroth miał ich zastać.

W gospodzie muzykantów było wielu. Melodia żeglarzy z odległej krainy wesoło zachęcała do śpiewu. Kilka kubków piwa, miodu i wina spłukiwało kolację a podróżnicy bawili się rozmową i tańcem. Nawet miał Belgo położyć się tego dnia, ku swojej radości, późno w nocy. Aromat palonej fajki, jedynego w karczmie, prawdziwego hobbita pana Dodericka Tooka, unosił się wonnym dymem nad stołami biesiadników.

Fanny zamyślona wspominała miniony dzień. To jak Alwis Księgarz zrobił poważną minę na jej opowieść o wypadku, tajemniczych i podejrzanych okolicznościach jego. O rzekomym encie spaczonym cieniem. Starszy, niewysoki mężczyzna słuchał uważnie marszcząc brwi.

- Doprawdy zacna Fanny, informacja może to być istotna dla Pana naszego miasta. Słyszymy o podobnych wypadkach na Długich Bagnach, gdzie nie tylko grząski grunt rozlewisk jest jedynym zagrożeniem wędrowca. Ale w naszym jeziorze? – podszedł do sprawy bardzo poważnie. – O przeklętych drzewach z Mrocznej Puszczy wszyscy słyszeli wiele, ale tutaj? – pokręcił głową. – Jedna z legend mówi, że żony entów odeszły dawno temu na rhovanińskie stepy, a potem na zawsze zniknęły.

Fanny dopiero co przeczytała tą historię o entianach jak i to, że enty zamieszkiwały obecnie tylko w lesie Fangorna, który tak był nazywany przez Władców Koni z południa. Nie zaszkodziło mi o to powielić się wątpliwościami z Księgarzem. Cokolwiek w wodzie było, skoro skłoniło szlachciankę z Dali do takich wniosków, musiało nie być zwykłym wodorostem.

- To od Smauga może jezioro się psuje. – mruknął niepocieszony i wyraźnie przejęty Alwis.

Potem Fanny wróciła do czytelni. Przeglądała pergaminy i zwoje, mimowolnie przysłuchując się rozmowie.

- Mam. – rzekł Kronikarz. – Ale to droga mapa.

- Ile? – zapytał starszy, wysoki mężczyzna, którego postura zdradzała, że w młodości musiał być nie lada wojem.

Alwis przyjrzał się siwemu Beorningowi. Zerknął spod binokli na młodego wojownika, również odzianego w skóry, którym tym się różnił w uzbrojeniu od swego starszego towarzysza, który mógłby być jego ojcem a może nawet dziadem, że na plecach nosił zawieszony dwuręczny topór i podpierał się włócznią jak wędrownym kijem, gdy ten drugi miał przez ramię przewieszony długi łuk a u pasa przytroczony miecz.

- Dziesięć złotych monet. – powiedział sprzedawca bez mrugnięcia. – Krasnoludy z Ereboru też się nią zainteresowały, stąd cena wysoka.

Stary wojownik bez słowa wysypał na ladę ze skórzanej sakiewki kryształowe kamyki. Diamenty. Przesunął dwa z nich w stronę Kronikarza.

- Krasnoludy powiadasz? – powiedział pod wąsem Beorning chowając resztę szlachetnych kamieni z powrotem do woreczka. – To jeszcze lepiej. – ucieszył się.

Nie żeby Fanny podsłuchiwała. Siedziała niedaleko a w izbie, prócz rozmowy mężczyzn i skrzeczących za oknem ptaków, było wcale głośno. O Beorningach Kronikarka słyszała to co każdy. Że we wzgardzie mają poszukiwaczy skarbów i lgnących do złota i innych kruszców, tudzież kosztowności ludzi a przede wszystkim krasnoludów. Na dodatek, ten wojownik wcale się nie targował. To zdziwiło ją jeszcze bardziej. Nawet Rathar wyciągnął na swoja korzyść od Baldora więcej dla siebie za pracę. Nie robili oni wszak tego z zachłanności, lecz z prostego faktu, że nie gromadząc bogactw i nie szukając ich w świecie, musieli liczyć się z każdym wydanym miedziakiem. Często targowali ceny i wynagrodzenie za pracę. Tak. Tak o nich mawiano. I jeszcze to, że tylko dlatego nie są tak ubodzy jak Leśni Ludzie, gdyż za przekroczenie swych ziem pobierają opłaty celne. Nikt bez uiszczenia opłaty szlaku nie przejdzie. Wielu mawiało, że doprawdy mądrym musiał być Beorn. Że mimo wzgardy do gromadzenia bogactw i lenistwa, bezpieczeństwo doliny zapewniał Ludom Północy pobierając za to wynagrodzenie. Jakże miałby utrzymywać zbrojnych i pilnować dróg polnych i górskich przełęczy, gdyby jego ludzie miast tego, w tym czasie, by rodziny utrzymać, od świtu do nocy, na przykład uprawiali rolę lub łowili ryby?

Fanny wyrwał z zadumy głos Belgo.

- Pani, czy mogę zanieść Bursztynowi kości ze stołu? – zapytał.










Ciemność przykryła Północ i tylko jeszcze czerwona łuna wyglądała znad horyzontu jak rozwiana na czarnym niebie peleryna nieobecnego już słońca. Mgła snuła się na leniwą, szeroką rzeką. Przy brzegu prąd Leśnej Rzeki był wolniejszy, lecz na środku nurt zapewne musiał być mocny. Przed małą karawaną w oddali stał mur czarniejszego od nieba lasu. Nie była to jeszcze Mroczna Puszcza lecz zwyczajne rhovanińskie drzewa. Do granic Królestwa Elfów mieli jeszcze kilka dni.

Podczas drogi Baldor nie szczędził prawił o niebezpieczeństwach Mrocznej Puszczy i dawał rady dla Fanny co przewodzenia w podróży oraz zastanawiał się czy zaklęcia elfów, faktycznie ochronią ich na szlaku, kiedy ludzkie umiejętności są takie zawodne w obliczu cienia. Z kolei Belgo, dumnie idący obok Mikkela, nie odstępował Bardyjczyka na krok, tak jak Bursztyn nie odklejał się od nogi Fanny. Chłopiec przeskakiwał co kilka kroków, aby nadążyć za synem Thoralda. Za każdym razem, gdy kupiec się odzywał, to dziesięciolatek, ostrożnie upewniał się u krótkowłosego rycerza, czy jego stary ojciec ma rację?

Kiedy byli już całkiem blisko liczącego zagajnika, gdy z gęstych oparów białego, zawieszonego nad wodą dymu, który przypominał zawieszone w powietrzu kłęby z cybucha fajki, bezgłośnie wynurzyły się trzy tratwy. Na każdej z nich stały dwie wysmukłe postacie okryte ciemnozielonymi pelerynami z narzuconymi na głowy kapturami. Za pomocą długich kijów sterowały drewniane, płaski barki w stronę brzegu.

- Elfy. – wyjaśnił Baldor.

Powiedział to ściszonym głosem jakby uspokajając wszystkich, że doprawdy nie ma się czego obawiać. Elfi mieszkańcy Mrocznej Puszczy wyszli im na spotkanie schodząc na trawiaste nabrzeże rzeki. Pierwsze swe kroki skierowali od razu w stronę wędrownego kupca.

- Witaj przyjacielu elfów. – wszyscy usłyszeli melodyjny, spokojny głos Galiona. – Belgo. – uśmiechnął się ciepło ściskając prawicę starca. – I wy przyjaciele Baldora.

Po ciepłym powitaniu starszego mężczyzny, jeszcze cieplejszym jego syna oraz przyjaznym pozdrowieniem ochroniarskiej drużyny, elfy pomogły rozładować wóz i konie. Materiały zostały szybko załadowane na trzy tratwy a niemal pusty, bo tylko z dwoma workami towaru, wagon zostawiony tam gdzie się zatrzymał.

Nie dało się ukryć, że największą, ciekawską uwagę jasnowłose elfy okazywały dla Belgo. Jakby były zauroczone jego obecnością. Z szacunkiem, humorem i delikatną czułością odzywały się do niego otwarte na wszystkie pytania chłopca. Otwarcie były nim zafascynowane.

- Niewiele jest wśród naszego ludu dzieci w tych czasach... – wyjaśniła jedna z elfek o dźwięcznym imieniu Nauriel.

Kiedy wszystko, prócz koni było gotowe do podjęcia wodnej podróży, okazało się, że ani cztery konie Baldora, ani trzy Bardyjczyków, nie miały ochoty wchodzić na drewnianą, ruchoma podłogę unoszących się w płytkiej wozie przybrzeża tratw. Nie pomogło popędzanie Baldora, rozkazy Mikkela, głaskanie Fanny, szczeknięcia próbującego pomóc Bursztyna. Gałgan to w ogóle zachowywał się jak osioł. Jakby jego pęciny zapuściły korzenie w mule. Wtedy elfy gładząc końskie szyje i łby szepnęły konikom w ich pochylone ku nim uszy kilka niedosłyszalnych nikomu słów. Niczym pod wpływem czaru zwierzęta nagle, jakby zupełnie zapomniały o swoich wcześniejszych powodach, energicznie niemal wbiegły radośnie na środek czekających na nie pokładów.

W końcu wodna karawana odbiła od brzegu. Żeglarze okazali się ekspertami w swoim zajęciu. Sprawnie kierowali załadowane tratwy pod prąd Leśnej Rzeki.















W ciągu kilku długich dni, kiedy tratwy wolno płynęły w górę rzeki, krajobraz zmieniał się kilkakrotnie. Z lasu wypływali na otwarte równiny, tylko po to aby znów zanurzać się pośród drzew. Mikkelowi wydawało się, że są pod czujnym wzrokiem ukrytych za drzewami obserwatorów, gdyż niejednokrotnie zdawało mu się słyszeć szepty rozmów. Zbyt cichych aby mógł je zrozumieć. Dopiero po kilku dniach, po obu stronach Leśnej Rzeki wyrosły wzgórza, im dalej na zachód, tym bardziej zalesione. Pod koniec czwartego dnia, kiedy słońca pomału zaczęło opadać ku ziemi, wysokie brzegi rzeki zaczęły zmieniać się w strome skały a rozłożyste drzewa cieniem przykryły rzekę. Wtedy wszyscy ludzie na tratwach odnieśli wrażenie jakby zanurzyli się z ciemnej leśnej grocie, gdyż nie widzieli już sklepienia nieba, a tylko splecione wysoko nad ich głowami korony drzew. Jakby wpłynęli do gęstego leśnego tunelu. Trzy maleńkie tratwy na szerokiej Leśnej Rzece pochłonęła otwarta, czarna paszcza Mrocznej Puszczy. Spomiędzy starych drzew, gdzieniegdzie wyglądały na podróżnych stojące w milczeniu skalne, wysokie wzgórza. Kiedy rzeka stała się jeszcze szersza a drzewa nieco rzadziej porastały oba brzegi ostatnie czerwone promienie zachodzącego słońca przebijały się strzelistymi snopami od zachodu z ukosa przeszywając ciemnozielone korony starych drzew.

Tam, ich oczom ukazało się rozwidlenie. Skały teraz wyrastały z wody i elfy skierowały tratwy w stronę kamienne korytarza. Kanionu, którym rzeka odbijała swoją odnogą zakręcając wąskim, szybszym nurtem. Skalne ściany pięły się tutaj coraz wyżej i wyżej aż w końcu tratwy wpłynęły pod łukiem górskiego sklepienia do czarnej groty z której wypływała ciemna woda.

- Jesteśmy w jaskiniach Króla Elfów. – powiedział Galion. – Na najniższym poziomie pałacu.

Na ścianach naturalnej groty pięknie komponowały się w skałach rzeźby i płaskorzeźby zdobiąc surowy wystrój podziemi. Przyciemnione lampy dawały w sam raz światła aby widzieć wszystko dookoła siebie lec nie dalej kilkanaście kroków. W końcu tratwy przybiły do skalno-drewnianej przystani, gdzie czekał na nich dostojny elf. Jego białe włosy niczym jedwab opadały na ramiona. Na skroniach spoczywał delikatny srebrzysty metal, niczym subtelna korona ozdabiający i jednocześnie praktycznie służący za opaskę do włosów. Rysy twarzy jakby rzeźbione dłutem artysty były szlachetne. Ani stare, ani młode, niemożliwe do odgadnięcia ile elf mógł mieć lat.

- Jestem Lindar. Mistrz królewskich piwnic. – odezwał się pewnym głosem, po przyjaznym powitaniu z Baldorem i Belgo. – Znam moich przyjaciół. Lecz was, ludzie, nie znam. Zostaniecie tu w kwaterach razem z towarem do czasu, aż ekspedycja będzie gotowa do podjęcia podróży za dwa dni. – zawyrokował błękitnooki.

- Ale my ich znamy. – pociągnął go za rękaw chłopiec. – Uratowali nas od zbójów.
- To dobrzy ludzie. – przytaknął kupiec.

Lindar bez emocji zmierzył każdego z podróżnych jakby wzrokiem oceniając na ile przyjaciele jego przyjaciela są godni wstąpienia na wyższe poziomy Pałacu Króla Elfów. Jeżeli ochroniarze kupca chcieli spędzić ten czas w lepszych warunkach, musieli do siebie przekonać mistrza królewskich piwnic.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-02-2013, 10:11   #24
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Rozmowę z Księgarzem Fanny wspominała w drodze jeszcze wielokrotnie.

Szlachcianka z Dali nie wtrąca się w cudze sprawy, ale pragnienie poznawania nowego u Fanny zazwyczaj okazywało się silniejsze od dobrego wychowania. W Bardyjce mało było przebiegłości, jej ciekawość przypominała ciekawość dziecka, niecierpliwą, radosną, pozbawioną ukrytych motywów, bo po prostu przekonaną, że każde pytanie i każda odpowiedź są niezwykle ważne. Sam widok dwóch Beorneńczyków w tym królestwie papieru i kurzu zachwycał pięknem tajemnicy. Gdy wyszli, młoda kobieta dała radę odczekać przy swojej lekturze tylko tę jedną chwilę niezbędną Alwisowi Księgarzowi do schowania zapłaty.
-Cóż to była za niezwykła mapa? –zapytała zupełnie bezpośrednio, choć idąc na ustępstwa w stosunku do dorosłej części swej duszy zaraz dodała przepraszająco, – jeśli mogę o to zapytać?
- Stara mapa khazadów - odpowiedział sprzedawca wycierając spoconą rękę o spodnie. - Czy niezwykła? Dla mnie niezwykła, bo droga. I stara. Dla innych niezwykła, bo stara albo krasnoludzka. Tylko nie wiadomo czego to owa mapa była, prócz tego, że górska i starymi runami krasnoludów opatrzona. Więcej bym o niej powiedział, gdybym znał jej przeznaczenie. A czemu pytasz pani? - spojrzał na Fanny spod okrągłych okularów w cienkiej, srebrnej oprawce.
Kronikarka przyłapana na swych dziecinnych motywacjach zarumieniła się odrobinę i przez chwilę patrzyła na trzymaną w ręku księgę jakby w niej szukając oparcia. Odpowiedziała jednak szybko i zgodnie z prawdą.
- Z ciekawości. Proszę mi mówić po imieniu panie Alwisie. Fanny. Na razie wyjeżdżam, ale po powrocie z pewnością odwiedzę pana jeszcze wiele razy, bo to wspaniałe miejsce. I będzie mi bardzo miło jak mnie pan powita mówiąc dzień dobry Fanny, dawno cię tu nie było. Jeśli nie ma pan nic przeciwko.
Przez chwilę wydawało się, że na tym Fanny skończyła. Sięgnęła po kolejną księgę o entach i oglądała jej misterne rysunki.
- Zastanawiam się czasem –zaczęła powoli i nieśmiało czekając na gest zachęty ze strony Księgarza - ile jest opowieści, których jeszcze nikt nie opowiedział. Wiadomo. Wielu historii nie da się ukryć, choćbyśmy nawet chcieli. Smok dajmy na to jest za duży. Nawet, gdy nosa nie wyściubiał z Góry opary jego oddechu mówiły nam, że tam jest i śpi na ukradzionych krasnoludom skarbach. I dziś każdy poeta tworzy pieśń o Smaugu. Ale co kryje się za taką mapą? Skarby czy potwory, a może zaginione dziedzictwo? Pustkowia, wąskie górskie ścieżki, śnieżne czapy i nieodkryte jaskinie, kuzyni Thorina i kuzyni Beorna. Bardzo chcieli ją kupić Beorneńczycy i wcale się nie targowali. Tak sobie myślę, że taka mapa to musi kryć bardzo piękną historię. A te krasnoludzkie runy panie Alwisie? Umie je pan odczytywać?
- Niestety nie -Alwis rozłożył ręce. - Ale pytałem o zdanie pana Gloina, który nadzoruje w Esgaroth interesy Króla pod Górą. Zacny weteran udzielił mi audiencji i oferował pięć złotych monet od ręki. - Pokiwał głową. - Choć twierdził, że nie zna tego górskiego skrawka skał z pamięci. Pewnikiem do jakiegoś przejścia górskiego, powiedział. Ale ja mówię, że czyż mało to takich w górach i mało to gór jak Śródziemie długie i szerokie? I mało to takich przejść w takich górach, w których dzieci Aulego kilofów swych nie zanurzyły przez tysiące lat? - westchnął Księgarz.
Fanny nieświadomie naśladując esgarothczyka również pokiwała głową.
- No właśnie. Nigdy nie mogę się zdecydować, czy to smutne czy wspaniale, że tajemnic jest tak wiele. To znaczy wiem, że wspaniale, tylko smutno że …. – uśmiechnęła się przepraszająco - Często za dużo mówię. A nie chcę pana zamęczyć. Mogę jeszcze zapytać jak pan wszedł w posiadanie tamtej mapy?
- Z płomieni starego Esgaroth wyniesiona między księgami. Przeleżała w archiwum lat wiele. Pewnie za pamięci ojca mego lub dziada, bom nigdy jej nie widział. Mniej ksiąg mam dzisiaj. Wiele wiedzy na zawsze strawił smoczy ogień. – zasmucił się. – Ale nic to droga Fanny z kronikarskiego rodu Dali! Miasto na Jeziorze odbudowane! Dal odbudowana! I sklep mój stanie na nogi! – W posmutniałych oczach pojawiły się wesołe ogniki. – Miej baczenie pani jak na szlak ruszasz, na księgi wszelakie. Chętnie odkupię po uczciwej cenie. – Uśmiechnął się przecierając szkiełko okularu beżową chusteczką w kratkę.
Fanny skwapliwie obiecała wszelkich ksiąg wypatrywać, a potem się pożegnała. Wychodząc słyszała jeszcze jak Alwis każe pomocnikowi pilnować interesu, bo on osobiście wybiera się do ratusza. O sprawę wodorośli i zatoki była spokojna. Tajemnica mapy wciąż czekała na swoją opowieść.

O spotkanych u Księgarza Beorneńczykach opowiedziała Ratharowi jeszcze tego wieczoru „U Bilba”. Choć opowiadała to jak anegdotę, w głębi duszy chowała nadzieję, że myśliwy może rzucić trochę światła na tę zagadkę z udziałem swoich krajan.

***

Podróż traktem upływała spokojnie i Kronikarka korzystała z okazji, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o czekającej ich drodze. Starszy bardyjczyk zupełnie naturalnie przybrał wobec Fanny mentorską postawę i cierpliwie odpowiadał na jej rozliczne pytania. Czy wiele razy był już wśród Leśnych Ludzi w ich grodzie? Czy już podróżował Leśną Ścieżką Elfów, albo w ogóle przez Mroczną Puszczę? Czy to prawda, że przed wpływem Cienia Ścieżki bronią stare czary? Co wie o żyjących w Puszczy pająkach? To pytanie zaciekawiło Mikkela, który włączył się do rozmowy i zaczął dopytywać, jakie jeszcze inne potwory można tam spotkać. Potem Kronikarka pytała czy naprawdę nie dociera tam światło, korony drzew całkowicie zamykają widok na nieboskłon i podróżny nie wie czy jest noc czy dzień? Czy to prawda, że każda woda w Mrocznej Puszczy jest zatruta wpływem Cienia i jej wypicie grozi straszliwymi konsekwencjami? Ile dni będą przedzierać się przez ścieżkę?

A na koniec zadała też to zupełnie inne pytanie, pytanie Kolbeinna i pytanie Waldy, tej, której Księgę dźwigał Gałgan. Czy Baldor zna jakichś dawnych Bardyjczyków, co żyją teraz pośród klanów?

Wieczorem Fanny uzupełniła Karty o ważne odpowiedzi, uzyskane w trakcie innej rozmowy, spokojniejszej i pełnej nostalgii. Datę ślubu kupca, imię jego zmarłej żony, dzień i okoliczności narodzin małego Belgo, co zdaniem Mikkela zostanie kiedyś śmiałym rycerzem.

W nocy śniły jej się pająki wielkie jak drzewa, o białych miękkich brzuchach, w które Fanny, stojąc prosto i pewnie, z małym drozdem na ramieniu, posyłała strzałę za strzałą.

***

Na barce Fanny szybko znalazła sobie miejsce. Akurat tyle żeby wszystko rozłożyć i żeby jej i Bursztynowi było wygodnie. W zadaszonej części, niedaleko koni przygotowała warsztat pracy i oddała się jej z typowym dla siebie zapałem, przez jakiś czas nieobecna duszą i tylko Bursztyn wbijanym pod łokieć wiecznie mokrym pyskiem potrafił ją od zajęć na chwilę oderwać. Na Wodnym Rynku to Mikkel wypatrzył to cudo. W zakurzonym pudle z antypki, pachnącym trochę wiśnią a trochę migdałem znalazły się wszystkie niezbędne narzędzia: toporek do ociosywania i strugania; noże o kształcie dłut – prosto ścięte, skośne, łukowe; dwa nożyki snycerskie do krzywizn o skomplikowanych kształtach, umożliwiające wycinanie trudnych rzeźbień; proste noże różnej wielkości i ciosło, a właściwie ciosełko, wykonane nie ze stali lecz z drzewa żelaznego. Jego twardość zdumiała Kronikarkę, nie potrafiła zidentyfikować, jakich substancji użyto by tak wzmocnić drzewo. Sprzedawała je gruba przekupka, mimo tuszy balansująca na swojej pełnej rupieci łodzi zręcznie niczym elfia tancerka. Niestety dobrze zdawała sobie sprawę z wartości unikalnych narzędzi. Choć twierdziła, że pochodzą aż z Rivendell nie potrafili ocenić ile tkwiło w tym prawdy. Ale były piękne i znakomicie wykonane. Fanny dokupiła na Rynku jeszcze dwa kawałki wonnej jasnożółtej antypki. I choć Mikkel śmiał się z wożenia drewna do lasu, teraz robiła z niego użytek. Powoli i starannie Fanny wycinała w drzewie szachy. Bursztyn robił za model do wszystkich pionów, figury dostawały elfich rysów. Noże i dłuta sprawowały się tak dobrze, że Fanny kilkakrotnie śmiała się w głos zadowolona ze swych osiągnięć. Już nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła zrobić nimi prawdziwy łuk.

***

Przyglądała się jak Mikkel uczy małego Belgo trzymać miecz, drewniane atrapy do tych ćwiczeń Fanny wystrugała pierwszego wieczoru. Patrzyła też jak Mikkel i Rathar ćwiczą się we włóczni. Kobiety walczące w zwarciu były rzadkością nawet w Wielkiej Bitwie. Może właśnie dlatego tak ją korciło, żeby spróbować. Skoro może ćwiczyć dziecko, to dlaczego ona, dorosła przecież, miałaby nie. Mikkel świetnie bawił się przy tych udawanych pojedynkach i właściwie to jego Fanny powinna poprosić o pomoc, ale przecież gdyby chciał ją uczyć, sam by to zaproponował.

Na szczęście zabawy Mikkela obudziły chęć ćwiczeń i ruchu nie tylko w Fanny i choć Kronikarka nie spróbowała swoich sił ze sztyletem czy włócznią, znalazła partnerkę w jasnowłosej Nuriel. Troska, jaką Fanny okazywała Męce była łatwo zauważalna i obie kobiety szybko przekonały się, że dzielą podobne doświadczenia z Bitwy Pięciu Armii. Łuk Nuriel był jeszcze prostszy niż Męka, choć odrobinę od niej dłuższy, i piękny, i wiele rozmawiały porównując zalety swoich broni. A potem, żeby nie marnować dobrych strzał tarczę ustawiły na barce, która płynęła przed nimi. I kilkakrotnie z radością stawały do zawodów, namawiając zresztą na udział w nich także innych. Fanny wyraziła nadzieje, że spotkają się jeszcze na listopadowym turnieju w Esgaroth.

***

Dostojny elf o imieniu Lindar samym wyglądem budził pełen respektu szacunek. Fanny uznała, że białowłosy mężczyzna żyje już bardzo długo na tym świecie, Nieznajomych jednak przywitał sucho i rzeczowo, i w taki sam sposób odezwała się Fanny. Jako że jej intuicja mówiła dokładnie to samo, co przed chwilą przekazał wszystkim Rathar, zaskakując zresztą Fanny całkowicie, gdyż w olbrzymim Beorneńczyku nie upatrywała takiej zdolności patrzenia na ludzi, więc zgodnie z intuicją i wynikami szybkiej, bo niechcącej wydać się niegrzeczną narady, Fanny jak zawsze przepasana swoją kronikarską tubą i z zamkniętą w futerale Męką na plecach, wysunęła się naprzód, ukłoniła z szacunkiem i zaczęła mówić.

-Jestem Fanny Kronikarka, córka Kolbeinna z rodu dalijskich kronikarzy. To jest Iwgar Pszczelarz z Leśnych Ludzi, a to Rathar Wszędobylski z rodu Beorna. - Mikkela wskazała ostatniego, mimowolnie zarumieniwszy się, gdy wymawiała imię męża. –A to Mikkel z Dali, syn Thoralda. Gdybyś miał zapytać Belgo o najszlachetniejszego z nas, z pewnością Mikkela by ci wskazał. A mówią, że w tym względzie nic nie równa się przeczuciom dziecka.
Czujemy się zaszczyceni gościną w Pałacu Króla. I wdzięczni za zaoferowany nocleg, ale chcieliśmy cię Panie prosić abyś poświecił nam chwilę, to może zdołamy cię przekonać byś zezwolił nam na wyjście poza obręb Piwnic. Podróżujemy, jako ochrona pana Baldora i jego syna Belgo, ale wiele różnych przyczyn składa się na naszą tu obecność.
Po tej krótkiej prezentacji, Fanny poczekała na zgodę, żeby mówić dalej.

- Iwgar jest znawcą ziół i ich leczniczych właściwości. Roślin, które tu sadzicie nie obejrzy nigdzie indziej, nie obejrzy ich też w waszych piwnicach choćby pełnych najlepszego wina. Przybył tu z nadzieją pogłębienia swojej wiedzy i zdaje się teraz Panie na twój osąd. Rathar to typowy syn Beorna. Wiem Panie, że takich cech nie muszę ci zachwalać. Umiłowania zwierząt i lasu, poszanowania praw natury i głębokiego z nimi przymierza. I Mikkel syn Thoralda - trudno Panie żonie opisać męża, choć wydaje się na odwrót, że powinno być tak łatwo. Mikkel jest mądry, dobry, szlachetny. Jak my wszyscy pragnie zobaczyć i poznać w Pałacu więcej niż Piwnice, tylko, że od nas wszystkich bardziej jest tego godzien.
- Moja zaś podróż przy panu Baldorze to nauka. Prawie dwieście lat rodzina moja spisuje Kronikę Dziejów Bardyjczyków i niedawno odziedziczyłam ten zaszczytny obowiązek. – tu Fanny wskazała na tubę - Mój ojciec słyszał kilka zdań i na ich podstawie potrafił opisać fakty. Ja żeby znaleźć prawdę muszę usłyszeć sto razy więcej. Uczę się w tej podróży, każdy jej dzień przynosi mi wiedzę i doświadczenie. Ty, Panie, jesteś teraz kluczem do księgi, którą mam tuż obok.

Starała się Fanny w tej przemowie tak bardzo, że aż pobladła i mówiła głosem wyższym niż zazwyczaj. Mimo wszystko mówiła jednak śmiało, szczerze i patrząc prosto w oczy swojego rozmówcy. Ale i tak zmartwiła Bursztyna, który obwąchawszy pomieszczenie zaczął kręcić się wokół jej spódnicy i machać ogonem, przekonując panią, że to naprawdę bardzo miłe miejsce, ciepłe i bezpieczne, ze wszech miar interesujące, a jeśli gdzieś znajdą się jakieś harcujące między beczkami szczury, to on osobiście i z przyjemnością wyłapie je jeszcze pierwszej nocy.
- A to jest Bursztyn. Rhovanioński pies stepowy i nasz przyjaciel. – Fanny podrapała psa po nosie, tuż obok nozdrzy, tak jak najbardziej lubił i z uśmiechem, trochę uspokojona, jakby zrozumiała wszystko, co Bursztyn jej chciał przekazać, wyszeptała do psa przepraszam, bo przecież pominęła go we właściwej, pierwszej prezentacji.
- Wszyscy ośmielamy się prosić cię, Panie, byś pozwolił nam odwiedzić wyższe poziomy Pałacu.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 27-02-2013 o 22:02. Powód: literówki
Hellian jest offline  
Stary 02-03-2013, 16:36   #25
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Poszukiwanie zieleniny razem z Iwgarem nie było może jakąś niezwykle ekscytującą przygodą, skracało za to czas pobytu na pływającym po jeziorze, olbrzymim kawałkiem drewna. Pod stopami na bagnach także była woda, a nieprzyzwyczajony do tego rodzaju terenu Rathar zapadał się od czasu do czasu prawie po kolana w niespodziewanej kałuży, to przecież nie zwykł narzekać na takie niewielkie nieprzyjemności, nawet jeśli oznaczało to powrót do Esgaroth z błockiem pokrywającym dużą część jego ciała. Jakże ciekawsze były góry! Z prawdziwą niecierpliwością oczekiwał odejścia z tego miejsca, ruszenia na wyprawę ku ziemiom Beorna, miejscu znacznie lepiej mu znanemu. Czyhające po drodze niebezpieczeństwa nic nie zmieniały, działały nawet na odwrót - olbrzym znudził się bowiem spokojem miasta na wodzie i jego okolic, gdzie nawet bandyci atakują tylko i wyłącznie wtedy, kiedy mają przewagę trzy do jednego.
Co to za bagna, gdzie dla rozrywki należało tylko ubijać kolejne paskudne owady, próbujące wyssać z człowieka krew? Albo wylewać wodę z butów. Coraz bardziej brakowało mu porywistego wiatru we włosach, mroźnego górskiego powietrza i wysokich skał, pozwalających sięgnąć spojrzeniem w dal.

Po powrocie do miasta ciągle pozostawało sporo czasu do wyruszenia, ale czas ten Rathar miał już zaplanowany. Oczyszczenie własnego ubrania i zakup kilku lżejszych, zapasowych jego elementów zajęło mu dobre dwie godziny. W tym czasie zajął się także orężem, wycierając go do sucha, smarując i ostrząc, coby zbyt duża ilość wilgoci nie wpłynęła na jego stan, albo co gorsza nie zaprosiła rdzy na ucztę. Przygotowań dłuższych nie potrzebował, a zaproszenia do karczmy odrzucać nie zamierzał, zaliczka od Baldora pchnęła go na Wodny Targ.
Beorning nie gromadził i nie używał rzeczy zbędnych, ceniąc praktyczność nad inne walory. Przechodząc między straganami nie wiedział czego do końca szuka, nie korciło go też szczególnie, żeby zaliczkę od kupca wydawać tu i teraz, zdawał sobie za to sprawę, że do takiego miejsca jak to może nie trafić już nigdy, albo przynajmniej nie w najbliższym czasie. To i najpierw nogi przywiodły go do sprzedawców broni i bojowego odzienia, gdzie nie zabawił długo, choć wzrok przyciągnęła metalowa tarcza, grawerowana i pomalowana w smoczy motyw. Skoro przyciągnęła jego, niewątpliwie nosząc ją, sam także zwracałby na siebie jeszcze większą uwagę.

I byłby ją kupił, gdyby oczy nie wychwyciły straganu z wyposażeniem myśliwskim przedniej jakości. Praktyczność wygrała z pięknem i Beorning następną godzinę spędził na rozmowie ze sprzedawcą, doświadczonym myśliwym, oraz na zakupach wszystkiego, co mogło się przydać podczas długiej drogi. W jego posiadaniu znalazły się dwa lekkie oszczepy, wyważone idealnie do rzutów na średnią odległość. Spora ilość lin i linek, nasączonych olejkami i splecionych ponoć przez same elfy, mistrzów polowania. Ponoć zrobione z nich pułapki nigdy nie miały wystraszyć zwierzyny, ale to mogło być tylko gadanie sprzedawcy. Zaopatrzył się także Rathar we wnyki i trochę smarowideł maskujących ludzki zapach. Wszelkie gwizdki pominął, nie zamierzał polować na ptaki, natomiast zaciekawił się wonnymi olejkami, mającymi działać na poszczególne gatunki zwierząt jak wabik - nie zawsze skutecznie, ale nawet kilka kropel mogło ułatwić zdobycie kolacji.
Najbardziej dumny był jednakże z ostatniego zakupu. Mieniąca się wszelkimi odcieniami zieleni i brązu, delikatna peleryna z niezwykle delikatnego materiału, musiała być wyrobem elfim i to ona kosztowała najwięcej. Nie mógł sobie jej odmówić. W tym przypadku uwierzył w zapewniania, że ukryty pod nią myśliwy schowany w listowiu, pozostawał dla zwierzyny całkowicie naturalnym elementem otoczenia. Wsączony w materiał zapach lasu miał utrzymywać się wiecznie, aż do czasu, gdy sam materiał nie zostanie zniszczony.
Dla Rathara, nie używającego łuku podczas polować, przedmiot ten mógł okazać się niezwykłym ułatwieniem.

***

"U Bilba" zjawił się dość późno, za to z doskonałym nastrojem do wypicia sporej ilości czegokolwiek, co tu polecano. I co było odpowiednio mocne, ma się rozumieć. Od następnego dnia zaczynała się praca, Rathar podchodził do niej na tyle solidnie, żeby wiedzieć, że aż do jej zakończenia ciężko będzie o więcej takich chwil. Pił więc całkiem sporo, jednocześnie wdając się w dyskusje i opowieści. Nie mógł nie zauważyć, że sukienka Fanny zniknęła, zastąpiona przez spodnie.
- Elfy istotnie inspirują ludzi, jak widzę! - roześmiał się, rozbawiony szybkością przenikania stylu spotkanej niedawno Nelise. - Nic tylko żałować, że większość opowieści mówi o nich jako sztywniakach, co żyli tak długo, że nic już ich nie rusza. Niby nudne, ale na tę zielonowłosą to można było sobie popatrzeć. Nie żeby tobie coś brakowało, Fanny... - nachylił się nieco - ...ale żeś zamężna.
Alkohol już musiał trochę podziałać, bo mrugnął wznosząc toast za spodnie.

Nieco później, gdy kronikarka zapytała go o zachowania krajan, nieco skonfudowany podrapał się po głowie.
- Faktycznie, nietypowe to zachowanie, a cena niezwykle wysoka. Skarbów nie poszukujemy, wiesz to na pewno, powód musieli mieć więc osobisty, może z samym Beornem związany. Zdarzało się już, że ludzie podejmowali się różnych takich działań. Stare mapy mogą wskazywać przełęcze, podziemne przejścia i górskie ścieżki, o których wiedziały tylko zachłanne krasnoludy. Nie żebym coś miał do tych małych brodaczy, ale kto zaprzeczy, że jak widzą złoto, to coś im się we łbach przestawia? A dodatkowa wiedza może ochronić wielu ludzi. Słowa moje niewiele znaczą, moich pobratymców trzeba by spytać, co im za myśl przyświecała, żeby prawdziwe odpowiedzi zdobyć. Napijmy się lepiej!
Polał znowu, przyłączając się chwilę potem do jakiejś karczemnej śpiewki. O ile głos Rathar miał mocny, do śpiewać nie umiał. Przynajmniej nie robił tego solo, w tłumie zawsze raźniej.

***

Całkiem inny Beorning zjawił się z rana przy karawanie. Mimo kaca widocznego na pierwszy rzut oka, od razu do sprawy podszedł poważnie, sprawdzając ładunek, ludzi i sprzęt. Swój ekwipunek załadował na juczne zwierzęta Baldora, za jego wcześniejszą zgodą. Na plecach i przy pasie niósł tylko rzeczy najpotrzebniejsze. Również tę niezwykłą zabawkę, którą otrzymał jako część opłaty za ochronę. Poprosił, by handlarz zachował ją wraz ze swoimi, a gdy podróż się zakończy, Rathar miał zamiar ją odebrać dopiero wtedy. Piękny przedmiot, jemu samemu niepotrzebny, za to dobry na prezent.
Podczas drogi zwykle milczał, trzymając się jednakże blisko kupca, który mówił dużo o ich trasie. Sam dopytywał go głównie o występującą w Mrocznej Puszczy zwierzynę, zgodzono się bowiem, aby to Wszędobylski pełnił rolę myśliwego podczas tej wyprawy. Zresztą właśnie dlatego na potrzebny do tego ekwipunek wydał wypłaconą przez Baldora zaliczkę. Poza tym mówił z rzadka, nawet na postoju, kiedy to głównie skupiał się na pielęgnowaniu ekwipunku oraz ćwiczeniach z bronią. Była to bardzo łatwa część podróży, a on musiał utrzymać odpowiednią kondycję. Marsz po płaskim był nudny i nie zmuszał ciała do odpowiedniego wysiłku.
Tak to trwało aż do pojawienia się elfów i ich kawałków drewna.
Z ust Rathara wyrwało się westchnienie. Niemal nigdy na nic nie narzekał. Ale kolejna podróż na wodzie, choć spodziewana, nie była czymś, czego wyglądał z niecierpliwością.
Przesiedział całą w jednym miejscu, mniej więcej na środku tratwy.
Łodzie chociaż miały burty.

To były długie dni. Okolica mogła być piękna, podobnie same elfy, nie zmieniało to oczywistego jednak faktu, że poruszali się wodą. Co prawda Wszędobylski bardzo szybko pozbył się niepokoju, że zaraz wpadnie w głębiny, mimo tego nie odzyskał zwykłej pewności siebie i z każdym ruchem na tratwie zachowywał dużą ostrożność.
Zresztą, to było nudne. Mógł tylko siedzieć, a wieczorny wysiłek mu tego nie rekompensował, nawet jeśli do treningu z rzadka dołączał się także jakiś doświadczony, bo jak być niedoświadczonym mając tyle lat, elf.
Mężczyzna z prawdziwą ulgą przyjął więc dopłynięcie do celu, jakim były jaskinie Króla Elfów. Wilgotne i niezbyt piękne jawiły mu się jako cudowne miejsce, zapowiadające wyrwanie się z wodnych tras.

Elf, który ich przywitał, był pierwszym prawdziwie zimnym i wiekowym przedstawicielem tej rasy, jakiego Rathar spotkał. Przyjrzał mu się bardzo dokładnie. Oczywistym było, że żadne umiejętności czy postura nie miały zrobić na nim wrażenia. Ten tutaj należał do mędrców, a przynajmniej do takich, co lubią babrać się w tak zwanych mądrościach i księgach. Trochę podobnie do Fanny, choć entuzjastyczna dziewczyna była bardzo odmienna od sztywnego mężczyzny, który oceniał ich zimnym jak lód spojrzeniem.Beorning szybko wyszeptał do reszty towarzyszy co zdołał wywnioskować i pozostał milczący, słuchając córy Kolbeinna i skłaniając lekko głowę, gdy padło jego własne imię.
Pozostawienie gadania dziewczynie okazało się w tym przypadku dobrym wyborem i szczęśliwie mogli przejść dwa poziomy wyżej, gdzie przynajmniej było miejsce, w którym można się było porządnie wyspać.
- Nieźle, choć mam nadzieję, że te całe kroniki nie sprawią, że pod koniec podróży będziesz równie sztywna jak ten elf. Oni wszyscy wyglądają jakby kij od szczotki połknęli.
Ratharowi najwyraźniej ciężko było zaimponować. Fizyczne piękno to trochę za mało - zresztą tu zgadzał się ze spiczastouchymi, o osobie świadczyły czyny, nie słowa. Obecnie tylko szanował ich kulturę i dziedzictwo, nie wypowiadając się na ich temat.
- Zdaje się, że to ostatnie takie miejsce, gdzie można porządnie się wyspać w wygodnym łóżku. Mam zamiar skorzystać. Chyba, że Iwgar znajdzie nam jakieś chętne elfie kobiety.
Wyszczerzył się do Pszczelarza, rozbawiony wizją jego prób poderwania którejś z tych niedostępnych niewiast. Nie żeby podczas podróży zupełnie nie próbował, ale wyglądało to na zupełnie bezcelowe.
 
Sekal jest offline  
Stary 03-03-2013, 18:29   #26
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Iwgar nabierał przekonania, że jakoś nie pasował do ludzi z którymi mu przyszło podróżować… nie żeby ich nie lubił albo żeby mu w czymś wadzili. Nie, absolutnie nie… a wręcz przeciwnie. Po prostu był inny… jakby nie z tej opowieści. Każdego coś ciągnęło albo pchało. Do jakiegoś dawno obranego celu… tylko nie jego. On był niby takim wolnym ptakiem. Bez przeszłości warunkującej przyszłość. Bez wewnętrznego dążenia do czegoś i słuszności w sercu z obranej kiedyś drogi. On nic nie obrał… nie wyznaczył sobie kierunku… Chyba doszedł do takiego wniosku kiedy siedząc na jednej z elfie barek i obserwował jak na tafli wody unosi się liść. Targany wiatrem i prądem. Poruszający się jak na niego wpłyną zewnętrzne siły… raz w lewo raz w prawo… raz kręcąc się w kółko a raz idąc prosto niczym strzała… by po chwili znowu obracać się bez ładu i składu.

Fanny miała te swoje kroniki – brzemię i dziedzictwo. Opisywanie przeszłości rodów i teraźniejszych wydarzeń nadawało jej życiu sens… każdego dnia słońce wstawało po to by ona mogła zapełniać kolejne strony przepastnych tomisk. Takoż samo i Mikkel… tylko on za czymś innym gonił… on coś udowadniać musiał. Ojcu, braciom, rodzinie… sobie… Pszczelarz nie miał bladego pojęcia komu. Tylko, że wiedział, że komuś. Widział to codziennie. Wszystkie zajęcia i obowiązki Bardyjczyk wykonywał co najmniej tak jakby od tego mogło zależeć życie ich wszystkich… ba, całego Dali. Nieważne czy to dotyczyło wymycia kociołka, ćwiczeń z włócznią czy poskładania namiotu. Stawiając każdy krok jego postawa mówiła jestem gotów wziąć na swoje barki odpowiedzialność i sprostam nawet najcięższym wyzwaniom. Po to się urodziłem… On musiał być bohaterem a nie kronikarzem losów innych. Iwgar nawet przez chwilę się zastanawiał czy aby nie dlatego Fanny została jego żoną. Może wybrał ją bo to ona najlepiej odda prawdę o nim. Myślał tak wprawdzie tylko przez chwil bo znał Mikkela za dobrze i wiedział, że jego honor czegoś takiego by nie zniósł. Wszędobylskiego też coś pchało… jego bardziej pchało niż ciągnęło. Ale ciśnienie pod hełmem też miał niemałe. Iwgar znał go za krótko by stwierdzić jednoznacznie o co chodzi… czy o chęć sprawdzenia się i pokazania światu kim naprawdę jest czy o coś innego. Nawet ten niepozory kupiec, Baldor. Nawet on miał w sobie marzenie, do którego dążył. Żeby wyruszyć na taką wędrówkę potrzebował pewnie z pół życia, bo bez lat żmudnych przygotowań niewiele by wskórał…

W sumie to chyba Iwgarowi bliżej było do młodego Belgo… tylko, że zwiadowca nie był aż tak niewinny i radosny. Ani nawet tak ciekawy świata. Wiedział, że Mroczna Puszcza podobnie jak cała ta wyprawa da im popalić. I dlatego właśnie Leśny Człowiek do nich pasował. Przypominał każdemu, że podczas takich wędrówek ważny jest nie tylko cel i przygoda ale takie przyziemne sprawy jak to żeby coś włożyć do gęby dla nabrania sił. Przypominał o tym, że tyłki trzeba też gdzieś złożyć aby mogły odpocząć a przy okazji nie trafić do czyjejś paszczy. Pamiętał o tym, że najkrótsza droga nie jest zawsze tą najbliższą… a już na pewno nie jest tą najbezpieczniejszą. I ten Iwgar patrząc na swoją kompanię stwierdził, że on bezpiecznie zaprowadzi ich do celu i z powrotem. Zabrał pięcioro to i pięcioro sprowadzi… właściwie to chciałby żeby jednak wróciło sześcioro ale jakoś musiał ośmielić Fanny i zmotywować Mikkela bo czasem miał wrażenie, że ta dwa Bardyjce to jak jakieś zimne ryby się zachowywały a nie jak młode małżeństwo. Dzięki bogom on i na to znał roślinki…

***

Przygotowania rozpoczął od przeglądnięcia tego czym Baldor dysponował. Bo przecież samego ekwipunku żeby podołać takiej wyprawie było niewiele mniej niż dóbr jakimi kupiec chciał handlować. Najwięcej miejsca zajmował sprzęt obozowy i żarcie… ale przecież oprócz koców czy płótna namiotowego potrzebowali lin i narzędzi… eh sporo tego było. Pszczelarz uzupełnił też zapasy płonącej oliwy, która nie tylko będzie pomagać im rozświetlać drogę w Mrocznej Puszczy ale pewnie nie raz i nie dwa będzie zapewni im ogień w obozie. Jednak ogień tam przyciąga plagę niechcianego towarzystwa dlatego też konieczne było też zaopatrzenie się w takie roślinki jak bylinę czy komarzycę… czy to palone czy to po prostu trzymane w pobliżu posłania pomagały trochę w nierównej walce z insektami.


Oprócz dziesiątek pierdół w stylu rzemienia czy żyłki z końskiego włosia czy haczyków znalazł też niezłe cudeńko na tym wodnym targowisku. W sumie to sam sprzedawca nie był pewny czy za jego wykonaniem stały elfy, krasnoludy czy może sprawni ludzcy rzemieślnicy. W każdym bądź razie nie było to ważne dla zwiadowcy. Co istotne to, to że Iwgar wiedział co to jest i jak to używać… a taki astrolabon powinien im bardzo się przydać w odnajdywaniu właściwej drogi. Dlatego wiele się nie zastanawiał i wydał na niego sporo. Właściwie to większą część zaliczki.

***

Podczas wędrówki Pszczelarz znikał często na długie godziny. Wychodził przed grupę, sprawdzał ścieżki czy bezpieczne i czy nadają się do przejechania wozem. Wyszukiwał miejsca na popas dla zwierząt czy też na nocleg dla nich. Nie raz i nie dwa wrócił z takiej wycieczki z jakimś zielskiem czy grzybkami… parę razu udało mu się ustrzelić nawet jakąś kolacyjkę czy wygrzebać dzikiego ziemniaka albo narwać jagód.

Rzecz jasna poinstruował też wszystkich o znakach jakie będzie zostawiał w razie czego informujących o niebezpieczeństwie tak by ich ostrzec a jednocześnie zawiadomić jeżeli konieczne byłby zboczenie ze szlaku… no i o tym co najważniejsze – użycie strzały z gwizdkiem informującą okolicę dźwiękiem nie dającym pomylić się z niczym innym, że jest źle. Żeby nie powiedzieć bardzo źle.

Po takich wyprawach może nie był wyczerpany… to jednak czuł przebyte mile w nogach i nie miał problemów z tym żeby odpocząć. Formę miał jak należy to i codzienne treningi nie były dla niego. Raz na jakiś czas owszem mógł się popróbować z kimś czy na łuki czy na broń do zwarcia… a nawet na zapasy ale to raczej dla zabawy niż z potrzeby ćwiczeń i hartowania swojego ciała. Zdecydowanie wolał usiąść sobie, porozmawiać z kompanami, napić się jakiegoś aromatycznego wywaru i popykać fajeczkę. Tym bardziej, że takie pykanie nastrajało go dość optymistycznie do życia a jednocześnie tworzyło trudną do przejścia barierę dla komarów.

***

Nie lubił tej elfie niedostępności. Wszyscy byli jacyś tacy obcy przynajmniej dla niego… niby siedziało się z nimi przy jednym ogniu to jednak Pszczelarz miał wrażenie jakby każde ich spojrzenie było kierowane na niego tylko po to aby się nie zbliżał. I nie miał takiego zamiaru… rozmowy jakie z nimi toczył były bardzo pragmatyczne. Na temat różnych ścieżek. Na temat bezpieczeństwa jakie panowało na szlaku. Na temat ruchów w Mrocznej Puszczy stworzeń, których pragnęli nie spotkać. Na temat sposobu zabezpieczenia się insektami…

Kobiety też były jakieś takie zdystansowane. Gdzieś brakowało im takiego życia i radości… namiętności. Niby ładne… ba piękne nawet. Ale takie nie zachęcające do podrywu… do żartów, do uśmiechów już nie mówiąc o tańcach czy innych takich. Dlatego jedyne do czego Iwgar się posunął to do nasycenia oczu. Czasem może nawet zbyt nachalnie ale on miał oczy nie po to żeby nie widzieć…
 
baltazar jest offline  
Stary 04-03-2013, 02:23   #27
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Właśnie tak. Trzymaj pewnie, ale nie siłuj się. I nie opuszczaj. Nigdy nie opuszczaj. I pamiętaj, żeby się nie siłować.

Mikkel był z początku trochę zakłopotany tym jak podziałały na młodego Bardyjczyka słowa otuchy i pochwały, które należały mu się przecież po zbójeckiej napaści nad Długim Jeziorem. Belgo zdawał się zdecydowanie bardziej niż jego ojciec uradowany faktem, że czeka ich wspólna podróż. Absolutnie nie przejmował się trudami i zagrożeniami, które czekały na nich na szlaku, a o jakich przecież wiedział. Te pierwsze trzy dni wędrówki na zachód spędził głównie z Mikkelem i Fanny. A to na zabawie z Bursztynem, a to na zadawaniu Fanny różnych pytań o historię Bardyjczyków, którą chyba wcześniej się nie interesował. I na koniec na ćwiczeniach szermierki, które zaproponował mu Mikkel. Na to ostatnie Baldor z początku patrzył nieco krzywo, ale ostatecznie nie miał nic przeciwko. Tym bardziej, że Mikkel przed wyruszeniem z Esgaroth nabył na targu drewniany mieczyk ćwiczebny. I to w zasadzie był jedyny jego zakup, choć Fanny zachęcała go by jednak przeszedł się jeszcze po stoiskach. Zdzierżył dwa stragany. Nie przepadał za krzykliwością esgarockiego targu. Najbardziej drażniło go, że lokalni kupcy podczas negocjacji mieli tendencje do spoufalania się. Klepanie po ramieniu. Powoływanie się na swoich rzekomo głodnych i chorych członków rodziny... Kupił więc tylko ten mieczyk. I drugi większy dla siebie. Jakoś od razu wiedział, że powinien je wziąć gdy zobaczył je na tym drugim straganie. I to był jego jedyny zakup. W zasadzie prawie jedyny.

- A teraz kroki. Tak jak wcześniej. Najpierw pozycja. I od nogi nawyprost.

To było na swój sposób niesamowite. Belgo słuchał wszystkich jego wskazówek. Oczy świeciły mu się niekłamaną dziecięcą radością gdy dany krok udało mu się wykonać prawidłowo, lub skupieniem i zawziętością gdy coś wymagało dłuższego popracowania. Mikkel nigdy wcześniej nikogo szermierki nie uczył. Sam z mieczem nie czuł się jakoś wybitnie pewnie. Ale podstawy opanował do stopnia wystarczającego samotnemu podróżnemu. Uznał więc, że najlepsze co może zrobić to przekazać Belgo to czego nauczył go ongiś Thorald. Czyli zacząć od kroków. Machać ostrym umie każdy zbir. Sztuką jest przy tym ruszać się. Tak by ustawić się w najdogodniejszej do ciosu pozycji i jednocześnie samemu uniknąć razów. Młodzik więc z drewnianym mieczykiem w dłoni ćwiczył poruszanie się. Niestabilna tratwa zaś do tego idealnym miejscem. Zafascynowane chłopcem elfy pozwoliły nawet na zaznaczenie węglem na tratwie miejsc gdzie powinny znaleźć się stopy Belgo. A ten potrafił dobrych kilka godzin tak ćwiczyć. Zawsze z mieczykiem w dłoni. Szermierka bez miecza, to nie szermierka Mikkelu.

***

- Wieża powinna być większa - powiedział jednego z wieczorów siedząc obok majstrującej z antypką Fanny. Na jego ustach widać był ten jego niewyraźny uśmiech. Gdy spojrzała na niego pytająco, wskazał na kończącego skromną wieczerzę Rathara, w którego ustach właśnie znikał chleb podróżny. Ich drużynowy pion odprowadzał wzrokiem każdy kęs - I mniej elfia.
Bardyjka zaśmiała się cicho i przyjrzała figurze. Być może to nie był taki zły pomysł.
Mikkel przed wieczerzą spędził z Ratharem dobrze ponad godzinę. Wpierw trochę rozmawiali choć obaj niezbyt wiele i głównie o swoich doświadczeniach w walce. Potem przeszli do ćwiczeń. I okazało się, że Rathar nie jest znowu aż tak nieobeznany z bronią drzewcową. Do ćwiczeń co by grotów próżnie nie tepić pożyczyli od elfów kije, które służyły do sterowania łodzią i zabrali swoje tarcze jako nieodzowny element w walce tego typu bronią. Wpierw była to tylko prezentacja niektórych pchnięć i ich powtarzanie. Ale w pewnym momencie, którego Bardyjczyk nie do końca wychwycił, coś narosło na ideę ćwiczeń. Obaj przeciwnicy widać uznali, że już dość tego poznawania swoich technik. I trening nabrał werwy. Uderzenia stały się mocniejsze. Tarcze trzeszczały przyjmując na siebie ciosy. Gdyby ich kto wtedy obcy zastał wątpliwym było by uznał to za ćwiczenia. Mimo to pod koniec obaj spoceni i zmachani, podali sobie dłonie. Mikkel zaproponował, by Rathar w zamian podzielił się z nim wiedzą z zakresu łowiectwa. Bo choć Bardyjczyk cenił sobie chwile spędzane na tej czynności, dużo mu brakowało do osiągnięcia czegoś odrobinę zbliżonego do kunsztu.

Również zwrócił spojrzenie na powstające w dłoniach żony figurki. To pokaźne puzderko z wonnej wiśni znalazło bodaj najgodniejszego właściciela w całym Esgaroth. Nie żeby Fanny minęła się z powołaniem. Bynajmniej. Trzeba było po prostu otwarcie to przyznać. Drewno ją kochało.
Wskazał Iwgara, który ponownie i chyba jak wcześnie bezowocnie próbował szczęścia w bliższym zapoznaniu się z Nuriel.
- Skoczek? - spytał.
Skoczki były figurami najbardziej nieprzewidywalnymi. Najtrudniejszymi w operowaniu i najgroźniejszymi gdy je zlekceważyć. Parą skoczków jako jedyną nie dało się pokonać przeciwnika. Ale umiejętnie nią władając można było zakończyć grę zwykłym pionem. Nie tak silne i o ograniczonym zasięgu skoczki nie przestrzegały bowiem zasad, obowiązujących wszystkie pozostałe figury. Drwiły z najprzemyślniejszych schematów obronnych przenikając przez nie i plwając w twarz nawet królowi gdy nadchodziła okazja.
Właściwie Pszczelarza można było podobnie opisać. Choć pierwszego dnia wędrówki zdawał się nieco... inny. Pogrążony w jakichś swoich myślach. Tego dnia Iwgar mógł być Bardyjczkiem.
Szczęśliwie następnego był już znanym im od lat Pszczelarzem. I było w tym coś na ksztalt dobrego znaku na tę podróż. Bo kto jak kto, ale Iwgar nadawał się na Bardyjczyka równie mocno co Mikkel na Pszczelarza.

Został jeszcze goniec.
I król.
I królowa.

Przymknął oczy i strząsnął z głowy zbędne myśli. Próżność jakoś ostatnio częściej i z coraz bardziej niespodziewanych stron starała się zatruć jego serce.

Płomienie ogniska tańczyły w pięknym rubinie gdy od strony rzeki powiało zimnym powietrzem. Okrył Fanny swoim płaszczem podróżnym.

***

Nie był pewien, ale kos chyba za nimi leciał od samego Esgaroth. Nieduży ptak, ale o niezwykle charakterystycznym upierzeniu, które spokojnie można nazwać srokatym. Trudno było uznać, że to inny tak samo wyglądający ptak. Mimo to, Mikkel jakoś bardzo się nie dziwił. W bardyjskiej tradycji większość ptaków była mądrymi stworzeniami. Były wszak wielkie orły, które runęły na hordy goblinów podczas bitwy 5 armii. Były też ereborskie kruki cieszące się szacunkiem krasnoludów. No i były też drozdy. W herbach wielu rodów Dali znajdywały swój motyw. Choć tak naprawdę mało kto je kiedykolwiek widział przez co coraz częściej zwykło się mówić, że to bajkowe stworzenia. Mikkel należał do tych, którzy wierzą, że prastare drozdy nadal istnieją. I dlatego właśnie te trzy dni temu był sprawcą niewielkiej awantury jaka miała miejsce na Wodnym Targu.

Gdy już nabył dwa miecze ćwiczebne jego uwagę przykuł stragan jakiegość dalekowschodniego ptasznika. Dominowały na nim oczywiście sokoły, pustułki i jastrzębie, ale były też inne ptaki. A wśród nich właśnie ten zamknięty w klatce srokaty kos, który Mikkelowi przywiódł na myśl drozda.

Nie godziło się by taki ptak przebywał w klatce. Bardyjczyk więc uczynił to co trzeba było uczynić. Poprosił o wypuszczenie na wolność ptaka, którym nie godzi się handlować. A spotkawszy się ze zdecydowaną odmową, sam otworzył klatkę. Kos odleciał szybciej niż straganiarz zaczął ciskać oskarżeniami w Bardyjczyka. Nie wyszedł jednak na tym bynajmniej stratny. Zapłata, którą uiścił Mikkel z pewnością była sowitym zadośćuczynieniem.

Potem Mikkel zobaczył go gdy ptak trelem oznajmił o swojej obecności. A chwilę później dostrzegli płynące rzeką tratwy elfów.

***

W pałacu elfów, Mikkel starał się nie odzywać do gospodarzy więcej niżby było to potrzebne. O elfach jako takich, jak już było powiedziane, nie miał najlepszego zdania. Bardyjczycy nigdy im niczego nie zawdzięczali. Co ciężko było powiedzieć w druga stronę. W czasach świetności Dali, królowie Północy odpierali zarówno zagrożenia jakie przedstawiały hordy goblinów z północy, easterlingowie, czy Cień Mrocznej Puszczy. Elfy odpierały tylko te zagrożenia, które zapuściły się za blisko ich leśnego pałacu. Inne im nie przeszkadzały. Jak choćby smok, który spalił Dal i opanował Erebor. I Lindar był właśnie takim elfem. Mądrym jak go ocenił Rathar. Na ten ich sposób.
I wtedy do mistrza piwnic odezwała się Fanny. Niby bezgłośnie wszyscy uznali, że z ich czwórki właśnie ona powinna. Ale i tak zaskoczyła Mikkela. Mówiła szczerze. Mówiła prawdziwie. I pięknie. Przemówiła w taki sposób, że aż przez chwilę wstrzymał oddech. Poczuł też coś na kształt dumy. Podziwu. Fanny zawsze łatwiej niż on zjednywała sobie nieznajomych. Szczególnie tych, którzy jak i ona cenili sobie mądrość. Zawsze mówiła jak prawdziwa Bardyjka. Dziś zaledwie trzeciego dnia ich wędrówki przemówiła jakby to nie ona pisała kroniki, a to kroniki pisały się o niej.
Mistrz Lindar nawet gdyby chciał nie miałby wyboru. Nie sposób było sobie wyobrazić jak z zachowaniem elfiej dostojności mógłby odmówić takiej prośbie. Ale znać było, że jego zgoda była równie szczera jak jej prośba. I coś takiego jakby dobrego zawisło nad ich pobytem w pałacu elfów.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-03-2013, 05:39   #28
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Dwa dni spędzone w jaskiniach Królewskiego Pałacu minęły szybko. Rankiem dnia trzeciego Lindar i kilku innych elfów wyprowadziło ludzi sekretną drogą z podziemi, przez Leśne Królestwo ku Ścieżce Elfów. Zostawili za sobą skały pokryte mchem, po ścianach których spływały potoki do małego jeziorka i korzystając z prostego mostku zawieszonego nad rzeczką znaleźli się na szlaku, widocznym tylko oczom elfów. Dla reszty, był to po prostu las. Ta część, w której mieszkały elfy zamiast wywoływać w sercach niepokój i przygnębienie, przytłaczające odczucia zwątpienia, o których każdy z nich wiele słyszał a Pszczelarz nie jeden raz przeżył, raczej zachwycała swą nieskalaną cieniem naturą. Drzewa nie były tak gęste i splecione, aby nie można było między nimi swobodnie kroczyć, przez zielone korony drew wpadały snopy ciepłych promieni mrugając wesoło, jakby bawiły się nimi ciepły wiatr, to zatrzymując, to wpuszczając smugi światła liśćmi. One, gdy spływały na pokryte mchem stare pnie poczciwych, rozłożystych buków czy tez młode latorośle i kwiaty paproci, kąpały las w deszczu zielonozłotego blasku. Tak, Leśne Królestwo okupione krwią i pielęgnowane czarami elfów, wciąż miało w sobie zaklęty majestat Wielkiego Zielonego Lasu sprzed tysiąca lat.

Wchodząc na Leśną ścieżkę, Lindar prowadził małą karawanę ludzi i koni w głąb Mrocznej Puszczy. Wędrówka trwała trzy dni, nim podróżnicy dotarli do rzeki przecinającej szlak. Z każdym dniem las stawał się coraz bardziej gęsty, coraz mniej wiosennego słońca przebijało się przez listowie a konary drzew sprawiały wrażenie wykręcanych bólem opresyjnej choroby, niczym reumatyzm wypacza kości starego człowieka. Mimo to, marsz wąskim traktem wijącym się przez gęstwinę ciemnej zieleni, nie wpływał na samopoczucie a nawet entuzjazm niektórych uczestników wyprawy. Gdzieniegdzie nawet widać było tańczące świetliki.










Lud króla Thanduila zawsze wybierały idealne miejsce na nocleg. Zazwyczaj na polanie z potokiem, które były bardzo rzadko spotykanym elementem lasu. Nuriel wyjaśniła, że właśnie na takich polanach, pod sklepieniem z gwiazd, nieba, odbywają się odkąd pamiętaj najstarsze z „mrocznych elfów” uczty. Obcując już kilkanaście dni w towarzystwie nieśmiertelnych, uważny obserwator mógł dostrzec, że pod niedostępnością i wrażeniem chłodnego dystansu i tajemniczej poważnej zadumy elfów, kryje się w nich o wiele więcej niźli mogło by się wydawać po pierwszym, pochopnym wrażeniu. Przebłyski tego jakie są elfy można było odkryć w sposobie w jaki Belgo na nie patrzył i jak z nimi rozmawiał. Gdyby były nieprzystępne, ponure i pogrążone jedynie w rozpamiętywaniu cierpienia losu swej rasy, ukochanego lasu i zła jakie Morgoth rozlał po Śródziemiu, to mały ludzki chłopiec, który ani głupim, ani źle wychowanym dzieckiem nie był, trzymałby dystans i powściągliwość. A przecież znał je lepiej, bo większość wolnego czasu w pałacu króla, jeśli nie kręcił się wokół Mikkela, to przebywał z gospodarzami. Mikkelowi i Bursztynowi przynosił rarytasy ze stołu elfów a Fanny opowieści. Baldor dużo czasu spędzał albo w samotności swej komnaty lub na rozmowach z Lindarem, o czym wszyscy oczywiście dowiedzieli się od Belgo. Jego ojciec miał duszę wypełniona bólem i jeszcze chyba tylko syn trzymał wolę do życia w połamanym sercu starszego mężczyzny, który wraz ze śmiercią małżonki stracił drugą połowę siebie.

Kiedy ludzie przebywali w gościnnych jaskiniach pałacu, niejednokrotnie słychać był piękne, wcale smutne śpiewy. Elfy śmiały się serdecznie tak samo jak inni, chyba tylko nie przy każdym obie na to pozwalały, jakby na spoufalanie się trzeba było sobie zasłużyć. Zresztą obecność ludzi w pałacu była na swój sposób intrygująca nawet stare elfy. Wiedzieli o tym z opowieści Belgo, który chętnie relacjonował ciekawskiej Fanny jak wygląda pałac i jacy są jego mieszkańcy. Opowiadał o kolorowych światłach, które w tajemniczy sposób wpadają do podziemi i tańczą oświetlając wnętrza pomieszczeń, które często zbudowane wewnątrz olbrzymich korzeni drzew, starożytnych dni i gałęzi, jakby las był taki pełny życia nawet pod ziemią, nawet pośród skał. O tym, że w czasie ich pobytu była akurat uczta, w której z ojcem wziął udział i jak elfy na niej tańczą, jak śpiewają, jak piją piwo i wino, jakie mają wesołe zabawy. Wedle słów Belgo byli pośród nich i tacy, którzy nigdy nie widzieli ludzi i co ciekawe tylko nieliczni umieli rozmawiać w języku wspólnym. Niektórzy podpytywali podobno chłopca o wędrowców. Kim są, jacy są i tak dalej. Belgo ze smutkiem przyznał, że choć elfy chętnie z nim się bawiły, zwłaszcza dziewczęta, to nie widział pośród nich dzieci...












Pewnej nocy, kiedy namioty obozu zostały wzniesione, mały ogień wesoło trzaskał złotymi iskierkami, Nuriel wzięła Pszczelarza za rękę i poprowadziła na środek polany. Ujęła jego dłoń w swoją i podniosła do góry wskazując na rozgwieżdżone niebo. Iwgar w końcu oderwał wzrok od jej pięknych i głębokich jak jeziorna toń oczu, i powiódł spojrzeniem we wskazanym kierunku. Jej palce dłoni, która oplatała jego rękę wskazywał dużą, szkarłatną gwiazdę. Był zimny wieczór. Dotyk elfki był ciepły, jakby jej ciało nic sobie nie robiło z przenikliwego chłodu, który przejmował nawet odzianego w skóry mężczyznę z Leśnego Grodu.

- Borgil. W naszym języku oznacza Niezachwianą Gwiazdę. – powiedziała spokojnie. – To konstelacja Menelvagor. Szermierz Nieba. W pradawnym języku nosi też nazwę Telumehtar. Bergil wyznacza ramię Szermierza. Widzisz? Ta konstelacja to symbol Turina, a mieczem jego jest Gurthang. Niedgyś Anglachel. Stal Płonącej Gwiazdy. – dodała w zamyśleniu już jakby do siebie.

Potem przesunęła ich palce obierając azymut nieco wyżej i na prawo od gwiezdnego pasa Szermierza i Pszczelarz patrzył wtedy na siedem niebieskich, jasnych punktów między którymi jakby zawieszona była na czarnym niebie, łącząca je poświata blasku.

- To są Remmirath. Gwiazdy w Sieci, niczym garść brylantów złapanych w pajęczynę. – wyjaśniła.

W końcu opuściła ich dłonie I wysunęła swoją z męskiego uścisku Pszczelarza.

- Widziałam twój astrolabus. – uśmiechnęła się. – Chodź, nauczę cię z niego korzystać. – zaproponowała.

Iwgar wywodził się z prostego ludu. Gwiazdy na niebie widział takie same co elfy. Tylko inaczej je nazywano w jego stronach. Okazał się jednak, że tajemnicze urządzenie, które zakupił na targu było ponad możliwości jego wiedzy na temat gwiezdnych konstelacji. Nauka, postęp techniki a nawet czytanie i pisanie to nie były priorytety Leśnych Ludzi. Co prawda starożytna kultura ich przodków, potężnych królów północy od których podobno się wywodzili, podobno, jak mówiły legendy, bogata była w myśl światłą i uczoną. Dzisiaj jednak to walka z Cieniem i Nekromantą od setek lat była ważniejsza, a Leśny Lud na pierwszej linii leśnego frontu, nie miał luksusu poświęcania się nauce i w niej nie pokładał nadziei. Zostawił to elfom i krasnoludom, którzy mieli ku temu więcej czasu i lepszych warunków. Skoro jednak Igwara podkusiło, aby wydać mały majątek na zabawkę godną krasnoludzkiego inżyniera lub elfiego uczonego, chyba odetchnął z ulgą, że całkiem nieoczekiwanie znalazł w Nuriel życzliwą nauczycielkę?

Fanny ważąc w pamięci rozmowę z Baldorem, teraz ukradkiem go obserwując podejrzewała, że stary kupiec pierwszy raz zapuścił się tak głęboko w las. Mógł nie jeden raz odwiedzać Pałac Elfów, co do tego nie było wątpliwości, lecz jego opowieści o niebezpieczeństwach zaklętego lasu, były tylko echem usłyszanych opowieści elfów. Nie sądziła jednak, aby stary kupiec przesadzał choć jak prowadził rozmowę, że ani nie przyznawał, że kroczył ścieżką elfów w przeszłości, ani temu nie zaprzeczał. Opisy tego co mogą spotkać na swej drodze stały w sprzeczności czym karmiły się oczy wędrowców. Dopiero, gdy ich stopy oraz końskie kopyta zatrzymały się na wilgotny, mchu grząskiego brzegu a elfy odkryły ukryte pod maskującą roślinnością nabrzeża rzeki trzy tratwy, wędrowcom mimowolnie przeszły po grzebiecie ciarki nieprzyjemnego odczucia. Po drugiej stronie milczącej, jakby płynącej w miejscu gęstej wody, las nie przypominał już niczego, co może kryć w sobie piękno. Spomiędzy ponurych, jakby martwych drzew lub raczej ich na wpół ożywionych trupów, kłębił się mrok. Zbity i milczący, posępnie przyglądał się ludziom, tak jak wróg ocenia siłę przeciwnika przed bitwą. Może jednak Baldor nie przesadzał? Stary kupiec był blady i wyraźnie unikał rozmowy jakby zaprzątnięty był konfrontacją z samym sobą, czy oby mądrze postąpił porywając się na taka wyprawę. Jakby rekompensując sobie ciężar jaki wisiał na jego wątłych barkach oraz łagodząc być może wyrzuty sumienia, okazywał synowi szczerą troskę i miłość, której się nie wstydził. Był dumny z Belgo i ilekroć patrzył na syna, musiał sobie chyba dodawać tym pewności, że postępuje słusznie. Baldor miał już lepsze czasy swego życia zdecydowanie za sobą. Czyż wszystko czego nie robił, nie było z myślą o przyszłości pierworodnego?

Chłopiec prócz ojca nie miał już nikogo na świecie. Baldor chętnie opowiedział Fanny swą smutną historię. On, bogaty kupiec z Esgaroth, od smoczego ognia co spadł z nieba przykrywając drewniane miasto płonieniem, niczym fala zalewa na swej drodze brzeg występując z niego, stracił wszystko. Nie tylko fortunę, lecz również żonę. Halla, matka Belgo, zginęła na zawsze, bo on, Baldor, nie mógł jej znaleźć w płonącym domu. Uratował tylko synka, maleńkiego wtedy jeszcze, sześcioletniego jedynka. Kiedy inni po Bitwie Pięciu Armii odbudowali swe szczęścia i biznesy, jemu wcale się nie przelewało. Wciąż musi zmagać się, aby stanąć na nogi i ta wyprawa jest jego ostatnią nadzieją. Jeżeli karawana dotrze na miejsce przeznaczenia a on nawiąże kontakty handlowe i obróci towarem, to dopiero wtedy będzie szansa na to, że będzie co miał w spuściźnie zostawić synowi, cos więcej niż noszony przez Belgo medalion, pamiątkę po matce.
Na pytania czy Bardingowie mieszkają po drugiej stronie lasu, w dolinie Anduiny, Baldor nie wiedział.


Ostatniego dnia na trakcie w towarzystwie elfów, po przerwie postoju na posiłek, gdy wędrowcy szykowali się do podjęcia marszu, na gałęzi nad głową Lindara zawisł znajomy Mikkelowi kos. Nagle, ni stąd ni zowąd miał wiele do powiedzenia, jakby w końcu i akurat w tym momencie, znudziła mu się cisza. Elf podniósł ku niemu wzrok i ledwie poruszając wargami wyszeptał dwa, może trzy melodyjne słowa a ptaszek przysiadł mu na przedramieniu. Odfrunął kilka chwil potem bez słowa pożegnania, bo w dzióbku trzymał duży okruch lembasu. Tamtego dnia Fanny widziała, że Lindar jakoś tak inaczej spojrzał na Mikkela. Prawie jak na Belgo, gdy elf, mądry i zapewne starszy od kronikarskich ksiąg córki Kolbeinna, mówił o przyjaciołach elfów.









- Nie pij z tego strumienia. – ostrzegła Nuriel łapiąc za rękę Belgo, który pochylał się na kolanach nad taflą zielonej wody. – Jest zaklęty. – dodała łagodnie.

Jakby zapewniała, że nie ma czego się bać, jeśli jej posłucha, choć nuta powagi w tonie jej dźwięcznego głosu, gdy mu tego zakazał, stanowczo przekonywała, że konsekwencje są śmiertelnie niebezpieczne i prawdziwe.

Belgo usłuchał z nieśmiałym uśmiechem odchodząc od brzegu. Poznać po sobie dać nie chciał, że się przestraszył w oczach Mikkela szukał potwierdzenia, że ujmą nie jest bać się rzeczy strasznych. W odpowiedzi otrzymał bukłak z wodą i zmierzwioną czuprynę.

Konie mogły chwilę odpocząć przed podróżą, bo towary zostały rozładowane z ich grzbietów, podczas przeprawy rzeką. Później, gdy nogi wszystkich stanęły twardo na drugim brzegu, Lindar pożegnał się ze wszystkimi.

- Przed wami niebezpieczne tereny. – powiedział ze wzrokiem utkwionym w dal między ponure drzewa nieprzystępnego lasu. – Na trakcie powinniście być wolni od zagrożenia, lecz tego samego nie mogę powiedzieć o tym, co kryje się poza nim.

Odszedł wraz z innymi elfami znikając w zaroślach lasu a ostatnimi jego słowami, jakie usłyszeli ludzie, była przestroga lub rada, co zdawała sie być skierowaną do wszystkich i każdego z osobna.

- Nie zbaczaj z drogi.





 
Campo Viejo jest offline  
Stary 06-03-2013, 05:40   #29
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Zanurzając się w Mrocznej Puszczy po zachodniej stronie Zaklętego Strumienia, karawana na Ścieżce Elfów, była zdana już tylko na siebie. O ile od momentu wkroczenia do lasu tych kilka dni wcześniej, można było zapomnieć o jeździe w siodle, to teraz okazało się, że i prowadzenie koni przysparza więcej trudu, gdyż dalijskie rumaki, większe w kłębach od kuców Baldora, często musiały iść z pochylona głową, aby nie być smaganym przez zakrzywione niczym szpony gałęzie.

Kiedy Rathar obejrzał się, zobaczył w oddali gęstego tunelu drzew jako jasne okno wejścia na szlak, które zostawili za sobą na brzegu rzeki. Po obu stronach ścieżki pięły się drzewa i zwisające z nich, niczym strzępy łachmanów na ciele żebraka, połacie liści, mchów, tych żywych i tych obumarłych roślin; gałęzie o wyglądzie pokrytych kurzem a w rzeczywistości tylko ciemnym grzybem. Słońce już prawie nie przebijało się przez szczelnie zarośnięte sklepienie lasu i dopiero po pewnym czasie ich oczy przyzwyczaiły się do wiszącego w lesie mroku, a tyle, aby widzieć przed sobą szlak. Dookoła las był milczący, w sensie, że nie było słychać szumu liści, śpiewu ptaków. Trzaskające pod stropami wędrowców gałązki i liście sprawiały tyle hałasu, że mieli wrażenie, że milczące drzewa w końcu nie wytrzymają tego zakłócania grobowej ciszy i zirytowane obrócą przeciwko nim swe potężne, zakrzywione ramiona konarów. Po obu stronach wijącej się licznym i zakrętami i łukami ścieżki, pełnej wystających korzeni, powalonych gałęzi i pni, las im głębiej na zachód, tym gęściej oblepiony był pajęczynami. Ich nici były grube niczym liny. Inne niewiele mniejsze. Oplatały okolicę przeskakując z drzewa na drzewo, zwisając z gałęzi wzdłuż drogi. Lecz żadna z pajęczych pułapek nie przecinała Leśnej Ścieżki. Czyżby magia elfów chroniła w ten sposób tej niebezpiecznej drogi?

Optymizm Rathara co do polowania w tym lesie był niski. Kilkakrotnie dostrzegł czyhające na konarach wzdłuż traktu, czarne jak noc wiewiórki. Któż jednak chciałby posilać się ich mięsem? Okazało się, że niepodzielnymi włodarzami tych terenów łowieckich były pająki. Zgodnie ze słowami elfa schodzenie ze szlaku nie byłby mądrym rozwiązaniem, tym bardziej w celu polowania. W Mrocznej Puszczy a zwłaszcza w tym rejonie, gdzie pajęcze sieci przykrywały drzewa i krzewy jak prześcieradła meble w opuszczonym domu, z myśliwego łatwo było stać się zwierzyną. Zdawało u się widzieć złapane w sieć, oplątane w kokony ofiary o kształcie pająków, co poznał po zwisających bezwładnie pojedynczych odnóżach. Pełno było małych kokonów, które sugerowały wiewiórki lub ptaki, choć jeśli o ptakach była mowa, to nie sposób było sobie wyobrazić innych jak nietoperze mieszkańców tego lasu. Na szczęście mieli całkiem niezłe zapasy na drogę. Prowiant kupca i elfia wyprawka Lindara, jak wszystko pójdzie dobrze, to wystarczą. Nie żeby Wszędobylski od razu panicznie się bał na myśl o polowaniu w takich warunkach. Po prostu nie był głupi.

Pszczelarz wyprzedzał na szlaku kompanów znacznie. Czasami musiał usuwać przeszkody, gdy zwalone pnie blokowały przejście. O ile ludzi prześlizgną się pod nimi lub zwyczajnie przeskoczą wdrapując się przez nie, to insza sprawa była ze zwierzętami. Słyszał dobiegające z obu stron traktu pomruki i dziwne odgłosy mieszkańców tego przeklętego lasu. Brudny dywan liści między drzewami musiał być schronieniem wielu mało sympatycznych zwierząt i niespecjalnie Iwgarowi spiesznie było do obcowania z nimi. Pszczelarz od zawsze był wytrzymały w podróży. Nigdy nie męczył się tak szybko jak inni i co jednemu było trudem, mu przychodziło łatwiej. Jednak i on, choć magia elfów musiała zatrzymywać efekt wlewającego w serce czerń, odbierającego nadzieję, niosącego zwątpienie i beznadzieję Cienia, odczucia, które pamiętał aż nadto dobrze doświadczywszy ich nie jeden raz w Mrocznej Puszczy, to czuł jak jego siły opadają znacznie szybciej niźli tego by sobie życzył i spodziewał. Zaduch jaki panował zawieszony w lesie, niczym w zatęchłym grobowcu, sprawiał, że ciężko się oddychało. Brak cyrkulacji świeżego powietrza, jakiekolwiek zresztą, dawał się we znaki. Absolutny brak wiatru i jakby zatrzymany w czasie i przestrzeni oddech lasu potęgował wrażenie wszechogarniającej śmierci. Zaprzeczenia życia. Podziemnego cmentarzyska, jakby Ścieżka Elfów prowadziła ich przez starożytny kurhan martwego lasu.









Po tygodniu wędrówki w tym warunkach wszyscy, łącznie ze zwierzętami, tęsknili za słonecznymi promieniami i świeżym powietrzem. Kiedy padało, strugi ulewy ściekały z koron drzew niosąc ze sobą martwe liście i insekty i bardziej przypominały brudne pomyje niż ożywczy, życiodajny deszcz. Nawet konie, z pewnością spragnione, niechętnie chłeptały kałuże w zagłębieniach między korzeniami na trakcie. Fanny i Mikkel otrzymali od elfów kilka bukłaków niesamowitego napoju, który po spożyciu dodawał wigoru i wspaniale gasił pragnienie. Syn Thoralda wypatrywał zagrożeń czując się chyba troszkę bardziej odpowiedzialnym za karawanę niż reszta ochroniarzy i nie tylko z obowiązku pracy. Nie tylko o towary i życie pracodawcy wszak się lękał ale i rodziny, bo czy chciał czy nie chciał, nie był już dzięki woli ojca kawalerem lecz rycerzem zamężnym.

O dziwo najlepiej z trudem podróży poradził sobie Rathar. Być może jeszcze zmęczenie jeszcze miało go dogonić na szlaku, lecz póki co trzymał się tak dobrze, jakby ledwie wczoraj opuścili Pałac Elfów lub wędrówka przez tak trudne okoliczności przyrody i cienia jeszcze niewystarczająco wystawiły jego górska kondycję do testu. Reszta odczuwała zmęczenie po ćwierci przebytej drogi. Przed nimi było jeszcze sto dwadzieścia mil Mrocznej Puszczy. Trzy tygodnie na szlaku. Najbardziej droga dała się we znaki Mikkelowi, choć nie chciał tego okazywać innym a zwłaszcza nie martwić żony. Ona również zaczynała czuć skumulowany ciężar wyprawy, to zdawała się radzić sobie z nim lepiej od męża. Pszczelarz, wystawiony na trudne zadanie samotnego przemierzania szlaku, śpiąc krócej i mając więcej roboty na szlaku, mimo zahartowanego ciała, podejrzewał, że cała ta wyprawa i jemu da się we znaki. Już zaczynał czuć je po kościach. Po drugiej stronie, za Bramą Lasu, czuł, że wszyscy spędza co najmniej kilka dni na regeneracji sił w jednym miejscu, do której najbardziej nadawałby się Północna Karczma prowadzona przez hobbitów na krawędzi lasu, przy północnym szlaku.

Fanny, tak samo jak reszta panów, no może z wyjątkiem Ratahra, który na razie i póki co na szczęście, polować nie musiał, radziła sobie w swych obowiązkach. Na dodatek, tylko ona z całej grupy zdawała się mieć nieprzejednane pokłady nadziei, której cień nie był w stanie spenetrować choćby cieniem cienia. Postoje zarządzała kiedy uważała to za słuszne, zgodnie z podpowiedziami Iwgara wybierała miejsce na noclegi lub decydowała inaczej. Siódmego dnia podróży karawana wyszła na polanę. Całkiem sporą, taka, na której widać było niebo, świeższe powietrze orzeźwiło wszystkich a na skaju polany płynął błyszczący strumień czystej wody. Na środku wolnej od drzew, okrągłej połaci lasu o promieniu co najmniej stu kroków siedział Pszczelarz czekając na resztę. A trawa była zielona. Na niebie widać było czerwoną łunę zachodu i wszystko wskazywało na to, że tylko leśny człowiek skorzystał z łaknących oczu błękitu nieba, a może i nawet ciepłych słonecznych promieni. Wychodząc z lasu i widząc tak nieoczekiwana zmianę krajobrazu, Belgo nie wytrzymał i z rozpostartymi rękoma niczym wolny ptak, biegł, mimo zmęczenia, z radością i entuzjazmem. Bursztyn przyłączył się do niego wesoło poszczekując, gdy w zwinnych susach mknął po sięgającej ludziom do kolan trawie. To było dobre miejsce na odpoczynek. Rozbicie obozu, rozstawienie namiotów i rozpalenie ogniska zajęło im wcale długo. Nie wiadomo jakby to się skończyło, bo Baldor z początku nie chciał słyszeć o nocowaniu w tym miejscu. Uparł się, że zbyt pięknie to wszystko wygląda, lecz dopiero zapewnienie Pszczelarza, że istnienie polanki dziełem elfich drwali i ze pewnie służyła w przeszłości jako jedno z podniebnych miejsc hucznego świętowania i biesiad, nieco ostudziła strach i podejrzliwość przytłoczonego podróżą kupca. Ostatecznie Belgo, co rzucił się w objęcia trawy i leżąc z rozpostartymi rękoma, że jest skonany i że nigdzie dalej się nie rusza, nakłonił w ten sposób ojca, który najwyraźniej serca nie miał sprzeciwiać się dziecku.

Nareszcie można było rozpalić ogień, zjeść ciepły posiłek. Ćmy i nietoperze o dziwo trzymały się z dala od polany. Czyżby była to resztka elfich zaklęć, z dawnych czasów, gdy nieśmiertelni nie wiedzieli jeszcze czym stanie się ich Wielkie Zielony Las lecz i wtedy nie lubili insektów garnących się do ognia i ich szlachetnej krwi? Dosyć, że miejsce było wolne od nietoperzy, ciem i innych latających nieprzyjemności, przed którymi przestrzegał wszystkich Pszczelarz.










Druga warta przypadła na Rathara. Siedział przy ognisku zapatrzony w ogień. Las był zwykle cichy a noc czarna, że nie było widać wysuniętej przed nosem ręki. Tym razem księżyc był w pełni i jego skąpy blask, przynajmniej na polanie, pomagał odróżniać czerń lasu, od wysokiej trawy. Odchodzenie od ognia niewiele jednak dawało z punktu widzenia służby wartowniczej. Czuwający nie spał po to, żeby mógł obudzić resztę o wchodzącym na polanę lub krąg ognia niebezpieczeństwie. Do tej pory jednak nie mieli jeszcze okazji zetknąć się z żadnym z nich. Albo rada elfa była proroctwem, kluczem do sukcesu lub po prostu szczęściem połączonym z magią strzegącą Ścieżki.

Baldor przebudził się i usiadł przy Beorningu. Kupiec od kilkunastu minut rzucał się we śnie i Wszędobylski wiedział, że starego musiały dręczyć koszmary. Ojciec Belgo faktycznie, na wpół chyba jeszcze śpiąc, ponarzekał na złe sny i ściśniętym w gardle. Potem wstał od ognia i jak to stwierdził „poszedł tam gdzie i Król Bard chadza piechotą”.

Wrócił wkrótce potem. A dokładniej przybiegł. Rathar odruchowo wstał. Dźwięki jakie wydawał z siebie kupiec wyrwały też ze snu Fanny i Belgo. Gdy wszedł w krąg ognia Belgo wyszedł mu naprzeciw, lecz ojciec zatrzymał się w pół kroku. W oczach starszego mężczyzny chłopiec nie znalazł rozpoznania i miłości lecz wręcz przeciwnie obcość i gniew.

- Kim jesteście? Gdzie jestem? Gdzie… Tam jest ogień pod Górą! Głupcy obudzili smoka! Muszę odnaleźć Hallę! Ja… Porwaliście mnie! Bandyci! Gdzie jest Belgo?!

Chłopiec ruszył w kierunku ojca nieśmiało. Gdyby ludzie mogli w ciemnościach nocy dostrzec oczy malca, widzieliby zbierające się w nich wielkie łzy. Teraz w swych przytulnych i cieplutkich posłaniach obudzili się już wszyscy. Mikkel wystawił głowę z rozsznurowanego namiotu.

Kupiec widząc zbliżającego chłopca jego ojciec z godnym pozazdroszczenia refleksem, jakby był młodszy o dobrych dziesięć lat, odwrócił się na pięcie i w linii prostej rzucił się do ucieczki szybko znikając w ciemnościach nocy.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 08-03-2013 o 01:47. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 13-03-2013, 14:39   #30
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Mroczna Puszcza. Rathar nie mógł nie przyznać racji komuś, kto wymyślał nazwę na to miejsce. Byłby skłamał, mówiąc, że czuł się wystraszony, gdy opuszczali tereny elfów - do strachu wielkiemu mężczyźnie było bardzo daleko. I nie zmieniło się to także po tygodniu wędrówki przez ten niegościnny las. Ba, Beorning nawet się szczególnie nie zmęczył, bo i czym?
Fakt był inny: czuł się bezużyteczny. I zanudzony. I wszechogarniająca, zasłaniająca słońce, gwiazdy i wiatr puszcza irytowała go niezmiernie. Tęsknił za górami, gdzie mógł wspinać się na turnie i przy dobrej pogodzie sięgać wzrokiem na wiele, wiele mil. Tu widział przed sobą tylko kilka zadków i tylko jeden z nich mógł być uznany za przyjemny widok. Iwgarowi już pierwszego dnia pomoc oferował, nie widząc szansy ani potrzeby na polowanie, a chcąc się przydać. Do czegoś. Czegokolwiek. A może bardziej tylko czymś zająć.

Gdy prowadzeni byli jeszcze przez elfy, znajdowanie sobie zajęć okazywało się łatwiejsze. Zresztą nic dziwnego - każdy miał energię, siły i ochotę, a sami nieśmiertelni momentami okazywali się nawet ciekawymi towarzyszami podróży. No i do tego dochodziły spokojne i przyjemne noclegi i zupełny brak problemów z pożywieniem, nad którym Rathar nie zastanawiał się wcale. Choć może nie do końca - bo o ile Baldor już wszystko co wiedział, to już powiedział, to elfy posiadały dalece bardziej rozległą wiedzę o niebezpieczeństwach i żyjątkach Mrocznej Puszczy. I to właśnie o nich, tyle ile mógł, Beorning wypytywał, korzystając z każdego przestoju, a nawet podczas wieczornych treningów.
Tych ostatnich nie przerwał zresztą również później, tylko jakoś mówić przestało się chcieć.

Siedział właśnie na warcie, wpatrując się w ogień i rozmyślając zarówno nad minionymi dniami jak i tymi, które mają nadejść, gdy handlarz nagle się podniósł, obudzony najpewniej kolejnym koszmarem. Rathar przyglądał mu się już od kilku dni, podczas których zdenerwowanie tego mężczyzny tylko rosło i rosło. Szkoda, że nie zauważyli tego wcześniej, bowiem elfy pewnie znały sposoby na zaradzenie temu, albo przynajmniej zmniejszenie objawów. Teraz było już za późno, a Baldor nie potrafił przespać całej nocy. Wszędobylski wysłuchał go, z lekkim uśmiechem oferując niewielki bukłak, w którym chlupotało sporo "lekarstwa" na sen. Mocny trunek był jedyną pomocną substancją na takie dolegliwości, o ile Pszczelarz nie miał na to jakiś dziwacznych ziół. Handlarz odmówił jednak, wstając za potrzebą.

Beorning odwrócił się od ognia, dając oczom odpocząć od ciągle poruszających się płomieni. Obserwowanie całkowitej ciemności było momentami przygnębiające, ale w razie zagrożenia oczy mogły wychwycić ruch poza kręgiem światła znacznie łatwiej. I wychwyciły.
Poderwał się na nogi, ściskając w dłoni topór. W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na samego mężczyznę, który to narobił tyle hałasu. Nie spodziewał się, że przestraszył się samej ciemności. Dopiero sekundy później, gdy już i inni nie spali, a Baldor zaczął mówić coś dziwnego, Rathar zrozumiał, że stało się coś gorszego od zwykłego zagrożenia ze strony zamieszkujących Mroczną Puszczę stworzeń.

I zanim ktokolwiek zdążył zareagować, handlarz puścił się biegiem w stronę ciemności. Tu nie było czasu na myślenie i zastanawianie się nad tym, co się wydarzyło. Olbrzym doskoczył do ogniska, wyjmując z niego długą, płonącą żagiew i natychmiast kierując się za uciekinierem.
- Pilnujcie Belgo i kuców. Iwgar, idziesz?
Dla niego było jasne, kto powinien udać się w pogoń, a kto powinien zostać. Dwóch najbardziej doświadczonych w takich warunkach mężczyzn wydawało się lepszym pomysłem od mieszczan. Mimo, że lubiących naturę, to jednak mieszczan. Nie czekając na odpowiedź czy ruch ze strony Pszczelarza, Beorning już zagłębiał się w las. Może nie znał tego terenu tak jak Leśny Człowiek, ale tropić to umiał.
I teraz biegł tropem przerażonego, taranującego wszystko przed sobą człowieka. Jeśli Iwgar miał ruszyć za nim, miał łatwą przeprawę dopóki żagiew płonęła.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172