Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2013, 13:32   #14
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
6-10 Eleais 1372; dzień 6-10


Dom Xaniqos urządza wielki bal !
To był temat który zelektryzował i wielkich i maluczkich. Wielkie bale nie zdarzały się często i jeśli były urządzane, to zwykle z rozmachem. Wielkie bale służyły do pokazania bogactwa, przepychu i dobrego gustu. Wielkie bale były pokazem siły Domu. I wedle wielu malkontentów nie było żadnego dobrego balu od czasu upadku Domu Kilsek, który z takich imprez słynął.
Obecnie panujący Dorm Tormtor uważany był za sztywny, a jego imprezy monotonne, choć na polu nudy i monotonii rywalizował z Eilservs. Imprezy Despana były prostackie (co było ironią losu zważywszy że z tego domu pochodziła Xull'rae, ale imprezy są urządzane pod gusta Matron), imprezy Godeep snobistyczne, zaś na bale Shi'quos strach było przychodzić. O imprezach Aleval mówiło się sporo, o ich przepychu, o perwersyjności i nadmiarze wszystkiego aż do mdlącej przesady.
Vae i Xaniqos jeszcze nie miały okazji zaprezentować się od tej strony.
Dlatego też informacja ta zaciekawiła wszelkich, nawet przeważającą większość która balu nie zobaczy. Bo tylko liczące się w Erelhei-Cinlu drowy będą mogły wejść do reprezentacyjnych komnat domu Xaniqos.
Niemniej... dla Xaniqos ten bal był ważny, był okazją pokazania swej siły i do nawiązania głębszych kontaktów dyplomatycznych. Był nowym otwarciem dla domu borykajacego się z wewnętrznymi podziałami.Poza tym...

W zamkniętym magazynie zebrało się pięć osób. Celebrant kończył malowanie symboli na podłodze. Ofiara leżała związana i z przerażeniem przyglądała się poczynaniom pozostałej czwórki. Podczas gdy kleryk kończył malować znaki, pozostali wlewali do niedużego wgłębienia wyłożonego ceramicznymi płytkami kwas. Trójka kultystów szeptała pomiędzy sobą cicho i chichotała, podczas gdy kapłan poświęcał świątynię Starszemu Oku.
Zwykle ofiary palono żywcem, zwykle też zauroczano, by same weszły w ogień. Ale dym zwróciłby uwagę, a celebrant nie miał dość mocy by namieszać w głowie związanemu drowowi.
Poza tym... kwas bardziej pasował do Pana Śluzów.

Rozpoczęły się modły przed namalowanym na jednej z drewnianych ścian magazynu


symbolu Ghaunadaura. W półmroku rozświetlanym przez kilkanaście świec ofiara przyglądała się oprawcom i wsłuchiwała w ich żarliwe modlitwy to tak obcego i nieprzewidywalnego bóstwa.
Więźniarka pogodziła się już ze swym losem, nie było dla niej ratunku.
Huk wyważanych drzwi. Do magazynku wpadło kilka osłoniętych mithrilowymi pancerzami malowanymi na czarno drowów uzbrojonych w miecze, oraz jedna inkwizytorka Lolth.
Rozgorzała krótka walka, kultyści Ghaunadaura nie mieli szansy z psami Selvetarma, ginąc pod ciosami ich mieczy. Kapłana tego oślizgłego bóstwa zostawiono sobie na koniec.
Lecz on nie zamierzał dać im tej satysfakcji, wylał na siebie ogień alchemiczny i podpalił się wrzeszcząc.- Nasz czas nadchodzi! Mój Pan zemści się na mnie wkrótce. O Ghaunadaurze, przymnij moją ofiarę!
-Gasić go, nie dajcie mu zemrzeć. -
krzyknęła inkwizytorka do swym podwładnych, ale było już za późno.
Kapłan skonał. Zaś jeden z drowów spytał inkwizytorkę.- A co z nią?
-Zabrać... Niedojda skończy na ołtarzu, w ramach przeprosin za naszą nieudolność.-
poirytowana inkwizytorka.
Więźniarka pogodziła się już ze swym losem, nie było dla niej ratunku.

Han'kah Tormtor


Han’kah zaszczyt kopnął w zadek... metaforycznie i dobitnie rzecz ujmując. Han’kah miała bowiem zdawać raport przed samą Matką Opiekunką domu Tormtor. Kobietą legendą, której historia jej awansu wymuszała szacunek wobec niej.


Verdaeth siedziała na swym tronie w dużej kolumnowej sali ozdobionej pajęczynami z platyny. Tron wykonany z błękitnego koralu sprowadzonego z podziemnego morza wiele lat temu ozdobiono również pajęczymi motywami. Nad siedzącą na tronie kapłanką niczym baldachim znajdowała się olbrzymia rzeźba pająka z jadeitu.A przed nią leżał stolik z piórem, kałamarzem i pergaminami. Niektóre były zapisane, inne czyste.
I to były jedyne ozdoby. Światło dostarczały umieszczone przy ścianach żarniku z niebieskim nieustającym płomieniem. Matka Opiekunka na widok Han’kah rzekła krótko.- Mów co widziałaś i mów co odkryłaś.
A podczas, gdy Han’kah mówiła, Verdaeth notowała coś na czystej kartce papieru. Pułkownik miała wrażenie, że nic z tego co opowiedziała nie zdziwiło Verdaeth, ani nie zszokowało. Co więcej wydawało się, że Matka Opiekunka spodziewała się podobnego rozwoju sytuacji.
A gdy Han’kah skończyła raportować, Matrona wzięła dwa zapisane pergaminy i spojrzała w kierunku drowki. -Wiesz co to jest? Opinie o tobie. Nareshki tuż sprzed twego wyjazdu i Nihrizza tuż po twoim powrocie. Oszczędzę ci szczegółów. Ogólnie oba raporty potwierdzają twój spryt, inteligencję, dociekliwość i brak manier oraz ogłady. Niby żołnierzom nie potrzeba ogłady, ale jeśli chcesz zajść dalej niż poganianie orków do walki, zacznij myśleć nad lekcjami etykiety, a właściwie...- Matrona zamilkła na moment zastanawiając się przez chwilę.-Właściwie to łaskawie dam ci możliwość podjęcia nauki, mianując cię osobistym ochroniarzem jednej z moich utalentowanych dyplomatek.
Przyglądała się raportom trzymanym w rękach.-Nie jest to jakaś kara. Nadal zachowasz swój stopień i swoich ludzi. Ale po co masz marnować czasu na doglądanie czy twoi podopieczni równo maszerują, skoro możesz się rozwinąć i nauczyć nieco... dyplomacji, lub czegoś o samej dyplomatce.-ironiczny uśmiech na obliczu Verdaeth dobitnie świadczył o przesłaniu tej misji.

A pół godziny później... Jakie to uczucie patrzeć w lustro i widzieć alternatywną wersję siebie?
Jakie to uczucie wiedzieć, że wpływy i moc wymknęły się z ręki tuż przy narodzeniu?
Jakie to uczucie patrzeć w lustro i być tą gorszą?
Jakie to uczucie mieć siostrę bliźniaczkę?


Han’kah znała to uczucie aż za dobrze, patrząc na swą siostrę bliźniaczkę Neerice, wysoko postawioną kapłankę, która powoli rozgrywała swoją partię w świątyni. Po dłoni kapłanki chodził włochaty pająk, jej zwierzaczek.
Neerice miała wszystko, czego jej odmówiono: splendor, wpływy, łaskę Lolth. Otrzymała je, po prostu.
Wszystko co Han’kah musiała wydrzeć zębami, Neerice otrzymała... A i tak najbardziej Han’kah martwiło że ta kapłanka jakoś nie zapominała o siostrze wojowniczce.
Dlatego też nie zdziwiło panią pułkownik, że dostała zaproszenie od niej na posiłek. Tak jak nie zdziwiło kapłanki, że jej siostra przyszła.
Nie mogła przecież uczynić inaczej.
Choć były bliźniaczkami, to zbyt wiele ich dzieliło. Neerice pięła się po hierarchii świątyni, zwycięsko przeszła próby Lolth i zyskiwała na znaczeniu co dnia. Nie była jeszcze Opiekunką Świątyni, ale była wśród liczących się kandydatek.
Neerice była potężna i... Han’kah musiała się z nią liczyć. I trzymać przy niej język zębami.
Wojowniczka często była policzkowana przez siostrę, jeśli powiedziała zbyt wiele lub zbyt dosadnie.
Oczywiście siostra czyniła to z miłości i troskliwości o nią. I to właśnie przerażało Han’kah najbardziej.
Komnata w której Neerice podejmowała swą siostrę, była piękna. Ściany pokryte mozaikami, podłoga pokryta niedźwiedzimi futrami sprowadzonymi z powierzchni. Przyjemne zapachy kadzidła. Stolik z kości gigantów wypolerowanych do białości i zdobiony scenkami z Podmroku.
Nieduża szafka pełna zwojów zapewne z tekstami religijnymi, podręczny ołtarzyk Lolth wykładany macicą perłową. Duże i wygodne łoże zasłane poduszkami. Leżący na nim diadem był thayskiej roboty.
Han’kah była ciekawa czy... prawdą są duże wpływy Neerice w enklawie Thay.
Siostra siedziała na wygodnym fotelu i po formułkach powitalnych Han’kah wskazała siostrze miejsce na przeciwko.
Na stoliku stał imbryczek z białej porcelany i dwie filiżanki, pełne ciepłego brązowego płynu.- Chocotla... czy coś w tym rodzaju. Thay sprowadza to z odległego kraju zwanego przez nich Mazticą.
Ironicznie się uśmiechnęła, gdy Han’kah sprawdzała ów płyn wykryciem trucizny.-Doprawdy, zawsze bawi mnie ta twoja nieufność wobec mnie. Gdybym chciała cię zabić, to... znalazłabym bardziej subtelny sposób niż trucie doskonałego napoju. Lepiej powiedz mi jak ci smakuje.
A gdy wojowniczka próbowała, Neerica mówiła.- Pewnie zasmuci cię śmierć Dris’raen, naszej wspaniałej kapłanki. Biedaczka zginęła z rąk dwóch spiskowczyń, na których to... wykonano wyrok.
Uśmiechnęła się złowieszczo.- Tak to jest, gdy nie do końca sprawdza się powiązania swej ofiary, czyż nie? Ale cóż... Niektórzy popełniają błędy, inni nie...Dla mnie to oczywiście dobra wiadomość. Będę wspierała naszą Opiekunkę Świątyni w najważniejszych uroczystościach. Mam nadzieję, że i ty mnie wesprzesz w tym trudnym zadaniu siostro.
Han’kah nie znała tej Dris’raen. Nigdy nie ekscytowały ją wewnętrzne walki stronnictw kapłańskich domu Tormtor, ale wzrost potęgi Neerice uznała za niepokojący.
-Oczywiście... ostatnio, ty też masz się czym pochwalić, prawda?- spytała ze złowieszczym uśmiechem Neerice.


Morn Venenosa


Sprzedaż kilku eliksirów jakiejś “poszukiwaczy przygód” przyniosła dochód, ale i zajęła trochę czasu. A nawet dużo czasu. Jako drow niezbyt czystej krwi, nie był może aż tak rasistowski jak jego szlachetni krewniacy ale... thayscy awanturnicy byli irytujący. Myśleli, że skoro w mieście jest enklawa to zostali zaakceptowani. Byli głośni, pewni siebie... Nie umieli stąpać po sieci Erelhei-Cinlu. Zginą.
Albo z rąk konkurencji, albo w machlojkach domów, albo zabici przez którąś z sekt panoszących się w mieście.
Ironią losu byłoby, gdyby zginęli z rąk sekty shar, która ponoć prężnie się rozwijała mimo tego, że była ulubionym celem inkwizytorek Lolth.
Pocieszeniem był interes z duergarami, który jednak wymagał dużo chodzenie i negocjacji z krasnoludzkimi kupcami. Ale cóż... opłacalny interes wymaga wysiłku.No i można było posłuchać plotek, na temat rynku metali, na temat technik wykuwania zbroi i tym podobnych... Tylko szaraki mogły się ekscytować takimi duperelami.
Ten dzień nie zapowiadał się ciekawie, dopóki nie wkroczył narzekający klient..


Morn znał tego drowa, wysokiego i silnego i dobrze zbudowanego. Wojaka z Domu Tormtor o imieniu Kallen. Był częstym klientem jego sklepiku, choć... nie oznaczało to dobrego klienta. Był głośny i kapryśny i wiecznie niezadowolony. Tak jak teraz.
-Ten magiczny kołczan który mi opchnąłeś, to partactwo!- krzyknął tuż od progu. Po czym podszedł bliżej i cisnął ów kołczan na ladę. Nie działa tak jak obiecałeś i ma dziurę. -Żądam wymiany i zapłaty z poniesione dotąd szkody. Nie chcesz chyba bym rozgłosił wszem i wobec, że thayczycy robią lepsze towary niż Godeep, co ?!-
Ot kłopoty. Morn przyjrzał się kołczanowi i stwierdził, że dziura rzeczywiście jest. Inna sprawa czy chciwy wojak nie zrobił jej specjalnie po to by wydusić nowy kołczan i jeszcze odszkodowanie. W dawnych lepszych czasach Morn mógłby się mu zaśmiać w twarz. Ale dobre dawne czasy, dawno minęły. Przy konkurencji ze strony Thay, należało zacisnąć zęby i zapłacić kilka sztuk złota, by nie Kallen nie robił rabanu. No i wydać nowy kołczan.
Drow odłożył stary na bok, a sięgnął po nowy, gdy...
Do sklepu wtargnął wyraźnie poruszony Gileas.- Inkwizytorki Eilservs robią najazd na magazyny Godeep!
No pięknie...

Akormyr Shi'quos


Badania nad procesem tworzenia golema były mozolne i długie. I nudne i mało satysfakcjonujące. I we trójkę, co trochę ograniczało możliwości tej sytuacji.


Długie przeszukiwanie wzorców i sprawdzanie ich pozwoliło Akormyrowi dojść do jednego wniosku. W kwestii teorii magii i zrozumienia jej natury Inynda jest... słaba. Co go nie dziwiło, ta drowka swą pozycję budowała na zasadzie szerokich “przyjaznych” kontatków. I nie wadzeniu innym. Bezpieczeństwo ceniła ponad potęgę, dlatego też nie angażowała się spory dotyczące teorri magii. A jedynie potakiwały.
Cały proces badawczy przypadał na pozostałą dwójkę uczniów Quevanuna.
Całe godziny zajęło analizowanie materiałów. Problem polegał wszak w sprawie dość ważnej. Kosztach.
Cień stale dążył do ich redukcji. Golem miał być w miarę tani, jednakże to oznaczało odpowiedni dobór materiałów.
Po kilku godzinach... Keelsoron wstał energicznie klnąc pod nosem.- Mam dość...To się nie może udać, bo ten stary kutwa żąda niemożliwego. Nie można ciąć drastycznie kosztów i oczekiwać sukcesu!
Wstał i ruszył do wyjścia,po drodze zerkając na Inyndę. Ta przez chwilę zmieszała się pod jego spojrzeniem. Czyżby... coś między nimi, było?
Możliwe. Inynda była wszak bliską sojuszniczką Akormyra, ale... nie przeszkadzało to jej w spotykaniu się z innymi drowami. Wszak była samicą, mogła mieć wielu.
Związek Akormyra z Inyndą był silny także dla tego, że żadne drugiego nie ograniczało.
Tak czy siak Keelsoron wyszedł mówiąc.- Idę przewietrzyć umysł, wrócę... później.

Godziny spędzone na... badaniach dały niewiele rezultatów. Keelsoron miał rację. Nie można było stworzyć potężnego golema tanim kosztem. A przynajmniej nie było to takie łatwe.
Gdy wędrował do swej komnaty natknął się wpierw na cichą rozmowę. Głosy rozpoznał, jeden należał Ul’simara, mistrza katedry wieszczenia. Był to drow znany ze swej ostrożności w działaniu i w doborze uczniów. Obecnie miał tylko dwójkę, choć zwykle mistrzowie mieli trzech lub czterech by wzajemnie sabotowali swe działania. Szkoła wieszczenia nigdy nie była silna, a Ul’simar miał powszechną opinię pozbawionego ambicji badacza. Podobnie jak jego uczniowie.
Natomiast drugim jego rozmówcą był demoniczny...


Ghand’olin, mistrz katedry odpychania, znany ze swego talentu sztuki i z licznych pojedynków magicznych. Także z uczniami. Drow z którym nie należało zadzierać, a już na pewno nie walczyć. Właściwie obaj byli przeciwieństwami.
Więc czemu się spotkali i czemu rozmawiali na osobności.
-Nachodzą zmiany, widziałeś wczorajszy triumf mistrza transmutacji? To początek końca, wkrótce nadejdą zmiany które będą kosztować życie wielu mistrzów.- szeptał Ul’simar, na co Ghand’olin odparł cierpko.-Bredzisz, zresztą twoje przepowiednie nie są tak dokładne jak twierdzisz.
-Najsilniejsze katedry przejdą próbę ognia i krwi. I choć mogą wyjść z nich zwycięsko, to co ich potem czeka? Mają silnych mistrzów, ale uczniowie? Keelsorom jest najzdolniejszy ale i tak słaby. Akormyr to nie ta liga co Cień. Inynda... całkowita porażka w roli mistrzyni katedry nekromacji. Zresztą jedno z nich już planuje ucieczkę z tej katedry.- odparł enigmatycznie Ul’simar.
-A uczniowie Lesdar’heera. Katedra nekromancji, może słabnąć ale to co pokazał Lesdar’heer...- Ghand’olin.
-I na nim się opiera potęga jego szkoły. Malovorn może odgrywać przywódcę uczniów, ale większy z niego manipulator niż mag. To mały krętacz, który potrafi udawać potężniejszego niż jest.- zaprzeczył Ul’simar.
-Może to on jest mistrzem szpiegów w takim razie ? -zakpił mistrz katedry odpychania. Po czym spytał.-To może bliźniaki? Jak im tam było... Fedreal i Corsemus?-
-Zdolni i skłóceni. Za bardzo skupiają się na rywalizacji o uwagę mistrza, za mało na rozwoju. Brak im siły przebicia. Brak przebłysku geniuszu.-
burknął Ul’simar.- Nic dziwnego, że przy nich dwóch Malovorn wychodzi na najzdolniejszego.
-A Bethreal?-
spytał Ghand’olin.
-Zniknie z miast przed końcem roku.- odparł Ul’simar.
-Zniknie... Zginie?- spytał zaciekawiony Ghand’olin.
-Nie wiem... wróżby nie były tak dokładne.- zaprzeczył Ul’simar.
-Co więc...- zaczął Ghand’olin, a Akormyr zorientował się że skończył mu się czas. Nie może już bezkarnie podsłuchiwać dwóch mistrzów katedr. Mógł jedynie szybko się wycofywać z tym strzępkiem wiedzy, który zdobył lub... cokolwiek innego. Ale pewnie zauważyliby rzucenie zaklęcia zanim by je rzucił, i bez problemu wykryli jego obecność.

Shi'natar Aleval


Rozmyślania na temat władzy i jej zdobycia były przyjemne. Bowiem mile jest pomarzyć. Był jednakże archiwistą, gdzie mu do pozycji maga, mistrza skrytobójców czy szpiegów Domu. Gdzie mu do pozycji zaszczytnych i prawdziwie wpływowych.
Dotąd nie miał bowiem większej styczności z tymi, którzy się liczyli. Ukryty był poza zasięgiem percepcji.
Naczelna czarodziejka o domu, o pseudonimie “magini” trzymała się głównie swych komnat sprowadzając do nich uczniów i uczennice na szkolenia. Ponoć dlatego że była koszmarnie oszpecona, ponoć dlatego że miała wielu wrogów, ponoć dlatego że była heretyczką, ponoć dlatego że była “Ukrytym”, ponoć dlatego że była zdrajczynią Domu Kilsek. Ponoć żaden z powyższych powodów był prawdziwy.
Prawdę znała jedynie sama magini. Wedle jej uczniów zeszpecona nie była, a do prawdziwego swego imienia żywiła ponoć odrazę.
Istven mistrz skrytobójców, najlepszy znany assasyn... Bo i też najstarszym żyjącym w mieście zabójcą, bowiem był wyzwaniem dla głupców którzy go nie docenili. Istven nie angażował się w już akcje. Tak mawiano.
Nadzorował jedynie akcje podopiecznych i nauczanie młodych zabójców.
Shi’natar spotkał go parę razy i to wystarczyło mu. Naczelny archiwista domu.. Z tej pozycji mógłby aspirować jedynie do dwóch miejsc Naczelnego maga i Ukrytego właśnie, te ścieżki kariery były w jego przypadku oczywiste. Mógł iść w ślady Mistrza Trucizn, ale taki wybór oznaczałby wiele nowych i absorbujących obowiązków. Zresztą obecny Mistrz trucizn miał już dwóch ambitnych uczniów niemalże dyszących mu na karku. Więc konkurencja byłaby większa, niż się z pozoru wydawało. Inne ścieżki kariery w domu były poza możliwościami archiwisty, pomijając już wszelkie kłopoty wynikające z usunięcia obecnego drowa lub drowki na tym stołku.

Gdy tak Shi'natar rozważał implikacje związane z kolejnym szczeblem kariery, ktoś wszedł do archiwum.
Jakiś drow o zamaskowanym obliczu podszedł powoli do Naczelnego Archiwisty. Shi’natar nie kojarzył z widzenia tego osobnika, nie był więc to znaczący drow w domu Aleval. To że się skłonił głęboko oznaczało, że Shi’natar ma rację, drow był niższej pozycji niż on. Niemniej był posyłany przez kogoś ważnego.- Z tego co wiadomo mi panie, pobrałeś z magazynów domu sporo substancji alchemicznych, niektóre trujące. Mój pan, Mistrz Trucizn Alcerak zapytuje cię o cel tych działań.
No tak... Musieli spostrzec w końcu.Przepływ trucizn i innych niebezpiecznych substancji był wszak w domu Aleval pilnowany. Nie było to jeszcze zagrożeniem samym w sobie, wystarczyło zmyślić wiarygodną wymówkę i tyle.

Neevrae Aleval


Wędrówka przez ulice miasta Icehammer nie była niebezpieczna, choć drowkę i jej świtę witały ciągle nieprzychylne spojrzenie szarych krasnoludów. Przypominały one, że sojusz miast był wynikiem wspólnoty interesów, a nie wzajemnej sympatii. Co dziwne niewolnik nie prowadził Neevrae do najbogatszej dzielnicy miasta, tylko do w kierunku dzielnicy ubogich i wyrzutków.
To niepokoiło kapłankę, ale nie na tyle by zrezygnować. Pokusa ciekawości była silniejsza. Wkrótce jednak okazało się, że pośród plątaniny dróg znajduje się olbrzymia rezydencja otoczona płotem.
Tam też niewolnik zaprowadził kapłankę. Na miejscu czekała już na nią usta z przysmaków sprowadzonych z powierzchni i dobre wino. Uczta w urządzonym zbytkownie i ze smakiem salonie. Z urokliwymi obrazami na ścianach. Niestety tego piękna nie można było zarzucić gospodarzowi.
Ranis okazał się być derro, plugawą krzyżówką duergara i człowieka, łączącą najgorsze cechy obu raz. Wedle powszechnej opinii derro były groźne i zdradzieckie, okrutne i podstępne...ale przede wszystkim szalone.
Co czyniło z nich nieobliczalnych i nieprzewidywalnych sojuszników.
Ale też rasie tej przypisywano niezwykły spryt.

Ranis zaś zachowywał się normalnie, wręcz kurtuazyjnie, pomijając tik nerwowy polegający na poprawianiu sakw przy szarfie, co chwila niemalże.
- Cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie kapłanko Aleval.- rzekł Ranis gdy oboje siedli przy stole. -Czasy bowiem, się zmieniają. Czasy w których twój Dom był głównym cierniem miasta ustępują kolejnym. Vae...Może cię to zaskoczy, ale Icehammer prawdopodobnie zaczyna sabotować właśnie ten Dom.I tu jest okazja dla nawiązania obopólnych stosunków poprzez mnie. O ile Aleval... użyczy w tym swej pomocy. A dla ciebie szansa, na zyskanie w oczach Matrony, jeśli się zgodzisz... być posłanką mej dobrej woli względem twego domu.Dziś, albo jutro dotrze do placówki dyplomatycznej list w którym odwołano cię z tego zesłania. Nie myśl bowiem...- tu uśmiechnął się lisio,- że tylko wy macie szpiegów na swe usługi.

Lesen Vae


Udało jej się! Jakimś cudem Lanni przekonała Matkę Opiekunkę do swej wizji. Jakimś cudem zdołała przekonać Matronę Eclavdrę, do użyczenia części jej kleru Selvetarma na potrzeby świątyni Vae.
Jakimś cudem... ta żmijka okazała się groźnym wężem.
Lanni będzie pewnie mocno ufała ochronie świątyni. I nie bez powodu, szkoleni fanatycy tego bóstwa, byli bezgranicznie wierni kapłankom Lolth.Wprowadzenie szpiega w ich szeregi było prawie niemożliwie.
Co gorsza... Lesen zdał sobie sprawę, że mimo iż był oddanym czcicielem Lolth i wielokrotnie odwiedzał świątynię, to... Nie miał tam żadnych wpływowych znajomości. Nawet Niishti, draeglothkę którą Matrona Eclavdra uczyniła Opiekunką świątyni, on sam znał tylko z widzenia.
A Lanni Vae nie... Ona spotykała się z nią, tak z innymi Opiekunkami Świątyń.
Może jednak ignorowanie Lanni było taktycznym błędem. Opiekunki świątyni są zwykle głównymi kandydatkami na Matrony i mają olbrzymie wpływy.

Spotkanie z Haelvrae okazało się trudne do załatwienia. Drowka miała dużo spraw do załatwienia, dużo interesów do przypilnowania... zadziwiająco dużo. Oznaczało to jedno. Dom Vae coś planuje, coś dużego. A zważywszy na ostatnie wydarzenia związane z Despaną, oznaczało to ważny interes pomiędzy tymi Domami szlacheckimi.Nic dziwnego, że Sereska nalegała na wyciszenie konfliktów między Domami.
Nic dziwnego, że Naczelna Tropicielka domu Vae nie miała dla niego czasu. W końcu jednak łaskawie dała mu godzinę. Którą sama chciała przeznaczyć na ćwiczenia łucznicze.
Haelvrae
bowiem w przeciwieństwie do innych drowów preferowała bowiem łuk. I strzelała z niego świetnie. Nie była tak pompatyczna jak typowe kapłanki, co nie znaczy że nie miała w sobie sporo kobiecej i kapłańskiej pychy.
-Lesen Vae, dawnośmy się nie widzieli. Bodajże od twego ostatniego pokazu na arenie, kosztowałeś mnie wtedy sporą przegraną.- rzekła na powitanie, po czym posłała strzałę wprost w środek tarczy.-Streszczaj się mój drogi, streszczaj. Czemuż to zawracasz mi głowę w chwili obecnej? Cóż to trapi kapitana straży domu?

Valyrin l’Ssin Despana



-Tak więc, jakież to mamy plany na następne igrzyska?-rozległ się władczy głos.
Shehirae, władczyni domu Despana przyglądała się ze znudzeniem dwójce magów przed sobą. Shehirae była muskularną drowką o krótko obciętej fryzurze i wyniesionym z areny nonszalanckim sposobie bycia.
Obok niej stało dwóch masywnych orków, o mocno umięśnionych sylwetkach. Byli jej obecnymi kochankami, których to Matrona zmieniała regularnie... a dobierała wedle muskulatury i rozmiarów przyrodzenia. Lubiła duże. I muskuły i resztę. I lubiła mocno i głośno.
Jej służki musiały obić ściany swych pokojów wyciszającą pajęczyną z tego powodu.
- A więc... mamy dwie mumie.- zaczął Bal’lsir Mistrz magów areny. Po czym rozpoczął tłumaczyć plan całej organizacji kolejnych rozgrywek. A Valyrin obserwowała reakcję matrony. W tej bowiem sytuacji i ona i on jechali na jednym wózku. Arena i igrzyska były oczkiem w głowiem Matrony Despana.
A Matka Opiekunka zamknęła oczy i rozważała wypowiadane słowa. Po czym pokiwała przecząco głową.- Nie, nie, nie... To mi się nie podoba,. Za dużo truposzy, za dużo...Wiesz czego brakuje? Krwi. Prawdziwej krwi i bólu. Truposze nie są ekscytującym wrogiem, bo nie czują bólu. Wyrzuć nieumarłych z programu rozgrywek, żadnych truposzy.
Shehirae skupiła spojrzenie na Valyrin pytając.- A co ty proponujesz? Jak tu ubarwić kolejne igrzyska?



9 Eleais 1372; dzień 9; Sala balowa domu Xaniqos


Dom Xaniquos robił wszystko by wypaść dobrze i przy okazji nie wyjść na prostaków. Najsłabszy Dom potrzebował podbudować swój prestiż. Tak więc nawet wnętrza korytarzy do komnat powitalnych wypucowano na błysk.

Byli muzycy, byli tancerze, byli iluzjoniści. Były komnaty rozkoszy i odosobnienia dla chętnych. Były zabawy, byli gladiatorzy Despana walczący z choldritem


Samicą chityniaków, będąca odpowiednikiem kapłanki Lolth u tej rasy. A wyglądem przypominającą karykaturę dridera.
Ściany wielkiej komnaty audiencyjnej w których odbywał się bal pokrywały mozaiki z kolorowych kamieni półszlachetnych i szlachetnych odbijające refleksy setek wielokolorowych magicznych ogni. Na parkiecie wirowały pary. To tutaj odbywało się przyjęcie dla tych najważniejszych osób.

To tu Matrona Thandysha siedziała na tronie popijając wino i przyglądając się gościom. Tron obok postawiono dla Siadef, matki opiekunki Godeep, co tylko potwierdzało łączącą ich więź. Tuż za kapłankami stał Isar’aer, Najwyższy mag domu Xaniqos, zabawiający obie kobiety dykteryjkami.
Bystre spojrzenie pozwalało dostrzec kolejne stronnictwa. Jedno było skupione wokół Matki Opiekunki Aleval, słynnej Ślicznotką. Przydomek ten nadano jej nie bez powodu.


Mevremas była piękną drowką o egzotycznym odcieniu skóry, i włosach ufarbowanych na obecnie najmodniejszy kolor. Wielu drowów dałoby się torturować za jedną noc spędzoną w jej alkowie. I część drowek pewnie też. Piękna, charyzmatyczna i niezwykle wyrafinowana Mevremas skupiała uwagę na sobie wielu osób. Była główną przedstawicielką rządzącego stronnictwa, mimo że Shehirae też się zjawiła.
Matrona Despana przyszła jednak na zabawę, dyplomatyczne sprawy powierzając bardziej wygadanej Xull'rae. Ten rudowłosy duet zdominował przyjęcie. Matrona Tormtor jak i Matrona Shi'quos nie przybyły wysyłając własne dyplomatki. Podobnie matrona Eilservs.
I to właśnie jej dyplomatka,


Usta Eclavdry Zebeyriia skupiła wokół siebie stronników wrogich wobec obecnie rządzącego obozu, głównie Godeep i Eilservs.
Choć nie było to stałe. Wszak trwało przyjęcie i drowy lawirowały pomiędzy poszczególnymi stronnictwami, plotkując i flirtując, oraz kłamiąc...jak to drowy.
Dom Vae był reprezentowany przez samą Matronę Sereska, która to wzorem dyplomatki Shi'quos lawirowała pomiędzy pomiędzy poszczególnymi stronnictwami.
Zjawiła się też i sama khazark enklawy wraz z kilkoma znaczącymi magami i tylko jedną kapłanką, przywódczynią kultu Loviatar, którą to drowy jakoś zdołały zaakceptować.
Widać było, że Soltica zabrała ze sobą tylko te osoby które nie wywołają skandalu na balu, no i... że najchętniej byłaby gdzie indziej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-02-2013 o 13:46.
abishai jest offline