Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2013, 18:14   #233
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Magiczne pociski wystrzelone zarówno przez Tarina, jak i Avorala, skutecznie rozprawiły się z wrogim Szamanem, który - przy asyście kajdan Zaklinacza krępujących jego ciało - wylądował w końcu na ziemi, lecz z gracją worka kartofli w sumie. Był bowiem martwy.

A mgła na moście zaczęła się powoli rozwiewać, ujawniając jego pierwsze kilkanaście metrów, ukazując oczom śmiałków pobojowisko, jakie na nim panowało...
I postać wypływającą z mglistych odmętów... z wolna się posuwającą, w futrzany śnieżny płaszcz odzianą, szkarłatem krwi przyozdobioną... Saebrineth.
- Saebri, w samą porę. - powiedział Zaklinacz patrząc na martwego szamana bez satysfakcji. - Co się tam dzieje po drugiej stronie?
Avoral wylądował tuż przy Raetarze by rozproszyć magią jego ślepotę wywołaną zapewne jakimś czarem. Samotnik schował miecz do pochwy i zamyślił się.
- Witaj - powiedział Tarin pod adresem nadchodzącej. - Nieźle narozrabiałaś - dodał półżartem, pokazując na leżące na moście trupy.
Rozproszył zaklęcie, dzięki któremu powstała bariera ostrzy.
-Worgi.. czy większe od nich zwyrodniałe wilki.. całego mostu nie zwiedziłam. Żaden ork ni.. krasnolud nie padł pod moją szablą... - Wyrzekła z wolna.
- Ona przeżyje... - Odezwała się nagle Meggy, wskazując siedzącą na ziemi, otępiałą Aislin, nieobecną całą sobą - Choć wątpię, by szybko doszła do siebie... no chyba, że ktoś ma naprawdę potężną magię i potrafi pomóc?
Spojrzenie paru osób skupiło się na kikucie z zakrwawionymi bandażami w miejscu, gdzie nie tak dawno Kapłanka miała jeszcze rękę.
- Mgła się rozwiewa - Oznajmił wielce odkrywczo Foraghor - Cokolwiek w niej jest, rozwalmy szybko i brutalnie. - Mężczyzna błysnął zębami, i stalą dzierżoną w dłoniach.

A Raetar odzyskał po paru dłuższych chwilach wzrok, najwyraźniej więc magiczny efekt nie był stały...

Mgła na moście rozwiała się całkowicie, ukazując ponownie śmiałkom z Silverymoon oddziały zielonoskórych, walczące już z resztkami Krasnoludów, które zdecydowanie były na straconej pozycji, lecz zamiast odwrotu, dzielnie stawiały czoło znienawidzonym wrogom. Na moście również przemykał jakiś ni to cień, ni migoczące “coś”. Czy był to właśnie do nich pędzący Ilisdur?

- Hujan batu! [/l]- powiedział Tarin, spuszczając na głowy orków spore kawały lodu. Gdyby nie krasnoludy, można by zastosować coś mniej subtelnego. Ale sojuszników raczej nie wypadało wysyłać w zaświaty.
- Fulgur, catena, glacies! - wykrzyczał Zaklinacz zaraz za Tarinem, posyłając w największego z przeciwników krzywy strumień czystego mrozu, który następnie skakał do kolejnych przeciwników zamrażając im krew w żyłach.

Raetar telekinetycznie przyzwał upuszczoną przez siebie kuszę ręczną. Ta wskoczyła mu do ręki, a przyzwany avoral wzniósł się w powietrze, by z wysokości razić przeciwników magicznymi pociskami, wybierając na cel wrogów najbliższych drużynie.
Mężczyzna schowawszy miecz błyskawicznie załadował kuszę i zbliżył się do bariery, zamierzając prowadzić ostrzał ze swej poręcznej broni do celów które znajdą się w jego zasięgu. Jeszcze nie zregenerował swych sił życiowych na tyle by ponownie ryzykować zranienie.

-Pewnie druid, albo inny kapłan by potrafił.. - Markotnie wyłuszczyła Łotrzyca, choć nic to nie pomogło, ustępując pola Foraghorowi, naciągając kuszę i wystrzeliwując mroczne bełty w najbliższy cel.

Posypały się na most wszelkie twory magiczne, zasypując oddział zielonoskórych mroźnymi wyładowaniami i lodowymi bryłami, pociskami czystej energii, a nawet i wybuchem ognia sprezentowanym przez Meggy, bełtami i strzałami, a gdy skończyła się ta kanonada, i rozwiały opary, ledwie dwóch Orków trzymało się chwiejnie na nogach, i ledwie na kilka chwil, ubitych szybko paroma dodatkowymi pociskami.
Zapanowała już cisza, przerywana jedynie oddechami i lekko wiejącym wietrzykiem, a na moście poza przetrzebionym oddziałem brodaczy zalegały już tylko wszelkiej maści trupy powykręcane...

~

- Nie wiem cośta za jedni, ale dzięki wom - Powiedział jeden z Krasnoludów, spoglądając zmęczonym wzrokiem po towarzystwie z Silverymoon.


- Przechodziliśmy, że tak powiem - powiedział Tarin, który jako pierwszy dotarł na drugą stronę mostu. - Cieszymy się, że mogliśmy pomóc.
Raetar przysiadł na pierwszym lepszym truchle odpoczywając po boju i nakazując mentalnie avoralowi użyć swego leczącego dotyku na najbardziej poszkodowanej osobie, kapłance Aislin. Jakoś nie miał ochoty na bawienie się w dyplomatę, skoro Tarin usłużnie go w tym wyręczał.

- I co, już nie taki twardy? - Foraghor kopnął zwęgloną łapę Trolla, a ta odpadła, i po upadku na bruk zmieniła się w sporej części w popiół... - A szkoda sukinkocie, pochlastałbym cię osobiście

Saebrineth poczęła rozglądać się za swym koniem, jak i reszty kompanii wierzchowcami. Poczęła się potem baczniej przeszukiwać pobojowisko, szukając ważniejszych jednostek oddziału który zaatakował krasnoludzkich wojowników. Podobnie czyniła też Arasaadi, przeszukując zabitego Szamana... i chowając już coś do własnych kieszeni.
Avoral w tym czasie leczył ranną Kapłankę, która ze stanu odrętwienia i szoku, przeszła do głośnego zawodzenia i szlochu z powodu utraconej kończyny, i nic nie pomagały słowa otuchy Meggy, dzielnie ją duchowo wspierającej.
Ilisdur mocno poraniony przysiadł przy płaczącej kapłance, ale... w przeciwieństwie do Meggy nie znajdował słów pocieszenia. I jedynie był blisko, opatrując swe rany.
-
A skąd i dokąd tak se... przechodzicie?[/i] - Spytał brodacz nieco bardziej podejrzliwie spoglądając na Tarina.
- A z Silverymoon - odparł zagadnięty. - Tam. - Machnął ręką w stronę, w którą podążali. - Kapłana czasem dobrego nie macie? - spytał.
- Kapłan? Ano jest... a któś mocniej oberwał? Durfurlin, łobejrzysz no i tych tu? - Krasnolud zagadnął krzątającego się wśród swoich rudobrodego, który przytaknął po chwili głową.
- Z Silverymoon leziecie? - Zwrócił się ponownie do Tarina - Mury chyba wytrzymoły co? A, i jestem Khadinbar - Wyciągnął do maga dłoń.
- Nasza towarzyszka oberwała, i to nieźle - odparł Tarin, ściskając podaną sobie dłoń. - Tarin. Kiepsko było - mówił dalej - ale teraz orków i innego plugastwa już tam nie ma. Ci tutaj - skinął głową w stronę truposzy - to pewnie resztki tamtych oddziałów. Nie wszystkich dało się wytłuc.
- Aye, aye... - Zgodził się Khandibar, przy okazji podawania dłoni, miażdżąc nieco (zupełnie nieświadomie) dłoń Tarina. No tak, ta krasnoludzka krzepa...
- ...Orki... - Krasnal splunął w bok - ...tera to wszyndzie są, jak wrzody na dupie. O Silverymoon się roztrzaskały, to łażą i grabią gdzie idzie.
Krasnoludzki Kapłan zajął się z kolei Aislin, poza zwyczajowym podleczeniem niewiele jednak mógł zdziałać, co oznajmił jedynie milczącym zaprzeczeniem głową... nie posiadał więc wystarczającej mocy by pomóc kobiecie.
- Naroiło się robactwa - stwierdził Tarin. - Trzeba by trochę ich wyplenić, zanim zdążą wszystko zadeptać i zniszczyć. Tylko orzec trudno, gdzie tak lęgną..
-Pierwej ze Szczytów wylazły, tysiącami, gotowe psie syny na wojnę, a teroz do nich legną na powrót z podkulonymi łogonami...a wy też tam leziecie co? - Zdziwił się nieco Khandibar.
- Ta...ta - Wymsknęło się Foraghorowi, kręcącemu niedaleko Tarina, choć Barbarzyńca natychmiast się w tym połapał, próbując jakoś zmienić swoje słowa - Ta, wyłażą z gór, dostają w ciry, i do nich wracają... - Perfidnie uśmiechnął się do Wojennego Maga.
- Warto by, czasami, sprawić, żeby tam nie wrócili - skomentował Tarin. - Albo żeby nie mieli dokąd wrócić. Ale to dość trudne. Niestety..
- Wiecie co konkretniej? - Krasnolud wyraźnie się zaciekawił - Bo dyć one nie chyba w jaskiniach taką kupą goszczą?
- Kto wie jak głęboko sięgają ich nory. - podsumował pokiereszowany jednooki zmęczonym głosem. Przez chwilę wydawało mu się że był za stary na to wszystko. - Ale chyba krasnoludzka gościnność nie zmieniła się aż tak bardzo w ciągu ostatnich lat, by omawiać wojenne przygody na moście ? - zakończył szczerząc zębiska niczym szelma. Spodziewał się popróbować na postoju krasnoludzich miodów słynących ze swej słodyczy i mocy.
- Na posiłki czekomy - Odparł spokojnie Khandibar, wzruszając ramionami w kierunku Wulframa, po czym wyczekująco spoglądał na Tarina...
- Ano nie wiemy. - Tarin pokręcił głową. - A wiedzieć byśmy chcieli. A jak sam nie pójdziesz i nie zobaczysz, to nic nie wiesz. Tak powiadają.
- Akurat - Krasnolud jakoś nie dowierzał Magowi, pozostawił to jednak bez dalszych komentarzy. Wydarł się za to do swoich towarzyszy:
- Odsapniemy nieco, czekomy na posiłki! Silverymoony z nami, to się ich nie czepioć! Chlać za dużo nie zezwalom! - Szczególnie ostatnia komenda wywołała niezadowolone mruczenie wśród brodaczy, rozsiadających się gdzie popadło na zachodnim krańcu mostu i tuż przy nim. Każdy zajął się więc swoimi sprawami... a rannych mieli ledwie dwóch, reszta zginęła...
- Chceta się z Battlehammerem spotkać? - Spytał Khandibar.
- Spotkać się z kimś, kto dużo wie... To by było całkiem rozsądne. Nie wiem tylko, czy Battlehammer audiencji udziela. - Tarin uśmiechnął się lekko.
- Udzieli, udzieli, wyśta z Silverymoon - Zapewniał brodacz - W końcu momy przymierze. Poczekomy na posiłki, a potem na audiencyję można.
- W dobrej kompanii mile spędza się czas - stwierdził Tarin. - A do Hali z chęcią się wybierzemy.
Khandibar uśmiechnął się na słowa Maga, po czym wyciągnął mały antałek...
- Na rozgrzewkę nieco gorzałki panie Tarin? - Zaproponował.
- W dobrej kompanii... - uśmiechnął się Tarin. Wyciągnął z plecaka kubek.
Krasnolud nalał więc Magowi alkoholu, po czym wznieśli mały toast “za bitwę”. Gorzałka z kolei smakowała mocno na... wędzonkę(?) a paliła w gardle niczym smoka ze zgagą...
- Potrójnie destylowana - Wyjaśnił Khandibar - A orzechy czuć?
- Zacny trunek - skłamał mag. - Na mróz i po utarczce wyśmienity. Ale orzechów w nim jednak nie wyczuwam - przyznał.
- Mimo wszystko też by mi się zdała pomoc waszego kapłana - zmienił temat. - Nie oberwałem co prawda aż tak, jak ona - skinął głową w stronę kapłanki - ale lepiej być zdrowym, niż pokiereszowanym.

Wulfram zaś nie czekając bezczynnie zaczął przeczesywać pole walki. Wszak te jak na graniczną przepychankę było całkiem pokaźne. Przechodząc wśród rozrąbanych ciał nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Zielonoskórzy byli poślednią rasą i zasługiwali na śmierć, zwłaszcza po tym jak spalili jego karczmę. To że mu płacono było połączeniem przyjemnego z pożytecznym. Grabiąc i przeszukując jednocześnie oraz nieustannie zerkał na Saebrineth. Wszak ta, miała jakieś konszachty z mieszkańcami karczmy - a on chciał odzyskać swoją własność. Medalion był jego, i ktoś musiał zapłacić krwią za kradzież i zniewagę.
Przeszukiwanie pokonanych nie przyniosło jednak oczekiwanych rezultatów. Nikt nie posiadał podobnego medalionu, co skradziony Wulframowi. Kilka Orczych mord miało talizmany, te jednak wyglądały na prymitywne, wykonane z kawałków kości, a nawet i jakiś kłów...
 
Kerm jest offline