Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-02-2013, 20:41   #231
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Abishai jako Ilisdur

Ilisdur po uśmierceniu orka znów zamaskował swą obecność za pomocą iluzji niewidzialności Elf przy okazji postanowił się zabezpieczyć przed kolejnym atakiem i obserwując otoczenie rzucił kolejny czar ochronny. Tym razem przyspieszając swe ruchy.
Na moście zaś, poza odgłosami walki i rykami jakiś zwierząt...cholera wie, co się tak naprawdę działo. Nikt również Isildura nie ścigał, ani nie zawracał sobie nim głowy, najwyraźniej bowiem zielone maszkary miały własne problemy. Po paru chwilach parę “ktosiów” przebiegło niedaleko Ilisdura w kierunku, z którego on właśnie na owy most wszedł.

Elf osłonił magiczną zbroją swe ciało za pomocą zaklęcia i wzmocnił się kolejnym czarem przemieszczenia. Tak wzmocniony ochronną magią ruszył cicho w poszukiwaniu orków, których mógłby napaść z zaskoczenia i unieszkodliwić po cichu. Ilisdur pokonał we mgle kilkanaście metrów, a do jego uszu docierały coraz głośniejsze odgłosy walki na moście. W pewnym zaś momencie, wśród cholernych, białych oparów, zauważył po swej prawej dłoni plecy jakiegoś Orka, a po lewej zad zapewne kolejnego Złowieszczego Tygrysa...
Ilisdur sięgnął po swą magię napełniając jeden ze sztyletów potęgą swej magii. Ostrze zaiskrzyło, a sam ruszył w kierunku tygrysa, by wbić w jego trzewia sztylet z zaskoczenia.
I w miarę szybko zakończyć żywot drapieżnika.

Nie zdołał.

Choć elf zaatakował tygrysa z zaskoczenia, raz po raz wbijając w jego bok sztylet z niezwykłą szybkością... to mimo magicznego wsparcia i talentów jakie posiadał, bestia nie wyzionęła ducha, odskakując wśród broczącej juchy w bok, by w końcu z rykiem niezadowolenia zaatakować Ilisdura. Próbował ugryźć maga, lecz nie trafił, podobnie jak i przy pierwszym machnięciu pazurami, drugie jednak okazało się już celne, raniąc nogę mężczyzny i... tygrys przyciągnął go do siebie, chcąc rozszarpać. W efekcie czego Ilisdur oberwał po raz kolejny.
Ilisdur przyłożył sztylet do ciała bestii wykorzystując go jako łącznika pomiędzy sobą a potworem i skupił się by rzucić kolejny czar i pochłonąć energię życiową bestii... co się udało, osłabiając tygrysa, a wzmacniając Elfa. Próba wyrwania się jednak z tygrysich objęć zakończyła się porażką. Złowieszczy Tygrysy ponownie starał się rozszarpać mężczyznę pazurami, co utrudniały jednak czary ochronne. Raz spudłował, a drugi cios okazał się celny, choć nie uczynił on Ilisdurowi krzywdy, jednak tylko i wyłącznie dzięki przemienionej magicznie skórze... jeździec zaś nie trafił Elfa włócznią, podobnie jak i Ork próbujący włączyć się do tego starcia.
Elfowi nie pozostało nic innego, tylko uderzyć przeciwników magią, którą z racji sytuacji trudno im będzie uniknąć. Wypowiedziawszy inkantancję krzyknął głośno uderzając falą dźwiękową w obydwu nich. Orczy jeździec zaczął trząść głową, wyraźnie skołowany takim potraktowaniem, na tygrysie jednak, i na zielonoskórym obok Elfa, nie zrobiło to zbyt dużego wrażenia. Złowieszcza bestia wbiła ponownie pazury obu łap w ciało Ilisdura, a nawet wgryzła się w jego bark. Zielonoskóry piechur przygrzmocił zaś aż dwa razy długouchemu rękojeścią swego miecza prosto w twarz... czyżby chcieli go wziąć żywcem?

Ilisdur nie zamierzał jednak dać się wziąć żywcem. Los jaki go czekał mógł być jeszcze gorszy od obecnego. Elf zacisnął zęby i ponownie sztyletem dotknął skóry bestii. Po wypowiedzeniu słów magii ze sztyletu wystrzelił czarny lekko iskrzący promień energii, co doprowadziło do ryknięcia tygrysa, lecz ogólnie widocznych efektów raczej brakowało... sam tygrys z kolei ponownie starał się wbić pazury w ciało Elfa, co jednak wychodziło mu raczej miernie. Z paru ataków, a nawet i kłapnięcia paszczą, tylko jeden okazał się celny dzięki magicznej ułudzie trwającej na Ilisdurze... a tygrysi jeździec siedział na nim nadal skołowany.
Drugi zielonoskóry, próbujący się dobrać do przyszpilonego Elfa, wpadł w końcu na dosyć bystre rozwiązanie. Odrzucił topór i w jego łapach pojawił się... rzemień. Trzymając go oburącz przygniótł go do szyi Ilisdura, zaczynając dusić leżącego na plecach Elfa.
Ilisdur nie zamierzał jednak ulec temu przeciwnikowi, jednym sztyletem uciął duszący rzemień, drugi zaś wbił dłoń duszącego go orka.

Ten odskoczył wrzeszcząc z bólu, a tygrys zaatakował przyszpilonego elfa, tym razem nieskutecznie. Magia Ilisdura nadal utrudniała mu trafienie przytrzymywanej zdobyczy, za to... elf miał idealną okazję do kolejnego ataku. Z trudem, ale jednak Isildur zdołał skupić magię i rzucić kolejny czar. Błyskawica przeszyła serce tygrysa i ciało orka, zabijając obu na miejscu.
Pozostało tylko krwawiącemu elfowi wydostać się spod obu trupów i dopaść zranionego w rękę orka.
Zajęło mu to chwilkę... wydostanie się spod zwału trupów i ruszenie w pościg.
Ale gdy Ilisdur był już wolny to dzięki przyspieszonym ruchom, błyskawicznie dopadł drugiego orka i poderżnąwszy mu gardło zakończył jego żywot.
Następnie ranny podążył do swych towarzyszy broni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 20-02-2013, 22:42   #232
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Odturlawszy się kawałek, Daritos spojrzał w górę i zobaczył Barbarzyńcę, który właśnie powalił ogra. No pięknie...
- Tak, ja tu jestem/ - powiedział rozpraszając swoją niewidzialność. - Dzięki za pomoc, jeszcze chwila a pewnie by mnie rozpłatał.
Po tych słowach Zaklinacz wyciągnął najsilniejszą miksturkę leczniczą jaką posiadał i wypił jej zawartość.

Samotnik wyczuwał gdzie jest przeciwnik. Przed jego umysłem wróg nie mógł ukryć swej obecności, niemniej zamiast od razu ruszyć na wroga, rozkazał żywiołakowi ruszyć w jego kierunku, sam zaś wykorzystał jedną z dostępnych dla siebie mocy, by nieco podreperować swe zdrowie.
Tarin nie zamierzał bezczynnie się przyglądać temu, co działo się po tamtej stronie bariery. Co prawda Wulfram wyglądał, jakby był w stanie rozprawić się ze wszystkimi przeciwnikami, ale czemu Tarin miałby mu pozostawić wszystkie przyjemności?
- Peluru asid! - powiedział.
W stronę tygrysa i siedzącego na nim orka pomknęła kula kwasu.

Po wypiciu eliksiru Daritos poczuł się o wiele lepiej, będąc również niejako pod osłoną stojącego tuż obok niego Foraghora. Sam Barbarzyńca z kolei podrapał się po głowie, wpatrując w Wulframa walczącego samotnie po drugiej stronie magicznej ściany pełnej wirujących ostrzy.
- Trza mu jakoś pomóc! - Ryknął w końcu mężczyzna. To wcale nie było jednak tak prostą sprawą. Owa zapora stworzona przez Tarina rozciągała się całkiem ładny kawałek w obie strony, i nim ją obiegną...

Raetar skupiwszy swe moce na samym sobie, podleczył nieco otrzymanych ran, a w tym czasie jego żywiołak ruszył we wskazanym przez Samotnika miejscu... choć tak naprawdę nikt z całego towarzystwa nie wiedział, po co owa kupa kamieni tam idzie.

Tarin rzucił kolejny czar prosto przez stworzoną przez siebie barierę, częstując typa na tygrysie niewielkim pociskiem... z wielkimi efektami. Zielonoskóry oberwał “Kulą Kwasu” z całym jej impetem, drąc się na całego wśród swej palonej skóry...

- Ej, tak idzie! - Ryknął Foraghor, po czym miecz przemienił na łuk, i posłał pocisk w naprzykrzającego się Wulframowi kiełgęba. Za jego przykładem poszła i Vestigia, rażąc strzałami dwóch Orków blisko tygrysiego jeźdźca. Arasaadi nie pozostała w tyle, i również zrobiła użytek z kuszy... aż w końcu Orki zaczęły uciekać na powrót we mgłę, zostawiając już Wulframa w spokoju!.

Lecz idący w nieznane żywiołak, oberwał nagle pojawiającym się przed nim, latającym toporzyskiem, choć wielce straszny owy cios raczej nie był...

- No i wróciliśmy do punktu wyjścia. - oznajmił Daritos, próbując wstać z ziemi. - Wszystko co złe i niedobre znajduje się we mgle. Jak dla mnie mogłoby tam zostać, ale to pewnie tylko pobożne życzenie.
Zaklinacz wyczarował Magiczne Oko, które posłał kilka metrów w górę, a następnie we mgłę, na zwiady.
- Nie wszystko. - Tarin wskazał Daritosowi topór, z którym zmagał się żywiołak. - Nie wszystko złe jest tam. No i nie wszystko, co jest we mgle jest złe. Tam są chyba nasi.
Gdy skończył mówić wykorzystał moc pierścienia, by się nieco podleczyć.
- Dlatego właśnie pierw przeprowadzam rekonesans, zanim zacznę bombardować ten obszar. - odparł Zaklinacz sterując już swoim Okiem.
- Jak już to wolałbym znaleźć tego, co nas potraktował tymi błyskawcami - odparł Tarin. - Lepiej nie pozostawiać wroga za plecami.
Samotnik nakierował telepatycznie żywiołaka w kierunku celu, sam podlatując do niego za pomocą magii swej zbroi. Reatar uznał, że lepiej będzie się z nim zmierzyć bezpośrednio.

Wysłanie przez Daritosa na zwiad magicznego oka, okazało się dosyć kiepskim pomysłem. Owy wytwór magii nie potrafił bowiem przebić wzrokiem otaczającej go mgły, a co za tym szło, przekazać Zaklinaczowi potrzebne do dalszego działania informacje...
Unoszący się nad ziemią topór skutecznie uprzykrzał postępowaniu żywiołaka. Ten ostatni próbował trzasnąć topór pięścią, na niewiele się to jednak zdało, a sam topór odciął w końcu żywiołakowi rękę, a następnie po ciosie w tors zamienił pomagiera Samotnika w gruz.
Sam Raetar z kolei wyczuł, iż istota do której się zbliżał, zaczęła nagle jakby podrywać się do lotu niczym startujący ptak, choć czynność ta była wykonywana wyjątkowo ślamazarnie.

- Nie macie jakieś przydatnego czaru? - spytał Tarin, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał żywiołak. - Coś żeby zobaczyć tego niewidzialnego ktosia kierującego toporkiem?
- Nie, a ty? - spytał Zaklinacz, który grzebał już w swoim plecaku i po chwili wyciągnął z niego egzotycznie wyglądającą karafatkę.
- Fons! - powiedział głośno, zwracając wylot karafki ku latającemu toporowi, który chwilę wcześniej roztrzaskał Raetarowego żywiołaka ziemi. - Ktoś bardziej predyspozycyjny fizycznie chciałby to ode mnie wziąć? Wtedy można by chlusnąć gejzerem, bo mnie to by pewnie powaliło z powrotem na ziemię.
Samotnik podlatując do wrogiego umysłu uderzył z zamachu mieczem w stworzenie. Zgon żywiołaka wprawił go w irytację i nie zamierzał pozwolić odejść żywym potworkowi, który za nią stał.

Same oblanie karafką trzymaną przez Foraghora latającego topora na niewiele się zdało... choć topór w końcu zniknął, jakby samoistnie... a niewidzialny przeciwnik Raetara, po otrzymaniu ciosu, uciekał w cholerę, nie mając zamiaru walczyć z Samotnikiem. Oddalał się, nabierając również coraz wyższej wysokości.

- Nie łaska krzyżyka na nim namalować? - mruknął Tarin, widząc nieskuteczność działań drużyny. - Po co bawić się w gonito?
- Może sam byś coś wymyślił, a nie ciągle taki niezadowolony jesteś? - warknął Daritos odbierając od barbarzyńcy karafkę.
- Niestety, niektórzy pchają się tam, gdzie nie powinni, a moje metody mogłyby im zaszkodzić - odparł Tarin.
To jednak nie powstrzymało maga, który ponownie zaatakował, zadając zamaszyste pionowe cięcie unosząc się nad wrogiem, a potem doprawiając mocnym pchnięciem prosto... w ciało latającej niewidzialnej kreatury.

Pierwszy cios Raetara okazał się... niecelny. Drugi jednak był nad wyraz udany, i miecz wbił się w niewidzialnego przeciwnika, doprowadzając do jego chrypnięcia(był krytyk!), oraz pojawienia się sporej ilości... zielonkawej posoki. Niewidoczny wróg cofnął się jednak szybko od Samotnika, po czym dało się słyszeć wypowiadane słowa w obcym języku.
I nagle Raetar poczuł ból twarzy, a dokładniej oczu, i...wszystko ogarnęła w jednej chwili ciemność. Mężczyzna oślepł.

- Raetar, z kim ty tam walczysz?!
- Raetar, co ci?!
- Dało się słyszeć z dołu.
- Szlag by te Orki! - Krzyknął kolejny towarzysz...
-Z niewidocznym wrogiem. Z głupim w dodatku.- mimo tego, że mag nic nie widział, nadal swym zmysłem wyczuwał obecność wroga. I nie zamierzał przestać atakować. Z uporem godnym osła ignorował wszystko poza owym przeciwnikiem. Ponownie tnąc potwora mieczem, by raz na zawsze uwolnić świat od jego istnienia. Uparty, niewidzialny sukinkot nie miał zamiaru jednak tak łatwo zdechnąć. Kolejny raz zraniony przez Samotnika, znów się od niego odsunął, po czym przywołał do istnienia coś robiącego wokół Raetara sporo szumu... i pojawił się wszechobecny ból, gdy nagle cała masa ostrzy z każdej strony zaczęła rozszarpywać ciało mężczyzny.
- Raetar, wracaj! - krzyknął Tarin. Rzuciłby jakiś czar, tak na oko, ale latający w tamtych okolicach Raetar skutecznie to uniemożliwiał.
Równocześnie rzucił na siebie kolejny czar z pierścienia.
Samotnik nie przejął się tak sytuacją i po prostu pofrunął w górę, by wydostać się kręgu, lub oddalić od ściany. To jednak nie zmieniło, jego planów. Tuż w okolicy maga formowała się błotnista bulgocząca kula tkanki organicznej, która przybrała dla odmiany kształt avorala.


A skrzydlata pseudonaturalna bestia zrobiła to co nakazał jej umysł rozwścieczonego Samotnika. Spróbowała rozproszyć magię, zarówno barierę ostrzy, jak i niewidzialność przeciwnika... co poskutkowało. I chociaż bariera nadal istniała, to czar ukrywający przeciwnika uległ rozproszeniu i oczom wszystkich ukazał się lewitujący, nieco pokiereszowany Ork. Najpewniej jakiś ich cholerny Szaman czy tam Kapłan, jak zwał, tak zwał...
- Peluru ajab! - Tarin wskazał orka, posyłając w jego kierunku garść magicznych pocisków.
- Catena, adamas! - krzyknął Daritos zaraz za czarodziejem z zamiarem skrępowania Orka do momentu, żeby nawet oddychać mu było ciężko przy pomocy swoich stalowych kajdan.
Avoral nie bawiąc się w subtelności uderzył w szamana orczego magicznymi pociskami. Podczas gdy ranny mag wylądował na ziemi. I obrócił spojrzenie w kierunku mgły. Nadal oślepiony, ale... nie bezradny.
 
Gettor jest offline  
Stary 25-02-2013, 18:14   #233
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Magiczne pociski wystrzelone zarówno przez Tarina, jak i Avorala, skutecznie rozprawiły się z wrogim Szamanem, który - przy asyście kajdan Zaklinacza krępujących jego ciało - wylądował w końcu na ziemi, lecz z gracją worka kartofli w sumie. Był bowiem martwy.

A mgła na moście zaczęła się powoli rozwiewać, ujawniając jego pierwsze kilkanaście metrów, ukazując oczom śmiałków pobojowisko, jakie na nim panowało...
I postać wypływającą z mglistych odmętów... z wolna się posuwającą, w futrzany śnieżny płaszcz odzianą, szkarłatem krwi przyozdobioną... Saebrineth.
- Saebri, w samą porę. - powiedział Zaklinacz patrząc na martwego szamana bez satysfakcji. - Co się tam dzieje po drugiej stronie?
Avoral wylądował tuż przy Raetarze by rozproszyć magią jego ślepotę wywołaną zapewne jakimś czarem. Samotnik schował miecz do pochwy i zamyślił się.
- Witaj - powiedział Tarin pod adresem nadchodzącej. - Nieźle narozrabiałaś - dodał półżartem, pokazując na leżące na moście trupy.
Rozproszył zaklęcie, dzięki któremu powstała bariera ostrzy.
-Worgi.. czy większe od nich zwyrodniałe wilki.. całego mostu nie zwiedziłam. Żaden ork ni.. krasnolud nie padł pod moją szablą... - Wyrzekła z wolna.
- Ona przeżyje... - Odezwała się nagle Meggy, wskazując siedzącą na ziemi, otępiałą Aislin, nieobecną całą sobą - Choć wątpię, by szybko doszła do siebie... no chyba, że ktoś ma naprawdę potężną magię i potrafi pomóc?
Spojrzenie paru osób skupiło się na kikucie z zakrwawionymi bandażami w miejscu, gdzie nie tak dawno Kapłanka miała jeszcze rękę.
- Mgła się rozwiewa - Oznajmił wielce odkrywczo Foraghor - Cokolwiek w niej jest, rozwalmy szybko i brutalnie. - Mężczyzna błysnął zębami, i stalą dzierżoną w dłoniach.

A Raetar odzyskał po paru dłuższych chwilach wzrok, najwyraźniej więc magiczny efekt nie był stały...

Mgła na moście rozwiała się całkowicie, ukazując ponownie śmiałkom z Silverymoon oddziały zielonoskórych, walczące już z resztkami Krasnoludów, które zdecydowanie były na straconej pozycji, lecz zamiast odwrotu, dzielnie stawiały czoło znienawidzonym wrogom. Na moście również przemykał jakiś ni to cień, ni migoczące “coś”. Czy był to właśnie do nich pędzący Ilisdur?

- Hujan batu! [/l]- powiedział Tarin, spuszczając na głowy orków spore kawały lodu. Gdyby nie krasnoludy, można by zastosować coś mniej subtelnego. Ale sojuszników raczej nie wypadało wysyłać w zaświaty.
- Fulgur, catena, glacies! - wykrzyczał Zaklinacz zaraz za Tarinem, posyłając w największego z przeciwników krzywy strumień czystego mrozu, który następnie skakał do kolejnych przeciwników zamrażając im krew w żyłach.

Raetar telekinetycznie przyzwał upuszczoną przez siebie kuszę ręczną. Ta wskoczyła mu do ręki, a przyzwany avoral wzniósł się w powietrze, by z wysokości razić przeciwników magicznymi pociskami, wybierając na cel wrogów najbliższych drużynie.
Mężczyzna schowawszy miecz błyskawicznie załadował kuszę i zbliżył się do bariery, zamierzając prowadzić ostrzał ze swej poręcznej broni do celów które znajdą się w jego zasięgu. Jeszcze nie zregenerował swych sił życiowych na tyle by ponownie ryzykować zranienie.

-Pewnie druid, albo inny kapłan by potrafił.. - Markotnie wyłuszczyła Łotrzyca, choć nic to nie pomogło, ustępując pola Foraghorowi, naciągając kuszę i wystrzeliwując mroczne bełty w najbliższy cel.

Posypały się na most wszelkie twory magiczne, zasypując oddział zielonoskórych mroźnymi wyładowaniami i lodowymi bryłami, pociskami czystej energii, a nawet i wybuchem ognia sprezentowanym przez Meggy, bełtami i strzałami, a gdy skończyła się ta kanonada, i rozwiały opary, ledwie dwóch Orków trzymało się chwiejnie na nogach, i ledwie na kilka chwil, ubitych szybko paroma dodatkowymi pociskami.
Zapanowała już cisza, przerywana jedynie oddechami i lekko wiejącym wietrzykiem, a na moście poza przetrzebionym oddziałem brodaczy zalegały już tylko wszelkiej maści trupy powykręcane...

~

- Nie wiem cośta za jedni, ale dzięki wom - Powiedział jeden z Krasnoludów, spoglądając zmęczonym wzrokiem po towarzystwie z Silverymoon.


- Przechodziliśmy, że tak powiem - powiedział Tarin, który jako pierwszy dotarł na drugą stronę mostu. - Cieszymy się, że mogliśmy pomóc.
Raetar przysiadł na pierwszym lepszym truchle odpoczywając po boju i nakazując mentalnie avoralowi użyć swego leczącego dotyku na najbardziej poszkodowanej osobie, kapłance Aislin. Jakoś nie miał ochoty na bawienie się w dyplomatę, skoro Tarin usłużnie go w tym wyręczał.

- I co, już nie taki twardy? - Foraghor kopnął zwęgloną łapę Trolla, a ta odpadła, i po upadku na bruk zmieniła się w sporej części w popiół... - A szkoda sukinkocie, pochlastałbym cię osobiście

Saebrineth poczęła rozglądać się za swym koniem, jak i reszty kompanii wierzchowcami. Poczęła się potem baczniej przeszukiwać pobojowisko, szukając ważniejszych jednostek oddziału który zaatakował krasnoludzkich wojowników. Podobnie czyniła też Arasaadi, przeszukując zabitego Szamana... i chowając już coś do własnych kieszeni.
Avoral w tym czasie leczył ranną Kapłankę, która ze stanu odrętwienia i szoku, przeszła do głośnego zawodzenia i szlochu z powodu utraconej kończyny, i nic nie pomagały słowa otuchy Meggy, dzielnie ją duchowo wspierającej.
Ilisdur mocno poraniony przysiadł przy płaczącej kapłance, ale... w przeciwieństwie do Meggy nie znajdował słów pocieszenia. I jedynie był blisko, opatrując swe rany.
-
A skąd i dokąd tak se... przechodzicie?[/i] - Spytał brodacz nieco bardziej podejrzliwie spoglądając na Tarina.
- A z Silverymoon - odparł zagadnięty. - Tam. - Machnął ręką w stronę, w którą podążali. - Kapłana czasem dobrego nie macie? - spytał.
- Kapłan? Ano jest... a któś mocniej oberwał? Durfurlin, łobejrzysz no i tych tu? - Krasnolud zagadnął krzątającego się wśród swoich rudobrodego, który przytaknął po chwili głową.
- Z Silverymoon leziecie? - Zwrócił się ponownie do Tarina - Mury chyba wytrzymoły co? A, i jestem Khadinbar - Wyciągnął do maga dłoń.
- Nasza towarzyszka oberwała, i to nieźle - odparł Tarin, ściskając podaną sobie dłoń. - Tarin. Kiepsko było - mówił dalej - ale teraz orków i innego plugastwa już tam nie ma. Ci tutaj - skinął głową w stronę truposzy - to pewnie resztki tamtych oddziałów. Nie wszystkich dało się wytłuc.
- Aye, aye... - Zgodził się Khandibar, przy okazji podawania dłoni, miażdżąc nieco (zupełnie nieświadomie) dłoń Tarina. No tak, ta krasnoludzka krzepa...
- ...Orki... - Krasnal splunął w bok - ...tera to wszyndzie są, jak wrzody na dupie. O Silverymoon się roztrzaskały, to łażą i grabią gdzie idzie.
Krasnoludzki Kapłan zajął się z kolei Aislin, poza zwyczajowym podleczeniem niewiele jednak mógł zdziałać, co oznajmił jedynie milczącym zaprzeczeniem głową... nie posiadał więc wystarczającej mocy by pomóc kobiecie.
- Naroiło się robactwa - stwierdził Tarin. - Trzeba by trochę ich wyplenić, zanim zdążą wszystko zadeptać i zniszczyć. Tylko orzec trudno, gdzie tak lęgną..
-Pierwej ze Szczytów wylazły, tysiącami, gotowe psie syny na wojnę, a teroz do nich legną na powrót z podkulonymi łogonami...a wy też tam leziecie co? - Zdziwił się nieco Khandibar.
- Ta...ta - Wymsknęło się Foraghorowi, kręcącemu niedaleko Tarina, choć Barbarzyńca natychmiast się w tym połapał, próbując jakoś zmienić swoje słowa - Ta, wyłażą z gór, dostają w ciry, i do nich wracają... - Perfidnie uśmiechnął się do Wojennego Maga.
- Warto by, czasami, sprawić, żeby tam nie wrócili - skomentował Tarin. - Albo żeby nie mieli dokąd wrócić. Ale to dość trudne. Niestety..
- Wiecie co konkretniej? - Krasnolud wyraźnie się zaciekawił - Bo dyć one nie chyba w jaskiniach taką kupą goszczą?
- Kto wie jak głęboko sięgają ich nory. - podsumował pokiereszowany jednooki zmęczonym głosem. Przez chwilę wydawało mu się że był za stary na to wszystko. - Ale chyba krasnoludzka gościnność nie zmieniła się aż tak bardzo w ciągu ostatnich lat, by omawiać wojenne przygody na moście ? - zakończył szczerząc zębiska niczym szelma. Spodziewał się popróbować na postoju krasnoludzich miodów słynących ze swej słodyczy i mocy.
- Na posiłki czekomy - Odparł spokojnie Khandibar, wzruszając ramionami w kierunku Wulframa, po czym wyczekująco spoglądał na Tarina...
- Ano nie wiemy. - Tarin pokręcił głową. - A wiedzieć byśmy chcieli. A jak sam nie pójdziesz i nie zobaczysz, to nic nie wiesz. Tak powiadają.
- Akurat - Krasnolud jakoś nie dowierzał Magowi, pozostawił to jednak bez dalszych komentarzy. Wydarł się za to do swoich towarzyszy:
- Odsapniemy nieco, czekomy na posiłki! Silverymoony z nami, to się ich nie czepioć! Chlać za dużo nie zezwalom! - Szczególnie ostatnia komenda wywołała niezadowolone mruczenie wśród brodaczy, rozsiadających się gdzie popadło na zachodnim krańcu mostu i tuż przy nim. Każdy zajął się więc swoimi sprawami... a rannych mieli ledwie dwóch, reszta zginęła...
- Chceta się z Battlehammerem spotkać? - Spytał Khandibar.
- Spotkać się z kimś, kto dużo wie... To by było całkiem rozsądne. Nie wiem tylko, czy Battlehammer audiencji udziela. - Tarin uśmiechnął się lekko.
- Udzieli, udzieli, wyśta z Silverymoon - Zapewniał brodacz - W końcu momy przymierze. Poczekomy na posiłki, a potem na audiencyję można.
- W dobrej kompanii mile spędza się czas - stwierdził Tarin. - A do Hali z chęcią się wybierzemy.
Khandibar uśmiechnął się na słowa Maga, po czym wyciągnął mały antałek...
- Na rozgrzewkę nieco gorzałki panie Tarin? - Zaproponował.
- W dobrej kompanii... - uśmiechnął się Tarin. Wyciągnął z plecaka kubek.
Krasnolud nalał więc Magowi alkoholu, po czym wznieśli mały toast “za bitwę”. Gorzałka z kolei smakowała mocno na... wędzonkę(?) a paliła w gardle niczym smoka ze zgagą...
- Potrójnie destylowana - Wyjaśnił Khandibar - A orzechy czuć?
- Zacny trunek - skłamał mag. - Na mróz i po utarczce wyśmienity. Ale orzechów w nim jednak nie wyczuwam - przyznał.
- Mimo wszystko też by mi się zdała pomoc waszego kapłana - zmienił temat. - Nie oberwałem co prawda aż tak, jak ona - skinął głową w stronę kapłanki - ale lepiej być zdrowym, niż pokiereszowanym.

Wulfram zaś nie czekając bezczynnie zaczął przeczesywać pole walki. Wszak te jak na graniczną przepychankę było całkiem pokaźne. Przechodząc wśród rozrąbanych ciał nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Zielonoskórzy byli poślednią rasą i zasługiwali na śmierć, zwłaszcza po tym jak spalili jego karczmę. To że mu płacono było połączeniem przyjemnego z pożytecznym. Grabiąc i przeszukując jednocześnie oraz nieustannie zerkał na Saebrineth. Wszak ta, miała jakieś konszachty z mieszkańcami karczmy - a on chciał odzyskać swoją własność. Medalion był jego, i ktoś musiał zapłacić krwią za kradzież i zniewagę.
Przeszukiwanie pokonanych nie przyniosło jednak oczekiwanych rezultatów. Nikt nie posiadał podobnego medalionu, co skradziony Wulframowi. Kilka Orczych mord miało talizmany, te jednak wyglądały na prymitywne, wykonane z kawałków kości, a nawet i jakiś kłów...
 
Kerm jest offline  
Stary 25-02-2013, 21:43   #234
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Podczas gdy Avoral i Ilisdur znajdowali się przy rannej Kapłance, Meggy mogła w końcu na chwilę od niej odstąpić, i zainteresować się chociażby Daritosem... co też szybko uczyniła, wieszając się mężczyźnie na szyję.
- Bałam się strasznie bałam... - Szeptała mu tuląc się do jego torsu.
- Ja też... o ciebie. - powiedział, całując Zaklinaczkę. - Przepraszam, że tak nagle zniknąłem kiedy pojawił się ogr. Myślałem że stoisz gdzieś z boku, a nie tuż za mną... Nic ci się nie stało?
- Nie mówmy już o tym - Powiedziała cichutko - Ważne, że po wszystkim, i nadal tu jesteśmy - Oderwała głowę od jego torsu, po czym stając na palcach, pocałowała krótko Daritosa w usta.
- A może...może znajdziemy coś ciekawego? - Machnęła niedbale dłonią po polu bitwy, uśmiechając się lekko do Zaklinacza.
- Nie wiem, co tam chcesz znaleźć, ale... jasne, możemy poszukać. - wsunął sobie rączkę Meggy pod ramię i poprowadził ją przez most, rozglądając się dookoła. A im głębiej weszli między spalone i posiekane trupy, tym Meggy bardziej blada się robiła, i coraz mocniej Daritosa trzymała, spoglądając wokół nich na kałuże juchy, wnętrzności i powykręcane ciała... w końcu nagle stanęła, przymykając oczy.
- Niedobrze...mi... - Wychrypiała.
- Kobieto... - westchnął Zaklinacz. - Zawracamy. Czym prędzej w stronę świeżego powietrza.
- Przepraszam... - Bąknęła zmieszana, po czym... odbiło jej się paskudnie. Wyrwała do przodu niczym łania, zatykając dłońmi usta, by czym prędzej uciec z mostu, jednak pośliznęła się po trzech krokach, pacnęła jak długa, po czym na czworakach dopadła balustrady mostu i zwymiotowała do rzeki.
- Dari...błeeeeeee... - Próbowała coś powiedzieć, jednak wymioty to zdecydowanie utrudniały. Do tego też zaczęła chliptać pod nosem, a kilka Krasnoludów rżało cichaczem z całej sytuacji.
Zaklinacz odwrócił się błyskawicznie i zmroził Krasnoludów spojrzeniem, po czym rzucił im prosto pod nogi kilka lodowych promieni, żeby zamknąć im jadaczki.
- Następnym razem wyceluję w co innego. - zakrzyknął do nich, po czym pospiesznie podszedł do “Meggy” i objął ją rękami, mówiąc do niej jednocześnie uspokajająco.
- Przepraszam...snif...bbbbbb...snif... - Meggy uwieszona przy balustradzie wyraźnie obwiniała się z powodu swej słabości, a Krasnale już rżały bezgłośnie.
- Nic się nie stało, niejednego by tutaj zemdliło. - Zaklinacz wyciągnął karafkę niekończącej się wody, którą tym razem ustawił na łagodny strumień. - Masz, przemyj się.
- Głupia jestem...snif...wiem...snif...przepradzam...snifff ... - Obmyła twarz wodą - Chodźmy...jak jeszcze chcesz...snif...
- Idziemy, ale w drugą stronę. Na jeden dzień mam dość krasnali. - powiedział Daritos, na powrót wsuwając sobie rączkę Meggy pod ramię. Odprowadził ją na powrót na tą stronę, z której pierwotnie tu dotarli z Silverymoon, i usadowił przy Aislin oraz Ilisdurze. Sam z kolei nie wiedząc, co dalej robić, wrócił po paru słowach otuchy dla Meggy na most, częściowo i od niechcenia rozglądając się po trupach.
I prawie zignorował sztylet przy jednym z Orków, nie będąc zainteresowanym ani jego formą, ani potrzebą posiadania kolejnego, gdy zdał sobie po chwili sprawę, że ten ma nieco niebieskie ostrze. Czyżby Adamantyt??


Zaintrygowany znaleziskiem Zaklinacz wziął więc sztylet do ręki i rzucił nań (a raczej w jego kierunku) proste zaklęcie wykrycia magii. Po chwili wyczuł negatywną aurę, wymieszaną z umiarkowaną aurą wywoływania... sztylet zdecydowanie był więc i magiczny.
- Ładny... - skomentował cicho Daritos, chowając sztylet, po czym zainteresował się sprawą krasnoludów (tych samych, których niedawno obiecał zmrozić). Zaklinaczowi wydawało się, że ktoś z drużyny już rozmawiał z pokurczami, jednak dotąd nie znał szczegółów.
 
Gettor jest offline  
Stary 27-02-2013, 11:55   #235
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W tym czasie Arasaadi łupiąca martwego Szamana znalazła nagle coś, co wydawało się na tyle istotne, by i powiadomić kogoś z grupy...
- Raetar, obejrzysz to? - Zagadnęła mężczyznę.
-Pokaż.-spytał mag pocierając dłonią kark i uśmiechając się lekko.- Cóż tam znalazłaś.



Kobieta podała Samotnikowi dosyć gruby zwój zapisany w jakimś archaicznym języku...
Mag przyjrzał się zwojowi po czym schował mówiąc.- Dzięki, przyjrzę się temu jak tylko sytuacja się uspokoi.
Przesunął spojrzeniem po złodziejce.-Co jeszcze... przywłaszczyłaś?
- A niiiiiiic... - Zrobiła niewinną minkę, z uśmieszkiem czającym się w kącikach ust.
-Pokaż, pokaż... przecież ci zdobyczy nie odbiorę z rączek.-odparł Samotnik z ironicznym uśmieszkiem.
- No... - Ociągała się Arasaadi - Amulet i parę świecidełek... - W końcu wyciągnęła z kieszeni owe zdobycze, pokazując Samotnikowi - A na zwoju co napisane? - Zaciekawiła się.
W dłoni kobiety, były trzy przedmioty warte uwagi.


Dwa pierścienie zapewne wykute z pomocą magii. I złowrogo wyglądający


wisiorek.
-Odczytam później... Nie ma się co spieszyć.-odparł wymijająco Samotnik zerkając w stronę negocjatorów.
- Chcesz jeden? - Kobieta wyciągnęła ku Raetarowi dłoń, na której leżały dwa pierścienie...
-Jeden by się przydał.- rzekł mag wybierając jeden z pierścieni na chybił trafił. Po czym zerknął w kierunku krasnoludów. - Wygląda na to, że czeka nas spanie wśród brodaczy.
- Jak się do mnie przykleisz, to mi obojętnie gdzie będziemy spać - Uśmiechnęła się odrobinkę prowokująco.
-Jak się do ciebie przykleję, mogę nie dać ci spać.-odparł Samotnik ze śmiechem. I spojrzał na pobojowisko.- Poza tym... coś nam nie idzie subtelne podkradanie się do celu. Najpierw masakra maruderów, potem płonąca karczma, teraz to... subtelność godna pijanego sło.. niedźwiedzia.
- No wiesz... - Zamrugała teatralnie oczętami - Można spać i...”spać” - Zaśmiała się już głośniej, perliście - A co do naszej wesołej gromadki... jakoś sobie radzimy, bez... większych strat. Wiadomo, że to chyba cud, że jeszcze nie wie o nas pół Faerunu, ale może i mamy sporą dozę szczęścia? A to...chyba też się liczy - Wzruszyła ramionami - A po walce jak się czujesz, nie trzeba co opatrzyć? Bo ja na przykład, nieco zadraśnięta jestem... - Odchyliła połę płaszczu przy biuście, jednocześnie i kciukiem jedną stronę dekoltu mocno odchylając, ukazując nieco większy widok na bok swej piersi.
- O tu, widzisz? Takie zaczerwienione... - Zamruczała bezwstydnie.
-Kto wie czy nie zatrute... Może trzeba będzie wyssać jad.- Raetar nachylił się w jej kierunku i prowokacyjnie musnął wpierw językiem, a potem ustami to zaczerwienienie.
- Ałć! - Zgrywała się Arasaadi, i trzepnęła Raetara dłonią po ramieniu - I co, poważnie to wygląda? Z godzinę jeszcze wyżyję?
-Z moim... leczniczym dotykiem, na pewno.- odparł Samotnik przykładając dłoń do “ranki” i rzeczywiście przesyłając palcami dłoni leczącą energię.
- Hmmm... - Zamyśliła się jasnowłosa - Tak... tak w... sobie jeszcze nikogo nie miałam! - Wypaliła nagle.
-Nie po drodze było ci z kapłanami i ich magicznymi berłami ?- zapytał żartobliwie Raetar.
- Berła zdecydowanie nie odpowiadały... - Mrugnęła do Samotnika, po czym zagarnęła włosy za ucho, całkiem chyba dla niego - Nie myślałam, że będziemy rozważać takie sprawy na polu bitwy, ale w sumie niemal każde miejsce dobre, czyż nie? - Mrugnęła.
-Znałem taką.. co... była naprawdę dzika po kłótni lub po walce. Więc... cóż...- wskazał palcem Meggy zwracającą żywność do rzeki.-Jedne rzygają, inne podciągają suknie. Różne są kobiety na tym świecie.
- A ja do których się zaliczam? - Arasaadi spojrzała na Raetara z lekko przymkniętymi powiekami.
-Do tych... zagadkowych. Nie zdziwiłbym się gdybyś miała jakieś szalone zabawy z kochankami w przeszłości, na pograniczu złapania...-rzekł żartobliwie Raetar.
- A co mnie zdradziło z tymi kochankami? - Kobieta wróciła do przeszukiwania zabitego Orczego Szamana - No bo...z kochasiami, to wiadomo... ale jak wpadłeś na resztę? - Spojrzała na niego na moment z wymalowanym na buźce perfidnym uśmieszkiem...
- O! - Wyciągnęła trupowi z cholewy buta znajomy przedmiot - Różdżki nie potrzebujesz?
-Różdżka zawsze się przyda.- odparł z uśmiechem mag, a pytanie złodziejki skomentował słowami.-Dzięki intuicji, zapewne tylko dzięki intuicji się domyśliłem.
- Aha - Zrobiła poważną minę, po chwili jednak parsknęła śmiechem - Ale ty wiesz słodziutki, że ja wiem, że ty wiesz, że ja sobie jaja robię? - Posłała Samotnikowi powietrznego całusa.
-Taaak. Ale czasem należy podjąć grę...- dalszą wypowiedź Raetara przerwało szalone działania Saebrineth. Mag potarł podstawę dodając.-Lepiej się nią zajmijmy zanim narobi kłopotów.
Po czym ruszył w kierunku szalejącej elfki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 27-02-2013, 19:20   #236
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze
Wzrok Saebrineth w tym czasie przykuł trup Orka wyglądającego na kogoś więcej niż zwykłego łachudrę z toporem, typek bowiem miał kilka piór w hełmie, dosyć normalny płaszcz, oraz minimalniej mniej usyfiony ekwipunek niż reszta zielonoskórych. Z sakwy przy pasie wystawała zaś odrobinę dziwaczna fiolka, lekko świecąc zieloną poświatą.


Łotrzyca z cichym jękiem kucnęła, wyjmując fiolkę z paska, skupiając wzrok na przelewającym się w środku płynie, zastanawiając się, jakie może mieć właściwości, sprawdzając czy można go wielokrotnie otworzyć i zamknąć... co w sumie się dało zrobić, lecz wcale to nie musiało oznaczać, iż owa tajemnicza mikstura mogła być wielokrotnego użytku.
Do tego wszystkiego zaś, wygląd owej fiolki ni w ząb nie pasował do Orków i ich zaniedbanego ekwipunku. Identyfikacja owej substancji z kolei była kwestionalna. Pokazać jakiemuś czarującemu, może rozpozna...albo samemu nieco łyknąć, ryzykując?
Elfka postanowiła nie zdawać się na łaskę czaromiotów. Bardziej pogryziona i obolała nie będzie z tego, a fiolka zdawała się szeptać podświadomie w umyśle Saebrineth: “Wypij mnie.” Odkorkowała i skosztowała nieco świecącej zawartości.
Przez chwilę nie działo się nic, a płyn smakował dosyć mdle, choć dało się wyczuć jakby... ogórki?? Kto do cholery do mikstury dodaje ogórki?? Saebri zrobiło się ciepło, i wyraźnie czuła jak nabiera rumieńców, wraz z narastającym w swym ciele ogniem, zupełnie jakby ktoś w jej wnętrzu dolewał jakiejś oliwy, rozpalając w niej... wściekłość. I w ciągu ledwie paru chwil naprawdę się wkurzyła, a w jej umyśle pojawiło się wiele przyczyn takiego stanu, wiele drobnych krzywd, niesprawiedliwości, sytuacji z odległych, ale i bliskich czasów, wywołujących u niej zgrzyt ząbków. A dłoń nieświadomie zacisnęła się na rękojeści szabli... Przewinęły się przez jej umysł leśne walki pozycyjne w Cormanthorze, ciemne zaułki posiadłości Lonnavae w Neverwinter, Podlejsze zakątki Waterdeep...
-Rrr.aaaUUuugh.....- Wypłynął z jej ust stłumiony nieelfi pomruk, który udało się stłumić, za to szabla wyskoczyła z pochwy, i zaczęła wściekle siec truchło nieszczęsnego i byłego właściciela mikstury “Wściekłych Koszmarów”, robiąc z ciała krwawą miazgę i rozszarpując hełmowa piórka na strzępy..


Po czasie nieokreślonym, zaprzestała, głębiej i głośniej oddychając, opierając się o wbitą w tkankę broń.
-Bardzo... barbarzyńskie podejście do kwestii zwłok. I mało efektywne prawdę mówiąc. Zważywszy, że tyle się tu ich wala wokoło.-stwierdził flegmatycznym tonem Raetar podchodząc do elfki i przyglądając się jej. W tonie jego głosu słychać było ledwie cień zainteresowania.
-Ciehhkawe właśliwości orczhe mikhstury potrafią mieć..- Wycharczała, dość morderczo ponuro zerkając na niego na chwilę.
-A nie ciekawi cię z czego je robią? Mnie by to bardziej interesowało, znając podejście zielonoskórych do warzenia napojów... I gotowania posiłków.- odparl mag uśmiechając się ironicznie.
-Kchy kch..! Biorąc oddziaływanie płynu pod uwagę, to chyba musiałaby być esencja z truchła illithida albo aboletha, do czego wątpię, by kucharze zieloni mieli dostęp. - Odkaszlnęła, niemrawo spoglądając.
-Jaaasnee... ilithida... Ja bym raczej brał pod uwagę smocze łajno, albo jakieś grzybki, albo po prosty każdego trupa jaki im się nawinął po drodze, czy.. co co tak okazjonalnie nawinęło się w okolice kotła.- mag był nieco bardziej...sceptyczny.
-Hm.. aż tak paskudnie nie śmierdzi ani nie smakuje, jakby z powyższych ingriediencji była stworzona. Cóż, może właściciel kotła go w końcu wymył. - Spojrzała na fiolkę, wzruszając ramionami.-Działanie ustało, i żołądek pozostał w swoim miejscu, to mi wystarczy. - Wytarła szablę o łachmany truchła jakimś cudem krwią i wodą jeszcze nie zbrukane, chowając go do pochwy.
-Nie przekręciłaś się. Ale kto wie, czy wieczorem nie będziesz próbowała wysrać wnętrzności.- uśmiechnął się cierpko mag.
-Być może, być może.. organizm mój czasem dziwnie funkcjonuje, może coś to ma wspólnego z tym, iż mój płód był pod silnym... magicznym wpływem.- Powiedziała kwaśno, spoglądając paskudnie na Raetara.
-I co z tego wynikło?-spytał z powątpiewaniem w głosie Samotnik.
-Cóż.. chyba nie mam ochoty o tym rozmawiać..- Ucięła rozmowę, głębiej chowając głowę pod kapturem i sine kosmyki włosów.
 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."
Allehandra jest offline  
Stary 04-03-2013, 19:38   #237
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Coraz dalej na północ...
7 Ches(Marzec)
4-ty dzień wyprawy
popołudnie

Gdzieś kwadrans po zakończeniu bitwy na moście, zjawiły się w końcu Krasnoludzkie posiłki w liczbie trzech tuzinów ciężkozbrojnych. Po krótkiej rozmowie z Khandibarem zajęli oni pozycje na rzecznej przeprawie, mając zamiar bronić ją równie dzielnie, co ich zmęczeni już pobratymcy. Śmiałkom działającym w imieniu Silverymoon nie stało zaś już nic na przeszkodzie, by udać się z nowo poznanym brodaczem do Mithrilowej Hali, w celu spotkania z samym Bruennorem Battlehammerem.

Wyruszyli więc z "niedobitkami" broniącymi wcześniej mostu w drogę do siedziby brodatego króla... a droga ta była dosyć długa, i raczej nudna. Bardziej z grzeczności, niż z zainteresowania podtrzymywano jako takie rozmowy z prowadzącymi. Lało się nieco miodu pitnego, piwka i gorzałki, jednak Khandibar pilnował, by jego towarzysze broni nie schlali się za bardzo w drodze do domu. Wszak wszędzie na tym terenie mogły czaić się kolejne Orki...

~

Postój zrobiono tylko raz, gdy z naprzeciwka pojawiły się wozy jadące z Hali. One również podążały do mostu, by zabrać ciała poległych, i pochować ich w kryptach głęboko pod ziemią. Dowódca resztek Krasnoludzkiego oddziału wyjaśnił nadjeżdżającym co i jak, chwilę porozmawiano i złorzeczono na Orcze mordy, nieco odsapnięto, po czym znów ruszono w drogę.







Mithrilowa Hala

Po jakiejś godzinie grupa zbliżyła się do zbocza "Czwartego Szczytu", jak oficjalnie nazywano tu tą górę, należącą do Grzbietu Świata. W jej wnętrzu znajdowała się Mithrilowa Hala, niezwykle dobrze ukryta i strzeżona przed intruzami...choć bywało i inaczej. Śmiałkowie byli coraz bliżej tajemniczego celu swej wyprawy, zapuszczając się coraz dalej i dalej na północ.

Same wejście było dosyć dobrze zamaskowane dwoma portalami z granitu, i oczywiście silnie obsadzone strażą. Wewnątrz z kolei czekała na nich wielka... jaskinia o gładko ociosanych ścianach, z licznymi, płonącymi zielonym ogniem pochodniami. W sumie nic wielkiego, nic zapierającego dech w piersi, a nawet wręcz prymitywne.

- Chceta odsapnąć? - Spytał Khandibar, wprowadzając awanturników w pierwsze tunele Mithrilowej Hali, spoglądając krytycznym wzrokiem na bladą Kapłankę z kikutem... odpoczęli więc chwilę w dosyć nieźle urządzonej jaskini po przejściu ledwie paru metrów tunelem. Były stoły i ławy, i nawet wygodnie, a ich przewodnik zaczął wyjaśniać drogę jaką przemieżali.
- Weszli my "Halą Wejściową", a teraz som w "Labiryncie". Pełno tu korytarzy i tuneli, sporo pułapek - Krasnolud uśmiechnął się nieco wrednie, machając dłonią na wszystkie strony - Bez przewodnika się zgubita i wleziecie w jakieś paskudztwo... trza mapy do połapania albo czasu na poznanie, ale jako gości, to was nie tyczy, huehue... to co, leziemy dalej?

Poszli więc, schodząc coraz głębiej pod ziemię, wieloma krętymi korytarzami, pokonując setki metrów i jeszcze więcej schodów.

- Ciekawe czy jest Drizzit - Powiedział nagle brodacz, jakby do siebie, a do towarzystwa z Silverymoon uśmiechnął się tak jakby nieco tajemniczo...


Khandibar w trakcie długiej drogi przybliżył im również nieco historię Mithrilowej Hali:

Istniała ona... od zawsze, a dokładniej od roku 0 albo i chyba wcześniej, naturalnie do dnia dzisiejszego, co było ładnym szmatem czasu. Doświadczyła ona swych wzlotów i upadków, wojen, bohaterów i złoczyńców. Od samego początku - i do chwili obecnej - była kopalnią Mithrilu, lekkiego, i wytrzymalszego niż stal metalu, nie tracącego nigdy połysku, którego znajdowało się tu pod dostatkiem. Ten zaś przerabiano na oręż i pancerze, które następnie w dużej części sprzedawano. Sama kopalnia rozrastała się zaś na przełomie stuleci, rozwijając się do rozmiarów sporego miasta.

"Ostatnio" jednak w Mithrilowej Hali rozegrały się naprawdę warte pamięci wydarzenia. Jakieś 180 lat temu górnicy kopiąc już naprawdę głęboko, dotarli do jaskini, która była połączona z Planem Cieni. Stamtąd też przybył Cienisty Smok, nazwany później Shimmergloom, który wraz z hordą swych cienistych sług, i wspierany przez Duergary, zaatakował Mithrilową Halę, dokonując prawdziwej masakry. Z 10.000 Krasnoludów przeżyło około 300 uciekinierów, a Smok zapanował wewnątrz góry na długie lata.

W roku 1356 Bruennor Battlehammer, żyjący od dawna poza Halą, postanowił odzyskać siedzibę swego klanu, i pomścić śmierć ojca i dziadka. W towarzystwie Drizzita Do'Urdena, Regis, Catti-brie i jej syna Wulfgara, udał się w celu odbicia kopalni. Przeżywszy wiele potyczek, a nawet bitew, zdołał w końcu oczyścić Mithrilową Halę z wszelkiego gnieżdżącego się tam plugastwa, a nawet zabić Cienistego Smoka. Sam o mało co przy tym nie zginął, został jednak uratowany przez Alustriel. Bruennor po zwycięstwie ogłosił się ósmym królem Mithrilowej Hali.

Spokój jednak nie trwał długo... w 1358 nastąpił najazd Drowów, Goblinów i Koboldów. Obrońców Hali wsparły Podziemne Gnomy z Blingdenstone, posiłki z Nesme, lokalni Barbarzyńcy, Rycerze w Srebrze, oraz sama Alustriel. Podczas walk wyzwolono spod potężnej magii więżącej Gandaluga Battlehammera, pierwszego króla Hali(!), będącego od tak dawna pod Drowim wpływem. Po zwycięskim zakończeniu walk w 1370 Bruennor abdykował, ustępując miejsca przodkowi, ten jednak rządził tylko kilka lat, umierając w końcu ze starości, gdy plugawa magia opuściła całkowicie jego antyczne ciało.

Ósmy król został więc przywrócony na tron, a nadal jeszcze w 1370 przyszło jemu się zmierzyć z Orczą Hordą "Oboulda Wiele Strzał". Również z tego zagrożenia Hala wyszła zwycięsko, znów z pomocą Alustriel, a w roku 1372 obaj władcy podpisali traktat pokojowy, kończący krwawe i wyniszczające obie strony walki. Jak jednak widać, pokój nie trwał zbyt długo...

- Zaschło mi w gębie - Khandibar odkaszlnął, po czym napił się (zapewne) procentów. W tym też czasie towarzystwo przeszło dziesięć potężnych drzwi na swej drodze, by znaleźć się w "Owalnej Komorze", która robiła już wrażenie, nie tylko z powodu swych rozmiarów, ale i widocznych na ścianach żył Mithrilu, pięknie połyskującego w blasku pochodni. Nie przybyli tu jednak by podziwiać, ruszyli więc szybko dalej, znów pokonując dziesiątkę potężnych drzwi z liczną strażą.


I nagle zaczęli iść w górę!. No a przecież logicznie myśląc, centrum powinno być głębiej, i tam miało nastąpić spotkanie z brodatym królem? Nic jednak bardziej mylnego... do audiencji miało bowiem dojść w ogromnej jaskini, zwanej "Halą Zebrań", znajdującą się na wyższych poziomach, nie niższych.

Khandibar rozejrzał się po pomieszczeniu, po którym przechadzały się pojedyncze Krasnoludy, zajęte swymi sprawami, najwyraźniej czegoś wypatrując.
- O, tam! - Wskazał palcem odległe chyba o setkę kroków miejsce. Znajdowało się tam kilka stołów z ławami, a przynoszono właśnie na nie jakieś jadło i...wiadra z wodą?
- Bruennor już zawiadomiony, niedługo przylezie - Wyjaśnił im ich przewodnik - Chceta co przekąsić, to jest. A i wytrzyjta się z juchy i nieco oporządźta, w końcu przed królem stanieta...

Z jadła był ciemny chleb i coś, co było chyba zupą grochową, a w wiadrach była faktycznie (zimna) woda. Nie pozostało im nic innego, jak czekać więc na władcę Mithrilowej Hali.

....

"Hala Zebrań" zapełniała się systematycznie Krasnoludami, oczekującymi przybycia swego władcy. Zerkali oni z ciekawością w stronę śmiałków z Silverymoon, uszczuplonych jednak o dwie osoby. Aislin zabrano bowiem do Kapłana, by jakoś pomógł biedaczce, a żeby nie czuła się nieswojo sama pośród brodaczy, poszedł z nią... Foraghor.

Po niecałym kwadransie, w końcu zjawił się i sam Bruennor Battlehammer. Rudowłosy, rudobrody Krasnolud, o twardym spojrzeniu, i dużym, haczykowatym nosie, mający na sobie srebrno-złoty pancerz.


Dwa tuziny czekających na jego przybycie brodaczy skinęło głową na powitanie, na co władca odpowiedział podobnie. Szybko przyniesiono również tron, na którym król zasiadł, i w końcu Khandibar skinął na Silverymoonczyków, by się zbliżyli...






Mithrilowa Hala, wejście wschodnie

- Tylko się nie pośliźnijta! W dół daleko! - Krzyknął za nimi jeden z Krasnoludzkich strażników, i rozległ się śmiech paru z nich. Odpowiedź dostał zaś równie interesującą, i tym razem jego towarzysze śmiali się już z samego prowokatora całej sytuacji.
Shura’than i Virmien, podążając za przewodnikiem, mimowolnie spojrzeli w dół, po raz kolejny już przekraczając kamienny most w "Gardzieli Garmuna", i po raz kolejny odczuwając nieco nieprzyjemne uczucie w żołądku. W wielkiej, naturalnej jaskini, z niewielkiego mostu w dół było... bagatelka, nieco ponad 300 metrów!. I co z tego, że na dole był zbiornik wodny, zasilany "Wodospadem Bruennora", z takiej wysokości wpaść do wody, to jak na skałę.

Dosyć wysoki mężczyzna, o nieco groźnym wyglądzie, i jeszcze bardziej zagmatwanej drodze życiowej, obejrzał się po raz kolejny za siebie. Nie zrobił tego jednak w celu spoglądania na towarzyszącą jemu kobietę, bowiem jego wzrok kierował się ku wyjściu z góry. Nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, Krasnale postawiły jednak sprawę jasno, mocno ją ubarwiając paroma wiązankami. Młodziutka, Cienista Smoczyca nie miała prawa wejść do

Mithrilowej Hali, a i na zewnątrz miała się trzymać z daleka. No ale co się dziwić, po tym co tu się kiedyś rozegrało...

Młoda kobieta idąca tuż za nim, zdawała się być lekko nieobecną. Nieco pobladła, o lekko rozwianych, kasztanowych włosach i zielonych oczach, które co prawda rejestrowały otoczenie, kroczyła mostem, ze zdecydowanie zamyślonym wzrokiem. I gdyby mocniej zawiało w grocie, a krople wodospadu opadałyby na kamienie, pośliznęłaby się i najzwyczajniej w świecie spadła w dół, to jednak akurat dziś nie miało miejsca, ale w sumie akurat ona nie musiała się martwić takimi... drobnostkami.


W chwili obecnej mieli bowiem zdecydowanie ważniejsze sprawy na głowie.

- Wieści mocie przednie - Odezwał się prowadzący ich korytarzami Thothril - Możno by się odegrać sukinkotom za most... Bruennor mo teraz jakiś gości z Silverymoon, ale za chwilę z nim pogodomy











***

Komentarze jeszcze dziś

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-03-2013, 11:02   #238
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Odrobina spaceru podobno sprzyja zdrowiu.
Trochę dłuższy spacer podobno też. Pod warunkiem, że towarzystwo jest niezłe i w okolicy nie nikt, kto mógłby ów spacer zakłócić.
Towarzystwo krasnoludów aż takie złe nie było, szczególnie że dowodzący krasnoludami Khandibar zakręcił kurek z trunkami i nie pozwolił swym podkomendnym nadużywać alkoholu. Który to fakt, nie da się ukryć, w najmniejszym stopniu Tarinowi nie przeszkadzał.

Do celu podróży nie było zbyt daleko, nie musieli jechać dniami i nocami. Co prawda można by uznać, że droga była nudna, ale po wcześniejszej przeprawie z orkami przy przeprawie przez rzekę chwila beztroskiej (choć męczącej) jazdy pod górkę nikomu nie powinna wadzić. Prócz, oczywiście, malkontentów, a takich można było znaleźć w każdej niemal grupce.

Mithrilowa Hala okazała się być całym ciągiem sal i mniej czy bardziej krętych korytarzy. By nie zabłądzić niezbędny był przewodnik, najlepiej jakiś rdzenny mieszkaniec tych stron. Czy ta plątanina korytarzy utrudniała zdobycie Hali? Zapewne. Ale z pewnością nie do końca, skoro - jak mówił Khandibar - to miejsce już parę razy przechodziło z rąk do rąk. I z pewnością istniały tutaj przejścia, o których zapomnieli wszyscy. Bądź prawie wszyscy.

Miast chlebem i solą powitano ich chlebem i wodą. Dziwny trunek, jak na krasnoludy, ale, jak się okazało, wiadra wody miały służyć gościom tylko i wyłącznie w ogarnięciu się, a nie w zaspokojeniu pragnienia. I przydały się, dzięki czemu w chwili przybycia władcy Mithrilowej Hali wszyscy goście mogli zmyć z twarzy trudy podróży.

Podskubując kawałki chleba Tarin czekał cierpliwie na pojawienie się Battlehammera. Co, nie da się ukryć, nastąpiło dość szybko.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-03-2013, 21:49   #239
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze
Mglista Dolina, Bród na Ashabie, Gospoda pod Białym Jeleniem
Rok 1372 RD
5 Mirtul (Maj)



[media]http://www.youtube.com/watch?v=KzaDb5wFLH8[/media]

Traperskie obuwie zachlupotało od nadmiaru błota, przekraczając próg przybytku. Właścicielka butów postarała się na ile o tyle, oczyścić je. Zdjęła też zwykły podróżny szary płaszcz, ukazując też swe elfie oblicze, dość blade matowe, z zadrapaniami, lecz nie większymi bliznami. Chwilę jej oczom zajęło odnaleźć podejść do właściwego stołu, z właściwymi towarzyszami, którzy zrazu ją zauważyli.

- Hej tam Saebri, siadaj siadaj z nami!- Rzucił na sam początek barczysty krasnolud, o długich kruczych włosach, i podobnej brodzie.
-Chyba nam Szara Lisica mułu świeżutkiego z rzeki naniosła, chyba żeby rzepę posadzić.- Gromko zaśmiał się drugi, o skromniejszej posturze, rudawych krótkich włosach na głowie, i brodzie z licznymi warkoczykami.
Łotrzyca spojrzała uważnym wzrokiem na swe buty.
-Powitać mi całą kompanię, a buty, cóż, ile mogłam, oczyściłam przy progu, coby nie roznieść po całej karczmie. A błoto można złapać na zwykłej niewybrukowanej drodze przez miasteczko, nie trzeba ku temu wielkiej ani małej rzeki, Shandirn.- Puściła oko elfka do rudego.
-Zaiste, w ludzkich sadybach mało gdzie kamienna, brukowana droga, a wyleje kto co chce na ulicę przez okno, to nie dziwota, że błoto przechodzącym do butów się klei.-Przytaknął ten nazwany Shadirnem.
Saebrineth usiadła na wskazanym wolnym miejscu.
-Ach, Sreberko, wybacz mi moje maniery, oto Kildar Giantbreaker, weteran walk o Mithrilową Halę. -Kruczy wskazał najbardziej rosłego z nich, o krótkiej nierównej brodzie, z hełmem na głowie. Kildar w odpowiedzi zachrzęścił zbroją, w którą bym zakuty.
- I Immgrim Firepick, z dalekiej Wielkiej Rozpadliny, poteżną magyą fu tfu, się parający.- Rudy Shandirn przedstawił niby złośliwie ostatniego kompana.
-Witam witam panienkę, a ty, ty już zapomniałeś, ile razy moje czary uratowały tobie tą twoją rudziejącą szczecinę? Tyle razy, że nawet się nie można doliczyć, ot co!- Skłonił się Saebrineth, a potem butnie odpowiedział Shandirnowi nasmuklejszy z krasnoludów, o jasnobrązowej skórze i kasztanowych włosach, w obszerną szatę odziany.
-Tyle tylko, że twoja agumentowana ognista nova prawie spaliła moją rudą szcześcinę, haha!.-Kręcił na boki głową z dezaprobatą Shandirn, na co inne krasnoludy ryknęły gromkim śmiechem.
-Cóż tam dobrego u ciebie, gołąbeczko, jak się tobie z taką rudą mroczną wiedzie?- Zapytał czarnowłosy, na inne tory kierując rozmowę.
-Dobrze mi się wiedzie, a nawet bardzo, a o szczegóły mnie nie pytaj, Pettiln. -Uśmiechnęła się do niego. -Rada będę jednak waszej kompanii, gdyż biesy gnieżdżące się w Myth Drannor dokazują, i nie tylko one... ale o szczegółach nie dziś będę się rozpowiadać. Macie może nieco pitnego miodu?-Spojrzała po kuflach.
-Haha, szykuje się ambitniejsza bitka, niż z traktowymi zbójami, słyszysz Kildar?-Ucieszył się Pettiln, szturchając weterana.[/i]-Czas od dawna tykał, w Myth Drannor porządek zrobić, całe biesowe plugastwo wyplenić, raz na zawsze! A teraz, kolejka dla wszystkich!




***

W drodze do krasnoludzkiej cytadeli..

Dochodzi do wyjątkowo banalnej sytuacji... trzeba na stronkę w krzaczki iść. A jak to z reguły bywa, nie samej, i do Saebrineth dołącza Arasaadi.

***

...gdy więc tak urzędowały w krzakach, przy okazji rozmawiając o błahych sprawach, Elfka w pewnym momencie o mało co się nie przewróciła z wrażenia... czy też i o mało co nie podskoczyła w górę. We własnym umyśle usłyszała bowiem nagle znajomy głos:
- ”Tęskniłaś?” - Odezwała się telepatycznie Una.
- Oczy..wiście.. - Bąknęła pod nosem zaskoczona, zerkając nieznacznie na boki.
- Hm? - Zdziwiła się Arasaadi, spoglądając na Elfkę - Co “oczywiście”?
- Oczywiście, nie powinnam tak długo kucać, szczególnie po odniesieniu tak dotkliwych i szarpanych ran w nogi. - Głośniej rzekła do ludzkiej łotrzycy, kończąc posiedzenie i wstając.
- Aha - Przytaknęła jasnowłosa - Jakbyś się tak nagim pupskiem wykopyrtnęła w to co narobiłaś... - Arasaadi nie dokończyła, po czym parsknęła śmiechem.
- ”Pozbądź się jej, to sobie porozmawiamy same.” - Saebrineth znów usłyszała Unę.
- Poszukam, czy nie ma tu jakiś rzadszych, wysokogórskich wytrzymałych ziół. - Uśmiechnęła się łobuzersko odchodząc od Arasaadi.
- Czekaj no, pójdę z tobą, nie powinnaś tak łazić sama, niebezpiecznie... - Jasnowłosa ruszyła za Saebrineth, jak na złość nie chcąc się odczepić, czy też może raczej mając zwyczajowo na uwadze jej bezpieczeństwo.
-Dziękuję, ale potrzebuję też nieco chwili dla siebie. A niebezpieczne to są głupie przyzwańce Daritosa. Pewnie byłby rady jakby mnie rozszarpały. - Wyrzekła surowo. - Umiem o siebie zadbać, i wycofać się zanurzając w cień, gdy tego sytuacja wymaga. - Dodała z pewnością w głosie.
- No dobrze, jak tam chcesz...ale jak co to wrzeszcz, nie ma w tym nic złego - Arasaadi uśmiechnęła się do niej na moment sympatycznie, po czym w końcu poszła do pozostałych...
-Będę wyć głośniej od samej Banshee. - Przytaknęła, zagłębiając się w głuszę, i rozglądając dookoła sowimi oczyma.

- Psssst - Usłyszała po paru chwilach Saebrineth, już całkiem normalnie, z boku, a gdy tam spojrzała, zobaczyła Unę. I ten widok zaparł jej dech w piersiach z... pewnych powodów. Rogata kochanica przycupnęła na wielkim, przewalonym pniu drzewa, a była w swej naturalnej formie, ze skrzydełkami, ogonem, rogami, i naprawdę niewielką ilością stroju. Wyciągała do Elfki dłoń.



Saebrineth podała swoją, ubraną w rękawicę, jej ślepia rozżarzyły się płynnym złotem.
-Zimno tutaj wkoło, a panienka letko ubrana, nie przeziębi się aby? - Powiedziała melodyjnym głosem uśmiechając się łobuzersko. Przejechała wolną ręką po swoim śnieżnowilczym futrzastym odzieniu.
Una podniosła ją w górę ze zdumiewającą siłą, a jednocześnie i gracją, i po chwili obie były już tuż obok siebie. Rogata spojrzała Elfce głęboko w oczy..
- To myśli o Tobie mnie tak rozgrzewają. - Uśmiechnęła się. - Cały dzień... - Ujęła twarz Łotrzycy w swe cieplutkie dłonie - Tęskniłaś?
-Jak nikt w całych niższych Planach.. - Objęła ją w pasie. -Jeśli tam ktokolwiek za kimś tęskni. Myśli do mnie przychodziły, czy tam się nie udałaś.. - Spuściła wzrok. -[i]I jak ja bym miała się tam niby dostać..
Oczy Uny zabłysnęły na słowa Elfki. Uśmiechnęła się niezwykle czarująco, gładząc kciukami policzki Łotrzycy.
- Naprawdę opuściłabyś ze mną ten świat? - Szepnęła.
-Zdarza mi się przemykać na granicy Cienistego Planu.. ale nie podróżowałam nigdy do innych Planów. Drobne Cieniste iluzje potrafię tworzyć. - Rzekła ze smutkiem. -Tak, opuściłabym Toril - Oświadczyła.
- Słodka jesteś - Powiedziała rogata, po czym złożyła na ustach Saebrineth delikatny pocałunek, muskając jej wargi... po chwili jednak pocałowała ją namiętnie, przylegając do Elfki swym ciałem, dając jej odczuć pożądanie, jakie w niej drzemało odnośnie Łotrzycy.
Wydobyło się ciche westchniecie z ust srebrnowłosej, wyjęła swój warkocz i okręciła go dookoła szyi Ogoniastej.
-Nie jesteś zawiedziona, że z żywiołakiem ziemi i tym przerośniętym barbarzyńcą nie walczyłam? - Zdjęła kaptur i otarła się policzkiem o jej policzek.
- Bynajmniej. Cieszę się bardzo, że do tego nie doszło... - Przesunęła lekko policzek po policzku Saebri i ukąsiła ją lekko w ucho - Nie chcę Cię utracić... - Dłonie Uny spoczęły na pupie Elfki.
-Tak, tutaj jakbym umarła to bym naprawdę umarła. Jeden czaromiot z mojej bandy groził, że jak coś nie po jego myśli uczynię, to mnie o głowę albo więcej skróci. Przyjemny paniczyk z niego. - Uśmiechnęła się paskudnie, zeszła dłońmi na jej dłonie.
- Nawet tak nie mów - Una przygryzła na chwilkę wargę. - Choćbym miała poruszyć wszystkimi Planami, wywrócić Otchłań, czy wszystkie Piekielne Domeny... znalazłabym sposób żeby Cię uratować! - Znów się słodko uśmiechnęła, po czym spojrzała gdzieś w bok. - Ale może kotku nie stójmy na tym pniaku, niczym jakieś przepiórki gotowe na odstrzał... - Cofnęła się od niej, choć z ociąganiem, po czym zeskoczyła w tył z przewalonego drzewa, a następnie wyciągnęła ku Elfce obie dłonie w oczekiwaniu.
-Gruchające jeno nieco.. a gdzie jest twoja.. banda?- Zapytała niepewnie “Zimowa Wilczyca”, kotowatym susem skacząc z pnia na biesowe dłonie.
Una przytrzymała ją lekko w pasie w trakcie lądowania na ziemi, po czym nieco spoważniała.
- Tych, którzy przeżyli spotkanie z... twoją bandą, zostawiłam w cholerę. Bo szczerze powiedziawszy, miałam już ich od pewnego czasu serdecznie dosyć. - Minimalnie na jej ustach pojawił się mały uśmiech.
-Znudzona byłaś? Czy może to coś innego pani? - Trąciła ją nosem o nos. -Jesteś inna.. od nich, w jakiś sposób? - Z wolna cedziła słowa, pozostając w fizycznym kontakcie i wzrokowym, patrząc na nią miotającymi ognikiami.
- Opowiem przy innej okazji, gdy będziemy... gdy będzie więcej czasu na takie rozmowy. - Una poruszyła palcami obu dłoni, wciąż znajdujących się na biodrach Elfki - Pozostanę w twym pobliżu... a dokąd wy w ogóle zmierzacie? - Spojrzała jej głęboko w oczka.
-Do przeklętej Żelaznej Wieży, jak zdaje się nazywa. I jej władcy. Jeśli nas łaskawie zaprosi, i wyjaśni, jak całą wielką hordę orków, hobgoblinów, smoka i pewnie inne monstra udało zebrać razem, i rzucić na mury Silverymoon. - Uśmiechnęła się paskudnie. -Na zachód przez Rauvin, a potem w większe zimno, na Grzbiet Świata. - Przygasły jej ślepia.
- Nie bój się, ogrzeję Cię - Uśmiechnęła się do Saebri, obejmując ją w pasie i przyciągając mocniej do siebie. Naparła lekko swym biustem na jej, a Elfka nawet przez swe zimowe wdzianko poczuła gorąco bijące od Uny.
- A zarobisz coś na tej wyprawie? Bo by nam się przydało... ja oczywiście też postaram się coś wykombinować, wszak nie wypada tak zaczynać nowego życia bez odpowiednich funduszy... - Lekko przymrużyła oczka, nieco rozbawiona.
Przez nie tak krótki moment Saebrineth dech zaparło w piersi.
-Everlund jest mi winne swoje mieszki złota za najemną walkę. Pani Silverymoon oferuje dziesięć tysięcy sztuk złota, albo równowartość w dobrach. Plus parę rzeczy z ich magazynu, zanim wyruszyliśmy. Chyba za wiele to nie jest, jak na zagrożenie. Ale mniej teraz głów do podziału..I tak Księżycowe Ostrze którym uderzyłam o podłogę jest wiele więcej warte. - Odkaszlnęła. -Tylko coś zdaje się mówiłaś, że pieniądze nie są takie ważne, czy się przesłyszałam? - Zatrzepotała rzęsami wymownie, z zawadiackim uśmiechem.
- Ojej... - Demoniczna kusicielka skryła nos w Elfiej szyjce, prawie że szepcząc teraz Saebrie do uszka - No ja bym Cię nawet bez miedziaka porwała ze sobą, golutką i wesolutką... - Zachichotała, dłońmi wędrując na pośladki Łotrzycy. - Lepiej jednak co przy sobie mieć, wiadomo, że tak wygodniej. Wiesz jak bardzo za Tobą tęskniłam? - Spytała, i nie czekając na odpowiedź delikatnie wgryzła jej się w szyję, jednocześnie mocniej zaciskając dłonie na Elfich pośladkach, oraz napierając swymi biodrami na biodra Saebrineth, ta zaś wyczuła tam na dole coś dosyć twardego.
Wciągnęła Lisicia gwałtownie powietrze, odchylając szyję do tyłu, ujmując ją lekko po bokach.
-Jakbyś siedziała w najgłębszych, najodleglejszych czeluściach Otchłani, a ja w najwyższych rejonach, jakiś Wyższych Planów. - Przerwała na chwilę -Samotna.. nawet jeśli wkoło..coś.. ktoś by był. Ale to opowiesz, a ja chętnie posłucham o Planach i ich mieszkańcach, gdy więcej czasu będziemy na to miały. Teraz muszę poszukać jakieś kwiaty wysokogórskie lub inną wytrzymałą przydatną roślinę znaleźć, i wracać do tych, którym rzekłam, iż to właśnie teraz czynię. - Pogłaskała ją czule po włosach i rogach, a pod dotykiem jej dłoni Una przymknęła na moment oczy, rozkoszując się tą chwilą drobnej czułości.
- Szkoda, że musisz już iść. - Powiedziała w końcu z wyraźnie wyczuwalną nutą smutku w głosie.
-Nie jesteśmy ludzkimi ani orczymi kobietami, których życie rozpędzi się, by zaraz rozpaść się w proch. Możemy chwilę odczekać, dla tych setek lat, jakie razem nam będzie dane dzielić. Poza tym... czuję... w sobie, iż pozostawiłaś coś z siebie we mnie. - Przycisnęła zaciśniętą pięść do swej piersi a drugą ujęła jej dłoń, i poczęła po swym ciele z wolna wodzić nią. -Coś, co przeniknęło, wsiąknęło w całe moje ciało, aż po same końce. - Przymknęła kontemplacyjnie powieki, zamyślona.
- To... to będzie coś niezwykłego. - Szepnęła po naprawdę długiej chwili Una. - To już jest niesamowite. I zostanie niezapomniane.
Saebrineth, z wciąż przymkniętymi oczyma, poczuła na swych ustach miękkość ust rogatej. Pocałowała ją niezwykle delikatnie, z dłonią przytkniętą do Elfiego serca.
- Mam na imię Valen - Powiedziała - Valen Gaabknep.

A gdy Elfka uniosła powieki, nikogo już nie było. W ciągu jednej chwili, w jednej sekundzie, Una... czy raczej Valen, zniknęła.

Valen.. Valen..

Mroźny północny wiatr zawiał, smagając twarz i targając włosy Saebrineth, lecz solidnie splecionego warkocza nie rozplątał, ani nie zagasił swoistego ognia, palącego się w niej. Założyła po chwili kaptur skrywając błogie, rozpromienione lico.





***

W drodze powrotnej, przedzierając się przez surową głuszę, bystre ślepia Saebrineth wypatrzyły, co wypatrzeć chciały. Srebrną Gwiazdkę, czystość i niewinność symbolizującą. Wzięła ją, i wpięła we włosy, wracając do drużyny tanecznym krokiem, lekko podśpiewując pod nosem.








***

Dotarłszy do Mithrilowej Hali..

Saebrineth nie było dane jej widzieć, jeno z opowiadań swych byłych krasnoludzkich towarzyszy. Jakkolwiek najbardziej wolała głuszę umiarkowanych lasów, i wplecione w nią domostwa elfów czy gnomów, wyryte, wyrzeźbione w skale siedziby krasnoludzkie siedziby. Zdecydowanie bardziej, niż niejedno ludzkie gniazdo.

W uszach elfki, Khandibar prawdę mówił, iż łatwo obcy przybysz mógł się to zgubić, na pewno w “Labiryncie”, nie mający poczucia “podziemnej orientacji”.


 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."

Ostatnio edytowane przez Allehandra : 17-05-2013 o 21:21.
Allehandra jest offline  
Stary 15-03-2013, 11:19   #240
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość

Wizytę w Mithrilowej Hali Shura rozpoczął od kłótni w jej bramach, wydawało się że lada moment straż zawoła dodatkowe posiłki i przepędzi bojowo nastawionego mężczyznę. Sama jego aparycja daleka była od wzbudzenia jakiegokolwiek zaufania, wyglądem przypominał raczej plemiennych orczych wojowników grasujących po górskich dolinach i wyrzynających w pień patrole tak krasnoludzkie, jak i te należące do innych ras. Wysoki, o muskularnej budowie wojownik górował wzrostem nad wieloma ludźmi, wobec krasnoludów sprawiając wrażenie prawdziwego olbrzyma. Powiewające na wietrze długie, kruczoczarne włosy zgrywały się z nienaturalnie wydłużającymi i zmieniającymi się cieniami wokół siepacza, ten dziwny taniec nadawał mu iście demonicznej aparycji, co w połączeniu z plemiennymi malunkami - wiecznie odzianymi przez niego barwami wojennymi osadników Anauroch sprawiały że straszono nim dzieci gdziekolwiek się pojawił. Powodem kłótni była łypiąca groźnie na krasnoludów z półki znajdującej się powyżej ramienia Virmien, młoda smoczyca o ciemnym umaszczeniu charakterystycznym dla swojego gatunku. Ze względu na przeszłość Mithrilowej Hali akurat ten rodzaj królewskich gadów był tutaj niemile widziany, co akurat dla bedyna było całkowicie niezrozumiałe. Shako wzrostem sięgała prawie krasnoluda, tak więc w sercu osiedla brodaczy nie mogła stanowić żadnego zagrożenia, była jeszcze młoda, poza tym była niemal bezwzględnie oddana swojemu opiekunowi, bo ciężko mówić o ojcostwie biorąc pod uwagę różnicę ras, w tym wypadku zmiana otoczenia w którym się wychowywała mocno wpłynęła na kształtowanie się smoczego temperamentu.
- Virmien, pieprzyć ich... Jeżeli Shako zostaje to niech sami sobie biegają z wiadomościami i innym syfem - powiedział Shura z charakterystycznym dla siebie warknięciem - pozostałościami akcentu smoczego którym posługiwał się przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Smoczyca mruknęła ostrzegawczo, jakby na potwierdzenie układając pysk na łapach i łypiąc groźnie na strażników.


Shura był dokładnie tak groźnym wojownikiem na jakiego wyglądał. W przeciwieństwie do niego Virmien wydawała się istotką zupełnie niewinną. Była o dobrą głowę niższa od wojownika, a jej aparycja tchnęła spokojem - przynajmniej w tej chwili i w tej formie. Pierwsze wrażenie jednak bywało bardzo mylne... Wystarczyło spojrzeć na połyskującą zbroję ze smoczych łusek i kunsztownie wykonany sejmitar, by zorientować się, że nie jest taka bezbronna.

Dziewczyna obserwowała kłótnię w milczeniu. Zielone oczy przesuwały się od krasnoludów do towarzysza i z powrotem. Bardzo dobrze rozumiała jego motywację i nie dało się ukryć, że ma rację. Sama nie miała ochoty rozstawać się ze smoczycą - może nie łączyła ich tak głęboka więź i przywiązanie, ale przyzwyczajenie także robiło swoje. Poza tym Virmien była jedną z nielicznych osób, których smoczyca nie traktowała z góry ani jako zło konieczne. Być może nawet na swój sposób darzyła ją sympatią.
- Shura... - odezwała się druidka, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny. Głos miała niski i przyjemny dla ucha.
Taki gest w stronę Shura'thana dla kogoś innego mógłby się skończyć źle, może nawet utratą ręki. Na szczęście nie dla niej.

- Rozumiem cię, ale pamiętaj, że to bieganie z wiadomościami i cały nasz pobyt tutaj to nie dla krasnoludów. Mamy swoje sprawy i potrzebujemy ich, by je zakończyć. - przeszła na midani, by wścibskie uszy nie miały szans ich zrozumieć. Jeszcze by się obrazili.
- Może wam się to nie podobać, ale jestem pewna, że Shako sobie poradzi. Nie będziemy tam długo. Skoro orkowie się organizują, to raczej mała szansa, by coś w tej chwili mogło jej zagrozić na zewnątrz.
Wiedziała, że ciężko ich będzie przekonać, ale nie uśmiechało jej się wchodzenie tam samotnie.

- Może i masz rację, chędożyć ich niech będzie - odpowiedział również w midani. Skinął smokowi na znak porozumienia i zwrócił się do strażników.
- Shako zostaje tutaj, niech któreś z was jej chociaż dotknie to wracając odrąbię wam obie dłonie - warknął, łapiąc za rękojeść zakrzywionego ostrza mającego długości niemal tyle samo, co on miał wzrostu. Ostrze, bez wątpienia magiczne, całe pokryte było delikatnymi, granatowymi żyłkami charakterystycznymi dla adamantu, klinga skrzyła się drobnymi wyładowaniami jakby negatywnie reagując na otaczające ją powietrze lub energie w nim zawarte.
Shako zeskoczyła z kamiennej półki kładąc się w jej cieniu, jej sylwetka w mgnieniu oka rozpłynęła się w mroku pozostawiając po sobie tylko dwa fioletowe punkciki wpatrujące się zza kurtyny cienia w strażników. Shura i Virmien udali się wgłąb góry.

***


Krasnoludy były nader wesołe, jak na obecne okoliczności. Virmien kroczyła spokojnie przez most tuż za Shura'thanem. Nie zwracała większej uwagi na otoczenie. Nie powinno spotkać ich tu więcej nieprzyjemności, skoro już zgodzili się zostawić Shako za drzwiami. Zastanawiała się nad tym, co zobaczyli na patrolu, a także rozmyślała nad przydatnością tych wiadomości w kwestii osiągnięcia ich własnych celów.

Dopiero słowa Thothrila wyrwały ją z zamyślenia. W momencie uświadomiła sobie jak wysoko biegnie most i nie zapanowała nad lekkim drżeniem. Opanowała się jednak równie szybko.
- Przednie wieści? Chyba określenie "przednie" rozumiemy cokolwiek inaczej... - westchnęła cicho, jakby do siebie, po czym zwróciła się ponownie do Shura'thana w ich dialekcie.
- Mam dziwne przeczucie, że na tym patrolu się nie skończy. Będą chcieli zapewne naszej dalszej współpracy... - stwierdziła to, co wydawało się oczywiste - ...choć dwie setki orków, w teorii, nie powinny być zagrożeniem dla Hali?
- Chcieć to oni sobie mogą chcieć, mam nadzieję że znajdzie się u nich cokolwiek, co leży w naszych kręgach zainteresowania - odpowiedział Shura w midani i upewnił się, że fiolka z odpowiednim eliksirem znajduje się na swoim miejscu. W przeciwieństwie do Virmien nie potrafił latać na zawołanie i musiał posiłkować się miksturami.
- Ci orkowie to tutaj aż taki wielki problem, że każde doniesienie o nich ciągniecie aż do samego króla? - Zapytał krasnoluda już we wspólnym.
- Szef się pali, coby jakimś zielonoskórym mordom dupska skopać... chyba nie musim tłumaczyć czemu? - Thothril wzruszył ramionami - Was to pewnikiem nie rusza...
- Akurat tutaj, brodaczu, całkowicie zgadzam się z waszym podejściem do życia. O ile dobrze pamiętam kroniki mieliście kilka lat temu zatargi z orkami... Obulda? Obolda? Cóż, nie było mnie wtedy w “okolicach”, a wszystkie te cholerne orcze imiona brzmią dla mnie tak samo... Jak wiązanka przekleństw. - Odpowiedział siepacz spoglądając z góry na rozmówcę.
- Poniekąd rozumiem ostrożność... Ale jak ktoś zadaje sobie trudu łażenia po górach z wieściami dla was, moglibyście oszczędzić sobie szopek z uprzedzeniami rasowymi, zakładając że to po ciebie chciała słać ta dwójka idiotów na bramie - zaczął ponownie, ciągle mając ochotę ogolić brody strażnikom Mithrilowej Hali za kłótnię u bram - tym bardziej, że Shako posłała do piachu pewnie więcej skurwieli niż te wasze hufce razem wzięte.
Virmien uśmiechnęła się lekko pod nosem. Aż tak bojowa jak Shura czy Shako nie była, choć też potrafiła pokazać pazurki - dosłownie i w przenośni.
- Mam nadzieję, że rozprawicie się z zielonymi z taką radością, że nie będzie wam potrzebne w tej kwestii nasze wsparcie. - skwitowała po swojemu, niespecjalnie mając chęć, by wracać na miejsce obozowania orków i włączać się do walki.
- Rączek nie chceta se bruździć? - Spytał kobietę Krasnolud, uśmiechając się nieco przedrzeźniająco - Czy możym ważniejsze sprawy na głowie?
- Głupie pytanie, to że przynosimy wieści wcale nie oznacza, że spieszno nam narażać karku za nic - odpowiedział oczywistym tonem Shura, spoglądając na Virmien z niemym pytaniem.
- Orkowie to wasz problem krasnoludzie, naszym stanie się w zależności od tego, co w zamian będzie w stanie zaoferować twój król.
- Jeżeli sytuacja będzie tego wymagała, to zapewne pomożemy. - dziewczyna zgodziła się lakonicznie z wojownikiem.
Nie musieli przecież wszem i wobec rozpowiadać, po co tu są i na czym polegają ważniejsze dla nich sprawy.
- Wszystko się okaże, gdy król nas podejmie. - wzruszyła lekko ramionami.

I w sumie okazało się doyć szybko. Po ledwie bowiem kilku minutach, natrafili na samego Bruennora Battlehammera od tak po prostu w jednym z korytarzy.

Władca Hali rozmawiał właśnie z jakimś innym brodaczem, jednak na widok nadchodzących osób, odesłał go na bok... gdzie stał sobie tuzin ciężkozbrojnych, najpewniej straż przyboczna.
- Szefie, patrol z wieściomi! - Oznajmił wielce elokwentnie Thothril - Z dobrymi wieściomi!
- Tak? - Zaciekawił się król, po czym zwrócił już do parki ludzi[/i] - Witajcie, i mówcie, co też tam ciekawego macie za wieści.[/i]
Nikt nigdy nie uczył Virmien etykiety. Poza jakimiś podstawowymi zachowaniami była dość zielona w tym temacie. Nie miała też pojęcia, jakie podejście mają do tego krasnoludy, choć pewnie jakiś podstawowy szacunek należałoby okazać władcy Mithrilowej Hali. Dygnęła więc grzecznie przed Bruennorem, czując się niezmiernie głupio, i odezwała się:
- Znaleźliśmy obozowisko na jakieś dwie setki orków niedaleko Hali. Podobno są to dobre wieści. Mało brakowało, a już by polecieli bić zielonoskórych, ledwie usłyszeli... - spojrzała kątem oka na podekscytowanego Thothrila - Tak czy inaczej na pewno są to wieści, które chcielibyście znać.
Shura zaś nie dygnął w ogóle, na Anauroch szacunek nie pochodził z linii krwi, a umiejętności i zdolności przetrwania. Nawet te nie gwarantowały jednak szerszego rozgłosu, on sam zyskał swój tytuł dopiero “pośmiertnie”, tak więc skinął brodaczowi tylko na powitanie.
- Hmm... to interesujące wieści, owszem. Będzie można się nieco rozruszać - Powiedział władca Hali - A coś konkretniej o tych dwóch setkach? Co za mordy tam urzędują, mają jakieś wierzchowce, łuczników, stwory?
- O ile ich większych pobratymców można zaliczyć do czegoś szczególnego, to mieli dwóch gigantów, chyba trzy trolle i pięciu ogrów... Oprócz tego kilka wyrośniętych zwierząt, być może wierzchowców i z pół setki hobgoblinów - wyliczył z pamięci Shura, mogło być tego rzecz jasna więcej bo bardziej zależało mu na pozostaniu niezauważonym, niż ćwiczeniu matematyki na hordzie orków.
- No nieźle, nieźle, to starczy dla wszystkich! - Bruennor uśmiechnął się przeczesując brodę - A, i przybyli goście z Silverymoon, spotkamy się na wieczornej wieczerzy, idzcie się odświeżyć i za kwadrans pogadamy wszyscy razem.
- Zanim odejdę mam pytanie - skoro mam pozostać tutaj do wieczora albo i dłużej, moja towarzyszka musi mieć pozwolenie przebywania tutaj razem ze mną. Shako to młoda smoczyca z gatunku, za którym ponoć tu nie przepadacie... Aczkolwiek zaręczam, że od wyklucia została wychowywana przeze mnie i nie odziedziczyła “charakterku” swoich pobratymców - powiedział jeszcze na koniec Shura w nadziei, że słowo króla pozwoli Shako wejść do Mithrilowej Hali.
- Trzeba też dodać, że jest pełnoprawnym członkiem naszej małej grupki i przyłożyła się także do odnalezienia tego całego tałatajstwa. - Virmien dołożyła swoje trzy grosze. Lubiła, gdy Shako była w pobliżu.
- Niestety, ale nie zmienię zdania. W Hali nie pojawi się żaden smok. Już nigdy. Rozumiem, że wam się to nie podoba, jednak możecie się z nią widzieć już za kwadrans. Spotkamy się za chwilę na uczcie, chwilę pogadamy, a potem możecie do niej iść...
Dziewczyna skinęła lekko, rozumiejąc, że i tak nic nie wskórają.
- Załatwmy to szybko. - zwróciła się do Shura’thana.
- W takim razie czekam na zewnątrz, mam nadzieję że poradzisz sobie sama z innymi ich tradycjami. W razie czego wiesz gdzie mnie szukać - powiedział Shura chłodnym tonem spoglądając na brodacza, po czym bez słowa odwrócił się na pięcie i skierował w stronę wyjścia.
Virmien jęknęła w myślach. Co jak co, ale w natłoku obcych osób nie czuła się dobrze - robiła się podejrzliwa i nieufna - a kto wie, czego tam od niej będą chcieli. Obecność wojownika była dla niej dużym wsparciem w takich sytuacjach. Nie dziwiła się jednak, że tak postąpił. Shako była... cóż... wyjątkowa i druidka na miejscu mężczyzny zrobiłaby tak samo. Wzruszyła bezradnie ramionami.
- Mhm, do zobaczenia. - rzuciła za nim i powlokła się za krasnoludem.


Shura drogę powrotną pokonał już bez żadnych orszaków powitalnych, nie była ona długa tak więc wystarczyło to, co zapamiętał z wędrówki do Mithrilowej Hali. Szczerze mówiąc całe miejsce grało mu na nerwach i to nie tyle z rasizmu, co faktu że niemal każda ściana połyskiwała magicznymi żyłami, co dla bedyna wyglądało jak noworoczna choinka zakopana pod ziemią. Po kilkunastu minutach wyłonił się z powrotem na powierzchnię u wrót prowadzących do wewnątrz, mijając bez słowa dwójkę strażników, kładąc pokrowiec z ostrzem na ziemi i siadając obok skąpanej w mroku Shako.
- Spokojnie, moja towarzyszka powinna zabawić wewnątrz co najwyżej kilkanaście minut, potem znikam - powiedział gwardzistom, po czym na wzór smoczycy rozpłynął się w cieniu. Rzucane przez okoliczne skały i półki znajdujące się na zboczach cienie rozpoczęły swój dziki taniec wydłużając się, skracając i zmieniając kształty. Shura rozpoczął medytację, gwardziści złapali mocniej za rękojeść broni.
- Powiedziałem spokojnie... - Ironia całej sytuacji polegała na tym, że tak mocno oponując obecności smoczycy w Mithrilowej Hali, krasnoludy nie zwróciły uwagi że wpuściły do niej stworzenie związane z Planem Cieni równie mocno, co ich znienawidzone smoki.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172