Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2013, 20:27   #128
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wizyta

Shiba czekał przed gabinetem burmistrza dobry kawał czasu, niczym zwykły człek oczekujący an przybycie urzędnika któremu należy oddać tonę papierów, których tak naprawdę nikt nie potrzebuje. Kiedy niebieskoskóry przysypiał już powoli na krześle przed gabinetem, podszedł do niego stary kapitan, który stanowił jego łącznik z urzędową częścią Witlover. Przekazał on młodemu członkowi domu Pogody wiadomość że burmistrz źle się czuje i nie jest w stanie nikogo przyjąć. Jednak mina staruszka jak i wyostrzony zmysł zapachu kucharza dawały mu jasną odpowiedź na przyczynę złego nastroju zarządcy – alkohol. Burmistrz prawdopodobnie upił się do stopnia w którym prowadzenie jakichkolwiek interesów czy rozmów staje się niemożliwe, staruszek zaś przesiąkł zapachem gorzałki od samego przebywania w okolicy młodego władcy stolicy techniki.
Shibie nie pozostawało nic innego jak wrócić do swego zajazdu i tam przeczekać okres nietrzeźwości swego przyszłego rozmówcy.
Mieszkaniec Valhali położył się na łóżku i przymykając oczy dał upust zmęczeniu jakie wywołała w nim walka w podziemiach ratusza. Nie chodziło jednak o zmęczenie fizyczne, a to które trawiło umysł, ból po stracie przyjaciółki, śmierci którą przyniosły własne ręce.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3zTUtQKWEjM[/MEDIA]

Shibe dręczyły koszmary, po raz kolejny przeżywał walkę w ciemnościach, potyczkę w której odebrał życie Hany. Perspektywa była jednak inna, nie patrzył na bitwę swymi oczyma, spoglądał na nią z oczu czarnowłosej dziewczyny. To on był blada istotą, zaś to na co patrzył nie przypominało mu spokojnego osobnika jakim na ogół był. Nie chodziło o fizyczność, bowiem te cechy jak najbardziej się zgadzały, tak samo ubiór czy nawet sposób poruszania. Jednak oczy i mimika jego sennego „Ja” były powykręcane, rozbiegane, jednym słowem szalone. Tym razem to Hana była istotą która oparła się chorobie, przerażoną dziewczyną, atakowana przez ogarniętego umysłowa zaraza przyjaciela. A może tak też było w czasie normalnej walki, może to on był szalony i nie dostrzegł przez to normalności Hany. Może zamiast pomagać, niszczył? Zamiast prowadzić drużynę ku jej celowi, odwodził ją od odpowiednich decyzji?
Nie ważne ile razy walka w śnie była odtwarza, co robił w ciele Hany, zawsze kończyło się to śmiercią czarnowłosej. Za każdym razem zaś zamiast bólu czuł przyjemność, ale nie była to radość kobiety o imieniu niczym kwiat, nie była to radość jej niebieskórego oponenta. Bowiem z każdym powtórzeniem zgonu, w momencie gdy kobieta opadała na posadzkę, znowu patrzył na nią ze swego ciała, z rękami w jej krwi, obserwując jak życie ulatuje z dziewczyny. Wzrokiem chłonąc gasnąca istotę, trawiony przez wewnętrzny płomień, pragnący pożreć jej żywot, nacieszyć się ta traumatyczną rozkoszą. Za każdym razem zachowując się jak coraz większy potwór…

Shiba obudził się cały zlany potem. Całe ubranie kleiło się do niego, włosy zaś opadały mu na ramiona jak gdyby dopiero wyszedł z jeziora. Serce waliło niczym kowalski młot, o niewykute jeszcze ostrze, miarowo uspokajając się, pozwalając organizmowi wrócić do odpowiedniego rytmu. Mieszkaniec domu pogody, dyszał dobrą chwile i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z dwóch istotnych rzeczy. Pierwsza z nich było słońce powoli zachodzące na linii jaskini w której znajdowało się miasto. Shiba przespał cały dzień, widać był bardziej zmęczony niż wskazywała na to jego aparycja. Drugim elementem który zarejestrował było to co wyrwało go ze snu – pukanie do drzwi.
Niebieskowłosy jeszcze chwile otrząsał się ze swego stanu i dopiero po chwili wyraził zgodę na to by tajemniczy pukacz wkroczył do małego pokoiku.
Gość który stanął w progu nie był zaś niebieskóremu znany… aczkolwiekod razu poczuł wewnątrz siebie, że należy nań uważać.


Była to drobna krucha osóbka, której płeć ciężko było określić przez warstwy ubioru zasłaniające elementy po których najprościej można było taki wniosek wysunąć. Strój cechowała duża ilość skórzanych pasów umieszczonych wszędzie gdzie się dało: na rękawach, butach i całej ciepłej kurtce. Twarz przybysza była niesamowicie blada co wspaniale kontrastowało z płomiennymi rudymi włosami, wypływającym spod kaptura niskiego jegomościa. Niesamowicie podkrążone oczy wskazywały w niechybny sposób na brak odpowiedniej dawki snu, jaką każdy winien zażywać w ciągu dnia.
- Czy…ty…to…Shiba? –zapytał cichym głosem, w którym każde słowo brzmiało jak ziewnięcie.

Zasadzka!


Trójka osób od siebie tak różnych, a jednocześnie zżytych kroczyła ciemnym korytarzem w stronę kanałów, skąd mogliby wreszcie opuścić boskie więzienie. Faust, blondyn który w normalnych okolicznościach nawet nie zwróciłby uwagi na osobę tak prostą jak jego kompan Gort. Pirat, potężny i nieokrzesany niczym sama definicja tego słowa, oraz rycerz który milcząc niósł na plecach swój ogromny miecz, na barkach zaś starożytne dziedzictwo. Grupka, która nie bała się niczego, która śmiała się w twarz przeciwnością, stanowiąc jednocześnie główna siłę uderzeniową powołanej do życia drużyn walczącej z szaleństwem.
Gdy tylko stopy odkrywców starożytnego więzienia stanęły w rzece odchodów i nieczystości Gort wyciągnął ręce a już po chwili ziemny pilar wyniósł całą trójkę w zaułku niedaleko miejskiego ratusza. Wynikało z tego że więzienie Kronosa znajdowało się dokładnie pod siedzibą władz tego miejsca, zwykły przypadek a może cos znacznie bardziej skomplikowanego?
Tak czy siak, sporo czasu zajął im pobyt w więzieniu, czyżby zakrzywiało ono w pewien sposób czas, a może Hera wycięła im delikatny żart zaburzając ich percepcję? Tak czy siak był już wieczór, a słońce zachodziło leniwie na horyzoncie, śmiałkowie zdawali sobie sprawę że w przeciągu najbliższych dni będą musieli opuścić ta mekkę techniki by kontynuować swoją zbawiająca świat podróż.
Po opuszczeniu podziemi Calamity lekko zachwiał się na nogach – wszak przebywał w pobliżu boskich kamieni najdłużej, te musiały go w jakiś sposób osłabić.
- Nie martw się puszka zaraz się kimnie… –huknął wesoło Gort uderzając rycerza w plecy potężnym łapskiem, jednak nie dane mu było zdania dokończyć.
Z mroku nadleciała butelka, która gruchnęła prosto w rycerza niosącego rozpacz, rozbijając się i uwalniając tym samym chmurę dziwnego dymu. Faust którego wiedza wykraczała po za kanony zwykłych śmiertelników od razu rozpoznał substancję – był to silny środek odurzający. Posiadacz czerwonej koszuli od razu wyskoczył po za zasięg oparu, Gort zaś ryknąwszy wściekle od razu ruszył w stronę z której nadleciał podstępny atak – widać jego potężne ciało za nim miało sobie truciznę. Gorzej jednak było z Calamitym, którego osłabiony organizm nie wytrzymał tak silnej dawki specyfiku, a rycerz osunął się na kolana, by po chwili rąbnąć w ziemię hełmem, zatapiając się w krainie przymusowego snu.
Z cieni zaułka wyłoniły się zaś trzy osoby, zwinie i szybko, odcinając obie drogi wyjścia z tej uliczki. Przy Fauście stanęło dwóch, eleganckich i niezwykłych.


Jednym był łysiejący mężczyzna o przysłoniętych ustach, ubrany w elegancki garnitur z cienkim krawatem manifestującym swoja czarna barwę na tle białej koszuli. W jednej ręce trzymał butelkę stylizowana na wino, w drugiej tliło się cygaro, co najbardziej charakterystyczne jednak było to iż na jego plecach znajdowała się olbrzymia butla, niemal tak wielka jak on.
Drugi z oprawców miał białe włosy, zaś jego oczy o fiołkowej brawie błądziły łakomo po kieliszku wypełnionym winem. Jego strój stanowił długi płaszcz o złotych zdobieniach, z lilia przypięta na miejscu typowym dla butonierek, koszula jak i spodnie kolorystycznie pasowały do tego pięknego kwiatu jak i włosów osobnika. Uszy co zauważył Faust były lekko spiczaste co mogło sugerować elfie pochodzenie tego szczupłego jegomościa.
Na drodze Gorta stanął zaś mężczyzna któremu do elegancji było daleko.


Ten wysoki mężczyzna odziany w kimono stał pewnie z rękami ułożonymi na piersi. Kita rudych włosów szorowała po ziemi za nim, dając złudzenie falującego zboża które zdobiło jego zielone kimono. Na stopach miast butów założone miał typowe japońskie Geta, zaś u pasa zwisała mu kartka z chińskimi znakami ochronnymi. Ręce jegomościa zawinięte były w bandaże, co w połączeniu ze strojem pozwalało twierdzić iż jest to jakiś znawca sztuk walk. Ostatnim elementem jego stroju był szeroki słomkowy kapelusz, który niemal całkowicie przysłaniał jego twarz.

- ładny wieczór prawda? –spytał głosem przesiąkniętym chrypą mężczyzna w garniturze. – Wybaczcie Panowie… ale jesteśmy tu by was porwać. –stwierdził bez ogródek.

Koncert


Nadszedł wieczór, a John wraz z resztą gości czekał w kolejce by zająć swe miejsce w teatralnej sali gdzie odbyć miał się koncert wielkiego muzyka Tokau Monue. Wężyk ludzi ( i nie tylko przedstawicieli tej rasy) zwolna przesuwał się ku kasjerowi który skrupulatnie sprawdzał bilety na tą uroczystość, by potem unosząc czerwoną wstęgę wpuszczać pary jak i samotników do budynku.
Przedstawiciel handlowy bez problemu dostał się do środka i zajął miejsce w pierwszym rzędzie, tuż naprzeciw sceny, jeden rzut oka przez ramie wystarczył by stwierdzić że sala będzie pękać w szwach.
- Przepraszam mógłby Pan przesiąść się na moje miejsce? To, to zaraz obok Pana, a ja chciałbym siedzieć obok mej żony, niestety kupił pan bilet przed nami i nie było już tych obok siebie. –zwrócił się ktoś do Johna. Ten zgodził sie bez problemu, czemu miałby odmawiać mężczyźnie który chce spędzić wieczór z małżonką, zwłaszcza, że chodziło o tylko jedno miejsce obok, co zupełnie nie zmieniało komfortu płynącego z oglądania. John powstał i zmienił swe siedzisko dopiero teraz uświadamiając sobie jak dziwaczna para go o to poprosiła.



Mężczyzną który w podzięce skłonił się przed Doe był szerokiej postury… zombie? Jego twarz przypominała pokrytą pęknięciami czaszkę, z długą zaszytą szramą przechodząca przez lewe oko mężczyzny. Uśmiechał się szeroko, a jego płonące czerwienią oczy zwrócone były na towarzyszącą mu kobietę. Na głowie zarzucony miał rudy tupecik, a ozdobny szal dodawał szyku jego i tak drogiemu garniturowi. W lewej dłoni trzymał pięknie wykonaną laskę, zakończoną dużym czerwonym klejnotem, sama ręka jednak do pięknych nie należała, były to bowiem same kości. Osobni wydawał się jednak całkowicie pokojowo nastawiony bowiem zajął miejsce oddalone o jeden fotel od Johna, na ten zaś usiadła piękna młoda kobieta.


Na głowie miała letni kapelusz białego koloru, który skrywał krótkie zielone włoski, których kilka kosmyków dzielnie próbowało się spod niego wyrwać. Suknie w kolorze nakrycia głowy, odsłaniała ramiona, oraz gustownym wcięciem na wysokości piersi, zachęcała męskie spojrzenia do wędrowania w tamte rejony. Wizerunku dopełniały bialutkie szpilki na zgrabnych nóżkach kobiety… jedynym co nie pasowało do tego wspaniałego obrazka był długi i gruby wężowy ogon, który zwinęła sobie na kolanach, by nie przeszkadzać nim innym widzą.
- Jeszcze raz dziękujemy. –powiedziała delikatnym głosem i uśmiechnęła się do Johna przyjaźnie, po czym zajęła się rozmowa ze swym partnerem o sprawach zupełnie trywialnych, jak ostatni posiłek w restauracji i wystrój mieszkania. Miłość nie jedno ma imię jak to mówią, a nawet Zombie i skorpena do szczęścia prawo mają.

Gdy sala w końcu zapełniła się mieszkańcami i turystami, światła przygasły o rozmowy ucichły, koncert zaś się rozpoczął.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=sBBReuk7mUw[/MEDIA]

Na początku zagrali mniej znani artyści, skrzypkowie i organiści, którzy naprawdę reprezentowali wysoki poziom, miło słuchało się ich utworów które pozwoliły odpłynąć zmartwieniom i troska w daleki rejs. Mimo to jednak wszyscy oczekiwali pojawienia się gwiazdy wieczoru, której recital zbliżał się coraz to większymi krokami.

W końcu gdy ze scen zszedł ostatni z solowych skrzypków, sale wypełnił nagle lekki blask niebieskiego światła, padający ze specjalnie przygotowanych na ta okazję nowoczesnych lamp. Kurtyna zaś uniosła się, a na scenę wkroczył nie kto inny jak sam Tokau Monue.


Ubrany w idealnie skrojony garnitur i czerwoną koszule, młodzieniec o białych niczym śnieg włosach. Na jego widok od razu wybuchły entuzjastyczne oklaski, zaś artysta skłonił się w stronę widowni, w uśmiechu obnażając swe ostre zęby. Dopiero teraz John zobaczył iż uzębienie mężczyzny jest niezwykle podobne do tego które reprezentował Shiba, czyżby muzyk był w jakiś sposób powiązany z ludem Valhali?
Tym jednak co naprawdę rzuciło się w oczy przedstawicielowi handlowemu, okrywając jego umysł cieniem zwątpienia były oczy muzyka. Czerwona barwa nie była może czymś czego należało się bać, wszak istniało wiele ras u których był oto normalne. Zresztą dzieliło go zaledwie miejsce o zombiego arystokraty, więc oczy o barwie rubinu były tu najmniejszym problemem. Jednak w tym spojrzeniu cos się tliło, coś czego rozwinięta formę John widział u kruczej wiedźmy – obłęd. A może była to po prostu gra świateł i jedynie złudzenie?
Artysta skłonił się jeszcze raz po czym zasiadł do swego instrumentu jakim było pianino a jego palce zaczęły tańczyć po klawiszach zalewając uszy zgromadzonych naprawdę wspaniałą muzyką…

Po godzinie nieprzerwanej gry, nadszedł czas na przerwę by wirtuoz mógł chwilę odpocząć a widzowie odświeżyć się. John był naprawdę pod wrażeniem gdy opadała kurtyna. Monue grał niczym prawdziwy mistrz, nie dziwota że jego koncerty były tak popularne. Gdzieś na granicy słuchu przedstawiciel handlowy usłyszał jak zombie informuje swoja partnerkę iż zaraz wróci, bowiem wzywa go potrzeba która wykonać można jedynie w latrynie. Wężowa dama ucałowała go w policzek, po czym odwróciła się w stronę swego sąsiada którym był John.
- Jak sssię Panu podobała pierwssssza część? –zapytała sycząc lekko przy wypowiadaniu każdego „s”. Johnowi jednak nie dane było odpowiedzieć, jeszcze nie teraz, bowiem w momencie gdy ostatnia głoska zadrżała w powietrzu cos łupnęło mocno o dach teatru, a w suficie powstała nagle sporych rozmiarów dziura. Tyn posypał się na przerażonych gości, zaś przez powstały otwór do sali wleciała dużej wielkości metalowa kula.


Obiekt wykonany w misterny sposób, okryty warstwą kilku ostrych ochronnych kolców z wielkim kryształem w centralnej części który rzucał jasne światło na zebranych gości. Kula wydała kilka dziwnych dźwięków, po czym nagle otworzyła się a z jej wnętrza wystrzelił szereg metalowych macek, które błyskawicznie owinęły się dookoła kosztowności najbliższych osób. Jedną z ofiar była wężowa kobieta siedząca koło Johna, macka chwyciła za perłowy naszyjnik która ta miała na szyi, zielonowłosa zaś złapała go w swoje drobne rączki nie chcąc oddać ozdoby złodziejowi. Problem leżał w tym że nikt po za Johnem nie zwrócił uwagi na ostrza które powoli poczęły wyłaniać się z wnętrza kuli, zapewne po to by szybko unieszkodliwić stawiających opór osobników. John musiał podjąc decyzję, uciekać czy może bohatersko bronić nieznanych mu gości na spektaklu?

Zimne zmysły


Zbliżał się wieczór a Elathorn wchodził zirytowany po mieście. Nie dość, że burmistrz spił się do takiego stopnia że nie dało się dziś już z nim rozmawiać, to jeszcze opisy rzeczonego Boba, okazał się tak bardzo niedokładny, że mag nie był wstanie znaleźć mężczyzny. Nic nie dało czekanie w ratuszu na przyjaciele burmistrza, czy też chodzenie po pobliskich zajazdach – Witlover było zbyt duże by od tak znaleźć jednego mężczyznę.
Dla tego tez dzień minął mu na snuciu planów nad odbiciem wysypiska, oraz an szwędaniu się po mieście, w między czasie udało mu się tanio zjeść w naprawdę dobrej knajpie, oraz dowiedzieć się od kapitana straży o zgonie podejrzanej o szaleństwo dziewczyny.
Ta sprawa trochę go zaciekawiła, pokonał ją bowiem niebiesko skóry szlachcic, mimo że wcześniej dziewczyna dziesiątkowała straże miejskie. Widać Shide który przybył latająca koleją nie był byle kim, warto byłoby się z nim spotkać, mógł okazać się cennym sojusznikiem.
Lodowy mag miał już ruszać do swych kwater, bowiem słońce niechybnie zachodziło na horyzoncie, gdy nagle poczuł cos dziwnego. Skupisko naprawdę silnej energii magicznej, cos czego w tym mieście nie wyczuwał od dawna. Dochodziło z pobliskiego zajazdu który zdawał się być normalnym, niewyróżniającym się niczym miejscem, jednak nieskrempowana energia magiczna wręcz buchała teraz z jednego z pokojów. Warto byłoby to sprawdzić, bowiem jeżeli był tam jakiś mag o takim potencjale to niezatrzymany teraz, mógł wprowadzić sporo zamieszania w miasteczku, które tak ukochali sobie mechanicy. Aczkolwiek nie miał zapisanej w umowie sprawdzania wszystkich podejrzanych zdarzeń, więc była to jedynie kwestia jego wyboru.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline