Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2013, 23:28   #79
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Faerith bezsilnie przyglądała się marszowi czując, jak wszystkie nadzieje związane z obroną miasta powoli ulatują gdzieś w niebyt. Myliła się. Myliła się tak bardzo... Od początku pownni traktować to mrowie istot jak najeźdźców. Może nie dobrowolnych, bo jednak coś nimi kierowało, ale jednak najeźdźców. Ich celem było zniszczenie tego pięknego miejsca, nawet ona musiała to w końcu przyznać. Nie wiedziała tylko co mogłaby zrobić z tą wiedzą, skoro już ją posiada. Wiedziała za to, że na miejscu nie usiedzi. Zaangażowała się, po części wbrew sobie, w próbę ocalenia tego miasta więc zrobi wszystko, co będzie mogła, by to się choć częściowo udało. Nie próbowała gonić Pik-ik-cha, który jednym skokiem znalazł się poza jej zasięgiem. Miała własny plan działania...

***

Półelfka bez wahania skierowała swoje kroki do bramy. Zdążyła akurat w momencie, w którym Cauldronborn upadł, porażony błyskawicą. Wywołało to panikę wśród jego ludzi, wszak... ich przywódca padł. Kto miał teraz dowodzić, kto opanuje sytuację. Paru z nich rzuciło się na pomoc Cauldronbornowi, reszta w panice rozpierzchła się we wszystkich kierunkach.
Faerith również rzuciła się do leżącego władcy miasta. Musiała sprawdzić, czy żyje, od tego zależały jej następne kroki. Dość mocno odepchnęła blokujących jej dostęp mieszkańców miasta i przyklęknęła przy rannym.
Oddychał, choć jego obrażenia były dość poważne, a pancerz w miejscu uderzenia błyskawicy stopił się odsłaniając zwęgloną tkankę.
Nie wyglądało to dobrze. Dziewczyna odetchnęła głęboko i pochyliła się nad Cauldronbornem, ściskając w jednej dłoni medalion, drugą przykładając mu do piersi. Przez chwilę przez zaciśnięte palce przebiło się zielone światło, by po chwili skoncentrować się na ranie i zniknąć...
Rana się nieco zasklepiła i wyglądało na to, że Cauldronborn wyżyje.Obrażenia jednak były zbyt poważne nawet jak na moc ostatniej zdobyczy półelfki. I dzielny choć nieco naiwny dowódca straży nadal nie odzyskiwał przytomności.

I dlatego pewnie wokół Faerith skupili się żołnierze licząc na jej przywództwo.
Po raz kolejny westchnęła i spojrzała w niebo, gdzie na tle błękitu zobaczyła znajomy kształt. Jakby czytając jej w myślach, orzeł zniżył nieco lot i krzyknął przeciągle, po czym wrócił na poprzednią wysokość, pilnując przebiegu całego marszu. Półelfka nie traciła czasu. Wybrała kilku strażników i poleciła im zająć się przywódcą - trzeba było zanieść go w bezpieczne miejsce i dobrze opatrzyć... krótka rozmowa z otaczającymi ją niebianami pozwoliła też znaleźć i szybko sprowadzić kapłana Mitry który pod eskortą straży udał się pomóc biednemu Cauldronbornowi.
Faerith rozejrzała się po zgromadzonych wokół niej żołnierzach i wskazała jednego z nich - jedynego, który patrzył jej prosto w oczy i nie wyglądał równie spanikowanego, co reszta.

- Jak się nazywasz?
- Derlin, pani.
- Derlin, dopilnuj, by jak najszybciej przeprowadziono mieszkańców w bezpieczne miejsca, przeszukaj ruiny, może są tu jeszcze jacyś ranni i upewnij się, że zostanie im udzielona pomoc. Później trzeba będzie zacząć oczyszczać gruzowisko... wszystkich niepotrzebnych tutaj wyślij w miasto, niech pomogą innym.
-Tak jest. -
odparł szybko Derlin.

***

Spod bramy półelfka skierowała się prosto do świątyni. Według słów kapłana, pozostało w niej kilku mnichów, którzy nie zamierzali się nigdzie z niej ruszać. Nie pozwolili w żaden sposób chronić świątyni, nie postawili barykad, nie pozwolili stanąć straży... pokładają ufność w Mitrze...
Faerith postanowiła chociaż porozmawiać z nimi, może skłoni ich do opuszczenia budynku... modrony co prawda nie szły wprost na świątynię, ale okazały się zbyt nieprzewidywalne, by to o czymkolwiek przesądzało.
Kiedy weszła na teren świątyni Mitry, zrozumiała, dlaczego kapłani postanowili zostać. Było coś takiego w spokoju, który nasycał to miejsce, że sama miałaby ochotę usiąść w ławie i przeczekać całe zamieszanie... lub na zawsze pozostać pod gruzami. Uczucie było krótkie i ulotne, ale jednak niezwykle silne...

Na spotkanie wyszło jej kilku mnichów, kilku kolejnych modliło się w skupieniu. W oczach wszystkich starców zobaczyła spokój. Byli pewni słuszności podjętej decyzji i gotowi na spotkanie ze swoim bogiem. Najstarszy z nich położył jej dłoń na głowie - jak dziecku, przekazując błogosławieństwo. Stali tak w ciszy kilka chwil, po czym dziewczyna po prostu skinęła głową. Nie było tu nic do dodania...

Jednak Faerith nie opuściła przybytku od razu. Był tak piękny, że chciała go dobrze zapamiętać i przechować we wspomnieniach. Przysiadła na chwilę w drewnianej ławie i rozejrzała się wokół.


Świątynia była wielka, białe marmurowe budynki, kryte lazurowymi płytkami lub zdobione złoceniami. Kompleks świątynny składał się z wielu budynków, ale nie przytłaczał swym rozmiarem. Do tego była płytka sadzawka przeznaczona do obmycia nóg, ale... jak wspomniał jeden z kapłanów, częściej służyła jako brodzik dla dzieci. “No bo i czemuż mieli by zabronić urwisom tej zabawy...” - jak wspomniał jeden ze starych kapłanów uśmiechając się życzliwie. Były też tu dwa tarasy widokowy, z którego można było spoglądać zarówno na dziedziniec świątynny, jak i na miasto. Piękny widok, jak się przekonała półelfka.

Nie wiedziała, ile czasu minęło, ale nagle ciszę i spokój świątyni zakłóciło pojawienie się grupy żołnierzy i Thaeira z czymś lecącym na srebrnym dysku. Chyba to coś było ważne, bo dotąd spokojni mnisi zareagowali dość żywiołowo.
Półelfka postanowiła jednak nie zadawać pytań i wybiegła tuż za opuszczającym przybytek towarzyszem, ze zdziwieniem rozglądając się po otaczającym ją morzu ruin.

Mitra ocalił swoją świątynię...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline