Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2013, 11:38   #160
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wstęp autorstwa Hellian:)

- Na pewno. Co mogłabym robić ciekawszego?
Gotowa do wyjścia Sylwia odpowiedziała na pytanie Dietricha bez chwili namysłu. Jednakże już po chwili, pod jego uważnym spojrzeniem, odwróciła wzrok. Przez moment zajmowała się ekwipunkiem, schowała pod rękaw błyszczącą na nadgarstku bransoletę, przesunęła do przodu miecz, sprawdziła zapięcia plecaka. Czy naprawdę chciała wyjść na zewnątrz, gdzie były dosiadające wilków gobliny żeby otwierać zamek, który już próbował ją zabić? Czy to nie strach sprawiał, że znowu czuła jak miecz Walerego van Eymmericha przebija jej brzuch? Czy w ogóle chciała pomagać Dietrichowi w poszukiwaniach żony? Nie mogła o tym myśleć. Teraz musiała kurczowo trzymać się złości, nie tej oślepiającej, bliskiej furii, która kazała jej zająć się szczęką tchórzliwego Konrada, ale zimnej, bezwzględnej, pragnącej zemsty za spalone farmy, bezimiennego krasnoluda, wbitą w błoto dziecięcą zabawkę. Za drzwiami wieży znajdą odpowiedzi. Zdziwiłaby się gdyby znaleźli i Marę Herzen, ale i to było możliwe. Najważniejsze, żeby był tam sposób na zniszczenie zielonoskórych.
- Na pewno – powtórzyła, tym razem uśmiechając się do ochroniarza. Jej uśmiech był pogodny, wręcz wesoły. Ale wzrok podobnie jak słowa pozostał zimny – Szykuj bukiecik stokrotek. Na dobry nowy początek.

Dietrich, Erich i Gomrund przez chwilę jeszcze patrzyli za znikającą za deskami gontu Sylwią gdy złodziejka stęknąwszy podciągnęła się na rękach i wspięła na dach. Potem już tylko słyszeli jak drewno cicho trzeszczy pod naciskiem jej stóp.
Gomrund zdjął belkę ryglującą wrota do stajni gdy dziewczyna zeskoczyła po chwili na ziemi. Potem po cichu uchylił je nieznacznie. Erich przygotował kuszę. Tę najcięższą od norsmena wziął Dietrich. Po chwili ze swoją dołączył również Konrad. Siniak na jego szczęce przybierał właśnie pierwszych odcieni fioletu. Stłoczeni przy wyjściu ze stajni czekali. Na dany przez złodziejkę znak. Lub na jej powrót. Lub na pierwsze oznaki bytności goblinów w lesie. Na cokolwiek. A czas dłużył się przy tym niemiłosiernie. Erich byłby w stanie wręcz przysiąc, że jeden z martwych grissenwaldczyków, ten którego pozbawiona hełmu głowa zwisała bezwładnie poza wóz, gapi się na niego niedomkniętymi martwymi oczami. Gapi i szepcze. “Tu jest zupełnie bezpiecznie. Chodź walnij się obok”. Wozak z trudem zdusił parsknięcie śmiechem w rękawie przydzielonego sobie płaszcza.

Stąpała po cichu. Umiała się tak poruszać, by być niezauważoną. Kiedyś obiecała sobie, że nauczy się też znikać. Ponoć prawdziwi mistrzowie jej fachu właśnie tą zdolnością osiągali swoje pozycje. Nie kunsztem w posługiwaniu się wytrychem, czy tym bardziej zwinnością rąk. Ale na to chyba jednak trzeba było poczekać. A przynajmniej znaleźć odpowiedniego nauczyciela. Takim nauczycielem mogło być zagrożenie. Strach. Szczególnie taki przed śmiercią. Mimo że bogowie chyba ją lubili, zawsze pozostawało pytanie. Zawsze wątpliwość. Przez którą miała ochotę zostawić to wszystko i zwiewać tak szybko jak tylko nogi poniosą.
Grissenwaldzki stróż prawa spozierał na nią spode łba jak jaki karczemny oprych na dziewkę służebną. “No chodź maleńka. Tak, tak, ty słodka dupeczko. Chodź, nie bój się.” Mówił głosem Axela Sparrena.
I szła jak durna. Otworzyć tę głupią wieżę. Ostatni zamek. I ostatnia pułapka. Pierwsza miała za zadanie uśmiercić intruza. Zatruta strzałka i po krzyku. Druga była wezwaniem o pomoc. Sygnałem. Intruz nie odpuszcza. Co przewidział stwórca owego zamka na wypadek gdyby i wezwana pomoc nie okazała się wystarczająco przekonująca by intruz się zniechęcił?
Minęła wóz z martwymi strażnikami i pochylona ruszyła ku schodkom wiodącym do wejścia. kilka szybkich zręcznych kroków. Susów wręcz. Była na miejscu. W niewielkiej wnęce. Nie dość jednak osłoniętej przed lasem jak to opisała chłopakom. Zagryzła wargi i rozwinęła wytrych. Erich na dowidzenia zażartował by każdy pomodlił się do swojego boga. Może to nie był taki durny pomysł?

- Cicho - stwierdził pierwszą z oczywistości wozak. Druga była taka, że ciemności już były wystarczająco gęste by zlanej ze ścianą wieży Sylwii w ogóle nie było już widać. Mogłoby się jej coś stać i nawet by nie wiedzieli. A może by jednak wiedzieli? Gomrund wszak musiał widzieć. To krasnolud. Nie spuszczał z oczu wejścia do wieży.
Nikt z pozostałych nie śpieszył się z odpowiedzią.

Zamek w gruncie rzeczy wcale nie był taki trudny jak już się uruchomiło wcześniej dwie pułapki. Zasada działania mechanizmu nie zostawiała więc złudzeń. A i zapadek ostatniego bębenka nie było znowu tak dużo, bo tylko dwie.
Wytrych sprawdzał się bezbłędnie. Pułapki poprzednie uruchomiła, bo odblokowywała zapadki pojedynczo. Najwyraźniej trzeba było na raz w jednym momencie, tak jak to się dzieje gdy używa się klucza...
Wyciągnęła wytrych. Bauman ty lisie... Poruszywszy kilkoma zdobieniami bransolety nadała jej pożądany kształt. Wsunęła go z powrotem do dziurki od klucza. Przytulona policzkiem w tym głupim hełmie do zimnych wilgotnych drzwi wstrzymała oddech wyczuwając w dotyku ostatni bębenek... Zaklęła i wyciągnęła wytrych. Nie ten kształt.
Dopiero za szóstym bodaj razem zdało się jej, że wytrych ustawił się pod obiema zapadkami. Przez chwilę zamarła. Lepiej nie będzie. Wsunęła wytrych głębiej. Zamek odpowiedział jej cichym kliknięciem. Przełknęła ślinę i zaczęła obracać dłoń. Bardzo powoli...
Zasuwy zamka przesunęły się z satysfakcjonującym zgrzytem. Odetchnęła.

- Otworzyła - powiedział cicho Gomrund chowając miecz i podnosząc zabraną z drewutni więźbę - Na mój znak biegniecie do wieży. Dietrich pierwszy, potem wy dwaj i ja na końcu. Gotowi?
Bardziej gotowi być nie mogli. Gomrund pchnął wrota. Ruszyli.
Mijający wóz Konrad przez moment był pewien, że słyszy jakieś zamieszanie gdzieś od strony lasu. I niemal w tym samym momencie spadł na podwórze grad strzał.

Sylwia skulila się gdy pierwsza ze strzał uderzyła głucho w mur wieży. A potem poczuła, tępe uderzenie w głowę. Na wysokości nosa. I coś mokrego na szyi. I to była ostatnia rzecz, którą poczuła. Ostatnią swoją myśl poświęciła Ranaldowi. Przecież nie chciała umierać...

Pociski ze świstem przeszywały powietrze gdy biegnący do wieży mężczyźni kulili się by być mniej łatwym celem. Bynajmniej ich to jednak nie uchroniło. Konrad wpierw oberwał niegroźnie dzięki kolczudze pod obojczyk, ale za to Ericha strzała ugodziła w nogę na tyle poważnie, że wozak krzyknąwszy runął na ziemię. Biegnący za nim Sparren chcąc nie chcąc, musiał, albo go bezpardonowo ominąć, albo pomóc wstać. Wybrał to drugie. Byli już w połowie drogi gdy zobaczyli jak Sylwia upada na schody, a jej bezwładne ciało zsuwa się z nich na ziemię. Gomrund wręcz dokładnie zobaczył gdzie dostała. W głowę. Widział wystające z hełmu drzewce o czarnym pióropuszu.
Z lasu wyskoczyli w tym momencie goblińscy jeźdźcy. Nie było czasu by dokładnie policzyć, ale nie mało. Przynajmniej kilkunastu.
Dietrich popędził do Sylwii. Erich odwrócił się i rozsypał przed schodami znalezione przez Gomrunda gwoździe. Potem nie patrząc na efekt pokuśtykał sam siebie zaskakując za Dietrichem. Konrad ruszył otworzyć im drzwi. I wbrew złości na złodziejkę modlił się w duchu by jej umiejętności iście okazały się wielkie. Inaczej właśnie wykopali sobie grób.
A Gomrund... Gomrund zaś się zatrzymał. Przez chwilę patrzył na ciało Sylwii. Na drzewce strzały wystające spod hełmu. Potem spojrzał na rannych towarzyszy, którzy próbowali ją unieść. Na koniec na gobliny. Mięśnie krasnoluda stężały jak najtwardsza stal. Krew falą gorąca zalała mu skronie, a pod czerepem pulsowała mu tylko jedna ostra jak brzytwa myśl. Śmierć. Łypiąc nienawistnym, oszalałym wręcz wzrokiem ucapił więźbę oburącz niczym cep... I ryknąwszy głośno rzucił się na spotkanie zieleńców...

Nie było czasu sprawdzić czy dziewczyna żyje, czy niosą trupa. Wyglądało jednak na to drugie. Strzała wbiła się jej w głowę. A oni nawet nie mieli medyka. Złapali ją we dwóch pod ramiona i rzucili się ku schodom. Konrad już czekał w wejściu z kuszą, która właśnie brzęknęła wypuszczając bełt. Gdzieś za ich plecami coś zaskowytało. Mijając go obaj zostawili mu swoje kusze. Przewoźnik przymierzał więc i znów strzelał. Tylko do najbliższych wilków i zieleńców, bo tylko ich w miarę wyraźnie jeszcze widział. A Erich i Dietrich ułożyli Sylwię na podłodze pogrążonego w całkowitej ciemności korytarza. Ochroniarz chwycił miecz i ruszył do Konrada, który wystrzeliwszy już ze wszystkich kusz, ładował ponownie swoją. Chciał pomóc Gomrundowi, który jak mniemał gdzieś tam w mroku podwórza wśród goblińskich krzyków, krasnoludzkich ryknięć, wilczego warkotu i zgiełku walki osłaniał ich. Brodacz jednak był już w innym świecie...

Więźba zafurkotała przelatując łukiem i kładąc pokotem trzech pierwszych jeźdźców. Pierwszych dwóch nim się pozbierało, wróciło do zgniłych rzyci Morka i Gorka. Ten sam los spotkał wilki, których spaczony goblińską tresurą żywot został ukrócony zimną stalą norsmeńskiego brzeszczota. Trzeci zdążył tylko się podnieść. Obryzgany goblińską posoką krasnolud ledwo wyszarpnął miecz z wilczej gardzieli, instynktownie ciął na prawo skąd nadbiegał kolejny wilk. Skowyt przeszył powietrze, a umierające zwierzę już siłą impetu wpadło na krasnoluda. Gorejące złym wzrokiem oczy Gomrunda uchwyciły jeźdźca, który zdążył zeskoczyć ze swojego usieczonego wierzchowca. Żabi psyk niedługo wykrzywiał parszywy uśmiech. Miecz Gomrunda tylko raz skrzyżował się z krótką szablą goblina, który przypłacił to starcie wpierw ręką, a potem życiem. Khazad ryknął złowrogo na nadbiegających z lasu i otaczających go przeciwników. Dużo śmierci dziś pomści. Wiele tym przyjemności Grungiemu sprawiając. I dziś jeszcze będzie wieczerzać przy jego stole wznosząc nieskończone toasty i śpiewając dawno zapomniane pieśni. Niech tylko podejdzie, który.

Widząc, że brodacz jest otoczony i nie odpowiada na zawołania, Dietrich zamarł. Tym bardziej, że coraz więcej wrogów zdawało się interesować wieżą, a nie brodaczem. Podwórze jakby ożyło. Co i rusz jakiś cień na wilczym grzbiecie przecinał ciemności i ginął gdzieś dalej zawodząc wojowniczo. Konrad co prawda ustrzelił kilku najbliższych podchodzących pod schody, a wilki, wdepnąwszy parę razy na gwoździe, skamląc odbiegały, ale zdawało się, że z lasu wciąż przybywało i goblińskich jeźdźców i samych wilków. I cała ta szaro-zielona wściekła masa kierowała się właśnie na nich...
Wahał się. Miecz w jego dłoni niespokojnie wyczekiwał polecenia właściciela. O decyzji zaważyły ostatecznie strzały, które poszybowały w ich kierunku. Kilka z głuchym stuknięciem trafiło w mur. Jedna wbiła się w ramię młodego Sparrena, który jęknąwszy boleśnie upuścił tym samym załadowywaną właśnie kuszę.
- Zamykamy - powiedział do kapitana Świtu.
I nie czekając na odpowiedź trzymającego się za ramię chłopaka wciągnął go do środka i zatrzasnął drzwi frontowe. Wymacując w ciemnościach jakieś meble typowe dla przedsionka zastawił nimi wejście. I usiadł na ziemi. Potem podpełzł do ciała Sylwii. Z zewnątrz nadal dochodziły odgłosy walki. Dopiero po chwili zapadła względna cisza przerywana tylko jakimiś goblińskimi krzykami.
- Światło - rzucił do Konrada i Ericha - No już! Znajdźcie coś!

Zapewne trochę dużo wymagał od rannych towarzyszy, ale współczuć im teraz nie miał ani siły ani ochoty. Wstał sam i zaczął przeszukiwać kredens, którym zastawił drzwi frontowe. Tam też po chwili znalazł lampę. Chwilę zajęło mu zapalenie jej, ale sobie poradził. Przedsionek nie wyróżniał się w zasadzie od typowych przedsionków altdorfskich kamienic z dzielnicy kupieckiej, czy domów arystokracji. A i nie on też teraz interesował intruzów w wieży.
Dietrich ściągnął hełm z głowy Sylwii... i odetchnął po chwili. Złodziejka jęknęła...

Mimo iż goblin, który do niej celował, przymierzył dobrze i niezwykle jak na te istoty celnie, trafił pechowo w nosal hełmu. Uderzenie było wystarczające by ogłuszyć Sylwię, ale nie by uczynić jakąś większą krzywdę. Strzała ześliznęła się jednak na bok i przecięła policzek złodzejki. Trudno powiedzieć jak głęboko. Ochroniarz uniósł jej głowę. Otworzyła oczy.
- Wypij to - powiedział przystawiajac jej do ust fiolkę z płynem, którą dostała od Gomrunda.
Jęczała i wyła z bólu przez dobrych kilka minut.

***

Klęła się w myślach równo. Okrutnie i bezlitośnie. Nadeptując sobie na najgorsze rany, które trawiły jej serce. Durna kelnereczka. Gdzie miałaś głowę? Zostawiła w jaskini walczących Tonna, Stauba i Gottlieba i wyprowadziła na zewnątrz młodszych braci Schurke. Po co? Po skrzynię i przyobleczone zaklęciem stabilności i cieniutką warestewką ołowiu szaty ochronne. Dlaczego? Ze strachu o to co jej niedawno zostało dane? Wzrok Dietricha, który został na wozie odebrała jako karcący. Kot co prawda nigdy nie patrzył na nią przymilnie. Ale tym razem na jego pyszczku malowało się coś na krztałt rozczarowania. Teraz mogła już tylko kląć i żałować. Ale była Marą Herzen. Więc tylko klęła. Cicho i celowo. Budując w duszy tak bardzo potrzebną jej teraz determinację.

Sytuacja Mary bowiem iście wyglądała marnie. Gdy wróciła do jaskiń ich przodek wypełniały gęste opary szarobrunatnego gryzącego w oczy dymu. A ona wiedziała tylko tyle, że nie wzięły się z wybuchu. Co gorsza po chwili z szarego całunu wybiegł dławiąc się i kaszląc Gottlieb. Mężczyzna wyglądał jakby jego płuca wypełniały opiłki żelaza. Czerwony na gębie od krwi, którą wypluwał przy każdym kaszlnięciu i z wybałuszonymi oczami. Jego ramię zdobił ślad po otrzymanym cięciu.
Nie dobiegł do Mary. Padł niemal u jej stóp z wyciągniętą do jej karminowej sukni podróżnej dłonią. I tak właśnie umarł. Młodsi Schurkowie na ten widok z wrzaskiem rzucili się do wyjścia. Zbyt spanikowani, by próbować ich przy sobie zatrzymać, czy by podejrzewać, że mogą zagrozić jej wozowi. Głupcy dołączą do długiej listy ofiar jakie pochłonęly Jałowe Wzgórza.
Ale nie zmieniało to faktu, że została tu sama. Wśród echa swojego szybkiego oddechu i kapiącej ze stropu jaskini wody. Dym leniwie przesuwał się w stronę wylotu jaskini. Gęsty i śmierdzący spaloną zgnilizną. Z dłońmi gotowymi do rzucenia zaklęć czekała aż i ją pogrąży. Nie po to tu dotarła by pierzchać niczym dwóch głupców co by mieli więcej rozumu w żołądku jakby się baraniny obżarli. Była Marą Herzen. Była gotowa na konsekwencje swoich czynów i wyborów.

Światełko jej dłoni niezbyt skutecznie rozświetlało wnętrze śmierdzącej chmury. W dodatku oczy jej łzawiły, a płucami targała potrzeba kaszlnięcia. Wiedziała jednak, że to nie chmura zabiła Gottlieba. Ktoś go ranił. Albo w inny sposób zatruł. Wielki szczurak żył. I gdzieś czekał w tej chmurze na swoją szansę.

Nie przebierała w środkach. Są chwile gdy należy użyć podstępu. Są jednak takie gdy się nie ma przewagi pierwszego kroku. Była w skaveńskiej domenie. Jeden ognisty pocisk nie załatwił sprawy. Będzie więc smarzyć skurwiela do skutku...

Wzdrygnęła się gdy poczuła ruch powietrza jakby coś ją minęło. A minęło napewno. Złe syknięcie, które dało się słyszeć po chwili dochodziło z bardzo bliska. Potem rozległo się ponownie w zupełnie innym miejscu. Otaczał ją. Serce jej waliło. W głowie szybko tłumaczyła sobie posunięcia szczuraka. Logiczny przeciwnik to nieprzerażający przeciwnik...

Krzyknęła ze strachu gdy wyskoczył na nią z dymu. Ale instynkt nie zawiódł jej. Płomienie trysnęły z jej dłoni rozbijając się o... ciało Gottlieba? W mig uchwyciła szczęk stali obok siebie. Wymierzona w jej szyję szabla szczuraka ze zgrzytem ześliznęła się po brzeszczocie Tonna. Zaskoczony skaven nie zdążył odskoczyć. Kolejny płomienie wystrzeliły z dłoni czarodziejki bezbłędnie trafiając szczurzy korpus. Tonn też się nie zawahał i wykorzystał otrzymaną inicjatywę. Krew trysnęła z klatki piersiowej klanbrata. Dopiero wówczas szczurak skryć się w chmurze, z której dało się słyszeć ciche popiskiwanie bardziej przywodzące na myśl małą mysz niż pomiot chaosu.
- Jakem Crot Scrabak! Jakem eshin fedajjkin! Zginiecie na ołtarzu Rogatego! - syknęły ciemności po czym coś popędziło do wyjścia z jaskiń.

***

- Użyłeś mnie jako przynęty - stwierdziła
Tonn wzruszył ramionami.
- Nie miałem wyboru. To był asasyn. I tak się dziwię, że przeżyliśmy.
Staub zaśmiał się tylko.
- Kuuuuurwa. Przeżyliśmy? Uwierzę jak stąd wyjdziemy.
Cwany najemnik zrobił podczas starcia jedyną słuszną rzecz. Skrył się i poczekał. Tonn miał trochę racji i Mara wiedziała to. Skaveni to nacja, która opanowała do perfekcji zabijanie. Ci mniejsi byli równie tchórzliwi co gobliny. Ale więksi.... wybrańcy Rogatego. Z nimi się nie stawało do walki nie mając czegoś w zanadrzu.
- Wyjdziemy - odpowiedziała Mara - Jak tylko opadnie dym i zabierzemy to po co przyszliśmy.

Dym opadał jakieś pół godziny. Sala pochłoniętych przez kamień ciał znów była widoczna w każdym szczególe. Nawet w tym, że zawodząca zrośnięta ze ścianą istota znów się ruszała. Skórę miała nadpaloną, ale kamienna natura musiała uchronić przeklętego biedaka przed śmiercią. Jak się szybko przekonali, nie była to jedyna tego radzaju anomalia chaosu. Inne ciała wyglądały podobnie. Wchłonęły za dużo spaczonej energii, która wypełniła lukę w śmiertelnej powłoce po darze życia.
- Zostańcie tutaj - powiedziała spoglądając na pogrążone w ciemności przejście dalej. Zawalisko zostało usunięte przez eksplozję. Jeszcze tylko kilka kroków. Odziana w szaty ochronne wkroczyła do środka...

***

- Ej wy tam białogębi! - głos dochodził z zewnątrz. Był gardłowy, zachrypnięty i znać było, że nie rodzimy dla mówcy - Nocka już. Tu zimno i mokro. Wy tam siedzita i wam dobre, a my tu sami z chopakami. W zadki zimno, a w brzuchach burczy. Tośmy se wymyśilł. Skoro wy nas do zamka nie chceta wpuścić, to my tu pod zamkiem se poczkamy. I podjemy. Oj podjemy se! A dziś brodaczyna! Jak chceta to se popatrzta jak go szamać będziem, co chopaki? Wszamamy brodaczyny???
Z goblińskich gardzieli dało się słyszeć coś co można porównać do żabiego trelu. Bardzo radosnego trelu.
- Ale wieta co? My dobrą brodaczynę ostawim w jednym kęsie jak wy nas do zamka wpuścita. Co wy? Mata chwilów trocha, bo od surowych brzuszki niedobre, a i ogień mus nam rozbuchać.

***

- Kurwa! Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa... - chodziła w kółko i szeptała pod nosem kopiąc w złości wystającą ze skalnej posadzki dłoń, która poruszała się przy tym tanecznym ruchem.
- To dlatego odpuścił dalszą walkę z nami... - mruknął Tonn
- No nie ma to nie ma - żachnął się Staub - To pora wracać, co?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 28-02-2013 o 13:00.
Marrrt jest offline