Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2013, 17:50   #294
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Prorok był zadowolony z mojej odpowiedzi i powiedział, że będą podróżował z nim poza wicher i że również będę wojownikiem Bogów.

świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
komnata narad, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Johnatan Trax

Ciemne, industrialne pomieszczenie o ścianach stanowiących metalowe kratownice, za którymi biegnące przewody nikły w ciemności, nijak nie pasowało do niedawno widzianego przepychu reszty kompleksu pałacowego i bardziej się kojarzyło Johnatanowi z korytarzami statku kosmicznego, który przywiózł jego i towarzyszy z jego pułku do sektora Agripiina, systemu Albitern, na planetę Ultima... z której skończył tutaj. Podłoga również była metalowa. Pomieszczenie wypełnione było licznymi, sporymi ekranami na ścianach i zwisającymi spod sufitu – to jedno było charakterystyczne, jak też obecne na podłokietnikach równie zimnych, metalowych foteli konsolety. Na środku pomieszczenia, taktyczny stół, większy, cięższy i raczej nie składany, ale rozpoznawał, że służył do wyświetlania hologramów ponad jego powierzchnią, widocznych dla każdego, kto przy stole usiadł. Pełen był diod, mniejszych ekraników, przycisków z nieznanymi mu runami, ale wiedział, do czego służy. Widział taki i pułkownika, raz, gdy przydzielony był do szpitala polowego ulokowanego w tym samym przyczółku, co sztab regimentu.

Całość czyniło, jak rozumiał współrównie z Gregorem, rodzaj pomieszczenia konferencyjnego albo pomieszczenia dowodzenia. Na co takie metalicznie zabunkrowane pomieszczenie było potrzebne cudownemu uzdrowicielowi z sekcji biologicznej Adeptus Mechanicus pozostawało tajemnicą, ale logicznym było, że tutaj mogli spokojnie porozmawiać bez nadzoru. Jedyny aktywny element uruchomionej aparatury to niewielki wzmacniacz, do którego Arcturus podłączył swój własny komunikator wyjęty z ucha i odczepiony od szyi. Krążył po pomieszczeniu w tę i z powrotem, z dziwnym przypływem pasji wynikłej niewątpliwie z gniewu i żądzy zemsty, choć twarz wciąż miał spokojną. Dla odmiany młodziutki słomianowłosy radiooperator siedział przy stole na jednym z krzeseł, zupełnie oklapnięty, miętoląc skraj płaszcza balistycznego zawieszonego na oparciu jego siedziska. Wziął go ze sobą jeszcze przed wyjściem z ich transportera, z bagażnika, na wypadek kłopotów.

-Sytuacja spokojna, wciąż uprzątają ciała swoich, odbiór. – z trzaskiem odezwał się we wzmacniaczu zniekształcony białym szumem głos drugiego z towarzyszących sędziemu Hagendathowi arbitrów, kierowca wspomnianej karocy antygrawitacyjnej. - Pierwszoregimentowcy wyglądają, jakby chcieli na nas iść mimo rozkazu i nas wszystkich ponabijać na pale. Muszą być albo naprawdę zdyscyplinowani, albo naprawdę bać się Egzemplariusza. – dodał po chwili. Zgłaszał się co dziesięć minut dla spokoju sędziego i pełnił wartę przy samym wejściu do świątyni Mechanicus. Adepci arcymagosa wynieśli ciała uśmierconych przez Traxa, Boryę i Tyberiona przed kompleks. Volodyjovic zresztą wciąż odczuwał tę walkę. Byłw stanie lekkiej euforii, ale boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, na ile silnie wywołana jest chemikaliami. Został w pełni wybudzony godzinę wcześniej i adept powiedział mu: „Twoje ciało jest wypełniona Sokami Sił abyś mógł działać i nie potrzebował odpoczynku, jednak nie możesz zapomnieć, na ile zostało uszkodzone. Kolejna rana może je zabić z powodu szoku.” W pomieszczeniu naprzeciwko zresztą sprawdzana była w tej chwili genetyczna tożsamość tego ostatniego. Z jednej strony, gdyby okazał się Władcą Nocy, byliby na strasznej pozycji. Z drugiej strony, jak wszystko wskazywało, gdyby okazał się być po prostu Egzemplariuszem... cała sytuacja robiła się niesłychanie dziwna.

- Musieli mieć to przygotowane. - mówił spokojnie dowódca posterunku, w którym wypoczywali przez półtorej doby – Na planecie znajdują się 293 twierdze-posterunki, oraz Forteca Planetarna Adeptus Arbites. Aby odciąć łączność i zdobyć wszystkie, nawet z większością sędziów aktywnych w Kopcu, musieli zebrać przynajmniej tysiąc okrętów wojennych z pełnymi załogami, załadunkiem bojowym i żołnierzami Sił Obrony Planetarnej. Wszystko w największej tajemnicy. Czekał tylko na pretekst. Byliście tylko pretekstem... - z niedowierzaniem i, chyba na skraju załamania jakiejś mentalnej bariery, powtarzał sędzia. Przerwał mu jednak, co zaskakujące, jego młody podkomendny.
- Jak przeżyliście? - odezwał się dźwięcznym głosem radiooperator, przerywając przełożonemu i patrząc na Johnatana i Rukę. – Może widzieliście coś, co mogło mieć znaczenie. Powinniśmy próbować odtworzyć chronologicznie wydarzenia aby wiedzieć, czy coś nam umknęło... Sir? - tutaj spojrzał na lorda komisarza – I co dalej?



świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
komnata diagnostyczna, pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Haajve Sorcane, Tyberion

Arcymagos nie tylko udostępnił jedną z sal świątyni, poświęconą wyłącznie zaawansowanej diagnostyce, ale przeznaczył także ich przewodnika – swojego adepta, który mu się sprzeciwił, opowiadając się za pomocą sługom inkwizycji – do pomocy, jak gdyby nie chcąc go widzieć przez możliwie długi czas. Ten szybko wyjaśnił Sorcane'owi kwestię prywatności.
- Mój słuch istnieje wciąż jedynie dzięki implantom. - tłumaczył przez wokoder swojej na stałe wczepionej maski gazowej – Wyłączę go na czas całej procedury i wezwany gestem mogę posłużyć oczyma, Aniele, które u Ciebie potrzebują czasu na ozdrowienie. Mamy tu niemal dowolną aparaturę do diagnostyki ciał i maszyn. Korzystaj do woli i gestem nakaż mi słuchać, gdybyś pytał mnie o dostępność czy język ubłagania Duchów, którejkolwiek z maszyn-obserwatorów.

Z tymi słowy usunął się pod drzwi sali, obserwując Sorcane'a, co widział Tyberion, na wypadek wspomnianej konieczności pomocy, dłonie złożył natomiast do modlitwy – zdawałoby się, wypełniającej każdy moment jego życia niepoświęcony na służbę innym. Egzemplariusz pozostawił broń pod pieczą innych adeptów, skoro nie była mu teraz konieczna, korzystając z możliwości oczyszczenia jej, ukojenia Ducha i pobłogosławienia balsamami Wszechsjasza. Rzadko
zdarzała się taka okazja w ostatnich dniach, gdy nie miał kontaktu z żadnym zbrojmistrzem (poza Żelaznym Krukiem, który go właśnie sprawdzał, choć wydawał się... co najmniej ekscentryczny jak na syna Coraxa), a teraz, gdy Łzawiciel spoczął w odmętach...

Przyszedł czas na operację, po której trzeba będzie skonsultować dalsze poczynania i los każdego z nich z lordem komisarzem.


Aex II
przystań, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt


Ardor Domitianus

Puścił miecz.
Miecz jednak nie puścił jego.
Już w chwili, w której Ardor zdecydował jakie podjąć działania, jakby nie było odwrotu, czyniąc z siebie naczynie, lejek przez który przepuści i przefiltruje ułamek głebin potęgi Osnowy, proces był nieodwracalny, jednak jedna rzecz, tak prosty gest jak upuszczenie czegoś nie zadziałał. Jakaś wola przeciwstawiła się jego własnej, i gdy potęga narastała by w rzeczywistym świecie ujść koniuszkami jego palców, zamiast wyciągnąć dłoń ku tym, którym anioł zwiastował zagładę, wyciągnął przed siebie ostrze obcej rasy.
Mają oczy... usłyszał ponownie w swoich myślach, mimo szumu myśli, mimo skrzeku Ducha pancerza Kruków, mimo kanonady okrętów, mimo ognia ciężkich bolterów, mimo krzyków rannych i umierających i rozkazujących wciąż żyć.

Rozbłysło i zgasło, gdy mniej promień, a bardziej dosłowna błyskawica połączyła miecz i jego cel, operatora broni termicznej, tak szybko że światło które rozbłysło rozświetliło pomost jak eksplozja pocisku artyleryjskiego; tak potężnie, że nie dało się powiedzieć, czy błyskawica wystrzeliła od miecza do żołnierza czy w drugą stronę. I jakby z nieskończenie drobnym opóźnieniem tysięcznych
części sekund, nawet mniejszym, raptem istniejącym lecz zauważalnym, żołnierz w sposób kontrastujący z pięknem i czystością ostrza i błyskawicy rozpadł się na tuzin krwawych, mięsnych kawałków, które wystrzeliły parabolicznie na wszystkie strony.

Eksplozja pocisku bolterowego w głowie drugiego z jego celów niemal zupełnie mu przy tym umknęła, choć trwała podobnie długo i zakończenie również miała podobne.

Żołnierze w czarnych mundurach i czerwonych pancerzach wzoru cadiańskiego stwierdzili chyba, że to dość. Ci, którzy pozostawali bliżej łodzi z okrzykami wystrzeliwali tyle wściekle, co nieskutecznie do paladyna, w ich oczach przerażenie. Wszyscy na pomoście rozbiegli się – Ci, którym bliżej było do wyrwy w murze znikali w twierdzy, Ci, którym bliżej do łodzi cofali się, czasem strzelając, byle znaleźć się dalej od rycerza. Jak na potwierdzenie tego duch jego pancerza podchwycił zniekształconą i pełną szumu transmisję, niewątpliwie z pobliskiej vox-radiostacji:
- ...pluton Hei, potrzebujemy wsparcia, potrzebujemy NATYCHMIASTOWEGO WSPARCIA! Muysimy się wycofać! Astarte Chaosu wymordował dwie drużyny i oddział dowódczy, nie mamy czym go zatrzymać, porucznik i ponad czterdziestu ludzi są gdzieś w twierdzy! Zabierzcie nas stąd!

Również w tym czasie paladyn dostrzegł dwa wektorowce bojowe Walkiria, które na pełnej prędkości, niemal szybciej niż biegł dźwięk podleciały nad twierdzę, gwałtownie zwalniając. Zawisły niedaleko wieży, w której mieściły się latarnia, kwatera Arcturusa i kilka innych rzeczy, gdzie gniazdo miał mieć snajper. Nie mógł nic zrobić w ich kwestii i oddziałów, które stamtąd dostaną się do twierdzy, ale jasnym było, że jak tylko skończą ich wysadzać, stanie się jedynym celem ich ciężkich multi-laserów pokładowych. Duch pancerza Kruków już teraz przestrzegał przed licznymi uszkodzeniami od karabinów laserowych, i jeżeli wszyscy przerażeni fizylierzy wroga teraz się na nim skupią, też długo nie wytrzyma. Choć gdyby mógł jakoś powstrzymać te Walkirie przed desantem kilkunastu żołnierzy do wieży... Lub powstrzymać resztę przed powrotem do twierdzy... a może bardziej był potrzebny wewnątrz?

Pierwszy etap bitwy przeszedł w drugą fazę; należało zadecydować, co dalej.



Aex II
korytarze, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Kayle Slovinsky

Biegł, początkowo na oślep.

Nieprzyzwyczajony, nieprzygotowany do walki w zamkniętych przestrzeniach snajper-zwiadowca przypomniał sobie, jak nawet w sytuacji, gdy bunkier dowodzenia jego generałem został zaatakowany przez znikających niczym duchy rebeliantów Fidelis Libertum, on sam był na zewnątrz, do fortyfikacji wpadł, gdy oczyszczono zewnętrzny perymetr, by osobiście ewakuować Childana z pomocą jego adjutanta.

Był też gwardzistą Imperialnym, zdyscyplinowanym żołnierzem walczącym w imię Imperatora. Zdołał się uspokoić po boleśnie długiej chwili. Nie oczyściło to korytarzy z gryzącego, duszącego dymu ani nie poprawiło sytuacji, że szukał po omacku zejścia do niższej kondygnacji upadającej twierdzy, w której jest uwięziony. To generał go tak załatwił; zresztą też tu był ugotowany.

Biegnąc wzdłuż ściany z karabinem od arbiterki słyszał słabo przez strzelaninę jej podniesiony głos, chyba frazę „Poddaję się!”. Po chwili okrzyk zaskoczenia jednego z napastników, zagłuszony eksplozją kilku granatów.

Adeptus Arbites nigdy się nie poddają. Ich wrogowie najwidoczniej tego nie wiedzieli. Kayle również nie, ale wzbogacenie o tę wiedzę mogło się okazać kluczowe w najbliższym czasie, abstrahując od kolejnego sługi Imperatora, który odszedł na spoczynek. Po prostu nie widział opcji, by twierdzę dało się utrzymać.

W jakimś rozwidleniu śmignął na wprost i gdzieś z boku, niedaleko, usłyszał okrzyk zaskoczenia. Obrócił się i odruchowo wystrzelił, przez mgłę ujrzał zarys ludzkiej sylwetki upadającej z bronią. Instynkt zadziałał. Zza niego, od strony w którą biegł, korytarz zalała czerwona łuna od wystrzału z karabinu laserowego, nieodzownie należącego do ich wrogów. Nie myśląc nawet o tym, czy to on był celem odwrócił się znów z bronią. Żołnierz nie widział go, ale był wystrzelił w sufit gdy inna sylwetka w płaszczu balistycznych widocznym nawet w dymie uderzyła jakiegoś rodzaju buławą w hełm i głowę oponenta. Trzaskowi pękającego hełmu i kości towarzyszył trzask wyładowania elektrycznego. Kolejne ciało padło na ziemię.

- Tutaj! Swoi! – zawołał demonciznie zniekształćonym przez wokoder głosem arbiter. Kayle bez wahania przebiegł obok niego, a sędzia, z charakterystyczną bronią stróżów Lex Imperialis i zdolną go zupełnie zasłonić tarczą balistyczną pozostał w korytarzu, broniąc dostępu kolejnym wrogom.

Slovinsky zbiegł wreszcie po schodach o których mówiła mu porucznik i dotarł do pomieszczenia w kstałcie litery Delta, gdzie schody wychodziły na jeden z wierzchołków. Pomieszczenie mogło mieć piętnaście metrów długości, było największym jak się mogło wydawać w twierdzy. Pierwsze, co zauważył, to ułożone worki z piaskiem i barykady pod przeciwległą ścianą, oraz miny leżące mniej więcej co metr i łądunki podczepione pod sufit. Za workami trójka arbitrów, mierzących w niego. Obok nich, oparte o ścianę, chyba całe uzbrojenie i amunicja, jakie byli w stanie donieść w ciągu ostatnich paru godzin. Gdyby chcieli, lub gdyby miny były uzbrojone, już by nie żył. I tak takie przygotowania wydawały mu się absurdalne, ale czyniły z pomieszczenia potencjalnie prawdziwą rzeźnię dla każdego, kto chciałby się wedrzeć nieproszony. Nie była to doskonała obrona, ale na pewno imponująca jak na powstałą w bardzo krótkim czasie.

W pozostałych wierzchołkach Delty/kątach pomieszczenia znajdowały się okrągłe włazy o średnicy może półtora metra, zakręcone solidnie, pokryte skroploną wilgocią i wyglądające, jak gdyby nie były otwierane od lat. Mógł tylko zgadywać, do czego służyły. Na środku przeciwległej ściany, za workami z piaskiem i plecami trójki arbitrów znajdowały się uchylone solidne stalowe drzwi znacznej grubości i na pancernych zawiasach, skąd widział oświetlenie z monitorów o konsol silników logicznych, radiostacji i innej maszynerii używanej w stanowiskach dowódczych jakie widział w wersji polowej w jego własnym regimencie, nieraz obsługiwane przez Kapłanów Maszyny. Jeden z arbitrów nakazał mu gestem, by przeszedł. Snajper przebył raz-dwa strefę śmierci i wszedł do pomieszczenia, mijając zdeterminowanych obrońców.

W środku, poza pokrywającymi wszystkie ściany konsolami, zwisającym z sufitu okablowaniem i monitorami przedstawiającymi w różnej skali twierdzę, okolice wyspy oraz całą planetę, i wiele innych, wraz z jakimiś sonarami i skanerami, znalazł ocalałe osoby, które mógł mieć nadzieję tu znaleźć. Na miejscu była opanowana, łysa kobieta w średnim wieku i pancerzu arbites, którą zapamiętał jako koroner. Był też Childan w swoim płaszczu i rękawiczkach i wciąż półobecnym spojrzeniu. Zdawał się z całej siły spróbować zwalczyć wpływ narkotyku na jego mózg. Poza tym był też astropata o zdeformowanej połowie twarzy i cybernetycznych oczach zastępujących te, które normalnie były u nich martwe. Jeszcze jakiś arbiter, którego nie znał, również w depersonalizującym hełmie. Obsługiwał większość aparatury i jako jedyny nie obrócił głowy w stronę wchodzącego strzelca wyborowego.

- Dzięki niech będą Imperatorowi! - z trudem wybełkotał generał.
- Raport sytuacyjny, i powiedz mi, że widziałeś gdziekolwiek Blinta. - ucięła natomiast rzeczowo Koroner.



pokład nieznanego niszczyciela SOB
klatka schodowa, około osiem mil od Aex II, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Sihas Blint

Kapitan w skoordynowany sposób, ignorując wszystkie wspomnienia szkolenia i słowa instruktorów brzmiące „dwóch da radę, jeden sam musi zginąć” nie mógł nie wspominać współpracy z Talem. Był niemal pewien, że gdyby jego partner... był tutaj, dałby bez problemu radę. Wychylił się z bronią zza wejścia do nadbudówki i wpadł do środka gdy tylko nie spostrzegł wroga. Teraz nie miał pewności, że nikt go nie zajdzie od tyłu. Gdyby tylko jego towarzysz, lub choćby ten arbiter, był tutaj...


Dostał się do nadbudówki. Słyszał wyraźnie odgłosy ciężkiej maszynerii dochodzące spod pokładu, wystrzały dział z zewnątrz, wytłumione metalowymi ścianami. W tym wszystkim niemal nikły głosy i trzask radia ze strony schodów prowadzących na górę – na pewno nie pomieszczenie nad nim, tylko jeszcze wyżej. Przed schodami i dalej na schodach prowadzących w dół widział widział ciała marynarzy z prostymi strzelbami, poszatkowane pociskami z broni arbitra. Oprócz tego dwa widział za narożnikiem korytarza prowadzącego za schody, do niezbadanych pomieszczeń.

Przypomniało mu się nieco błądzenie po Łzawicielu, kiedy czarnoksiężnicy chaosu ich zaskoczyli i udało im się jakoś wydostać z pomieszczenia w chaosie, który wynikł z jednoczesnego ataku Władców Nocy na krążownik uderzeniowy Astartes. Tam był zupełnie zagubiony. Tutaj, naprzeciwko schodów dostrzegł na planie prosty szkic i schemat pokładów:

4 mostek operacyjny.
3 pomieszczenie łączności.
2 mostek strategiczny.
1 koje oficerów.
0 klatka schodowa/zbrojownia oficerska.
-1 mesa.
-2 koje załogi
-3 komnaty maszyn

Jasnym było, w którą stronę udał się nie znający jego planu arbiter.
Jak zwykł powtarzać pułkownik jego pułku, jeżeli coś może się nie udać, nie może się udać.

Pozostał sam, mokry, z bronią i z decyzją, co dalej. Zaskakująco, jego choroba go opuściła... na teraz. Zawsze go opuszczała, gdy mogłaby zagrozić jego życiu...



lądownik specjalnego przeznaczenia Burzownik IX
pokład startowy, lotniskowiec Heironymus, granica Opływu Gordeo



Aleena Medalae

Gwiazda Albitern wyprzedziła ich lot i powoli niknęła po drugiej stronie horyzontu, nieznacznie szybciej obiegając nieboskłon niż święte Sol majestatycznie przepływało po niebie świętej Terry. Doba tutaj miała tylko dwadzieścia godzin. Ostatnie godziny po ich krótkim postoju przebiegały spokojnie i we względnej ciszy. Pilot realizował polecenie w pełni. Przyciskiem wywołał płaski ekran, który wyjechał pionowo zza przyrządów sterowniczych w górę, przesłaniając ciemne niebo, nieodróżnialne niemal od wody, wraz z ostrym słońcem. Zamiast tego czarno biały, ale bardziej kontrastowy obraz wyświetlony został na ekranie zakrywającym przeszklenie kokpitu. Samotny okręt z jednej strony robił wielkie wrażenie, z drugiej strony wydawał się dziwnie delikatny i bezbronny jak na cokolwiek należącego do sił zbrojnych Imperium.


- Burzownik 9 do Heironymusa, proszę o pozwolenie na lądowania w celu zatankowania. Powtarzam, burzownik 9 do Heironymusa, proszę o pozwolenie na lądowanie w celu zatankowania... odbiór.
- Tu Heironymus, powiedziano nam o odwołaniu waszej misji i zawróceniu, co tu robicie? Odbiór.

Pilot spojrzał na Aleenę z pewną zgaszoną determinacją, po czym znowu skupił się na przyrządach i rozmowie z mostkiem lotniskowca.
-Zatankowaliśmy tylko na wymierzoną odległość do lotniskowca by nie obciążać maszyny, zaplanowany kurs miał jak najszybszy. W momencie odwołania lotu nie starczyłoby nam paliwa na powrót. Myśleliśmy, że ktoś was poinformował, odbiór.
- Nie mieliśmy informacji. Połączymy się z Atrium, czekajcie na pozwolenie, odbiór.
- Heironymus, z całym szacunkiem, sir! - warknął pilot – Jestem na resztce paliwa misją nakazaną przez samego gubernatora i mam w określonym czasie wrócić do pałacu. Sprawdzajcie jak wylądujemy i podczas tankowania, bo nie mam zamiaru czekać aż wyłowicie mój lądownik z wody jeśli spadnę!

Chwila ciszy.

- Burzownik 9, tu Heironymus, macie pozwolenie na lądowanie.

Pilot odetchnął z ulgą. Wyglądał, jakby limit stresu związanego z blefowaniem wyczerpał na ten dzień. W ciągu kolejnych pięciu minut spokojnie, proceduralnie ustawił maszynę na odpowiednim podejściu i podszedł do lądowania – poziomego, jak wolno lecący myśliwiec, a nie pionowego jak jego maszyna. Dolny ciąg mógłby spalić powierzchnię pokładu. Aleenie przez chwilę naprawdę się wydawało, że spadną, ale wylądowali na odpowiednim stanowisku, maszyna łagodnie osiadła na pokładzie.

W pewnym momencie pilot aż podskoczył, gdy ktoś zapukał w zewnętrzny właz. Słychać było stłumiony głos jakiegoś mechanika:
- To chwilę potrwa, możesz zrobić sobie przerwę!
- Zostanę! - odkrzyknął pilot – Muszę pilnować ładunku, a jak tylko skończycie startuję! I tak mam opóźnienie!
- Twoja strata! - odkrzyknął ktoś. Po chwili słychać było z zewnątrz mechaniczne odgłosy odkręcania pokryty zbiornika i hydrauliczny chlupot pompowanego pod ciśnieniem paliwa wraz z wirowaniem wydawanym przez Ducha maszyny wtłaczającej ciecz do lądownika. Pilot oklapł zupełnie w swoim fotelu, ciesząc się chwilą spokoju, mentalnie wykrzywiony. Ewidentnie nie przywykł do niczego podobnego. Wcisnął ponownie przycisk, który schował ekran z nocną wizją i przez szybę kokpitu widać było znowu słońce zachodzące za linią oceanu i konturem licznym wieżowców i zabudowań na oceanie wewnętrznym – wszystkich oddalonych. Widać było również kilkadziesiąt okrętów cywilnych, zachowujących zdrowy dystans od lotniskowca.

Po minutach przedłużającej się ciszy, gdy wciąż nierozwiązana pozostała sprawa braku potwierdzenia w pałacu kontynuacji ich misji, zamyślenie Medalae przerwało spojrzenie pilota, widoczne tylko jako jego odbicie na zwilgotniałej słoną wodą szybie kokpitu. Nie wydawał się tak spanikowany jak wcześniej. Gdy zorientował się, że jego obserwacja została zastrzeżona, zamiast odwrócić wzrok zadał pytanie, a w jego głosie niepokojąco bardziej od wrogości pobrzmiewała ciekawość.

- Dlaczego zdradziłaś?
 
-2- jest offline