Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2013, 02:23   #27
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Właśnie tak. Trzymaj pewnie, ale nie siłuj się. I nie opuszczaj. Nigdy nie opuszczaj. I pamiętaj, żeby się nie siłować.

Mikkel był z początku trochę zakłopotany tym jak podziałały na młodego Bardyjczyka słowa otuchy i pochwały, które należały mu się przecież po zbójeckiej napaści nad Długim Jeziorem. Belgo zdawał się zdecydowanie bardziej niż jego ojciec uradowany faktem, że czeka ich wspólna podróż. Absolutnie nie przejmował się trudami i zagrożeniami, które czekały na nich na szlaku, a o jakich przecież wiedział. Te pierwsze trzy dni wędrówki na zachód spędził głównie z Mikkelem i Fanny. A to na zabawie z Bursztynem, a to na zadawaniu Fanny różnych pytań o historię Bardyjczyków, którą chyba wcześniej się nie interesował. I na koniec na ćwiczeniach szermierki, które zaproponował mu Mikkel. Na to ostatnie Baldor z początku patrzył nieco krzywo, ale ostatecznie nie miał nic przeciwko. Tym bardziej, że Mikkel przed wyruszeniem z Esgaroth nabył na targu drewniany mieczyk ćwiczebny. I to w zasadzie był jedyny jego zakup, choć Fanny zachęcała go by jednak przeszedł się jeszcze po stoiskach. Zdzierżył dwa stragany. Nie przepadał za krzykliwością esgarockiego targu. Najbardziej drażniło go, że lokalni kupcy podczas negocjacji mieli tendencje do spoufalania się. Klepanie po ramieniu. Powoływanie się na swoich rzekomo głodnych i chorych członków rodziny... Kupił więc tylko ten mieczyk. I drugi większy dla siebie. Jakoś od razu wiedział, że powinien je wziąć gdy zobaczył je na tym drugim straganie. I to był jego jedyny zakup. W zasadzie prawie jedyny.

- A teraz kroki. Tak jak wcześniej. Najpierw pozycja. I od nogi nawyprost.

To było na swój sposób niesamowite. Belgo słuchał wszystkich jego wskazówek. Oczy świeciły mu się niekłamaną dziecięcą radością gdy dany krok udało mu się wykonać prawidłowo, lub skupieniem i zawziętością gdy coś wymagało dłuższego popracowania. Mikkel nigdy wcześniej nikogo szermierki nie uczył. Sam z mieczem nie czuł się jakoś wybitnie pewnie. Ale podstawy opanował do stopnia wystarczającego samotnemu podróżnemu. Uznał więc, że najlepsze co może zrobić to przekazać Belgo to czego nauczył go ongiś Thorald. Czyli zacząć od kroków. Machać ostrym umie każdy zbir. Sztuką jest przy tym ruszać się. Tak by ustawić się w najdogodniejszej do ciosu pozycji i jednocześnie samemu uniknąć razów. Młodzik więc z drewnianym mieczykiem w dłoni ćwiczył poruszanie się. Niestabilna tratwa zaś do tego idealnym miejscem. Zafascynowane chłopcem elfy pozwoliły nawet na zaznaczenie węglem na tratwie miejsc gdzie powinny znaleźć się stopy Belgo. A ten potrafił dobrych kilka godzin tak ćwiczyć. Zawsze z mieczykiem w dłoni. Szermierka bez miecza, to nie szermierka Mikkelu.

***

- Wieża powinna być większa - powiedział jednego z wieczorów siedząc obok majstrującej z antypką Fanny. Na jego ustach widać był ten jego niewyraźny uśmiech. Gdy spojrzała na niego pytająco, wskazał na kończącego skromną wieczerzę Rathara, w którego ustach właśnie znikał chleb podróżny. Ich drużynowy pion odprowadzał wzrokiem każdy kęs - I mniej elfia.
Bardyjka zaśmiała się cicho i przyjrzała figurze. Być może to nie był taki zły pomysł.
Mikkel przed wieczerzą spędził z Ratharem dobrze ponad godzinę. Wpierw trochę rozmawiali choć obaj niezbyt wiele i głównie o swoich doświadczeniach w walce. Potem przeszli do ćwiczeń. I okazało się, że Rathar nie jest znowu aż tak nieobeznany z bronią drzewcową. Do ćwiczeń co by grotów próżnie nie tepić pożyczyli od elfów kije, które służyły do sterowania łodzią i zabrali swoje tarcze jako nieodzowny element w walce tego typu bronią. Wpierw była to tylko prezentacja niektórych pchnięć i ich powtarzanie. Ale w pewnym momencie, którego Bardyjczyk nie do końca wychwycił, coś narosło na ideę ćwiczeń. Obaj przeciwnicy widać uznali, że już dość tego poznawania swoich technik. I trening nabrał werwy. Uderzenia stały się mocniejsze. Tarcze trzeszczały przyjmując na siebie ciosy. Gdyby ich kto wtedy obcy zastał wątpliwym było by uznał to za ćwiczenia. Mimo to pod koniec obaj spoceni i zmachani, podali sobie dłonie. Mikkel zaproponował, by Rathar w zamian podzielił się z nim wiedzą z zakresu łowiectwa. Bo choć Bardyjczyk cenił sobie chwile spędzane na tej czynności, dużo mu brakowało do osiągnięcia czegoś odrobinę zbliżonego do kunsztu.

Również zwrócił spojrzenie na powstające w dłoniach żony figurki. To pokaźne puzderko z wonnej wiśni znalazło bodaj najgodniejszego właściciela w całym Esgaroth. Nie żeby Fanny minęła się z powołaniem. Bynajmniej. Trzeba było po prostu otwarcie to przyznać. Drewno ją kochało.
Wskazał Iwgara, który ponownie i chyba jak wcześnie bezowocnie próbował szczęścia w bliższym zapoznaniu się z Nuriel.
- Skoczek? - spytał.
Skoczki były figurami najbardziej nieprzewidywalnymi. Najtrudniejszymi w operowaniu i najgroźniejszymi gdy je zlekceważyć. Parą skoczków jako jedyną nie dało się pokonać przeciwnika. Ale umiejętnie nią władając można było zakończyć grę zwykłym pionem. Nie tak silne i o ograniczonym zasięgu skoczki nie przestrzegały bowiem zasad, obowiązujących wszystkie pozostałe figury. Drwiły z najprzemyślniejszych schematów obronnych przenikając przez nie i plwając w twarz nawet królowi gdy nadchodziła okazja.
Właściwie Pszczelarza można było podobnie opisać. Choć pierwszego dnia wędrówki zdawał się nieco... inny. Pogrążony w jakichś swoich myślach. Tego dnia Iwgar mógł być Bardyjczkiem.
Szczęśliwie następnego był już znanym im od lat Pszczelarzem. I było w tym coś na ksztalt dobrego znaku na tę podróż. Bo kto jak kto, ale Iwgar nadawał się na Bardyjczyka równie mocno co Mikkel na Pszczelarza.

Został jeszcze goniec.
I król.
I królowa.

Przymknął oczy i strząsnął z głowy zbędne myśli. Próżność jakoś ostatnio częściej i z coraz bardziej niespodziewanych stron starała się zatruć jego serce.

Płomienie ogniska tańczyły w pięknym rubinie gdy od strony rzeki powiało zimnym powietrzem. Okrył Fanny swoim płaszczem podróżnym.

***

Nie był pewien, ale kos chyba za nimi leciał od samego Esgaroth. Nieduży ptak, ale o niezwykle charakterystycznym upierzeniu, które spokojnie można nazwać srokatym. Trudno było uznać, że to inny tak samo wyglądający ptak. Mimo to, Mikkel jakoś bardzo się nie dziwił. W bardyjskiej tradycji większość ptaków była mądrymi stworzeniami. Były wszak wielkie orły, które runęły na hordy goblinów podczas bitwy 5 armii. Były też ereborskie kruki cieszące się szacunkiem krasnoludów. No i były też drozdy. W herbach wielu rodów Dali znajdywały swój motyw. Choć tak naprawdę mało kto je kiedykolwiek widział przez co coraz częściej zwykło się mówić, że to bajkowe stworzenia. Mikkel należał do tych, którzy wierzą, że prastare drozdy nadal istnieją. I dlatego właśnie te trzy dni temu był sprawcą niewielkiej awantury jaka miała miejsce na Wodnym Targu.

Gdy już nabył dwa miecze ćwiczebne jego uwagę przykuł stragan jakiegość dalekowschodniego ptasznika. Dominowały na nim oczywiście sokoły, pustułki i jastrzębie, ale były też inne ptaki. A wśród nich właśnie ten zamknięty w klatce srokaty kos, który Mikkelowi przywiódł na myśl drozda.

Nie godziło się by taki ptak przebywał w klatce. Bardyjczyk więc uczynił to co trzeba było uczynić. Poprosił o wypuszczenie na wolność ptaka, którym nie godzi się handlować. A spotkawszy się ze zdecydowaną odmową, sam otworzył klatkę. Kos odleciał szybciej niż straganiarz zaczął ciskać oskarżeniami w Bardyjczyka. Nie wyszedł jednak na tym bynajmniej stratny. Zapłata, którą uiścił Mikkel z pewnością była sowitym zadośćuczynieniem.

Potem Mikkel zobaczył go gdy ptak trelem oznajmił o swojej obecności. A chwilę później dostrzegli płynące rzeką tratwy elfów.

***

W pałacu elfów, Mikkel starał się nie odzywać do gospodarzy więcej niżby było to potrzebne. O elfach jako takich, jak już było powiedziane, nie miał najlepszego zdania. Bardyjczycy nigdy im niczego nie zawdzięczali. Co ciężko było powiedzieć w druga stronę. W czasach świetności Dali, królowie Północy odpierali zarówno zagrożenia jakie przedstawiały hordy goblinów z północy, easterlingowie, czy Cień Mrocznej Puszczy. Elfy odpierały tylko te zagrożenia, które zapuściły się za blisko ich leśnego pałacu. Inne im nie przeszkadzały. Jak choćby smok, który spalił Dal i opanował Erebor. I Lindar był właśnie takim elfem. Mądrym jak go ocenił Rathar. Na ten ich sposób.
I wtedy do mistrza piwnic odezwała się Fanny. Niby bezgłośnie wszyscy uznali, że z ich czwórki właśnie ona powinna. Ale i tak zaskoczyła Mikkela. Mówiła szczerze. Mówiła prawdziwie. I pięknie. Przemówiła w taki sposób, że aż przez chwilę wstrzymał oddech. Poczuł też coś na kształt dumy. Podziwu. Fanny zawsze łatwiej niż on zjednywała sobie nieznajomych. Szczególnie tych, którzy jak i ona cenili sobie mądrość. Zawsze mówiła jak prawdziwa Bardyjka. Dziś zaledwie trzeciego dnia ich wędrówki przemówiła jakby to nie ona pisała kroniki, a to kroniki pisały się o niej.
Mistrz Lindar nawet gdyby chciał nie miałby wyboru. Nie sposób było sobie wyobrazić jak z zachowaniem elfiej dostojności mógłby odmówić takiej prośbie. Ale znać było, że jego zgoda była równie szczera jak jej prośba. I coś takiego jakby dobrego zawisło nad ich pobytem w pałacu elfów.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline