Drakonia wzięła ze stołu równą część pieniędzy. Wyglądało na to, że jeśli drużyna będzie rozpadała się w takim tempie, część jej udziału wzrośnie w zastraszającym tempie, choć oczywiste było, że o zabijaniu ogrów mogli sobie tylko pomarzyć. Drużyna składająca się z łotrzycy, czarodzieja, kapłanki i jednego tylko wojownika w żaden sposób nie mogła się mierzyć z bandą ogrów. Sytuacja była do naprawienia dopóki, dopóty druid nagle postanowił się obrazić na wszystkich innych, bogowie tylko wiedzieli, o co. Jeśli druid naprawdę myślał to, co mówił, to cierpiał na ciężki przypadek krótkowzroczności.
Diablica niespecjalnie przejmowała się tym, że krasnolud zapewne właśnie budził się w klatce zmierzającej do kamieniołomów lub na targ niewolników, gdzieś w bezimiennym porcie na Wybrzeżu Mieczy. Choć jasne było, że ostatnim, co wojownik chciał zrobić, było sprzedanie krasnoluda.
Cóż, pomyślała gorzko Drakonia. Jeśli pieniądze tak bardzo druidowi śmierdziały, chętnie weźmie także i jego. Fundusz jej własnych porachunków potrzebował sporo pieniędzy.
Sytuacja była szczęściem w nieszczęściu. Kto wie, w jakie kłopoty mógłby ich wpędzić pyskaty brodacz, jeśli byłby jeszcze z nimi. Z drugiej strony, Drakonia i cała reszta mogliby skorzystać z pomocy wilka druida. Pech.
Jako że nie było żadnego sensu w tropieniu łowców niewolników o zmroku, diablica położyła się w kącie zrujnowanego dworku, chcąc choć na chwilę odpocząć od zdarzeń minionego dnia. Zasnęła na parę chwil ze sztyletem w ręce; nie obawiała się co prawda swoich kompanów, udowodnili oni bowiem, że byli warci zaufania, przynajmniej w kwestii zarabiania pieniędzy. Co do druida i krasnoluda, nie mogła dbać mniej.
Nie dane jej jednak było odpocząć zbyt długo. W środku nocy, Dorien przyszła ostrzec ich, że w okolicy kręci się ktoś. Kolejni łowcy niewolników? Drakonia wątpiła w to. Jedno było pewne, w miejscu, które było rzekomo z dawna opuszczone, kręciło się o wiele za dużo ludzi. - Mamy gości, ktoś kręci się w okolicy drzew. Jeśli się nie mylę, to widziałam przynajmniej cztery sylwetki.
- Ukryjmy się – rzekła ściszonym głosem Drakonia, zbudziwszy się. - Nie wiemy, kim są. Po prostu poczekajmy, czy wejdą do dworku. Poczekajmy na ich pierwszy ruch.
Sama uaktywniła mechanizm kuszy naręcznej z zatrutym bełtem, po czym cicho rozgrzebała resztki tlącego się drwa w przygasłym ognisku.
Było ciemno, jednak Drakonii nie przeszkadzała ciemność. Wręcz przeciwnie. Przekradłszy się po schodach na górę, przycupnęła przy oknie; mrużąc oczy, wyjrzała przez okno na zewnątrz. Nie chciała się jednak zbytnio wychylać, aby sama nie zostać dostrzeżona.
Kiedy skończyła się rozglądać, w ciszy wyszeptała zaklęcie i wykonała parę gestów, a z jej rąk podniósł się cienisty dym, niewidoczny w całkowitej ciemności dla zwykłych oczu. Namacalna ciemność uformowała przed nią wzór, po czym rozpłynęła się. |