Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2013, 13:15   #161
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Post wspólny.

Słowa herszta goblinów rozzłościły Ericha:
- Uważaj żebyś się nie udławił sukinsynu! - odkrzyknął.
- Co robimy? - szepnął do towarzyszy - Nie możemy ich przecież wpuścić, bo nas wszystkich wszamają. Może czegoś z wieży chcą? Dajmy im to za Gomrunda. Jak myślicie?
- Jednego wpuśćmy, tego krzykacza - zaproponował równie cicho Konrad. - Dowiemy się, czy chcą całej wieży, czy tylko chodzi im o jakąś jedną rzecz. Jak tylko wyjdziemy, w ramach tej niby wymiany, to nas przerobią na szaszłyki. Ja słowa mogę dotrzymać, oni nigdy tego nie zrobią.
- Możesz to wyrwać? - Zmienił temat, wskazując na tkwiącą w ramieniu strzałę. - Nie chciałbym jej złamać.

- A pisiora se zejdź kłamliwy hemoroidzie… Albo se go spal ino znaleźć go nie możesz bo mniejszy jest od wszy jakie po tobie skaczą!
Dało się słyszeć wcale mocne krasnoludzkie huknięcie dobiegające z zewnątrz… potem spory zielony reibach i wrzawa, przez które już z trudem przebiło się… Gomrundowe:
– Ni… wierz… im… jeszczeeeeee… kurrrrrr… dwudziestuuuuuu!
A potem to już się przez gardłowe pokrzykiwaia już nic nie przebijało.
Krzyk Gomrunda odbijał się w wieży głuchym echem. Sylwia zaczęła mówić nim przebrzmiał.
- Dietr…ich – robiła to z widocznym trudem. Całą lewą połowę twarzy miała pokrytą na wpół zakrzepła krwią. Starała się artykułować słowa nie otwierając ust. – Zastanów się. Czego szukają w domu Mary? Mamy mało czasu.
Między słowami musiała robić długie pauzy. Łzy ciurkiem ciekły jej po policzkach. Dziwne było, że poza tym wyglądała na cholernie spokojną. Jakby te długie minuty krzyków, jeszcze przed chwilą, to w ogóle nie była ona.
- Nie wiem. - Spieler wytarł lepkie od krwi dłonie w portki i dźwignął się z kolan. Z wysiłkiem, jakby zmęczył się już podejmowaniem decyzji. Zwłaszcza takich, przez które krwawią przyjaciele.
- Nie wiem - powtórzył ze złością, rozglądając się bezradnie po przedsionku wieży, a potem znów pochylił się nad Sylwią, żeby pomóc jej wstać. W końcu dopiero co przyciskał ją, stężały ze strachu, do piersi, głaszcząc po zdrowym policzku i włosach, choć sam wiedział, że niewiele jej to pomoże w straszliwych męczarniach. Nadal mówiła z trudem.
- Dobry pomysł Konrad. Gadajcie z nimi. Wymiana. Dadzą nam jednego. Nie główny. Nie ma szans. Ale się upierajcie. Wiec jeden do środka. My mu TO damy. Potem w drzwiach wymiana na Gomrunda.

Musiała chwilę odpocząć.
- Nie mówcie, że nie wiemy co. Erich. Pomagaj Konradowi. Gadać. Jak najdłużej. Ty – odwróciła się do Dietricha - znasz ją. Szukaj. Ja idę na dach. To jedyne miejsce, żeby widzieć Gomrunda. I daj – zabrała ochroniarzowi kuszę, potem wyciągnęła rękę po kusze Konrada i Ericha.
– Ustawię je na dachu – wyjaśniła. - Naciągnę, zablokuję, zwolnię jak będzie trzeba.
Ta przemowa wydawała się kresem jej możliwości.
- Jednego? Ale jak? Odblokujemy drzwi, to się wszyscy hurmem rzucą i co wtedy? Możemy nie dać rady ich zablokować. Jest ciemno. Nawet nie zauważymy, czy się jacyś nie czają przy wejściu. - podzielił się swoimi wątpliwościami Erich. - Spróbuję zagrać na czas.
- Ej, Ty! - zawołał głośno - Goblinie! Jak Cię zwać?! Bo chyba nie Zieloniec?! Daj nam wpierw pogadać z krasnoludem! Chcemy wiedzieć czy żyw! Czy nie ranny! Nie będziemy wymieniać kota w worku!
Jedyne sensowne wyjście jakie przychodziło mu do głowy, to granie na zwłokę. Jeśli Gomrund miał rację i zostało napastników dwudziestu, to i tak było za dużo jak na możliwości ich poranionej kompanii.
- Poczekaj chwilę Konrad. Najpierw wyrwę swoją z nogi. Hihihihi. - zaśmiał się nerwowo.
Chwycił za promień strzały tuż przy ranie i szybkim ruchem wyciągnął tamując ranę jakąś w miarę czystą szmatką. Obwiązał sobie nogę prowizorycznym opatrunkiem i wtedy dopiero stęknął z bólu.
- Gady. Oby nie zatruwali grotów.
Pokuśtykał do Konrada i powtórzył zabieg. Na szczęście strzały nie tkwiły głęboko i nie uszkodziły niczego poważnego.
Konrad syknął, po czym szybko obwinął ramię kawałkiem szmaty.
- Spróbujemy go zagadać - powiedział cicho. - Może podejdzie bliżej.
Czy podszedł, czy nie, ciężko było stwierdzić, ale głos był jakby wyraźniejszy.
- Żywa brodaczyna, żywa! Na pieczenie żywe najdobre. A czy ranna??? Iiiii... no cieknie z niej tu i tam. A ja? Jam jest Guthbag Mysia Gardziel! Wodzu chopaków z Rozdziawionej Paszczy! I czy chceta, czy nie zamek jest nasz!
- Czy zamek będzie wasz, czy nie, to się jeszcze okaże -
odparł Konrad. - Na razie to my jesteśmy w środku. A wy stoicie tam, na deszczu. Czym zatem możemy ci służyć, wodzu Guthbagu Mysia Gardzieli? Chcesz wejść i porozmawiać?
- Nie gadać! - ciężko było ocenić, ale chyba stracił trochę cierpliwości. A przynajmniej sklejanie słów zaczęło mu iść nieco gorzej - Wy otwierać! Dawać wszystkie sekrety szamanki! Albo my piec grubasa!
- Wy go upiec, my nie otworzyć drzwi - odparł Konrad, dostosowując się do sposobu mówienia wodza. - Wtedy twoi poddani nie kochać ciebie. Oni marznąć, mieć trupy i nie mieć nic prócz jeden krasnolud. Twardy i niesmaczny.
- A niechby sobie wzięli całą tę wieżę w cholerę! -
gromko wtrącił z góry Spieler, nie przerywając intensywnego przeszukania pokoju, który wedle jego oceny musiał służyć Marze do pracy. Jeżeli gdzieś w wieży czekały sekrety szamanki, które interesowały jego, to właśnie tam. Zresztą obiekty gobliniego pożądania - czymkolwiek były - pewnie też. Mara zawsze dbała o porządek. Przynajmniej ta Mara, którą znał. - ... Albo i wprowadzili się na stałe - dorzucił pod nosem, mocując się z oporną szufladą.
- Byle nie zeżarli tego rudego narwańca... Ale Erich ma rację, nie można ich teraz wpuścić.
- Kochać, kochać. My tu tera władcy! Białogębych jemy, brodatych z domu wypędzili! Wszystkie chopaki kochać wodzu! A jak już Guthbag zdobędzie sekrety szamanki, wróci w góry i zrobi porządek w Rozdziawionej Paszczy!
- Wszystkie sekrety szamanki za jednego krasnoluda? Starego na dodatek? Żartujesz z nas, wodzu. -
Konrad kontynuował dialog. - Dwa sekrety, i ani jednego więcej.
Na zewnątrz zapadło milczenie i słyszeć już można było tylko powarkiwanie wiklów i krzątające się po podwórzu gobliny. W końcu jednak Guthbag się odezwał.
- Pięć! Pięć sekretów! Magiczny kostur! Szaty szamanki! Księga zaklęć szamanki! Eeeee... Ten no... takie na głowę magiczne szamanki! I... iii... i... - Wyraźnie miał problem z dokończeniem - No pięć sekretów!
- Ooooo! -
zawył nagle ponownie uradowany - Tak! Pierścień! Magiczny pierścień szamanki!
- Pięć sekretów? -
oburzył się Konrad. - Jedna księga jest warta tyle, co cztery krasnoludy. Młode i sprawne. A ten jest już stary i dość zużyty. Za pięć takich sekretów to możemy sobie kupić kilkanaście krasnoludów. Pięć sekretów to za dużo. Kostur i szata to starczy za jednego krasnoluda, do dużo pije, dużo żre i dużo pyskuje.
- Białogębie kłamstwo! Jakby to taka zła brodaczyna była to wy by za nią nie dawali magicznego kostura i czarodziejskich szat! Ha! Albo Guthbag dostanie pięć sekretów, albo zje brodaczynę. A potem poczeka aż białogębi się sami pożrą w zamku z głodu. Albo aż chopaki drzwi rozwalą!
- Zamek piwnice ma wielkie, i zapasy takie same - odparł Konrad. -
A drzwi to już próbowali chłopaki rozwalić i nic im z tego nie wyszło. Jak na początku rzekłem, gdym nie wiedział, o jakie sekrety chodzi, dwa za krasnoluda dajemy.
- Białogęby znowu kłamie. Guthbag był w zamku. Widział magiczne lustra. I żadnych piwnic! Pusta kuchnia! Pięć sekretów! Albo białogęby posłucha jak chopaki chrupią brodaczynę.
- Był i sekretów nie zabrał? -
W głosie Konrada zabrzmiało szczere zdziwienie. - Gothbag żarty sobie stroi?
- Szamanka wtedy była! Ale tera nie ma. Tylko białogębi! I dość gadania! Pięć sekretów! Buchać ogień chopaki! Buch, buch!!!
- I szamanka nie pokazała Guthbagowi piwnic? -
zdziwił się Konrad. - Jak tam buchnie ogień, to zniszczymy pierwszy sekret i jego resztki Guthbagowi rzucimy, żeby się mógł nacieszyć.
- Aaaaaaaaaarghhhhhh!!!! -
Na podwórzu rozległ się wrzask niczym już niehamowanej wściekłości - Guthbag przyszedł do zamku po sekrety! I sekrety dostanie! I nie dwa. I już nie pięć! Wszystkie! Zajedno, całe, czy w kawałkach! A zdobywając ich moc, będzie zajadał mięso białogębych! No co z tym ogniem!?!!
- My też potrafimy ogień wzniecić, w którym wszystkie sekrety spłoną i nic dla Guthbaga nie zostanie -
odparł Konrad. - A wtedy wszystkie plemiona wyśmieją wodza, co potęgę mógł mieć w garści i ją wypuścił.
- Guthbag wejść może i wskazać dwa sekrety, które chce zabrać, potem wymiany dokonamy -
dodał.
Tym razem Guthbag już nie odpowiedział. Choć słychać było jak coś pokrzykuje do swoich chopaków.
- Dietrich! - Konrad bynajmniej nie ściszał głosu. - Weź księgę i lampę i wejdź na dach. Jak rozpalą ogień to pokaż Guthbagowi, jak się ładnie palą magiczne karty! Po jednej, aż zmądrzeje. Albo jego chopaki.
- Nie! Gupie białogębe! Wy palić to i my palić! Aaaaaarhhh!!! -
W tym momencie ciężko było stwierdzić co goblin zaczął mówić. Mówił dużo, warkliwie i gniewnie. Przy tym duże się chyba ruszał i rozbijał bo z odglosów można było wywnioskować, że kopie w kompanów, lub w Gomrunda, lub w cokolwiek innego. W pewnym momencie w drzwi poleciał też grad jakichś kamieni czy czegoś innego, a potem zaczęły wbijać się w nie strzały. A potem była chwila spokoju, którą przerwały następujące słowa - Guthbag nie chcieć pierścienia. Ale resztę ma dostać!

Negocjacje się przeciągały, po kolejnej godzinie Guthbag odpuścił nakrycie na głowę i to było wszystko co udało się uzyskać.

Wrzask goblina zatrzymał Spielera w połowie schodów na górę z solidnym tomiszczem - pierwszym, które się nawinęło - pod pachą, lampą w ręce i szczerym zamiarem postąpienia według słów Konrada. A także nielichą porcją uznania dla młodego kapitana. Sam nie wykrzesałby w sobie tyle cierpliwości. Ani odwagi, żeby znowu położyć na szali życie krasnoluda.
Zamiast piąć się na dach, zszedł z powrotem na parter i cicho wywołał negocjatora trochę dalej od wrót.

Erich miał już dość tego małego, pazernego zielońca.
- Dajmy mu te trzy sekrety. Więcej nie odpuści. Rzućmy mu jeden z góry, albo dwa za Gomrunda, a resztę jak krasnolud będzie w środku. Inaczej nie odejdą.
- Nie zależy mi na jej magicznych szpargałach -
powiedział półgłosem Dietrich.
- Księgę - lekceważąco, jeśli nie pogardliwie wręcz, upuścił pechowe tomiszcze na posadzkę - już mamy. Dorzućcie jakąś fikuśną kieckę i... Szlag, nie wiem. Widać, że sobie nie żałowała, może w którejś sypialni będzie takie durne łoże z zasłonkami. Jak nie znajdziecie lepszego kostura, wyłamcie co tam się nada. Ja idę pogadać z Sylwią.
- Dobra. Coś znajdę. – zaoferował się Erich. Jak na złość w pobliżu nie było nic odpowiedniego. Dopiero w gabinecie wzrok Oldenbacha zatrzymał się na stojaku na mapę, który składał się między innymi z obiecująco wyglądającego kija, długiego na kilka stóp.

Chichocząc Erich szybko odłamał niepotrzebne części i wyciągnął nóż. Zajął się struganiem tajemniczo wyglądających wzorów, przy okazji maskując miejsca po gwoździach. Starał się przy tym nie przesadzać, ot kilka gustownych nacięć.
- Trzeba znaleźć popiół z paleniska i trochę te nacięcia postarzyć. - mruknął do siebie.
Gdy już skończył poszukał sypialni Mary, by znaleźć coś co w przybliżeniu, by wyglądało jak magiczna szata.

Znalazł jakieś dość bogato i dostojnie wyglądające suknie i płaszcz.

Wszystkie te znaleziska wsadził pod pachę i pokuśtykał z powrotem do Konrada.
- Mamy już wszystko. Możemy się wymieniać. Najpierw damy im szatę. Niech puszczą Gomrunda, to dostaną resztę. Powiedz to zieleńcowi.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 07-03-2013 o 11:27. Powód: Poprawka ubrań.
Tom Atos jest offline