Plany, plany, plany...
Alex nie miał najmniejszego zamiaru uczestniczyć w jakimkolwiek planie, który polegałby na wykradzeniu wazy, a dokładniej jej kawałka, z rąk Unterów. Co innego dać komuś po pysku, co innego kogoś okradać.
W ogóle cała historia wyglądała niczym wzięta z jakiejś kiepskiej ballady, snutej przez barda w karczmie pełnej podpitych słuchaczy. Ukryty na cmentarzu przedmiot, do którego odzyskania czy też zdobycia był potrzebny znajdujący się na wazie napis. Aż dziw, że obie rodziny nie doszły do porozumienia i nie spróbowały wspólnie owego artefaktu zdobyć. Ale z pewnością później nie potrafiliby się dogadać co do tego, kto w gruncie rzeczy był właścicielem tego tajemniczego 'czegoś'. Zapewne powybijaliby się do ostatniego żyjącego członka któregoś z rodów. A z siedzib Unterów i Wolfgangerów pewnie nie zostałby kamień na kamieniu.
Ciekawe co się stanie, jeśli artefakt zostanie odnaleziony i trafi w ręce Wolfgangerów... To przecież oczywiste, że sprawa się rozniesie. Wolfangerowie nie będą potrafili utrzymać języka za zębami i rozgłoszą swój sukces. I wtedy zrobi się awantura na wielką skalę. Na bardzo wielką skalę. Lepiej by wtedy było znaleźć się bardzo daleko od Beeckerhoven.
Zostawił na stole niedopite piwo, a potem zaszył się w swoim pokoju.
Nie było wiadomo, kiedy ruszą na zwiedzanie cmentarza. Lepiej było zachować trzeźwy umysł i przyszykować się na przeróżne niespodzianki. Nigdy nie było wiadomo, co mogło człowieka spotkać na takim ciekawym miejscu jak cmentarz.
A nuż się natkną na jakiegoś ducha... |