Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2013, 23:14   #163
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Tak członkowi klanu Kimril umierać nie przystawało. Taka śmierć żadnemu synowi z domu Rot – Gorr nie uchodziła. Rozbrojony i spętany niczym wieprzek. Skopany i poobijany. Pokłuty. Posiekany. Pogryziony. Z uchem wiszącym na kawałku skóry. Z rozwalonym czołem. Ze złamaną strzałą sterczącą z uda. Okrwawiony i obszczany. Opluty i upokorzony. Płonący Łeb żył. Nie zginął w walce tylko dał się obalić. Pojmać. Hańba i sromota. Być na łasce i niełasce zielonoskórców. Rzucili go pod jakiś głaz, który niewiadomo po jaką cholerę tutaj sterczał. Nie szczędzili mu razów i obelg. Co chwila kolejne tałatajstwo przyłaziło żeby wylać na niego swą nienawiść. Pewnie gdyby nie ten spryciarz co to miał się za tutejszego szefa to już dawno by nie żył. Dawno by go rozszarpały… ale jak się okazało spryciarz nie znał najważniejszej dla każdego goblina prawdy – dobry krasnolud to martwy krasnolud.

A Płonący Łeb nie był ani martwy ani spokojny. Rzucał się i rzucał obelgami na znienawidzonych, śmiertelnych wrogów. Spróbował ich porachować. Spróbował się rozeznać w sytuacji… nic a nic go to nie napełniło radością bo było tego dziadostwa tak wiele jakby nic innego nie robiło tylko się mnożyło. Żarło i mnożyło. Z dwie dziesiątki… wilków też ponad dziesiątkę… szybko znalazły się chętne ręce na dobrą kasnoludzką stal… oręż wędrował z łapy do łapy. Bitki się zaczęły… w końcu to nie byle co… zbroi póki co nikt nie zdejmował z niego.

Mieli go usmażyć. Chędożona ironia losu. Płonący Łeb miał skończyć w ogniu… a jakby tego było mało to ten knyp, chyba jakiś czarus… zaczął pertraktować. Gormunda zmroziło… nie bał się śmierci. O nie. Tym bardziej nie miał zamiaru okazywać strachu w obliczu tych zielonych pujoli. Żal było umierać… ale nie po to powstrzymywał zieloną hordę żeby ludzie mogli wejść do wieży by teraz dobrowolnie wyleźli. Na pewną śmierć… Nie, Dietrich ma dość rozumu… nie, Konrad nie jest typem co się poświeci… Erich… cholera z nim nigdy nie wiadomo… tylko Sylwia… tylko ta koza jest na tyle szalona że może … i wtedy stanął mu przed oczami widok jak dziewczyna upada… jak z jej strzała sterczy z jej twarzy… jak mógł na to pozwolić…

- A pisiora se zejdź kłamliwy hemoroidzie… Albo se go spal ino znaleźć go nie możesz bo mniejszy jest od wszy jakie po tobie skaczą! Dało się słyszeć wcale mocne krasnoludzkie huknięcie dobiegające z zewnątrz… potem spory zielony reibach i wrzawa, przez które już z trudem przebiło się… Gomrundowe – Ni… wierz… im… jeszczeeeeee… kurrrrrr… dwudziestuuuuuu! A potem to już się przez gardłowe pokrzykiwania już nic nie przebijało.

Guthab Mysia Pipa przerwał razy jakie spadły na Gomrunda ale też i skutecznie zamknął krasnoludzkie usta. Wpakował mu w gębę jakąś śmierdzącą szmatę tak, że krasnolud ledwo mógł oddychać… dusił się i krztusił. Kiedy wysmarkał skrzep z rozbitego nosa dopiero dane mu było odetchnąć… i wrócić do ponownego szarpania i klnięcia… jednak teraz jego obelgi kończyły się na szmacie.

Któryś z goblinów dorwał się do martwego krasnoluda. Paradował z jego urżniętą głową. Kolejna draka… kilku zielonców się rzuciło na niego wyrywali sobie głowę nawzajem… wilki szarpały zwłoki sycąc głód. Wpakowały ryje w podbrzusze i szarpały wnętrzności. A wściekłość wobec krasnoludów miały niewiele mniejszą niż gobliny… Mysia Pipa miał jednak posłuch… Gomrunda nikt nie dożynał. Spokoju mu nie dawali ale jak dychał pod tą cholerną skałą tak dychał… rzecz jasna rzucając się na wszystkie strony z nienawiścią w oczach i to nie tylko dlatego że nie lubił jak ktoś szczał mu na brodę…

Pertraktacje się przeciągały… młody Sparren łgał jak najęty… ale pokrak bardzo czegoś chciał… tak bardzo, bardzo… a widać że sam nie mógł po to sięgnąć. Czy się bał czy nie potrafił ale jednak nie sięgnął. Mimo nieobecności jakiejś czarownicy. Nim wypowiedział sakramentalne - Guthbag nie chcieć pierścienia. Ale resztę ma dostać! Skopał solidnie Gomruda… razy kierowane na korpus skutecznie powstrzymał napierśnik jednak głowę mógł tylko próbować wtulić w ramiona…

***

Nie taka śmierć była mu pisana. Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken nie był prosiakiem żeby go usmażyć i zeżreć. A jak mu kiedyś przyjdzie stać się pożywieniem to na pewno nie dla takich chuderlawych, śmierdzących goblinów. On nie…

***

Doskoczył do niego. – Gadaj. Brodaczu gadaj albo ci ten ozor urezezam… mata tam magusa? Czy ta dziewka to wiedźma czy ten jasnawy… gadaj albo urzezam… Pluł się przy każdym niemal słowie… ale dopiero jakby teraz zauważył że krasnolud ma knebel w gębie. Wyszarpnął go. Po czym złapał Gomrunda za brodę i ciął w połowie jej długości… Pewnie gdyby Płonący Łeb potrafił zabijać wzrokiem to połowa z tych zielońców już dawno gryzła by ziemię… nie potrafił.

Jednak Guthbag zrozumiał, że dobry krasnolud to martwy krasnolud. Zrozumiał za późno.




Zwykła opalona strzała by nie przebiła jego kolczej nogawicy i skórzanych portek. Tego akurat brodacz był pewny. Każdy ruch sprawiał ból. Kiedy go obalili już się ułamała… jednak zostało na tle drzewca, że wielka krasnoludzka piącha miała za co złapać. Związane ręce z trudem tam sięgały… ale jednak sięgały.

- Wy dupowłazy… a żeby wam te kundle kaprawe ryje obżaaaaaaaaaaaaaaaAAArły… wyszarpał. Poczuł jak krew obficie wypływa z rany. Pulsowało. Bolało jak kurwa mać. Zabiję ich… dostaną za swoje córuchna… Dostał kopa od jakiegoś zieleńca. Spróbował odpełznąć… tak by ręce skryte były pomiędzy jego plecami a skałą. Jakiś charkot. Pewnie znowu jakaś żałosna groźba, która zrobiła na brodaczu podobne wrażenie co elficka piosenka.

***

Płonący Łeb szarpnął się jakby próbując złapać zębami szturchającego go naostrzonym kijaszkiem jakiegoś knypa. Ryj zieleńca pokrywały czarne ropnie a on sam przywdziany był w jakieś kawałki czerwonej szmaty. Obrócił w dłoni grot. – Podejdź murwi synu a przegryzę ci gardło! Zarobił w łeb. Konopny sznur ciasno oplatał mu ręce jednak grot był ostry.


***

Guthbag żądał i groził w najlepsze. Piekląc się i pieniąc gadając z Konradem. Młody widać postawił sobie za zadanie przeciągnąć goblina pod kilem w tym oratorskim pojedynku. Gołowąs gadał tak jakby Gomrund wisiał mu kompletnie koło dupy. Pierwsze pęto się rozluźniło…

Gomrund przeklinał wrzeszczał i wierzgał… jednak tylko po to by ukryć mozolną pracę jaka odbywała się za jego plecami…

***

Krasnolud stracił połowę brody.

Zielony skurwysyn!

Uścisk na przegubach zelżał. Gomrund zajrzał głęboko w oczy Mysiej Mordzie… i zobaczył strach. A Mysi Strach na stare baby zobaczył swoją śmierć. Zhańbiony brodacz szarpnął więzy. Potężne ramiona zachłysnęły się wolnością. Dłoń złapała za gardziel zielonoskórego szamana. Szybkim i mocnym rucham krasnolud przyciągnął go do siebie. Zdusił krzyk w dłoni prawie miażdżąc krtań. Grot powędrował w kierunku oka… za blisko… znacznie bliżej niż chciałby tego goblin… Sztylet zielonoskórego ześlizgnął się po napierśniku. Krasnolud wstał osłaniając się chuderlawym szamanem… Wrzask! Charczenie i nawoływania. Alarm. Oparł się głaz. Grot wbił się w oko… zatrzymał go dopiero kiedy wyczuł kość oczodołu. Goblin wrzasnął… wypuścił nóż i wierzgał wrzeszcząc niczym zarzynany wieprzek. Jednak w stalowym uścisku nie miał szans… nie mierząc się z ważącym co najmniej trzy razy tyle co on krasnoludem. Wkurzonym krasnoludem.

- Każ im przejść za chrust… za ogień! wrzasnął goblinowi nad uchem. Chciał żeby całe tałatajstwo znalazło się po jednej stronie. Wtedy mógłby spróbować wycofać się do wieży. Goblin coś wycharczał… a Gomrund czuł jak patrzałka skurczybyka spływa mu po dłoni…

Zieleńce się cofnęły. Bardzo niemrawo. – Jak się nie cofną to już po tobie ty worku łajna… Lewą rękę miał włożoną pod pachę goblina tak by mógł go wlec jednak dłoń miał zaciśniętą na jego gardle. A prawa skierowana ułamaną strzałą w oczodół spoczywała bardzo blisko mózgu. Jeden mniej to dla Gomrunda też zwycięstwo! Tym bardziej, iż był to jeden z tych czterech których chciał dorwać najbardziej… gadający spryciarz. Łucznik przewyższający swoich pobratymców prawie o głowę i mający ludzki łuk… pewnikiem jego strzała teraz była w jego garści. Chyba półork… bo miał dziwnie ludzkie rysy twarzy… i to on wywalczył gomrundowy miecz… i ten mały skurczybyk o świńskich oczkach… taki mały ciulik… a lał na niego i lał jakby miał pęcherz niczym troll.

Czekał na reakcję… pamiętał jednak żeby wysoko nie podnosić nóg… gwoździe spokojnie przebiłby się mu przez podeszwę.

- Każ im stąd gonić! Pod wieżą cię puszczę… dychającego… a jak będziesz się ociągał to i z dwoma patrzałkami! Zełgał Gomrud. W tej chwili Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken był jednej rzeczy pewien – drugi raz żywcem nie da się pojmać. Choćby świat miał się zawalić nie da się powalić i spętać raz jeszcze.

***

- WY TAM W WIEŻY! Dobiegło krasnoludzkie nawoływanie. – NIE WYPIJCIE CAŁEJ PYWNICZKI BO STRASZNIE MNIE SUSZY… I IDĘ DO WAS! Wstyd było tak wracać pobitym i bez oręża… bo to co zgarnął czyli jakąś nabijaną gwoździami maczugę ciężko było nazwać bronią… ale cóż miał zrobić. Gdzie iść… jak nie do swoich. Chyba będzie musiał im nakłamać, że zamarudził tak bardzo bo chciał znaleźć jakiegoś języka…
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 05-03-2013 o 23:58.
baltazar jest offline