Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2013, 05:39   #28
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Dwa dni spędzone w jaskiniach Królewskiego Pałacu minęły szybko. Rankiem dnia trzeciego Lindar i kilku innych elfów wyprowadziło ludzi sekretną drogą z podziemi, przez Leśne Królestwo ku Ścieżce Elfów. Zostawili za sobą skały pokryte mchem, po ścianach których spływały potoki do małego jeziorka i korzystając z prostego mostku zawieszonego nad rzeczką znaleźli się na szlaku, widocznym tylko oczom elfów. Dla reszty, był to po prostu las. Ta część, w której mieszkały elfy zamiast wywoływać w sercach niepokój i przygnębienie, przytłaczające odczucia zwątpienia, o których każdy z nich wiele słyszał a Pszczelarz nie jeden raz przeżył, raczej zachwycała swą nieskalaną cieniem naturą. Drzewa nie były tak gęste i splecione, aby nie można było między nimi swobodnie kroczyć, przez zielone korony drew wpadały snopy ciepłych promieni mrugając wesoło, jakby bawiły się nimi ciepły wiatr, to zatrzymując, to wpuszczając smugi światła liśćmi. One, gdy spływały na pokryte mchem stare pnie poczciwych, rozłożystych buków czy tez młode latorośle i kwiaty paproci, kąpały las w deszczu zielonozłotego blasku. Tak, Leśne Królestwo okupione krwią i pielęgnowane czarami elfów, wciąż miało w sobie zaklęty majestat Wielkiego Zielonego Lasu sprzed tysiąca lat.

Wchodząc na Leśną ścieżkę, Lindar prowadził małą karawanę ludzi i koni w głąb Mrocznej Puszczy. Wędrówka trwała trzy dni, nim podróżnicy dotarli do rzeki przecinającej szlak. Z każdym dniem las stawał się coraz bardziej gęsty, coraz mniej wiosennego słońca przebijało się przez listowie a konary drzew sprawiały wrażenie wykręcanych bólem opresyjnej choroby, niczym reumatyzm wypacza kości starego człowieka. Mimo to, marsz wąskim traktem wijącym się przez gęstwinę ciemnej zieleni, nie wpływał na samopoczucie a nawet entuzjazm niektórych uczestników wyprawy. Gdzieniegdzie nawet widać było tańczące świetliki.










Lud króla Thanduila zawsze wybierały idealne miejsce na nocleg. Zazwyczaj na polanie z potokiem, które były bardzo rzadko spotykanym elementem lasu. Nuriel wyjaśniła, że właśnie na takich polanach, pod sklepieniem z gwiazd, nieba, odbywają się odkąd pamiętaj najstarsze z „mrocznych elfów” uczty. Obcując już kilkanaście dni w towarzystwie nieśmiertelnych, uważny obserwator mógł dostrzec, że pod niedostępnością i wrażeniem chłodnego dystansu i tajemniczej poważnej zadumy elfów, kryje się w nich o wiele więcej niźli mogło by się wydawać po pierwszym, pochopnym wrażeniu. Przebłyski tego jakie są elfy można było odkryć w sposobie w jaki Belgo na nie patrzył i jak z nimi rozmawiał. Gdyby były nieprzystępne, ponure i pogrążone jedynie w rozpamiętywaniu cierpienia losu swej rasy, ukochanego lasu i zła jakie Morgoth rozlał po Śródziemiu, to mały ludzki chłopiec, który ani głupim, ani źle wychowanym dzieckiem nie był, trzymałby dystans i powściągliwość. A przecież znał je lepiej, bo większość wolnego czasu w pałacu króla, jeśli nie kręcił się wokół Mikkela, to przebywał z gospodarzami. Mikkelowi i Bursztynowi przynosił rarytasy ze stołu elfów a Fanny opowieści. Baldor dużo czasu spędzał albo w samotności swej komnaty lub na rozmowach z Lindarem, o czym wszyscy oczywiście dowiedzieli się od Belgo. Jego ojciec miał duszę wypełniona bólem i jeszcze chyba tylko syn trzymał wolę do życia w połamanym sercu starszego mężczyzny, który wraz ze śmiercią małżonki stracił drugą połowę siebie.

Kiedy ludzie przebywali w gościnnych jaskiniach pałacu, niejednokrotnie słychać był piękne, wcale smutne śpiewy. Elfy śmiały się serdecznie tak samo jak inni, chyba tylko nie przy każdym obie na to pozwalały, jakby na spoufalanie się trzeba było sobie zasłużyć. Zresztą obecność ludzi w pałacu była na swój sposób intrygująca nawet stare elfy. Wiedzieli o tym z opowieści Belgo, który chętnie relacjonował ciekawskiej Fanny jak wygląda pałac i jacy są jego mieszkańcy. Opowiadał o kolorowych światłach, które w tajemniczy sposób wpadają do podziemi i tańczą oświetlając wnętrza pomieszczeń, które często zbudowane wewnątrz olbrzymich korzeni drzew, starożytnych dni i gałęzi, jakby las był taki pełny życia nawet pod ziemią, nawet pośród skał. O tym, że w czasie ich pobytu była akurat uczta, w której z ojcem wziął udział i jak elfy na niej tańczą, jak śpiewają, jak piją piwo i wino, jakie mają wesołe zabawy. Wedle słów Belgo byli pośród nich i tacy, którzy nigdy nie widzieli ludzi i co ciekawe tylko nieliczni umieli rozmawiać w języku wspólnym. Niektórzy podpytywali podobno chłopca o wędrowców. Kim są, jacy są i tak dalej. Belgo ze smutkiem przyznał, że choć elfy chętnie z nim się bawiły, zwłaszcza dziewczęta, to nie widział pośród nich dzieci...












Pewnej nocy, kiedy namioty obozu zostały wzniesione, mały ogień wesoło trzaskał złotymi iskierkami, Nuriel wzięła Pszczelarza za rękę i poprowadziła na środek polany. Ujęła jego dłoń w swoją i podniosła do góry wskazując na rozgwieżdżone niebo. Iwgar w końcu oderwał wzrok od jej pięknych i głębokich jak jeziorna toń oczu, i powiódł spojrzeniem we wskazanym kierunku. Jej palce dłoni, która oplatała jego rękę wskazywał dużą, szkarłatną gwiazdę. Był zimny wieczór. Dotyk elfki był ciepły, jakby jej ciało nic sobie nie robiło z przenikliwego chłodu, który przejmował nawet odzianego w skóry mężczyznę z Leśnego Grodu.

- Borgil. W naszym języku oznacza Niezachwianą Gwiazdę. – powiedziała spokojnie. – To konstelacja Menelvagor. Szermierz Nieba. W pradawnym języku nosi też nazwę Telumehtar. Bergil wyznacza ramię Szermierza. Widzisz? Ta konstelacja to symbol Turina, a mieczem jego jest Gurthang. Niedgyś Anglachel. Stal Płonącej Gwiazdy. – dodała w zamyśleniu już jakby do siebie.

Potem przesunęła ich palce obierając azymut nieco wyżej i na prawo od gwiezdnego pasa Szermierza i Pszczelarz patrzył wtedy na siedem niebieskich, jasnych punktów między którymi jakby zawieszona była na czarnym niebie, łącząca je poświata blasku.

- To są Remmirath. Gwiazdy w Sieci, niczym garść brylantów złapanych w pajęczynę. – wyjaśniła.

W końcu opuściła ich dłonie I wysunęła swoją z męskiego uścisku Pszczelarza.

- Widziałam twój astrolabus. – uśmiechnęła się. – Chodź, nauczę cię z niego korzystać. – zaproponowała.

Iwgar wywodził się z prostego ludu. Gwiazdy na niebie widział takie same co elfy. Tylko inaczej je nazywano w jego stronach. Okazał się jednak, że tajemnicze urządzenie, które zakupił na targu było ponad możliwości jego wiedzy na temat gwiezdnych konstelacji. Nauka, postęp techniki a nawet czytanie i pisanie to nie były priorytety Leśnych Ludzi. Co prawda starożytna kultura ich przodków, potężnych królów północy od których podobno się wywodzili, podobno, jak mówiły legendy, bogata była w myśl światłą i uczoną. Dzisiaj jednak to walka z Cieniem i Nekromantą od setek lat była ważniejsza, a Leśny Lud na pierwszej linii leśnego frontu, nie miał luksusu poświęcania się nauce i w niej nie pokładał nadziei. Zostawił to elfom i krasnoludom, którzy mieli ku temu więcej czasu i lepszych warunków. Skoro jednak Igwara podkusiło, aby wydać mały majątek na zabawkę godną krasnoludzkiego inżyniera lub elfiego uczonego, chyba odetchnął z ulgą, że całkiem nieoczekiwanie znalazł w Nuriel życzliwą nauczycielkę?

Fanny ważąc w pamięci rozmowę z Baldorem, teraz ukradkiem go obserwując podejrzewała, że stary kupiec pierwszy raz zapuścił się tak głęboko w las. Mógł nie jeden raz odwiedzać Pałac Elfów, co do tego nie było wątpliwości, lecz jego opowieści o niebezpieczeństwach zaklętego lasu, były tylko echem usłyszanych opowieści elfów. Nie sądziła jednak, aby stary kupiec przesadzał choć jak prowadził rozmowę, że ani nie przyznawał, że kroczył ścieżką elfów w przeszłości, ani temu nie zaprzeczał. Opisy tego co mogą spotkać na swej drodze stały w sprzeczności czym karmiły się oczy wędrowców. Dopiero, gdy ich stopy oraz końskie kopyta zatrzymały się na wilgotny, mchu grząskiego brzegu a elfy odkryły ukryte pod maskującą roślinnością nabrzeża rzeki trzy tratwy, wędrowcom mimowolnie przeszły po grzebiecie ciarki nieprzyjemnego odczucia. Po drugiej stronie milczącej, jakby płynącej w miejscu gęstej wody, las nie przypominał już niczego, co może kryć w sobie piękno. Spomiędzy ponurych, jakby martwych drzew lub raczej ich na wpół ożywionych trupów, kłębił się mrok. Zbity i milczący, posępnie przyglądał się ludziom, tak jak wróg ocenia siłę przeciwnika przed bitwą. Może jednak Baldor nie przesadzał? Stary kupiec był blady i wyraźnie unikał rozmowy jakby zaprzątnięty był konfrontacją z samym sobą, czy oby mądrze postąpił porywając się na taka wyprawę. Jakby rekompensując sobie ciężar jaki wisiał na jego wątłych barkach oraz łagodząc być może wyrzuty sumienia, okazywał synowi szczerą troskę i miłość, której się nie wstydził. Był dumny z Belgo i ilekroć patrzył na syna, musiał sobie chyba dodawać tym pewności, że postępuje słusznie. Baldor miał już lepsze czasy swego życia zdecydowanie za sobą. Czyż wszystko czego nie robił, nie było z myślą o przyszłości pierworodnego?

Chłopiec prócz ojca nie miał już nikogo na świecie. Baldor chętnie opowiedział Fanny swą smutną historię. On, bogaty kupiec z Esgaroth, od smoczego ognia co spadł z nieba przykrywając drewniane miasto płonieniem, niczym fala zalewa na swej drodze brzeg występując z niego, stracił wszystko. Nie tylko fortunę, lecz również żonę. Halla, matka Belgo, zginęła na zawsze, bo on, Baldor, nie mógł jej znaleźć w płonącym domu. Uratował tylko synka, maleńkiego wtedy jeszcze, sześcioletniego jedynka. Kiedy inni po Bitwie Pięciu Armii odbudowali swe szczęścia i biznesy, jemu wcale się nie przelewało. Wciąż musi zmagać się, aby stanąć na nogi i ta wyprawa jest jego ostatnią nadzieją. Jeżeli karawana dotrze na miejsce przeznaczenia a on nawiąże kontakty handlowe i obróci towarem, to dopiero wtedy będzie szansa na to, że będzie co miał w spuściźnie zostawić synowi, cos więcej niż noszony przez Belgo medalion, pamiątkę po matce.
Na pytania czy Bardingowie mieszkają po drugiej stronie lasu, w dolinie Anduiny, Baldor nie wiedział.


Ostatniego dnia na trakcie w towarzystwie elfów, po przerwie postoju na posiłek, gdy wędrowcy szykowali się do podjęcia marszu, na gałęzi nad głową Lindara zawisł znajomy Mikkelowi kos. Nagle, ni stąd ni zowąd miał wiele do powiedzenia, jakby w końcu i akurat w tym momencie, znudziła mu się cisza. Elf podniósł ku niemu wzrok i ledwie poruszając wargami wyszeptał dwa, może trzy melodyjne słowa a ptaszek przysiadł mu na przedramieniu. Odfrunął kilka chwil potem bez słowa pożegnania, bo w dzióbku trzymał duży okruch lembasu. Tamtego dnia Fanny widziała, że Lindar jakoś tak inaczej spojrzał na Mikkela. Prawie jak na Belgo, gdy elf, mądry i zapewne starszy od kronikarskich ksiąg córki Kolbeinna, mówił o przyjaciołach elfów.









- Nie pij z tego strumienia. – ostrzegła Nuriel łapiąc za rękę Belgo, który pochylał się na kolanach nad taflą zielonej wody. – Jest zaklęty. – dodała łagodnie.

Jakby zapewniała, że nie ma czego się bać, jeśli jej posłucha, choć nuta powagi w tonie jej dźwięcznego głosu, gdy mu tego zakazał, stanowczo przekonywała, że konsekwencje są śmiertelnie niebezpieczne i prawdziwe.

Belgo usłuchał z nieśmiałym uśmiechem odchodząc od brzegu. Poznać po sobie dać nie chciał, że się przestraszył w oczach Mikkela szukał potwierdzenia, że ujmą nie jest bać się rzeczy strasznych. W odpowiedzi otrzymał bukłak z wodą i zmierzwioną czuprynę.

Konie mogły chwilę odpocząć przed podróżą, bo towary zostały rozładowane z ich grzbietów, podczas przeprawy rzeką. Później, gdy nogi wszystkich stanęły twardo na drugim brzegu, Lindar pożegnał się ze wszystkimi.

- Przed wami niebezpieczne tereny. – powiedział ze wzrokiem utkwionym w dal między ponure drzewa nieprzystępnego lasu. – Na trakcie powinniście być wolni od zagrożenia, lecz tego samego nie mogę powiedzieć o tym, co kryje się poza nim.

Odszedł wraz z innymi elfami znikając w zaroślach lasu a ostatnimi jego słowami, jakie usłyszeli ludzie, była przestroga lub rada, co zdawała sie być skierowaną do wszystkich i każdego z osobna.

- Nie zbaczaj z drogi.





 
Campo Viejo jest offline