Walka trwała w najlepsze. Otoczony goblin nie poddawał się i nie spuszczał swej gardy. Może i był brzydki, cuchnący i zielony. Może i nie grzeszył inteligencją, był niehonorowy i zachowywał się gorzej niż kozie bobki na polu. Może i nie był wart funta kłaków, nie przedstawiał sobą nic pożytecznego. Ale przynajmniej był chłopak waleczny i odważny. Tego nie można mu było odmówić.
Wymiana ciosów szła nie po myśli krasnoluda. Mimo swych celnych ataków, jego obrona pozostawiała wiele do życzenia, i choć starał się jak mógł Co chwila czuł nieprzyjemne kujące bóle niczym strzały przeszywające jego ciało. A nie, zaraz. Strzały przeszyły jego ciało. Rany były tak liczne, że organizm brodacza począł protestować i odmówił posłuszeństwa, spychając umysł Duraka w mroczną ciemność.
Gdy jego oczy ponownie się otwarły zobaczył anioła. Prawdziwego anioła wręczającego mu złoty bukłak z okowitą. Było to tak piękne, że aż nie realne. I jak się okazało, po wypiciu dwóch łyków oraz powrotu świadomości do stanu normalnego, że miast anioła był nizioł, a miast okowity... a nie, kawałek nieba ostał się w jego dłoni.
- Dzięki ci - rzekł wdzięcznie pociągając jeszcze raz boskiej ambrozji po czym oddając naczynie.
- Długo żem tak leżał? Co się stało? - rzekł rozglądając się w koło.
Jako że ciało przywódcy goblinoidów leżało praktycznie tuż koło niego, krasnolud postanowił zobaczyć na co się może jeszcze nadać. Znaczy zbroja goblina, a nie walory jego cielesnej powłoki. Zdjął pancerz, smarknął nosem, gdyż śmierdział jak mało co po czym sprawdził czy choćby koszulka kolcza z tej kolczugi się nada.
- I czego tera nie ma rzeki jak i wyprać coś idzie? - spytał się retorycznie majstrując przy zbroi.
__________________ Why so serious, Son? |