Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2013, 07:49   #150
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ocknął go żar dopalającego się w ręce papierosa. Odpalił drugiego. Wstał z łóżka i poszedł do okna. Miasto mrugało brokatem neonów. Za jego plecami niedomknięte drzwi łazienkowe przez szczelinę wpuszczały do ciemnego pokoju snop światła i cichy szum prysznica. Walters zaciągnął się głęboko. Dziwnie wyszło. Starał się nie myśleć o ostatnich kilku dniach. Nie miał siły ani ochoty na robienie bilansu zysków i strat. Bez emocji przyjrzał się ostatniemu dniu omijając wzrokiem twarze tych wszystkich ludzi, których w nim zabił.

Corp-Tech. Anioły. Miracle.
Wszystkie dane jakie uzyskał przy sprawie Alexa Theleona, rzecz jasna z pominięciem kwestii Miracle oraz kont szalonego naukowca, wysłał Agentowi Y. Te same dane z pominięciem kwestii finansowych poleciało również do pana Sato z dopiskiem.
Cytat:
Zajmijcie się dziewczynami. Z mojej działki potrąćcie koszty operacji. Resztę mego honorarium podzielcie pomiędzy dziewczyny oraz rodziny tych, które zginęły.
Agentowi Y przygotował "wymówienie pracy", które miało być wysłane później. Kiedy będzie już daleko i po wszystkim. Z dopiskiem.
Cytat:
Gang spalony. Nie szukajcie mnie.
Czy był spalony? Nie wiedział. Nie miał zamiaru ryzykować. Zresztą tak mu było nawet wygodniej.
Jorgenstenowi nic nie wysłał. Nie było o czym gadać. Tym bardziej z Audrey. Było mu jej szkoda? Nieeee.

Alex Theleon. Miał wiele powodów i okazji, aby pozbawić go życia. I nie żeby miał dosyć tego dnia zabawy w zabijanie. Miał jej dosyć od wielu lat. Uważał, że Jack miała większe do tego prawo. Mordercze zapędy ostygły w Waltersie, gdy pacjent stracił pamięć. Był już nikim.

Kiedy Ed zrobił co mógł i operacja dobiegła końca, wytarł rękawem pot z czoła i zdjął zakrwawione rękawiczki. Na stole operacyjnym leżał niby ten sam człowiek, Alex Theleon, a jednak ktoś inny.
- Zrób z nim co uważasz za konieczne. – odezwał się do Evans. – Nikt po nim płakać nie będzie, ale... Gdyby to mi nadepnął na odcisk jak tobie... I gdybym miał twoje oczy i cycki, to dałbym mu wyżyć. Przygarnąłbym. Rozkochał w sobie. Wypełnił puste naczynie życiem. Nadał sens. Hodował kiełki szczęścia. A kiedy miałby już tak wiele do stracenia co ty, to... Wtedy mu to wszystko bym zabrał. Bo tylko wtedy poniesie karę. A teraz... teraz zginąłby nie Alex Theleon lecz ... może nawet obcy człowiek. Nie, nie obcy. Ten sam. Ale bez tożsamości. Bez niczego do stracenia. Zemścij się na zimno. Potem opowiesz mi kiedyś jak smakowało. – puścił jej oczko.
Decyzję zostawił Jack, bo cokolwiek dziewczyna wybierze, miał to być wybór słuszny.

Newt Weaver. Sprawa skończona. Dziewczyna będzie żyła. Przestała go obchodzić więcej niż inna obca netrunnerka. Nawet się temu nie dziwił. Odszukanie porwanej było mu bardziej potrzebne niż jej czy Spirydonowi. A kiedy to osiągnął, mógł poświęcić się innemu celowi.

Felipa de Jesus.
W pierwszej chwili kiedy Felipa przekroczyła próg knajpy można było mieć wątpliwości czy to aby ona. Ed zdążył się przyzwyczaić do stylu latynoski oscylującego gdzieś pomiędzy ekskluzywną prostytutką a niegrzeczną gwiazdą rocka. W każdym razie do swojego wizerunku przykładała zawsze sporą wagę teraz natomiast... usiadła przed nim kobieta ubrana w golf, jeansy i trampki, bez cienia choćby makijażu i w upiętych w nieładzie włosach. Wyglądała dość zwyczajnie i naturalnie i jedynie fantastyczne cycki potwierdzały z całą pewnością, że to ta sama Felipa de Jesus, z którą pracował przez ostatnie dni.

Oszukiwał się, że nic do niej nie czuł? Kiedy przyszła taka normalna, swoja i skromna nagle stała mu się jeszcze bliższa. Jakby z wymalowanego, odstrojonego i wyzywającego kopciuszka, zamieniła sie w taka niewinną, śliczną i kochaną królewnę. Której nagle nie miał odwagi złapać za tyłek. Której nie chciał złapać za tyłek. Którą chciał przytulić.

- I co dalej? - Ed uśmiechnął się do Felipy w odbiciu lustra za barem. - Jakie masz plany, kochanie? – nie zamierzał odkrywać się ze swoja odkrytą w ciągu czterdziestu ośmiu godzin słabością, która wzruszyła posady jego patriotycznego ducha walki o lepsze jutro narodu i losów całego świata.

W tonącej w półmroku knajpie, nie licząc barmana i jakiejś parki w kącie, było pusto a w powietrzu świrowała jakaś stara melodia. W końcu na zewnątrz było koło dziesiątej rano. Stali bywalcy smacznie spali w swych domach.
- Rozumiem, że to subtelny wstęp do pożegnania? - Felipa odpaliła papierosa. Prawdę mówiąc wyglądała na zmęczoną. - Co zrobię? Chyba wreszcie dorosnę, carino. Muszę trochę poukładać moje życie bo zrobił się z niego bajzel. A ty?
- Ja myślałem o wakacjach. - powiedział zagadkowo. - I co, sama chcesz posprzątać burdello? – udawał, że go to ani ziębi , ani grzeje na dłuższą metę.
- Tak, to muszę zrobić sama. Dałam sobie dwa dni na podomykanie wszystkich spraw a później...
- zaciągnęła się papierosem patrząc w dal. - Mam rezerwacje w klinice odwykowej - przeniosła na niego wzrok i zapytała poważnie. - Myślisz, że mógłbyś... mnie zawieść?
- Sure. Mam cie też odebrać? – nawet na nią nie spojrzał.
- A chcesz? - wzruszyła ramionami. - Podobno pierwszy tydzień to ścisły detox w izolatce ale później... chyba nawet dopuszczają odwiedziny. Masz ochotę przejechać się parę razy na wieś? Ośrodek jest poza Big Apple, na jakimś odludziu. Przypuszczam, żeby pacjenci nie nawiali - uśmiechnęła się rozbawiona.
- A co, nie wytrzymasz do końca sama? Beze mnie? Czy bez seksu? - uniósł brew znad kufla.
Ciekaw był odpowiedzi.
- Po prostu myślałam, że moglibyśmy wydłużyć tą naszą umowę o kolejne dwa, trzy tygodnie... - spojrzała na niego bez cienia wyrzutów sumienia. - A później prawdopodobnie wrócę do Nowego Jorku, wyjdę za mąż, usunę tatuaże i porzucę przestępczą działalność - usta miała uzbrojone w delikatny uśmiech ale ciężko było wywnioskować czy mówi poważnie. - Wayland chciał stabilizacji, mieszkania na Manhattanie, białych koszul i wakacji na Hawajach w ramach korporacyjnego bonusu - Felipa bez krępacji położyła dłoń na udzie Waltersa. - Ja miałam odmienne oczekiwania od życia tego więc go rzuciłam. Ale w ciągu ostatnich dni zrozumiałam, że bardziej niż stabilizacji boję się... samotności. Będę grzeczną dziewczynką jeśli taka jest za to cena. Ale chętnie spędzę z tobą jeszcze trochę czasu zanim to nastąpi. Żebym miała co wspominać.
- Wszystko się może zdarzyć. – powiedział patrząc na nią zamyślonym wzrokiem.
Już ją widział z kucykami, w fartuszku, z gołą pupą, krzątającą się po kuchni. Uśmiechnął się chowając usta pod krawędzią kufla z piwem.
- Za przyszłość. - wzniósł szkło nieznacznie do góry.
- A twoja... narzeczona? Wracasz do udawania gangstera czy to już koniec tej fuchy i dziewczynę zostawiasz razem z przykrywką?
Po co nazywała rzeczy po imieniu? Mogła ubić z Jorgenstenem deal. Dowód za jego głowę. Stary mógł nie być pewnym. Paranoja? Lata nieufności? Dobre nawyki? Ed nie miał zamiaru więcej ściemniać ani odpowiadać zagadkami. Jakby kusił los bezczelnie chcąc przekonać się, że demonów nie ma pod łóżkiem i Felipie można ufać. Że można ufać junkie z fajnymi cyckami. Że Walters jest dobrym człowiekiem.
- Powiedzmy, że też przechodzę na emeryturę. Nigdy jej nie kochałem, a ona kochała kogoś kim nie jestem. - powiedział bez emocji. - Jakby cię trochę lepiej dokarmić, to spodobasz się jeszcze bardziej mojej mamie. Ona jeszcze nie wie, że będzie dawać szansę synowi marnotrawnemu. - uśmiechnął się. - Byłaś na zachodnim wybrzeżu?
- Nie. - Felipa nie kryła rozbawienia. - Ale en serio? Mamo, to Felipa. Ćpunka z gangu z kilkoma wyrokami ale na pewno się polubicie - latynoska w ostatnim zdaniu sparodiowała eda-twardziela i parsknęła śmiechem.
- Eeeee. Sam się nie pokażę im na oczy o tak. - mrugnął diodą wszczepu. - Usted no va a ser gangsta ni drogadicto mas mi amor, verdad? - odpowiedział idealnie podrobionym akcentem Felipy.
Widać Walters miał na Felipę zbawienny wpływ, bo humor poprawiał jej z każdą chwilą. Kiedy wreszcie spoważniała położyła dłoń na jego kwadratowej szczęce.
- Ed carino, bo trochę się pogubiłam... To jeszcze przekomarzania czy realna propozycja? Jak ty... to wszystko widzisz? Prawie mnie nie znasz...
- Nie można brać wszystkiego ani śmiertelnie poważnie, ani zupełnie dla jaj.
– odparł wzruszając ramionami. - Ale czemu miałoby nam się nie udać? Jesteśmy spaleni w tym mieście. Wypaleni takim życiem. Wykolejeni. Może potrzebujemy siebie bardziej niż nam się wydaje. Facet z przeszłością. Kobieta po przejściach. Let's just go. Let go. Najwyżej będzie kilka ciekawych tygodni. – znowu wzruszył ramionami. - Jesteś taka laska, z tych co dają się kochać i sama będziesz miała z czasem wiele do dania. Będziesz szczęśliwa i dasz szczęście. Czy dla mnie? Who knows?
Felipa zaniemówiła. Minęła chwila zanim zebrała myśli i zdołała z siebie coś wykrztusić.
- A co z naszą umową? Sin emocion? A... odwyk? Wujek? Wayland? Bullet? Ada? - latynoska wyglądała na spanikowaną. - Mam zobowiązania... Mogę tak po prostu... uciec? - zapytała, choć w zasadzie nie oczekiwała od Eda odpowiedzi.
To było kuszące. Zostawić to wszystko za sobą i zwyczajnie nawiać. Zacząć od nowa. Bez ciężaru dorastania na narkotykowej melinie, w sierocińcu, robienia dla gangu, pogoni za dinero, naćpanej matki i wychodzącego co jakiś czas z mamra ojca...
Felipa przygryzała wargę aby po chwili po prostu skinąć głową.
- Bien. Najwyżej będzie to kilka ciekawych tygodni.
- Ja bede dla ciebie odwykiem, a jak nie dam rady to od czego są wszczepy detoxu. - zaśmiał się. - Stać nas na to honey. Just let yourself go.
- Nie bądź takim optymistą carino. Wszczep filtrujący mieli mi założyć w klinice. Ale najpierw czeka mnie detox bo chwilowo nie jestem jeszcze na niego gotowa. A Detox to nic przyjemnego, już kiedyś miałam go za sobą. Całodobowa trzęsawka, prześcieradła mokre od potu i hektolitry wymiocin. Posłuchaj Ed... - Felipa odpaliła jedną fajkę od drugiej. - Może przesuńmy to o parę dni i odbierzesz mnie z kliniki? Nie chcę cię sobą obciążać na tym etapie. Mamy się dobrze bawić. Na tym wschodnim wybrzeżu, si? Odtruwanie ćpuna to cholernie nieciekawy start na zabawowy road trip.

- Jasne. Możemy po. Nawet lepiej. - zamówił kolejne piwo. - Ale ja się nie zaszywam.
Felipa parsknęła śmiechem.
- Ja też nie. Jeśli mam odstawić dragi to chce chociaż sobie zostawić furtkę na dobry alkoholowy zgon. I ostatnia kwestia. Kiedy mnie odbierzesz z kliniki zanim damy długą... muszę się upewnić, że Wayland wróci do pełnego zdrowia. I... się pożegnać.
Walters nie odpowiedział nic, tylko cmoknął i odpalił papierosa. Zupełnie nie rozumiał jak kiedyś można było w knajpach pić piwo z banem na palenie?
- I’ll be waiting. – puścił kółeczko.

Dym rozbił się o szybę. Ile razy mierzył do gościa stojącego w oknie? Patrzącego w dal, jakby prosto mu w oko lunety?

Z łazienki na puszysty dywan wynurzał się z łazienki ciepły kłąb białej pary.
 
Campo Viejo jest offline