Odrobina spaceru podobno sprzyja zdrowiu.
Trochę dłuższy spacer podobno też. Pod warunkiem, że towarzystwo jest niezłe i w okolicy nie nikt, kto mógłby ów spacer zakłócić.
Towarzystwo krasnoludów aż takie złe nie było, szczególnie że dowodzący krasnoludami Khandibar zakręcił kurek z trunkami i nie pozwolił swym podkomendnym nadużywać alkoholu. Który to fakt, nie da się ukryć, w najmniejszym stopniu Tarinowi nie przeszkadzał.
Do celu podróży nie było zbyt daleko, nie musieli jechać dniami i nocami. Co prawda można by uznać, że droga była nudna, ale po wcześniejszej przeprawie z orkami przy przeprawie przez rzekę chwila beztroskiej (choć męczącej) jazdy pod górkę nikomu nie powinna wadzić. Prócz, oczywiście, malkontentów, a takich można było znaleźć w każdej niemal grupce.
Mithrilowa Hala okazała się być całym ciągiem sal i mniej czy bardziej krętych korytarzy. By nie zabłądzić niezbędny był przewodnik, najlepiej jakiś rdzenny mieszkaniec tych stron. Czy ta plątanina korytarzy utrudniała zdobycie Hali? Zapewne. Ale z pewnością nie do końca, skoro - jak mówił Khandibar - to miejsce już parę razy przechodziło z rąk do rąk. I z pewnością istniały tutaj przejścia, o których zapomnieli wszyscy. Bądź prawie wszyscy.
Miast chlebem i solą powitano ich chlebem i wodą. Dziwny trunek, jak na krasnoludy, ale, jak się okazało, wiadra wody miały służyć gościom tylko i wyłącznie w ogarnięciu się, a nie w zaspokojeniu pragnienia. I przydały się, dzięki czemu w chwili przybycia władcy Mithrilowej Hali wszyscy goście mogli zmyć z twarzy trudy podróży.
Podskubując kawałki chleba Tarin czekał cierpliwie na pojawienie się Battlehammera. Co, nie da się ukryć, nastąpiło dość szybko. |